Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2012, 15:07   #7
villentretenmerth
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yQdxPxJW68M[/MEDIA]
Sztorm osiągał swoje optimum. Okręty nie zawsze wytrzymywały jego siłe. Najpotężniejszy władca ludzi oddawał się chorobie morskiej zwieszając głowę za burte. zgiętę w pół ciało siedemnastolatka nie budziło szacunku i respektu, który powinien towarzyszyć jego majestatowi.
Natomiast Ferdiad, królewski palladyn, podobno daleki potomek półboskiej królowej Medb, władającej ongiś wieloma barbarzynskimi plemionami w obliczu sztormu brylował wspaniałym humorem.
- Dalej! Dalej! - ryczał do wiosłujących oddanych wojowników.
Ferdiad pojżał na króla z niesmakiem. Potem uniósł głowę na unoszące się w powietrzu widma spoza sfery. Na brzegu dostrzegł przez gęstą zawiesinę deszczu błysk ognia. Wiedział doskonale że to ogniste zbroje, hełmy i tarcze demonów spoza sfery. Po migotaniu i przemieszczaniu się ów ogni wiedział, że na lądzie toczy się bitwa.
- Dalej przyjaciele! - krzyknął - jeśli zginiemy na morzu nie ma dla nas nadzieji! jeśli zginiemy na lądzie czeka nas Vanhalla!
Gdy to wykrzyczał nad jego głową efemeryczne ciało widmowego spozasferowca zachaczyło o maszt. Maszt ten machinalnie objął się płomieniem, którego nie mogły ugasić deszcz i fale.
Siłą mięśni zbliżali się do kamienistej plaży. Ferdiad wysilał wzrok by zorientować się w bitwie. Część ogni trwała nieruchomo, wręcz jakby przygasała. Chciałby, by były to martwe demony. Ze zdziwieniem i zgrozą zauważył jednak, że olbrzymie istoty walczą z wilkołakami, kładącymi się pokotem od ognistych mieczy. Domyślił się, że dogasające ognie to w rzeczywistości ołtarze ofirarne dla Silat. Ferdiad doskonale orientował się, że jedyną ofiarą jaką składa się silat jest krew i ciała wrogów. Zawsze imponowała mu surowa i nieznosząca zakłamania kultura wilkołaków.
Inne okręty tonęły w płomieniach kilka metrów od brzegu. Widma rozogniły się w boju. Ferdiad chwycił włucznie. Z miłością spojżał na nią. Wykonana z cisowej twardzieli była praktycznie niepalna. doskonała przeciwko pancerzom demonów.
Spojrzał z niechęcią na swojego władce. Mierził go, jednak Ferdiad uważał że jest kowalem, który ma kształtować króla, by mógł z dumą spotkać się ze swoimi praszczurami w Vanhalli.

Ludzkie plemiona nigdy nie były administracyjnie tak scentralizowane jak społeczności wampirów, czy wilkołaków. Przywódca większej połaci ziemi ogłaszał się królem, a gdy któremuś królestwu udało się zagarnąć sąsiednie ziemie ogłaszał się cesarzem. Cesarstwa były jednak efemeryczne i zazwyczaj nie trwały dłużej niż życie jednego władcy. Układ ten był niezwykle wygodny dla wampirów, które siecią intryg podtrzymywały ten stan. Ostatecznie mimo największych starań, nie udało im się zdominować polityki południowo wschodniej części Kantar. Ostatecznie dwa ludzkie królestwa oparte na przekupywaniu podbitych książąt wzrosły na sile na tyle, by liczyć się w rozgrywce o kształt historii świata.
Królestwo Yuranta i Cesarstwo Yurta żyły w względnym pokoju władane przez dynastie Ottonów.
Osłabione Cesarstwo najazdami barbarzyńskich plemion bezkrwawie zostało wchłonięte w Królestwo Yuranta za czasów Cador. Cador jednak nie przyjął godności cesarskiej. Przez pokolenia Królestwo panujące nad Yurantą i Yurtą umacniało się dzięki mądrej władzy do czasu, gdy z portalu wylazły hordy istot spoza sfery.
Withell, najdłużej panujący władca Królestwa Yuranty zmarł na zawał serca, gdy dowiedział się o klęsce jego wojsk w starciu z Varnami spoza świata. Pozostawił po sobie dwóch synów. Najstarszy Silyen miał 56 lat, najmłodszy ostatnią wolą Withella dziedzic tronu Collen miał15. Wywołało to chaos i rozłam w Królestwie.
Mimo panującego na świecie chaosu Rozgorzała wielka bitwa. Największa bitwa w świecie ludzi. Setki rycerzy i setki tysięcy żołnierzy starło ginęło w bratobujczej walce. Gdy zginął Silyen powstał ogromny chaos, zwłaszcza, że w tym samym momencie zaginął Collen. Rycerstwo pozbawionych naczelnych wodzów walczyło niemrawo. Wojna domowa zakończyła się odnalezieniem zasmarkanego i zapłakanego Collena. Od tego czasu zwanego pogardliwie Coryllus avelana, a przez wrogów Populus tremula. Mimo wszystko stał się najpotężniejszym władcą ludzi. Nie dziwi więc, że wampirzy posłannik przybył właśnie do niego. Collen stał się ambasadorem ludzkości. Zanim wyruszył w morską wędrówkę ku wyspie Kar zaopatrzył się w kwiat ludzkiego rycerstwa. Krocie herosów wypłynęło z nim w ów niezwykłą misje. Sam władca podróżował z Wiglafem. Bohaterze, który podobno pochodzi z innej sfery. 10 okrętów po 40 osób załogi każdy dawały ostatecznie 400 wojaków. Wystarczająco by odeprzeć atak obrzydliwości jeśli spotkanie na wyspie Kar przebiegnie nie po myśli.
Ostatecznie w czwarty Ciadain, w połowie miesiąca itnan, Collen żygał zza burte.
Sztorm był niezwykle silny. Załoga drżała w przestrachu błagając Ferdiada o zdjęcie płonącego żagla.
“morze jest moją matką, nie przyjmie mnie spowrotem do siebie
!” odpowiadał na podobne błagania. Ostatecznie na szczytach gigantycznych fal Okrent znalazł się na brzegu. Tylko połowa towarzyszących okrętów miała tyle szczęścia. ostatecznie lekko ponad 200 osób przeżyło.
Nie można tego nazwać szczęściem. Bo na brzegu na którym wylądowali toczyła się bitwa.

Cethal w zawierusze walki stanął na wprost dziesiętnika spozasferowców. czterometrowy płomienny olbrzym odróżniał się od reszty charakterystycznym hełmem. Zamachnął się ognistym mieczem, a Cethal, wyglądający w tej sytuacji groteskowo opuścił bezwładnie rękę dzierrzącą topór. Oto krwawy topór Silat miał się ugnąć przed bóstwem spoza sfery.
Czekał na ostateczny, morderczy cios. Zamknął oczy odmawiając ostatnią modlitwę. Valkirie spozasferowców szalały zamieniając wszystko w ogień, aż czół na policzkach ten ogień, a może ciepło ognistego miecza?
Jednak cios nie nadszedł. Cethal otworzył oczy. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Po raz pierwszy w życiu stał na przeciw martwego demona spoza sfery. Wpatrywał się w osłupieniu na czarną włucznie tkwiącą w głowie olbrzyma. Spojrzał na morze. Teraz dopiero dostrzegł, gdy chwycił włócznie w dłoń zbliżające się okręty z herbami Yuranty.
Ludzkie oddziały przybiły do brzegu. Rozlały się między walczących wywołując tym niemały chaos. Ostatecznie Chaos sprzyjał wszystkim mieszkańcom Lunacy. Dochodzące z morza ludzkie oddziały oraz wilkoładzkie watachy od lądu zamknęły istoty między młotem a kowadłem. Setki strzał płynęło w powietrzu z każdej strony.
Cethal nie mógł wyswobodzić się z szoku jaki sprawiła na nim śmierć istot. Mimo potężnej armii nigdy nie udało mu się zabić ani jednego demona spoza sfery. Ferdiad natomiast z kocią gracją wspinał się na cielska potworów i przebijał im krótkim mieczem uszy dochodząc do mózgu. Ogniste hełmy przed zwyką stalą okazały się nie skuteczne. Istoty nie zamierzały rejterować, a mieszkańcy Lunacy nie zamierzali odpuszczać. Ostatecznie bitwa została wygrana. Wszyscy byli zdyszani i obryzgani granatową krwią spozasferowców.
Zanim opadł kurz Ferdiad spostrzegł proporce. Postać Silat z toporem i mieczem wymalowana była na nie obrobionej ludzkiej skórze. Dokładność wymalowanych piersi przy zaniedbaniu innych szczegółów informowała go o tym, że stoi przed nim niejedna watacha wilkołaków. Kurz opadł niżej, tak że ludzie dostrzegli dwie postacie, które wystąpiły przed zwarty szerek wilkołaczej armii.
Cethal nerwowo ściskał cisową włócznie. Kinntana stała z twarzą obryzganą granatową krwią. Krew mieszkańców spoza sfery miała nieznane dla wampirów Luancy właściwości.
Cethal stał milczący. W nocnej inkarnacji był na pewno silniejszy od człowieka, ale to człowiek zabijał spozasferowców. Nie mógł zrozumieć jakim sposobem. Przecież walki z ludźmi były proste. kąsanie z każdej strony i czekanie aż choroby zdziesiątkują wroga. Jakim cudem marne mięso jest wstanie dokonać tego, czego ON! Pomazaniec Silat dokonać nie mógł.
Zgodnie z przewidywaniami Ferdiad wyszedł na spotkanie. Z nim jeszcze dwóch palladynów, kapitanów innych okrętów. reszta herosów stała w bezpiecznej odległości chroniąc króla. Cisowe strzały latały nad głową raniąc dotkliwie i zabijając spozasferowe widma.
- Teraz.... z racji zwycięstwa zarżniemy się nawzajem aż pozostanie jeden wojownik? - zagaił luźno krwawy topór Silat.
- Znam takich, dla których to by było jedyne wyjście z sytuacji. Dla mnie demonie, gdyby nie wyjątkowe okoliczności również byłoby to jedyne wyjście.
- Przez wyjątkowe okoliczności rozumiesz wspólne zwycięstwo z spozasferowcami na obczyźnie?
- Nie... raczej to, że zostaliśmy wydelegowani jako reprezentanci na wyspie Kar.
- Wszyscy o tej wyspie - spojrzał na Kinnate
- chyba rzeczywiście tworzy się tam historia.
- Jam jest Ferdeiad - odparł z dumą - uniżony sługa Chaosu - wypiął pierś podnosząc głowe tak wysoko, że nos prawie zasłaniał mu postać wilkołaka.
- Cethal krwawy topór Silat.
- Słyszałem o tobie. Ci, którzy z tobą walczyli uciekali przez kontynent aż do Yurty w prawie szaleństwie głosząc twoje męstwo - Ferdiad schylił głowę w szczerym ukłonie.
- Ja o tobie nie słyszałem, choć widzę, że niesłusznie.
- Mamy trzy wyjścia. Albo nie będziemy sobie przeszkadzać, albo pozabijamy swoje armie, albo stoczymy honorowy pojedynek. Ty przeciwko mnie.

Cethal wystrzeżył kły. Człowiek musiał być szalony, albo pewny siebie. Może nawet zabijał wilkołaki, ale nie tak stare jak on. Z drugiej strony nie śpieszyło mu się do śmierci. Zwłaszcza, że w szeregach antagonisty na pewno znalazłby się posrebrzany miecz, czy topór.
Musiał wybrać.
- A co byś powiedział na to, że jestem posłem mej rasy na spotkanie na wyspie Kar? A ta piękna wampirka również?
- W takim razie musimy odłożyć pojedynek do zakończenia obrad.
- Jeśli chcecie resztę drogi przebyć lądem, to z naszej strony nie grozi wam niebezpieczeństwo.
- Te płonące ołtarze... nie płoną na nich Varnowie.
- Nie płoną. wampiry. mieliśmy wieczorem spotkanie z nimi.
- Sam powiedziałeś, że stoi przy tobie ich poseł. Dlaczego mielibyście z nimi walczyć?
- Żeby to wyjaśnić, potrzeba chwili czasu. Z racji deszczu, zarządzę rozbicie obozu. Znajdzie się parę namiotów i dla was. Zwłaszcza, że część naszych poległa. Opowiem wszystko przy ognisku.
- Niech i tak będzie.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 20-02-2012 o 15:09.
villentretenmerth jest offline