Dom który otrzymali od wicekróla Ultimy przypadł Anthonemu do gustu. Co prawda, jako oficer piechoty morskiej bywał i w lepszych kwaterach, lecz przyzwyczajony był do mieszkania w ciasnocie. Wszak był żołnierzem okrętowym, a na okrętach nie ma zbyt wiele miejsca. Poza tym, nim się zaciągnął do armii, gnieździł się w raz ze sporą rodziną w niewielkiej klitce w starej kamienicy.
Mieszkanie z dwoma... nie, trzema innymi osobami w całkiem przestronnym domu wcale mu nie przeszkadzało. Choć w głębi duszy miał nadzieję, że dostanie swój własny domek... Jak zwykle jego marzenia się nie spełniały. Do tego też był przyzwyczajony.
Położył swój połatany worek z dobytkiem obok łóżka, które uznał za swoje. Wybrał pokój z Ryanem - zdążyli się już poznać na statku i Robinson uznał, że Shatterland jest równym gościem. Ten Robert był jakiś dziwny... Anthony miał złe przeczucia wobec niego. - Anthony Robinson - przedstawił się nowo przybyłemu mężczyźnie. - Ja też wybieram się do portu... - rzucił do kompanów. W sumie nie dziwne. Było tu coś innego wartego obejrzenia? Niby była ta cała dżungla, ale jakoś nie uśmiechało mu się w pojedynkę stawianie czoła stadom nietoperzomałp. - Z chęcią się przyjrzę miejscowej milicji. Dobrze będzie wiedzieć kto mnie będzie bronił w przypadku ataku... czegoś. - Uśmiechnął się. Żartował oczywiście, przecież z pewnością sam byłby w stanie poradzić z niebezpieczeństwem. Ale może chociaż czegoś nauczy miejscowych? - Tak więc, znając życie, pewnie spotkamy się w karczmie. |