Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2012, 08:59   #112
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda, gdzieś w podziemiach pod miastem



Metaliczny smak krwi w ustach Dzierzby był wyraźnym dla niej sygnałem – „jeszcze, żyję! popaprańcze”. Widziała, jak Grythel wykorzystuje płomień jej pochodni, jak ciska nim w stronę odrodzonego czarnoksiężnika. Nie wahała się. Skoczyła, zastawiał mieczem.

Udało jej się! Zaraza! Udało jej się odbić płazem miecza te dziwaczne płomienie. Jednak rozwaliły się one na żelazie, jak świński pęcherz wypełniony szczynami. Ogień rozbryznął się wokół, jak cholerna woda. Część płonących „kropel” spadła na odzienie, ręce i twarz Dzierzby, paląc kwasem, aż do bólu. Jedna z krople spadła Dzierzbie prosto na powiekę. Oko zapłonęło bezlitosnym bólem wyrywając z ust Dzierzby mimowolny wrzask bólu.

Ale Księga ocalał! Głupi klepacz pacierzy ocalał! Mógł zakończyć celebrację swej modlitwy.

Cierń znów stała na nogach i smagała uświęconym batem po cielsku ożywieńca. Każdy cios odłupywał kawałek sparszywiałej szaty, pozostawał suche rany na jeszcze bardziej wyschłym ciele. Nawet moc samego Varunatha, którą Aspekt nasycił broń kapłanki, zdawała się być bezsilna przeciwko mocy pradawnego czarownika.

Jednak, czy to mogło wystarczyć.

- W imieniu Varunatha, osądzam cię, Grythelu! – wykrzyknął Księga kończąc modlitwę.

Powietrze w podziemnej sali zadrżało po słowach kapłana w kolczastej masce.


* * *


Albrecht wspinał się po krętych, nierównych schodach z trudem łapiąc oddech. W pewnym momencie wydawało mu się, że usłyszał za sobą wrzask bólu. Krzyk Dzierzby. Czy to już? Czy to właśnie ten moment, kiedy plugawy czarownik wycisnął jakąś magiczną sztuczką życie z jej ciała? Ten moment, kiedy Cierń i Księga zostali tam sami, by stawać do nierównej, przesądzonej walki?

Nawrócony nie miał czasu zastanawiać się nad tym. Całą swoją uwagę koncentrował na wspinaczce. Morderczej drodze pod górę. Wspinał się, najszybciej jak potrafił, aż mięśnie nóg zapłonęły mu żywym ogniem, a płuca nie nadążały za dostarczeniem tlenu do zmęczonego ciała. Alchemik oparł się o wilgotną ścianę, czując jak suche ma usta, jęknął głośno i mimo protestów ciała właził po schodach dalej. Coraz wyżej.


* * *


Powietrze w podziemnej sali zadrżało po słowach kapłana w kolczastej masce i wypełniło je dziwne dźwięki. Klekot łańcuchów, jakiś kół zębatych, jakby gdzieś obok uruchamiano potężną maszynerię. Grythel znieruchomiał.
A potem .... potem zaśmiał się sucho, chrapliwie.

Ten śmiech był niczym policzek dla obojga kapłanów. Pokazywał, jak bardzo drwi sobie z mocy i woli Aspektu – ich Aspektu – ta plugawa kreatura.

- Wasze ... nic ... niewarte ... czary ... nie .... mają .... na ....mnie.... wpływu – ze zmumifikowanych ust monstrum popłynęły niewyraźne, ale mimo wszystko zrozumiałe słowa.

Wtedy Cierń zrozumiała, że popełnili błąd. Że ona go popełniła. Wszystko trwało za długo i nieznanym sprawcom udało się zakończyć rytuał przebudzenia czarnoksiężnika. Może, gdyby Dzierzba nie zaatakowała Pazura, wszystko miałoby inny finał i udało by im się zapobiec rezurekcji. Ale działanie wojowniczki spowodowało, że Cierń nie zaufała Pazurowi, gdyby ten namawiał ją, aby poszła za nim w podziemia, kiedy zapuścił się w nie po raz pierwszy. Może wtedy by im się udało. Albo wpadliby w pułapkę „krzykacza” i tajemniczy kultyści i tak daliby radę obudzić tego czarownika. Wszystkie te „gdybania” nie miały teraz najmniejszego znaczenia. W sytuacji, gdy pradawny wróg powstał z martwych, walka wydawała się być stracona, ale nie mieli innej alternatywy, jak prowadzić ją w desperackiej nadziei na jakiś cud.

Wszystko wydawało się być stracone.

Wszystko.


* * *

Kręte schody zaprowadziły Nawróconego do krótkiej komnaty w kształcie klina. Albrecht wyszedł w jego szerszej części, a ściana w węższej była ... przekręcona. Sekretne przejście. Droga z podziemi prowadząca do ... no właśnie. Dokąd? Albrecht zawahał się na chwilę, złapał oddech.

I wtedy usłyszał krzyk bólu dochodzący zza sekretnego przejścia. To krzyczała Kara. Nawrócony poznałby jej głos wszędzie. Do uszu alchemika dobiegały także inne odgłosy. Szczęk stali, sapanie, rumor, jakby coś, jakaś skrzynia lub mebel, gruchnęło o podłoże.

Nawrócony wyjrzał ostrożnie przez wąską szczelinę.

W świetle słonecznych promieni, wpadających przez dziury w suficie, alchemik ujrzał Karę i ... Kota. Walczyli na jakimś strychu lub w komnacie robiącej za rupieciarnię. Pełno w niej było starych mebli, połamanych krzeseł, uszkodzonych, nieprzydatnych kół o szerokich piastach, metalowych naczyń niewiadomego przeznaczenia i tym podobnych dupereli.
Elf i wojowniczka walczyli ze sobą. Czy też właśnie Kara przegrywała. Szybki sztych elfiego, krótkiego miecza, znalazł lukę w defensywie służki świątyni. Kara zgięła się w pół z bolesnym jękiem, zatoczyła w tył, trafiając plecami o kamienną ścianę. Kot spiął się do finalnego ataku.


* * *

Natarli ponownie, chociaż wiedzieli, że nie mają szansy na zwycięstwo w tej dzikiej walce. Dzierzba traciła siły i chociaż udawało się jej szaleńczo unikać kolejnych magicznych ciosów przeciwnika, to jednak nie była w stanie w żaden istotny sposób zranić go żelazem.
Bicz Cierń spisywał się znacznie lepiej – konsekrowany oręż naznaczał wysuszone ciało ożywionego czarnoksiężnika. Ale i to było mało. Przegrali i wiedzieli o tym, ale ta świadomość nieuchronnej klęski powodowała, że walczyli dalej.

Kolejne niewidzialne ciosy. Kolejne uderzenia niewidocznej mocy. Po każdym coraz trudniej się podnieść. Ile to trwa? Sekundy. Minuty. Godziny. Czy może zginęli i wieczność w piekle będzie dla nich niekończącą się walką z Grythelem.

Księga odpuścił. Cofnął się za filar. Ale nie! Nadal się modli.

Dzierzba czuje, że płuca pali jej zmęczenie, że obite ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Z niezliczonych rozcięć i ponownie otwartych jej dusza roni swoją krew. Łzy duszy płyną powoli, a wraz z nimi wypływa życie. Jednak jeszcze walczy. Bo co innego jej pozostało?

Cierń też czuje smak krwi w ustach. Ramię zaczyna odczuwać pierwsze symptomy zmęczenia od machania biczem. Niewidzialne ciosy magii spowodowały, że z ust i nosa kapłanki leje się krew. Wie, że Grythel mógłby ich zmiażdżyć jednym czarem. Mógłby, lecz nie unicestwił. Dlaczego?

- W imieniu Varunatha, osądzam cię, Batharze! – Wykrzyknął Księga zza filara ponownie kończąc nieznaną Cierń modlitwę.

Batharze! Czy on powiedział ..... – przez otępiony walką, zmęczeniem i ranami umysł Cierń przebiega niespokojna myśl. - Oczywiście. Uzurpacja!

Tym razem modlitwa podziałała. Grythel – Bathar zatrzymał się. Przez ułamek chwili na jego zmumifikowanej twarzy, w jego demonicznych oczach zapłonęły niespokojne błyski.

- W imieniu Varunatha, poprzez moją śmierć, osądzam cię Grythelu-Batharze! – wykrzyknął Księga ponownie by za chwilę wbić sobie sztylet w serce.

Przez ciało demonicznego czarownika przebiegł dziwny spazm.

- Teraz – cichy szept, ostatnie tchnienie, popłynęło z ust Księgi.

Cierń zrozumiała. To była ta chwila. Ten podarowany samo poświęceniem kapłana moment. Mieli kilka uderzeń serca na to, by uciec lub wepchnąć przebudzone zło z powrotem do grobowca. Tylko jedną, jedyną chwilę, nim krew Księgi skapnie na podłogę, nim popłynie w stronę ożywieńca. Bo to zapewne dokończy rytuał.

Mieli tylko tą jedną, krótką chwilę. I jeśli ją zmarnują, ten kiedyś konsekrowany sługa Bathara odzyska pełnię mocy.

To dlatego Księga nazwał Grythela imieniem Bathara. Wszak kapłan był częścią Aspektu, któremu służył. To dlatego Księga zdecydował się złożyć w ofierze. Stworzyć mistyczną wieź pomiędzy sobą, a ożywieńcem. Bo póki kapłan wydawał ostatnie tchnienie w agonii, krótkiej agonii, póty Grythel był podatny na zranienia.

Raczej nie mogli liczyć na to, że go zniszczą. Ale teraz mieli szansę, by wepchnąć go na powrót pod plugawy ołtarz.
 
Armiel jest offline