Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2012, 00:25   #49
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Rosalinda de Vion

- Czy wie pani, jak zostałem Wicekrólem? Nie przybyłem tu z glejtem z nominacją, by objąć ziemie w imieniu i tak dalej. Jestem na Ultimie prawie od początku… to chyba już osiem lat. Przybyłem jako poszukiwacz przygód: podróżowałem, odkrywałem, walczyłem i zwyciężałem. Aż nagle, pewnego dnia, odpoczywam na farmie przyjaciela, a tu wkracza posłaniec i informuje, że zostałem Ekscelencją. Takie było życzenie króla. I, gdy umrę, król namaści następcę wedle swego życzenia.

Mówił o śmierci jak o sprawie prostej i oczywistej.

- Rozprężenie… silna ręka… Wie pani, to nie tak. Nie tak prowadzimy tu sprawy. Musi pani zrozumieć ten najwspanialszy ląd na świecie i najwspanialszych ludzi, jacy się tu osiedlili. Zaczynaliśmy od zera, nie mieliśmy niczego, ale nie mieliśmy też praw, nakazów, zakazów, podatków i kar. Ta ziemia stałą się azylem tych, dla których Dominium było zbyt ciasne, zbyt sztywne i zorganizowane. Myśliwi mogli tu polować bez oskarżeń o kłusownictwo. Rzemieślnicy prowadzić warsztaty bez cechowych zezwoleń. Kupcy handlować bez ceł i podatków. Nie mieliśmy tu wojska, ni straży – jeśli ktoś nie przestrzegał naszych zasad, spuszczaliśmy mu lanie, oblewaliśmy fekaliami i obtaczaliśmy w smole i pierzu – zawsze skutkowało. Nie mieliśmy podatków – przedsiębiorczość rozkwitła jak nigdzie w starym świecie. Zawsze szanowałem tych, którzy wiedzą, czego chcą i nie boją się po to sięgać. Tacy ludzie budowali Port Hope! A ja? Nie potrzebuję silnej ręki. Lubię myśleć, że rządzę tu dzięki szacunkowi. Że jestem primus inter pares. Że ludzie szukają u mnie mądrej rady, a nie rozkazów.

Starzec podniósł się w stronę rozmówczyni tłumacząc jej pełnym emocji głosem. Po czym opadł ciężko na posłanie.

- Ale wszystko się zmienia. Coraz więcej ludzi, coraz mniej rozumiejących, co nami kierowało przed laty. Coraz więcej zasad, podatków, wojsk. Romantyczni awanturnicy wyzdychają, a na ich miejsce przybędą królewscy rewizorzy… Lecz nie przybyła tu pani słuchać starca, marudzącego, że drzewiej lepiej bywało. Tak, znajdę zadanie godne pani talentów. Gdzie ja to…

Lambert sięgnął pod poduszkę. Rosalinda dostrzegła spoczywający tam pistolet: wielki jak armata, stary i poznaczony śladami wieloletniego używania.

- … nie ma. De Wig musiał to skatalogować i już nigdy tego nie znajdę! Chciałem pani pokazać raport straży na temat napadu. Otóż, trzy dni temu miało miejsce włamanie do tutejszej wytwórni prochu – prochowni. Ilości skradzionych materiałów były niemałe – z pewnością nie na użytek pojedynczych osób. Osobliwie nikt niczego nie widział. Mam wrażenie, że osoba o pani umiejętnościach, potrafiąca czytać ludzi i odnajdywać prawdę za zasłoną kłamstwa, rozwiąże zagadkę tego przestępstwa. Wskażę pani drogę do prochowni – dziś jeszcze ktoś powinien tam przebywać, a jutro otwierają wcześnie rano. Niestety, bez tych raportów, których nie mogę znaleźć, nie jestem w stanie służyć większą pomocą.

Robin de Briosse

Łup!

Taki dźwięk wydaje kamień uderzający o dziewczęcą głowę. Kamień rzucony ręką blondwłosego chłopaka tak zręcznie, że unik nijak nie wyszedł.

- Hola, hola! Myślisz, że nam zaimponisz szablą? My mamy Jima, a on ma strzelbę! On trafia w skunksa z pięćdziesięciu kroków.

Cichy dryblas stanął jeszcze bardziej sztywno – chyba z dumy. Najmłodszy z chłopaków kontynuował:

-… A ta szabla to prawdziwa?... Jak nam pokażesz, to cię przyjmiemy do naszej bandy.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline