Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2012, 11:31   #29
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Cole siedział spokojnie popijając piwo. Czuł jak trucizna trawi jego ciało, więc postanowił uruchomić swoje akumulatory. Tryby machiny puszczonej w ruch ciężko było zatrzymać, toteż Cole poczuł jak jego ciało zaczyna się regenerować bo choć rany były nieznaczące, Cole czuł jak powoli słabnie. Akumulatory oczywiście miały swój limit, jednak najważniejsze było pozbyci się infekcji. Ból, nie.. nie czuł go, bowiem ból towarzyszył mu w jakimś stopniu przez całe życie, to jednak pozszywaniec czuł jak słabnie, a na to nie mógł sobie pozwolić.
Naładować akumulatory, to zrobi jak tylko dowie o jaką wyprawę chodzi. Nagle na scenę wyszedł ktoś i zaczął ogłaszać nabór. Słowa płynęły, lecz Cole wyłapywał to co najważniejsze. Wiedział już że ma godzinę na przygotowania, a potem ruszy. Nie obchodziło czy będzie działał w dobrej sprawie, toteż dziwny grymas pojawił się na jego twarzy. Poprawił broń przy pasie, dopił piwo i wyszedł z Rogatej Wróżki. Opatulił się mocniej płaszczem, bowiem ciałem jego wstrząsnął delikatny dreszcz, być może zatrucie było poważniejsze niż początkowo sądził Cole szedł powoli przez miasto, co jakiś czas rozglądając się na boki. W ustach poczuł suchość, więc przyspieszył krok. W końcu doszedł do miejsca, które go interesowało. Odnalazł tam krasnoluda wskazanego przez trolla z wróżką na barku- właściciela warsztatu. Ten na powitanie obejrzał Cole od stóp do głów. Wypowiedział z uznaniem, lub szacunkiem, jakieś kilka słów w swoim języku, których pozszywaniec nie zrozumiał, i pokiwał tylko głową. Dał znać ręką mu, by skierował za nim do warsztatu, co też Cole uczynił. Warsztat był po prostu sporą, wysoką halą. Z luksferami ciągnącymi się wzdłuż ścian i kilkoma rozsuwanymi wrotami. O ile na podwórzu walało się to i owo, to w środku porządek i przepych metalowych podzespołów. Uszkodzony pojazd terenowy wyniesiony na ramionach olejowych siłowników. Wprawione oko rusznikarza dostrzegło kilka zabawek o charakterze czysto zaczepnym- holowana haubica, kilka skrzynek gotowych do zamontowania min naciskowych. Spod burej plandeki nieśmiało wystawało pierwsze koło i oko przedniego reflektora, zaś w miejscu ogona sześciolufowy młynek- bez wątpienia motocykl z wstecznym działkiem dla pasażera. W końcu znalazł miejsce do rozmowy, przemówił we wspólnym:

- Więc w czym więc mogę Ci pomóc? Trzeba coś naprawić? Może szukasz części, hee? - nie czekając na odpowiedź już zaczął czegoś szukać na stole z narzędziami.

Cole zaczął rozpinać płaszcz, odsłaniając jednocześnie arsenał, który przy sobie nosił. Krasnolud zagwizdał, lecz Cole nie przerywał. Broń położył na blacie, przesuwając równocześnie narzędzia na bok by nie przeszkadzały, i zaczął zdejmować górne warstwy ubrania.

- Infekcja..musiałem ją zneutralizować. Ogniwa.. słyszałem, że dasz radę je naładować. - wyliczył trzydzieści sztuk złota, które wyłożył obok swojego arsenału.

- Na Mynbruje- kto Cię tak urządził? - skrzywił się na ranę jednak jego uwaga szybko przeniosła się na inne szczegóły budowy Cole - Kim Ty jesteś..? - Wyraźnie chodziło mu o blizny poprzeszczepowe, hydraulikę czasem wystającą jak słoma spod koszuli stracha na wróble. Odpowiedź nie padła i widać mechanik nie chciał ryzykować odpowiedzi, za to jak na krasnoluda przystało chciał się targować. -Sześćdziesiąt... - brzmiało zaproszenie.

“Pieprzone karyple” pomyślał, lecz wiedział że nie ma co się targować. Krasnolud miał wszelkie karty w rękach, a on nie miał argumentów. Bez słów wyjął kolejną dychę, choć bardzo niechętnie, i położył na stół.

Grzebiący śrubokrętem za paznokciami właściciel pokiwał głową widząc, że klient nie chce się bawić w targi.

- Dobra, niech Ci będzie.. pięćdziesiąt -

Krasnolud wskazał ręką stary i poniszczony, wielki, oskubany z tapicerki fotel. Cole zrobił to posłusznie, i obserwował z zaciekawieniem co robi “karypel”. Ten podszedł do wielkiej płachty i zdjął ją, ukazując coś w rodzaju wielkiego generatora. Stara, poniszczona maszyna wyglądała jakby miała zaraz się rozsypać, lecz krasnolud zaczął wciskać jakieś przyciski, poruszać energicznie jakąś dziwną, wielką i zardzewiałą wajhą. Cole uśmiechnął się pod nosem, bowiem początkowo maszyna wydawała co najwyżej dźwięk, przypominający odgłos zdychającej świni. W końcu jednak, maszyna zaczęła działać a krasnolud zaczął podłączać różne kable do ciała Cole’a. Prąd, energia czy jak zwała tak zwał, przeszył ciało pozszywańca. Nie bolało, wręcz przeciwnie bowiem całą energię pochłaniały akumulatory. W końcu cały proces doładowywania zakończył się. Cole czuł się lepiej, o wiele lepiej. Mocniejszy i silniejszy. Podziękował i zabrał swoje manele i ruszył po konia. Biobot od razu dał mu do zrozumienia, że nie spodobało mu się zostawienie go samego na tyle czasu.

- Aleś wrażliwy – rzekł mu Cole

Zazel, bo tak miał na imię biobot zbył tą uwagę zwykłym parsknięciem. Cole wziął go za uzdę i poklepał przyjacielsko po pysku.

- Pogoń za duchami, zgubi Cię Cole – mruknął biobot – [i] To może Cię przerosnąć[i/] – zawyrokowała a potem już zamilkła

Cole uśmiechnął się i poświęcił uwagę swojej broni. Zaczął sprawdzać jej stan techniczny oraz stan i zapas amunicji. Rewolwer, który do tej pory spoczywał spokojne w kaburze, został szybko przez swojego właściciela, rozebrany i złożony z powrotem. Gdy miał już pewność że z tą bronią jest wszystko w porządku, Cole wyjął zaczął głaskać Abaddona. Dwie dziury wylotowe, spoglądały beznamiętnie na Cole’a, który podświadomie czuł pragnienie jego broni. Pragnienie … krwi.
Na sam koniec zostawił Sam. Granatnik, którego bęben zręcznym ruchem dłoni opróżnił. Sprawdził pierw jej komorę a potem naboje, które pieczołowicie włożył. Robił to tak, jakby czule pieścił kochankę, bowiem Sam miała swoje humory i lubiła jak się o nią dba i okazuje odrobinę „czułości”.

W końcu skończył przygotowanie więc ruszył na miejsce zbiórki. Nie zwracał szczególnej uwagi na zebranych tam ludzi, chociaż wzrok jego poszukiwał pewnej kobiety. Tej, która dała mu tą kartkę.
Na razie poszukiwania były bezskutecznie, więc wzruszył ramionami i spojrzał wymownie na biobota, lecz ten milcząc wpatrywał się wymownie w swojego „Pana”. Sam pozszywaniec był gotów do wyruszenia.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline