Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2012, 16:02   #107
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czwartek, 27 październik 2016. 17:48 czasu lokalnego
Chelan, Stan Waszyngton.



MONTROSE, THOMSON, JORGENSTEN, GREEN

Podjęcie dalszych decyzji nie zajęło im wiele czasu, wszyscy bowiem wykazywali taką samą niechęć do spotkania się z wojskowymi i odwiedzenia okolic szpitala. Droga wybrana przez Thomsona na podstawie mapy nie była prosta, ale nie była też zbytnio niebezpieczna. Swen wrócił do samochodu i Boven ruszyła, mocnymi reflektorami Humvee oświetlając jednego z zarażonych, którego blada twarz wyłaniała się właśnie zza zakrętu. W takich miejscach nie można było się zatrzymywać, nawet na chwilę.
Czy tak miał wyglądać świat aż do końca?
Droga ciągnąca się przez dobre pięćset metrów wzdłuż pola golfowego była jeszcze całkiem dobrym asfaltem, potem jednakże była tylko polna dróżka, używana rzadko i co gorsza pnąca się dość mocno do góry. Pobliskie góry sprawiały, że cały tutejszy teren był pofałdowany, deszcz zamieniał takie drogi w błotniste grzęzawisko, przynajmniej te bardziej wyjeżdżone. Pickup prowadzony przez Thomsona jeszcze dał radę w tym przypadku, zwłaszcza, że potem znów zaczęła się lepsza jezdnia, prowadząca pomiędzy polami prosto do bramy cmentarza. Boven nie zastanawiała się i skręciła na południe, nie zauważając znajdującego się na jezdni korpusu. Wrzasnęła z zaskoczenia i strachu, gdy jej samochód podskoczył, jednocześnie rozjeżdżając mocno zdeformowanego trupa, który parł naprzód mimo braku nóg. Głębiej w bramie cmentarza, oświetlonej przez chwilę światłami samochodowych reflektorów, dostrzegli więcej zarażonych, którzy wyglądali dokładnie tak, jakby wygrzebali się właśnie ze swoich grobów.
Lepiej było się na tym nie zastanawiać.

Niezła droga skończyła się jednak szybciej, niż się zaczęła. Minęli zjazd na dół, prowadzący prosto do szpitala, który teraz mogli obserwować dość dokładnie, choć brak światła pozwalał bardziej domyślać się tylko, co tam się działo. W kilku oknach było światło, rezerwowy generator musiał więc jeszcze działać. Dookoła nieco pojawiały się nieregularne błyski. Było bardzo wątpliwe, że znajdujący się tam ludzie dostrzegli reflektory czterech wozów, które szybko zniknęły z ich oczu, wjeżdżając na marnej jakości ścieżki pomiędzy polami, wyjeżdżone przez ciągniki o wielkich kołach i rozmokłe od deszczu.
W takich warunkach, przy jeździe na wyczucie, po nierównym terenie, nawet wozy terenowe miały spore problemy. Thomson zakopał się już na pierwszym zakręcie, jego obciążony mocno pickup wyraźnie nie dawał rady w tych okolicznościach. Rozwiązanie problemu nie było jednakże aż takie trudne, bowiem wielki Humvee mógł spokojnie wziąć go na hol i po kilkunastu minutach walki z błotem, wyjechali wreszcie na utwardzoną drogę, a potem dalej, na osiedlowe dróżki Chelan i State Route 150. Niemal czuli już pożar, ale sto pięćdziesiątka była w miarę przejezdna na tym odcinku, choć chwilami musieli zbaczać na pobocze albo objeżdżać bocznymi dróżkami. Nie napotkali po drodze nikogo ani niczego, opuszczając Chelan i kierując się na międzystanówkę.


Samolot przeleciał nisko, na pewno znacznie niżej, niż wymagały tego przepisy. Jego sylwetka pozostawała nierozpoznawalna dla ludzi na ziemi, ale szybkość wskazywała na sprzęt wojskowy. Mignął nad Jeziorem Chelan, mknąc na północy wschód., a potem skręcając bezpośrednio na północ. Zostawił po sobie głuchy pogłos, wyraźny mimo strzelaniny na dole, przy szpitalu.
Nie zdążyli nawet o nim zapomnieć, gdy wrócił, mknąc w przeciwną stronę.
A za nim mknął odgłos inny niż poprzednio, wzmocniony czymś, co wyglądało jak trzęsienie ziemi. Gdzieś dalej, tam gdzie zapewne było Twisp, na dłuższą chwilę zabłysła łuna, która po jakimś czasie znacznie zbladła i w końcu zanikła, zasłonięta przez góry.


MONTROSE, THOMSON, JORGENSTEN, GREEN

Mogli tylko zgadywać, co "zostawił" za sobą wojskowy samolot. Nawet jeśli to zgadywanie byłoby bardzo celne, to zbyt przerażające. Pozostawało skupienie się na sobie i dość stromym, lekko spiralnym zjeździe na międzystanówkę. Tu także było sporo samochodów, ale szerokie szutrowe pobocze i ciężki wojskowy wóz, którym Boven przesuwała ewentualne przeszkody, pozwolił im pokonać tę część trasy i zjechać na jednopasmówkę. Teraz byli już znacznie niżej, w dolinie, którą płynęła całkiem szeroka rzeka. Było tu dość spokojnie. Stwierdzenie to także zamykało listę dobrych wiadomości. Most, który mieli naprzeciwko, był zapchany i zatarasowany. Znajdującą się tu wojskową blokadę tworzył, prócz sporej ilości radiowozów, wóz pancerny, stojący w poprzek jezdni, na wjeździe na most. Jak wyglądało dalej, tego nie wiedzieli, ale wszędzie przed blokadą stały porzucone samochody.
Na południe od nich nie było wcale lepiej. Droga do Chelan Falls także wyglądała na zapchaną, być może z tego samego powodu - znajdował się tam kolejny most, znacznie krótszy, ale także idealny na blokadę. Nie było widać żadnej żywej duszy, przebijanie się w którąkolwiek stronę wymagało niewątpliwie wiele wysiłku.

Zanim jednakże postanowili co dalej, dobiegł ich odgłos helikoptera. Ich cztery samochody, gdy siedzieli w ich środku i zgasili światła, wcale nie różniły się od kilkudziesięciu innych stojących tu wszędzie dookoła. Mimo tego, dźwięk zbliżał się coraz bardziej, a potem od północy pojawił się śmigłowiec, którego sylwetka zarysowała się na niebie, zauważalna głównie dzięki kilku światełkom umieszczonym na zewnątrz. Deszcz i noc nie pozwalały zobaczyć nic konkretnego, ale nie wyglądało na to, że to bojowy śmigłowiec, a przynajmniej nie taki w stylu Apache. Zawisnął w powietrzu niedaleko przed mostem, pewnie coś około stu-stu pięćdziesięciu metrów od nich.
Niewątpliwie nie był tu bez celu, ale nawet nie włączył żadnych reflektorów.
A potem rozległ się głos z megafonu.
- Nie ukryjecie się. Wyjdźcie na most, bez broni i z podniesionymi rękami. Powtarzam, wyjdźcie na most.
Helikopter obrócił się bardziej bokiem, dzięki czemu zauważyli jego całkiem potężną sylwetkę. Nawet jeśli nie bojowy, to być może transportowy, mogący pomieścić spory ładunek. Lub sporo ludzi. Wisiał kilkadziesiąt metrów nad ziemią, robiąc sporo hałasu.
- Macie trzy minuty. Potem nie będziemy już chcieli rozmawiać.
To, że odnaleźli ich tak bezbłędnie, wskazywało na jedną oczywistość: gdzieś mieli nadajnik. Pytanie jak dokładny, ile tak na prawdę o nich wiedzieli i... do kogo dokładnie się zwracali.


- Cel numer trzy zlikwidowany?
- Potwierdzam. Jego lokalizacja była pewna, nie mógł tego przeżyć. Wciąż jesteśmy na tropie celów pięć oraz sześć. Unieszkodliwienie ich niepotwierdzone.
- Rozumiem, zwiększcie wysiłki. Użyjcie wszelkich dostępnych środków. Kończy nam się czas.
- Tak jest. Bez odbioru.

Przekaz zakończył się, a mężczyzna w doskonale skrojonym garniturze popatrzył na tablicę, gdzie przyklejonych było kilka zdjęć, wraz z informacjami. Zdjął to przedstawiające doktora w białym kitlu, zmiął i wrzucił do kosza. Następne w kolejności przedstawiało kobietę mniej więcej trzydziestoletnią, o jasnych włosach. Informacja pod zdjęciem brzmiała: "Ostatnia pewna lokalizacja: Twisp, WA.". Mężczyzna w garniturze popatrzył na nią, a potem wrócił wzrokiem do dzwoniącego znowu telefonu.
- Oddziały rządowe formują sprawne oddziały. Przyspieszcie negocjacje, mamy co najwyżej jeszcze dobę na zatarcie śladów.
- Wszystko jest pod kontrolą. Zacznijcie przygotowania do procedury DF-23.
- Tak jest.

Głos został zastąpiony przez jednostajny sygnał. Mężczyzna zaciskał dłoń na słuchawce, a uważny obserwator dostrzegłby kropelki potu na jego czole.
 
Sekal jest offline