Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2012, 01:13   #45
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Rosalinda de Vion

Tym razem rozmowa odbywać się miała nie w gabinecie de Gotta, ale w sąsiadującym z nim pokoju prywatnym. Gdy Rosalinda przybyła, Lambert leżał w niedbałej pozie na otomanie przykryty wzorzystym indiańskim kocem. Ubrany był w rozchełstaną koszulę, spod której widać było wychudłą, pokrytą pomarszczoną skórą pierś. Obok łóżka siedział de Wig, pisząc jakiś list. Na pojawienie się damy Sekretarz powstał.

- Audiencja odbędzie się – rzekł – Mimo mych obiekcji ze względu na znaczne zmęczenie Jego Ekscelencji.

- Ludwiku, opuść nas już – Lambert odczekał, aż ten wyjdzie – Naprawdę, w dniu, w którym, będę potrzebował niańki, palnę sobie w łeb. Choćby po to, by Ludwik nie zajął się tą rolą. To najlepszy sekretarz, jakiego można sobie wyobrazić, ale czasem doprowadza mnie do furii. Już wiem! Zmieniłem zdanie: wpierw palnę w łeb jemu, potem sobie!

Zmęczone oblicze Wicekróla rozjaśnił uśmiech.

- Ale proszę usiąść. Chętnie znalazłem dla pani czas. Akurat czasu zdaję się mieć coraz mniej, więc pora go maksymalnie wykorzystywać. Proszę wybaczyć – zatoczył wokoło ręką – okoliczności, ale rzeczywiście stan tego spróchniałego truchła, które zwykło być moim ciałem, jest nad wyraz marny i nie zachęca do jego pielęgnacji. Obiecuję na własnym pogrzebie wyglądać bardziej stosownie!

Paradoksalnie zdrożne żarty ze śmierci zdawały się dodawać mu życia.

- Pora jednak zakończyć żarty. Pani Rosalinda de Vion, znana jako lojalna przyjaciółka młodego króla! Gdy moi szpiedzy donieśli o pani spodziewanym przybyciu, czekałem chwili, by z panią porozmawiać. Proszę pytać i rozglądać się do woli, nie mam wobec króla tajemnic, poza tymi, które dobrze ukryłem. Wybrała pani nie wyruszać wraz z grupą, którą zebrałem, rozumiem to. W czym chciała pani być pomocna?

Robin de Briosse

Panna Robin przechadzała się po porcie. Nadchodził wczesny wieczór i spotkać można było wracających z pól farmerów, rzemieślników zamykających warsztaty i matki zaganiające dziatwę do domu. Obawy młodej kobiety nie potwierdziły się i na niebie nie pojawił się żaden ślad latających małp. Gdy tak szła z zadartą głową…

- Oj! A czego to świeżynka tak się włóczy? – krzyknął blondwłosy chłopak siedzący na płocie.

Było ich trzech. Najmłodszy blondyn, dzieciak, wyrostek ledwo, zręczny i gadatliwy. Średni, czarnowłosy, pucułowaty, o wielkich kułakach, uśmiechnięty tępawo. I najstarszy – w wieku Robin – wysoki, chudy, w wielkiej czapce z futra skunksa i z myśliwską strzelbą na ramieniu – milczący i z nieobecnym wyrazem twarzy.

- No, czołem, młoda – kontynuował dzieciak. – Ty to jesteś z tego statku, co przypłynął? Ja jestem Pete, to jest Czarny, a to Cichy Jim. Idziemy się pokręcić. Jak poprosisz, to ci pokażemy, co jest fajnego do roboty w Port Hope!
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.

Ostatnio edytowane przez JanPolak : 22-02-2012 o 10:59. Powód: post dla Vantro
JanPolak jest offline