Wiele rzeczy mówiono o łowcach czarownic. W większości przypadków nie było to nic pochlebnego. A ten osioł, z którym mieli właśnie do czynienia, był typowym przykładem tej większości. Zadufany w sobie, nie zwracający uwagi na innych, a na dodatek zapewne kłamca, bo Inkwizycja nie udzielała swoich pełnomocnictw byle komu. A nawet jeśli, to wyposażała ich w odpowiednie pisma, świadczące o tych pełnomocnictwach.
O ile poleceniom Inkwizycji należało się podporządkowywać (jeśli nie było innego wyjścia), o tyle łowca czarownic... to była całkiem inna historia. Byle kmiotek mógł trząść portkami na samą tę nazwę, ale nad szlachtą władzy nie mieli. Kreibich mógł stanowić prawo w imieniu kogo tam chciał sobie wymyślić tylko i wyłącznie prawem kaduka. Albo mając gruby plik dokumentów z odpowiednimi pieczęciami.
Na razie jednak lepiej było udać, że się wierzy we wszystko, co imć Ludwig opowiada, chociaż równie możliwe było, że cały łowca nie jest w ogóle tym, za kogo się podaje. Na dodatek był zapewne ślepy, skoro nie raczył zauważyć trzech demonów. A może nie chciał...
Detlef zawiesił kuszę na łęku siodła, zsiadł z konia, zastanawiając się, co teraz ciekawego wymyśli Kreibich. I dokąd ich zaprowadzi. |