Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2012, 10:36   #108
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Green prowadził samochód, czując każdy wertep, każdą nierówność i każdą dziurę. Zawieszenie ich nowego pojazdu nie raz zostało wystawione na ciężką próbę. Jęczało żałośnie, kiedy John zaliczał kolejny wykrot i niewidoczną w ciemnościach drogę.

Jechał ostrożnie, podobnie jak auto, w którym podróżowali Montrose, Thomson, Bowen i reszta, ale i tak miał wrażenie, że zaraz rozsypią się na którejś z dziur. W żyłach płonął mu ogień i Green poświęcał tyle samo uwagi drodze, co zachodzącym w nim zmianom.

Bał się. Po raz kolejny się bał. Tracił nadzieję. Nawet on. Człowiek, który nie tracił jej nigdy. Świat wokół nich przestawał istnieć, dogorywał w agonalnych drgawkach. I trzeba było być idiotą, by nie dostrzec tego faktu. A Green idiotą niestety nie był.

Widział błysk nad Twips. Wiedział, co może oznaczać. Zrzucono jakiś potężny ładunek. Może nawet nuklearny. Kto? Rząd by pozbyć się zarazy? Umbrella by zatrzeć ślady swojego zbrodniczego procederu? To nie było akurat ważne. Ważne było, że użyto tam najprawdopodobniej narzędzia zniszczenia tak potężnego, że zimna gula wzbierała w gardle Johna na samą myśl o tym, że jeszcze nie tak dawno był tam, na miejscu eksplozji. Czy tak właśnie miał teraz wyglądać świat. Bomby spadające na miasta i żywe trupy wszędzie, gdzie tylko pojawi się człowiek? To była przerażająca myśl.

W końcu wydostali się na nieco lepszą drogę. Aż do czasu, gdy los zgotował im kolejną niespodziankę.

Bojowy śmigłowiec wyrzucający z siebie żołnierzy na linkach. Monstrualny, przerażający kolos, pewnie załadowany takim sprzętem bojowym, że mógł unicestwić ich w jednej chwili. Za pomocą jednego czy dwóch przycisków zamontowanych w kokpicie pilota.

Green patrzył w światła ich, zdawało się nemezis, mrużył oczy i słuchał słów dobiegających z megafonów.

- Macie trzy minuty. Potem nie będziemy już chcieli rozmawiać.

Jakby wojsko kiedykolwiek chciało rozmawiać. Taaa, jasne. Świństwo pływające w krwi Greena wyraźnie pokazywało, jakie żołnierze mieli pojęcia na temat „rozmów”. Green był wszak dobrym negocjatorem, jednym z lepszych w firmie, którą opuścił nim założył własną. A rozmowa z żołnierzami odbyła się tak, że gorzej być nie mogło. Wstrzyknęli mu „szczepionkę” bez słowa, tłamsząc wszelkie formy nawiązania kontaktu. Reagowali na mistrza kontaktów międzyludzkich tak samo, jak na zastraszone gospodynie domowe, mechaników, drwali i pracowników obsługi ruchu turystycznego. Najwyraźniej jego wyśrubowane zdolności rozjemcy były tak samo przydatne w kontakcie z żołnierzami, jak umiejętności wypiekania ciast. Drugi raz Green nie miał zamiaru zaufać swoim nieprzydatnym, jak się okazało, talentom. Nie było sensu ponownie tracić czasu na bezowocne próby rozmów. W tym świecie stracił swoją najsilniejszą do tej pory broń – zdolności negocjatora i człowieka, zdolnego sprzedać piasek Beduinom po atrakcyjnej cenie, lecz nie potrafiącego przekonać prostego żołnierza do nie wstrzykiwania mu "szczepionki". Pozostało mu więc szukać oparcia w ludziach, których umiejętności walki w nowym świecie pełnym zombie miały więcej sensu i faktycznie były przydatne. To nie był świat zwykłych ludzi. Zdecydowanie nie. Lecz świat zakapiorów, najemników i żołnierzy. Speców od walki i przetrwania, nie od negocjacji i rozmów.

Spojrzenie Greena powędrowało więc w stronę współpasażerów.

- Jakoś, kurwa, nie ufam wojskowym, po tym, jak mi zaaplikowali to diabelstwo.

Murzyn spojrzał na doktor Patton.

- Proszę wybaczyć słownictwo. Takie czasy.

Potem znów zerknął na motocyklistów.

- Co robimy? Macie jakiś plan? Z tego śmigłowca rozwalą nas na kawałki jak się ich nie posłuchamy.

- Podjedź najdalej jak się da do tego wozu. – Swen kiwnął głową w stronę wojskowego pojazdu pancernego. - Ktoś musi wdrapać się i zobaczyć czy klapa otwarta.

- Dobra, Mogę spróbować wejść do środka. Mam sprawne ręce, wiec na pewno pójdzie mi to lepiej. Ale, czy to przetrzyma atak śmigłowca? I najważniejsze pytanie - Co z Bowen? To być może twoja i moja jedyna szansa.

- To znaczy? - Jorgensten zrobił głupią minę wysilając się na myślenie. - Myślisz, że to Umbrella?

- Raczej żołnierze – odparł Green niechętnie. – Ale, czy robi to nam jakąkolwiek różnicę? Oczywiście zawsze możemy się poddać, ale jak nie mają szczepionki i stwierdzą, że jesteśmy zainfekowani. Jak sądzisz, jakie dostali rozkazy w tym przypadku?

- Ani w jednym, ani w drugim nie pożyjemy dłużej. Fakt. - Swen pociągnął nosem. - Zróbmy inaczej. Zestrzelmy te puszkę. - powiedział sięgając na tył po granatniki zamontowane na M4.

- Trzymaj. - podał jeden Greenowi. - Tak się ładuje. - pokazał. - Granatów mamy sporo. A oni najwyżej odpowiedzą z karabinów tylko. - wzruszył ramionami zapinając pasek hełmu.

- Szalony pomysł - uśmiechnął się Green ważąc w rękach ciężar broni. Miał wątpliwości natury moralnej. - Oni mogą być tymi porządnymi żołnierzami, takimi, co minęliśmy przy laboratorium Umbrelli. Właśnie? Jak poszło tam spotkanie?

- Dobrze. Ustawiłem blokadę drogi w Pateros. - bąknął Jorg. Chyba kłamał, ale Green nie drążył tego tematu. - Miałeś te przedszkole zabrać na północ. Może to i lepiej. Tam chyba napalm zrzucili... A teraz nie ma porządnych i nie porządnych. Są tylko żywi i martwi.

- I żywi martwi. - dodał Jugol gryząc tabletkę przeciwbólową załadowawszy granatnik do pełna jedną ręką.

- Musimy wbiec na most. - Jorgensten powiedział do Greena. - Najpierw kawaleria, potem wóz. - potrząsnął głową patrząc w oczy czarnego. - Marne szanse przeżycia. - przekrzywił głowę przenosząc wzrok na bok i wysiadł z auta.

- Lepiej tak, niż zdechnąć od wirusa, co nie? – uśmiechnął się Green dziwnie.

Swen podjął się akcji. Wysiadł z wozu, skulony. A Green pozostał w samochodzie, gotów jak najszybciej wydostać ich z tego piekła, gdyby coś poszło nie tak.

Uśmiechnął się do doktor Patton. Pocieszająco. Ale jeśli była dobrym psychologiem, to mogła zobaczyć strach i napięcie w oczach czarnoskórego kierowcy. Bo Green bał się. Bał się, jak diabli tego, co za chwilę miało się wydarzyć na tej blokadzie.

Jakichkolwiek nie dokonywali wyborów, za każdym razem powodowało to coraz więcej komplikacji. Szczepionka, ciągła ucieczka, strzelanina Swena z Radcliffem. Kolejne ucieczki.

Kto wie? Może właśnie stracił szansę na przeżycie? Ale szczerze w to wątpił. Jeśli żołnierze, jak sądził, likwidowali zarażonych za pomocą bomb i kul, to zapewne jak tylko stwierdziliby w ich krwi wirusa, skończyliby z kulą w głowie, spaleni gdzieś przydrożnym rowie. To było pewne, jak oszustwa przy bankowych kredytach.

A tak mieli jeszcze cień szansy. I chociaż cień ten malał z każdą minutą, to Green trzymał się tej myśli rozpaczliwie, jak tonący chwytający się brzytwy. Wziął mocną przeciwbólową pigułkę ze swoich zapasów. Liczył, że w ten sposób chociaż przez chwilę będzie działał sprawniej.

Gotowy do działania obserwował, co robi reszta, gotów dostosować swoje działania do zmieniającej się sytuacji.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-02-2012 o 10:42.
Armiel jest offline