Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2012, 12:25   #102
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE EXTRACTOR

Malcolm patrzył z tarasu widokowego na samolot unoszący w przestworza cały Team. Cały, prócz niego. Ekstraktor zostawał w Berlinie. Whitman zamyślony stał jeszcze parę minut, nawet po tym jak aeroplan zmienił się w daleki punkt a w końcu zniknął. Pomyślał o swoim domu w Los Angeles, o tym że wkrótce wszyscy oprócz niego znajdą się w Kalifornii. Zanim do nich dołączy, ma jeszcze parę spraw. Na początek...
Znalezienie porządnego fachowca nie było w tej europejskiej stolicy problemem. Mimo to poświęcił temu parę godzin, by nie zadowalać się byle czym: a w dodatku wybierał spośród takich, którzy posiadali znajomość języka angielskiego. Około południa dotarł już na właściwe, wskazane miejsce. Gdy zegary biły dwunastą, Malcolm siedział już w zatęchłym troszeczkę pokoju, mieszczącym się w starym parterowym domu przy ulicy, której nazwy nie dało się wymówić.

- Kto to ma być...- pytał rzeczowo dość młody jeszcze mężczyzna, w którego włosach widniały jednak smużki siwizny. Whitman przyglądał się spokojnie jego chłodnemu, wyważonemu sposobowi bycia. Wiedział, że facet ma za sobą między innymi wieloletnią pracę dla niemieckiej policji. Wydawał się idealny do swojego zadania.

- Tu ma pan wszystko, co mi o nim wiadomo. - Malcolm wychylił się z fotela, podając mężczyźnie kopertę formatu a4 z paroma papierami w środku. Ten ujął ją z pietyzmem, powoli otworzył i zagłębił się w pobieżną lekturę, przerzucając parę razy dokumenty. Jego ruchy były oszczędne, precyzyjne. Doskonale - pomyślał Ekstraktor.
- Powinno wystarczyć. - Niemiec z taką samą uwagą schował wszystko do koperty i włożył ją do zamykanej na klucz szuflady. Kluczyk szczęknął w zamku.
- Doskonale. - Malcolm zamienił swoją myśl w dźwięk.
- Na kiedy? - mężczyzna splótł palce obu rąk w koszyczek.





THE TEAM


Turbulencje. Turbulencje jak cholera. Przy takich turbulencjach nawet chojracy bledną. Nawet najwięksi twardziele przypominają sobie o tym, że w stalowej machinie tysiące stóp nad ziemią ich umiejętności, siła i wiedza są niczym. Wszystko może się skończyć, ot tak. Po prostu, z powodu pogody.
Nie skończyło się. Lot z Frankfurtu do Nowego Jorku, gdzie odbyło się międzylądowanie, nie miał swego tragicznego finału. Nie było czasu wysiąść, choć niektórzy pasażerowie by chcieli po tym co przeżyli. Niedługo potem stawiali swoje stopy na schodkach trapu. Wreszcie twarda ziemia pod nogami, co za ulga. Nawet jeśli to tylko beton lotniska w Mieście Aniołów. Uczucie kontroli nad swoim życiem powróciło, zajmując miejsce lęku i niepewności.

Witamy w Kaliforni.

Byli tu wszyscy, cały Team, wszyscy za wyjątkiem tego, którego była domem. Malcolm zniknął w Berlinie, oddalając się w sobie wiadomym kierunku, w sobie wiadomych sprawach. Załoga rozglądała się ciekawie, słońce stało wysoko i jak na tę porę roku grzało całkiem ładnie. Kalifornia. Sąsiadka Oceanu Spokojnego. Wielokulturowy i wielorasowy tygiel. To tu wybuchła słynna gorączka złota, to tutaj swego czasu jak do Mekki ciągnęły wymalowane w psychodeliczne wzory autobusy pełne naćpanych hippisów. Najbogatszy stan Stanów. Gdyby Kalifornia była oddzielnym państwem, wówczas znajdowała by się na ósmym miejscu największych gospodarek światowych z produktem krajowym brutto na poziomie Włoch - głosił fragment ulotki, które czytali oczekując na wyjeżdżające ze swoich luków bagaże.

Przede wszystkim jednak... Centrum amerykańskiego show biznesu, który był i teraz wizytówką miasta. Niektórzy cieszyli się jak dzieci, widząc charakterystyczne litery HOLLYWOOD wylegujące się niczym wielkie zwierzęta na wzgórzach. Samo Los Angeles było bez przesady światowym centrum biznesu i handlu międzynarodowego. Rozrywki, kultury, mediów. Mody. Nauki. Sportu. Technologii. Edukacji. We wszystkich tych dziedzinach miało statystyki po swojej stronie. W generowaniu produktu miejskiego brutto dawało się wyprzedzić tylko Tokio i Nowemu Jorkowi. Bez wątpienia, stali właśnie pośród krainy wielkich możliwości. W samej jej stolicy. Miejscu idealnym, by dokonywać rzeczy które inni uznają za niemożliwe.

Na razie jednak trzeba było udać się do nowej bazy. Przewodnikiem był Point-Man, który posiadał adres i klucze do oczekującej ich siedziby.




THE EXTRACTOR

Po południu Whitman wyruszył na miasto, by coś zjeść. Myśląc o tym, że Team już na pewno jest na miejscu i instaluje się pomału w studio filmowym, zjadł dobry obiad w jednej z restauracji w centrum. Potem poszedł obejrzeć słynny mur. Zabawa w turystę była kusząca, a dodatkowo w razie gdyby ktoś jednak go obserwował, całkiem pożyteczna. Malcolm dołączył nawet do którejś z grup, posiadających własnego przewodnika mówiącego po agnielsku. Wałęsając się po Berlinie w towarzystwie przypadkowej zbieraniny amerykańskich turystów z aparatami, słuchał słów przewodnika. A ten opowiadał całkiem interesujące rzeczy, które sprawiały że zaczynało się patrzeć na Berlin zupełnie inaczej.

Po zakończeniu II wojny światowej miasto podzielono na strefy okupacyjne. Równocześnie, gdy rozpoczęła się zimna wojna pomiędzy Wschodem a Zachodem, Berlin stał się głównym miejscem rozgrywek pomiędzy organizacjami szpiegowskimi obu bloków politycznych. Kraj i ludzi rozdarto brutalnie na dwa światy. W 1952 granica wewnątrzniemiecka została przez NRD zabezpieczona z użyciem płotów, strażników i urządzeń alarmowych. Wkrótce powstał mur, granica która oddzielała już nie tylko dwie części Niemiec, lecz także stanowiła część granicy między NATO a Układem Warszawskim, a więc między dwoma różnymi polityczno-ideologicznymi, gospodarczymi i kulturowymi, w czasie zimnej wojny oficjalnie wrogo do siebie nastawionymi obozami. Dla wielu ludzi ze wchodu, Berlin Zachodni stanowił bramę na upragniony Zachód.

Berlin stał się bramą. Bramą światów.- pomyślał Malcolm. Ta myśl przyniosła mu wkrótce kolejną, która zakiełkowała jak nowy kwiat. Tymczasem jednak słuchał dalej przewodnika.

Mur Berliński padł dopiero w nocy z czwartku 9 listopada na piątek 10 listopada 1989. Obywatele NRD zostali entuzjastycznie przyjęci przez zachodnich Berlińczyków. Większość piwiarni w pobliżu muru spontanicznie zafundowała darmowe piwo i na Kurfürstendamm zgromadziły się masy ludzi, pomiędzy nimi trąbiąca kawalkada samochodów, obcy ludzie leżeli sobie w objęciach. W euforii wielu zachodnich berlińczyków wdrapało się na mur. Częściowo zniszczonego uru strzeżono zrazu z tą samą intensywnością; w okresie tym nie pozwalano na niekontrolowane przekraczanie granicy przez wyłomy w murze.

Słuchając słów przewodnika, Malcolm oglądał jeden z pozostawionych do dziś wyłomów, o których była mowa. Wycieczka szła dalej, ale Whitman pozostał tutaj, słowa idącego przewodnika robiły się coraz cichsze, ale nadal docierały do ekstraktora.

Tamten mówił o tym, że niebawem ochrona muru stawała się z czasem coraz słabsza, a niekontrolowane przekraczanie granicy przez powiększające się dziury traktowane było z coraz większą pobłażliwością. 13 czerwca 1990 na Bernauer Straße rozpoczęto oficjalną rozbiórkę muru. Pozostawiono 6 odcinków muru, które pełnią funkcję monumentów. Jednego z nich właśnie dotykał Malcolm, gładząc dłonią zimny, ubabrany tysiącem malunków kamień i patrząc w wyłom w murze. Wyłom, którym niegdyś przedostawano się do innego świata. Słowa przewodnika i kroki wycieczki ucichły całkiem, a Whitman nadal stał przy wyłomie.

Miał wrażenie, że w ogóle jest cicho. Bardzo cicho. Jakby odgłosy, hałas Berlina, wszystko rozwialo się. Jakby ktoś przykręcił gałkę głośności do minimum. Malcolm patrzył w wyrwę w murze, dając powolny krok w jej kierunku. Buty nie zachrzęściły o podłoże.

- Przejście...- myślał Ekstraktor, wchodząc w wyłom - Brama światów. Brama snów. Z jednego, snu władcy Kremla. Do drugiego, snu o wspaniałym Zachodzie. Do snu o raju. Gdzie jest mur, zawsze jest przejście. Gdzie jest mur, zawsze jest jakiś wyłom. Gdzie jest przestrzeń zamknięta, zawsze są jakieś drzwi. Albo okno.

Znalazł się po drugiej stronie wyłomu.

- A skoro jest droga z jednego snu do drugiego...Skoro jest droga ze snu władcy, jest i droga w drugą stronę. Do snu władcy. Do snu władcy, i z powrotem.

Nagle zorientował się, że ciszy już nie ma. Nie, odgłosy miasta nadal były gdzieś daleko...To było coś innego. Ktoś coś mówił. Whitman zdał sobie sprawę, że głos ten mówił już jakiś czas, mówił gdy Malcolm myślał. Przed ekstraktorem, po drugiej stronie muru stał stary mężczyzna. Kloszard, na pierwszy rzut oka. Obdarte, postrzępione ubranie sprawiało wrażenie żebraczego łacha z innej epoki. Zarośnięty jak nieboskie stworzenie, miał poplątane opadające daleko za ramiona włosy i sięgającą nisko, rosnącą bez żadnej kontroli brodę. Stał trzy kroki od Malcolma, podpierając się wielkim drewnianym kosturem. Poruszały się tylko jego usta, mamrotał głośno, wyraźnie w kierunku Malcolma. Nie dało się tego zrozumieć, był to jakiś dziwny niezrozumiały język brzmiący podobnie jak język niemiecki, ale też jednocześnie jak dziwne nieznane słowa z agnielskim akcentem. Whitman wyszarpnął telefon i paroma szybkimi ruchami uruchomił dyktafon. Starzec, zupełnie nie zwracający na to uwagi, wygłosił jeszcze parę zdań i nagle zamilkł.

Potem nagle wszedł w wyłom, znikając po tamtej stronie muru z której wcześniej nadszedł Ekstraktor.
- Poczekaj! - rzucił Malcolm i skręcił w wyłom, podążając jego śladem.

Jednak po drugiej stronie był tylko hałas miasta. Kloszard zniknął, zamiast nieco zbliżała się już kolejna wycieczka. Przewodniczka szwargotała w azjatyckim języku, a flesze skośnookoich turystów błyskały raz za razem, oślepiając co rusz Malcolma.

Wyłączył dyktafon, mrużąc oczy.





Znalezienie językoznawcy nie było problemem. Malcolm, nie czekając na nic, wszedł do pierwszego lepszego biura tłumaczeń które odnalazł w centrum. Parę minut później siedział już naprzeciwko Niemca, z którym w płynnej angielszczyźnie udało się dogadać co do żądania klienta. Zadanie było proste - ustalić jaki język brzmi na nagraniu, a potem dokonać szybkiej translacji.

Niemiec pokiwał głową i skinął na znak, by odtworzyć mu zapis. Malcolm wszedł w menu, odszukał plik dźwiękowy z dzisiejszą datą, podgłosił i nacisnął przycisk startu. Obaj nadstawili ucha. Z telefonu wybrzmiewały przez kilka sekund przytłumione odgłosy miasta, szum samochodów, klaksony, dalekie ludzkie głosy. Trzaskanie, gdy mikrofon muskały podmuchy wiatru. Ale żadnego głosu...Nagle, Malcolm usłyszał z głośnika jedno, swoje własne , rzucone przez siebie samego słowo:

- Poczekaj!

Spojrzał na telefon. Nagranie skończyło się, cyfry wróciły na 0.00. Niemiec patrzył na niego z niepewną miną.
- Czy to wszystko...?

Zaczął zacinać zimny deszcz. Malcolm szedł berlińską ulicą, kryjąc twarz przed coraz intensywniejszymi strugami wody. Wzrokiem szukał najbliższej taksówki, ale umysł nie przestawał gorączkowo pracować. Musiał porozmawiać z Antonią. Opowiedzieć jej o swoim pomyśle. Czy możliwe byłoby wejście w sen Putina poprzez...Poprzez sen kogoś innego? Poprzez...jakąś drogę przez krainy snów? Wydawało mu się teraz nawet, że Chemiczka wspomniała kiedyś o takiej ewentualności. Jeśli tak, to jakie były tego warunki i kto byłby w stanie tego dokonać. Whitman rozmyślał o możliwościach jakie by to dawało. Nawet jeśli incepcja nie była możliwa tą drogą, to może...Może chociaż poprzez sugestywny sen byliby w stanie nakłonić Figuranta do odsłonięcia się w rzeczywistości, do podjęcia korzystnych dla nich decyzji, do stawienia się w takim miejscu i czasie tam, gdzie Team czekałby gotowy do akcji. Do przewidzenia decyzji, jakie mógłby podjąć Pan na Kremlu w danej sytuacji albo wpłynięcia na to, by podjął taką decyzję jak by chcieli.

O ile Putin słuchał swoich snów. Ale jeśli tak i jeśli to wszystko byłoby możliwe...- Whitman chował się już do suchego wnętrza TAXI - ...to możliwości byłoby niemal nieograniczone. Akcja na poziomie 0 z “niemal niewykonalnej” przechodziłaby do kategorii “wykonalnej z pewnością”. Tak, musiał porozmawiać z Antonią. O tych pomysłach. Bo czy powie komukolwiek o historii z nagraniem, jeszcze nie zdecydował.

- Wohin...? - uśmiechnięty taksówkarz odwrócił się tak gwałtownie, aż jego opadające na brudnawą szyję obciachowe kosmyki włosów, wkomponowane we fryzurę prosto z lat osiemdziesiątych, majtnęły tuż przed nosem Malcolma.






THE TEAM


Nagle, jak gdyby zbudzili się w jednego snu w drugi, z zabytkowej Wenecji przenieśli się do rozświetlonego centrum nowoczesnego molocha. Mulholland Drive, jak zapowiedział Whitman, było tuż za rogiem. Studio nie leżało na jakichś zapyziałych peryferiach, na piechotę można było stąd dojść do słynnej drogi, z której widać było słynny znak na zboczach i przy której stały należące do najdroższych na świecie apartamenty. Nagle zostali sąsiadami Sylwka Stallone, Robbiego Williamsa czy Paris Hilton. Samochody zawiozły ich na teren opanowany przez przemysł filmowy, gdzie przedzielone rzędami drzew rozkładały się mniejsze i większe studia filmowe gotowe by otworzyć swe podwoje kolejnej ekipie będącej w stanie za to zapłacić. Jedno z nich wynajął dla nich Malcolm. Gdy wysiedli przy alei strzeżonej przez szpaler palm i stanęli przed bramą ogrodzonego, sporego terenu otoczonego parkanem i pilnowanego przez grubego strażnika na dyżurce, zdali sobie sprawę że przecież też będą musieli zagrać w tę grę. Grę, której się tutaj namiętnie i powszechnie oddawano.

- Pan jest reżyserem? - mętne oczka w twarzy portorykańczyka w budce przyglądała się Pointowi, który pierwszy nawiązał kontakt z cerberem. Twarz faceta była definicją twarzy znudzonej.
- Nie, kierownik produkcji. - odezwał się nie tracąc zimnej krwi Smith. - Reżyser przyjedzie później.
Strażnik, ponad ramionami Anthony’ego popatrzył na rozproszonych na chodniku załogantów.
- Znaczy, ekipa filmowa.- skonstatował zagryzając fistaszka.
- A kto inny przyjeżdżałby do studia filmowego? - padło pytanie od kogoś, kto nie wytrzymał.
- Obsada. - fistaszek trzasnął w zębach cerbera - Co kręcimy? Horror, komedia, akcja? Ja, panie, już wszystko widziałem.
- To chyba, zdaje się, nie pana zasrany interes? - Ruhl wysunął się zza pleców Smitha zanim ktokolwiek zdążył zareagować, przesłaniając cerberowi słońce.

Fistaszek przestał się obracać w gębie.

- Aha. - portorykańczyk obejrzał sobie Christophera od stóp do głów, a potem przeniósł wzrok na innych, poświęcając większość z tej uwagi Amy oraz Antonii. - Jasne... Ani słowa więcej. Już wiem. Luz. Nie było tematu.

Pochylił się nad jakimiś papierami.
- Zaraz wydam wam przepustki, z kartami magnetycznymi. Ale do drzwi wejściowych powinniście mieć kod, ja tylko pilnuję bramy.

To powitanie uświadomiło wszystkim, jaką rolę przyjdzie im grać przed ludźmi tego nowego świata. Także to, że na podobne i jeszcze inne pytania będą musieli przygotować sobie gotowe odpowiedzi. Na szczęście cerber miał listę i wiedział, kogo ma wpuścić. Ze świeżymi przepustkami, które pozwalały na przejście przez furtkę posiadającą czytnik bez konieczności angażowania dyżurki, znaleźli się w końcu na dość rozległym terenie z posadowionym pośrodku dużym budynkiem.








Point - Man wstukał podany przez Ekstraktora kod do elektronicznego zamka na głównych drzwiach. Czerwona lampka zgasła, a zapaliła się zielona. Wejście stanęło otworem. Smith, posługując się dostarczonym przez Whitmana planem pomieszczeń pokierował ich przez jeden z korytarzy do serca budynku. Prócz nich, nie było tu nikogo. Słuchając swoich własnych kroków, odbijających się echem pośród pustych przestrzeni dotarli do przedsionka głównej hali. Ruhler chwycił sam rozsuwaną na boki bramę i energicznie rozsunął wrota. Szczęknięcie poniosło się w ciemność. Ktoś nacisnął przełączniki światła. Rozbłyskiwały jedno po drugim, odsłaniając przed oczyma ekipy rozległą i wysoką halę. Członkowie Teamu zaczęli jeden po drugim wchodzić na wielką przestrzeń, rozglądając się po wszystkim co widzieli, a echo niosło pod stropy stukot ich butów.






Studio filmowe. Ich nowy dom. Nowe miejsce pracy. Fabryka, w której mieli urzeczywistnić nierzeczywiste zamierzenie. Fabryka snów. Hollywood wydawało się w tym świetle najlepszym miejscem, by tego dokonać.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 17-02-2012 o 13:38.
arm1tage jest offline