Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2012, 12:08   #8
Lakatos
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Yarkiss właśnie wracał do domu z nieudanego polowania, gdy zobaczył tłum, jaki zgromadził się wokół Zewnętrznej Osady. Wiedział, że nie jest to sytuacja normalna i nie zwiastuje to nic dobrego. O nic nie musiał pytać, żeby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Wystarczyło, że podszedł bliżej i usłyszał jak ludzie debatują o samotnym powrocie jednego z mabari Uherga. Resztę sam sobie dopowiedział, znając przywiązanie tych psów do swojego pana.
„Wszyscy zginęli, a wraz z nimi przepadł cały ładunek.”
Taka była pierwsza myśl Yarkissa. Jednak mimo tego, że wszystko na to wskazywało, nie chciał do końca w to uwierzyć. Nie przyjmował do świadomości, że nigdy już nie zobaczy Canryka. Po tym jak kilka dni temu umarła Sathena, znów miał stracić kolejną bliską mu osobę?
„To niemożliwe.”
Próbował znaleźć jakieś inne wytłumaczenie całej tej sytuacji, lecz nic nie przychodziło mu sensownego do głowy.
„Równie dobrze Uherg, mógł wysłać mabari do wioski, a ten po drodze został zaatakowany. Tylko, po co miałby to robić?”
Nie tylko on był poruszony tą wiadomością. Dla reszty zgromadzonych był to też wielki dramat i zaskoczenie. Mimo tego, że wcześniej nie solidaryzował się z mieszkańcami Viseny i ich problemami, tym razem postanowił zainteresować się tą sprawą. Dlatego udał się wraz z innymi na naradę do karczmy.

Liczba ludzi, jaka zjawiła się tam przerosła jego oczekiwania. Okazało się, że do karczmy przyszła cała ludność osady, jednak jakimś cudem udało mu się wepchnąć do środka i stanąć pod ścianą zaraz przy wejściu. To, co tam usłyszał, tak naprawdę nie zaskoczyło go. Domyślał się, że sołtys zdecyduje się nie wysyłać wyprawy poszukiwawczej. Specjalnie mu się nie dziwił, sam pewnie, jak się nad tym zastanowił, podjąłby taką samą decyzje gdyby był na jego miejscu. Ale nie był. Znajdował się w zgoła odmiennej sytuacji. Nic go w Visenie nie trzymało. Miał z tym miejscem w większości przykre wspomnienia. Nie widział tutaj dla siebie perspektyw. Najchętniej wyjechałby stąd jak najszybciej i jak najdalej, ale jak? Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że sam nie ma żadnych szans na dostanie się do odległych miast.
Zrezygnowany całą tą sytuacją, nie zwracając uwagi na innych, opuścił wieś i udał się w drogę powrotną do domu. Po drodze zdążył się pogodzić z tym, że jedyną rzeczą, jaką może zrobić, to wyczekiwanie na dobre wieści i liczenie na to, że kiedyś uda mu się wyjechać w daleki świat.
Kiedy w końcu dotarł do Zewnętrznej Osady słońce chyliło się już ku zachodowi. Po drodze do domu zahaczył jeszcze o zagrodę Uherga. Chciał zobaczyć jak wygląda mabari, sprawca całego tego zamieszania. Mimo że przyglądał się psu z bezpiecznej odległości, dostrzegł że jest mocno poharatany.
„Pewnie z tego wyjdzie, ale byle co nie mogło tak załatwić, szkolonego do walki mabari.”
Z chęcią dokładniej obejrzałby jego rany, żeby ocenić, kto lub co go tak urządziło, ale wiedział, że nie jest to najlepszy pomysł. Każdy chyba słyszał jak mabari potrafią być agresywne.
Gdy wszedł do domu, okazało się, że nikogo tam nie ma. Nie był jednak tym faktem zbyt przejęty.
„Pewnie ojciec wraz z braćmi siedzą jeszcze w karczmie.”
Bardziej interesowało go, żeby coś zjeść, bo od rana nic nie miał w ustach. Na szczęście zostało jeszcze trochę kaszy, która szybko i ze smakiem zjadł. Następnie, nie mając lepszego zajęcia, mimo zmęczenia postanowił przejść się po lesie, aby zebrać myśli po ciężkim dniu.

Siedząc oparty plecami o wiekowy dąb i wsłuchując się w odgłosy natury, usłyszał kroki oraz rozmowę dwóch chłopców. Poznał w mig, że są to dwaj bracia Prkan.
- Chyba nie zamierzasz zjawić się rano pod młynem? - Spytał jeden z niedowierzaniem.
- Przecież Sven mnie wybrał. Nie mogę go zawieść.
Zaciekawiony wymianą zdań Yarkiss postanowił podążać za nimi w ukryciu, mając nadzieje, że dowie się czegoś więcej. Jeśli słuch go nie mylił, a to raczej było niemożliwe, okazja na która czekał przyszła szybciej niż przypuszczał.
„Sven organizuje tajną wyprawę poszukiwawczą, zbierając praktycznie wszystkie chętne dzieciaki – zaśmiał się w duchu na tą myśl. – Przecież to nie może się udać. Niby jak? Garstka młodzików nie mająca pojęcia o przetrwaniu w lesie, ma podołać zagrożeniu, któremu nie sprostali doświadczeni wojownicy? - Po chwili jednak naszły go wątpliwości. – A jeśli im się uda? Czy przydarzy mi się lepsza okazja na wydostanie się z Viseny?”
Wiedział oczywiście, że nikt nie odpowie na jego wątpliwości. Na spokojnie oceniając sytuacje, pewnie nie zdecydowałby się wziąć udziału wyprawie. Jednak w przypływie emocji podjął decyzje, że przyłączy się do drużyny zbieranej przez Svena.
„Jeśli istnieje cień szansy to spróbuje odnaleźć Canryka.”
Wiedząc, że nie ma dużo czasu, w pośpiechu udał się więc do domu, aby spakować rzeczy na niespodziewaną podróż. Na szczęście nikt jeszcze nie wrócił do domu więc w spokoju mógł zebrać rzeczy. Szybko wziął to, co wydawało mu się przydatne, choć do końca nie wiedział, co może mu się przydać, gdyż nigdy nie oddalał się od domu dalej niż na dwa dni drogi. Zdawał sobie sprawę, że czegoś ważnego mógł zapomnieć, ale nie mógł dłużej rozmyślać. Jeśli miał być w okolicach młyna o świcie, musiał za chwilę wyruszyć.

Gdy wychodził z domu było już ciemno więc nie miał problemu, żeby pozostać niezauważonym w czasie opuszczania zewnętrznej osady, tym bardziej, że jego dom znajdował się na skraju zabudowań. Dopiero w środku drogi przypomniał sobie, że nie pożegnał się z Mehelesem, lecz gdy się nad tym zastanowił, to doszedł do wniosku, że może to i dobrze. Nie przechodziło mu nic do głowy, co mógłby sensownego powiedzieć swojemu nauczycielowi na pożegnanie.
W całej tej sytuacji czuł się dziwnie idąc na tak niebezpieczną wyprawę bez łuku, ale na jego nieszczęście jego ostatni łuk, który otrzymał od Canryka, dzisiaj na polowaniu podczas naciągania cięciwy pękł w jednym miejscu i nie nadawał się już do niczego. Może ktoś powiedzieć, co to za tropiciel bez swojego łuku, ale wydarzenia potoczyły się na tyle szybko, że nie miał on czasu, znaleźć sobie jakiegoś innego. Chcąc czy nie chcąc Yarkiss będzie musiał sobie poradzić bez niego.

Mimo tego, że był przyzwyczajony do pieszych wędrówek, gdy dochodził do młyna, nie czuł już nóg. Trzeci raz pokonywał tą samą trasę w ciągu jednego dnia, a poza tym wcześniej był na polowaniu. Na dodatek tak naprawdę jego wędrówka miała się dopiero rozpocząć, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Głowę zaprzątała mu jeszcze myśl jak na jego obecność zareaguje Sven. Chociaż Yarkiss nie darzył go wielkim szacunkiem, to właśnie miejscowy zawadiaka był pomysłodawca tego przedsięwzięcia. Niemniej nie spodziewał się, żeby robił mu on wielkie problemy z wyruszaniem razem z innymi. I tak jego ekipa uszczupliła się o jedną osobę, po tym jak jeden z braci koniec końców postanowił wycofać się z bohaterskiej wyprawy. Okazało się, że jednak, że nie potrzebnie się martwił. Gdy doszedł na miejsce nigdzie nie zobaczył Svena.
„Czyżby się wycofał? To byłoby do niego podobne.”
Zamiast przywódcy lokalnych łobuzów, na miejscu zastał pięć osób. Wszystkie rzecz jasna kojarzył, ale żadnej nie znał lepiej.
„Czyli tak wyglądają ludzie, z którymi mam odnaleźć ludzi Damiela?”
Yarkiss miał co raz więcej wątpliwości co do sensu tej wyprawy, ale już było za późno, aby się wycofać. Nie wiedział, jakie motywacje pchają jego obecnych towarzyszy do wyruszenia w tak niebezpieczną wyprawę, ale miał wrażenie, że nie do końca zdają oni sobie sprawę, przed jakim wyzwaniem stoją. Szczególnie załamał się na widok Fernasa opartego o ścianę młyna, którego muzyka przywitała go z daleka.
- Możesz przestać? - Zapytał stanowczo, po czym usiadł na jeszcze mokrym od rosy kamieniu.
 
Lakatos jest offline