Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2012, 21:53   #113
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Alchemik nie był człowiekiem stworzonym do biegania. A miesiące “czułej opieki” oprawców Varunatha zrobiły swoje. Każdy dłuższy wysiłek był męczący, każdy dłuższy bieg wyrywał oddech z płuc.
Tak jak teraz.
Okularnik poprawił okulary, łapczywie łapiąc oddechy. Po czym ruszył dalej. W jego głowie tkwiła nadzieja, że jeszcze odrobinę wysiłku i wyrwie się z tych przeklętych czeluści.
I rzeczywiście wyrwał się, z błota w gnojówkę.
Przez kilka sekund z otwartymi ustami i niedowierzaniem w oczach patrzył jak Kara się daje zarzynać elfowi.
Jak głupia koza daje się mu pokonać, po tym jak dał jej eliksir i nakazał jej użyć w razie niebezpieczeństwa.
A było większe niebezpieczeństwo, niż elfi łowczy?
Rzucanie pereł przed wieprze. Tym było danie fiolki z eliksirem Karze. Już Albrecht powie jej do słuchu, jak stąd wyjdą żywi. O ile wyjdą.
Nie miał czasu. Jeden rzut i jedno trafienie. I po sprawie. Trucizna, która w kilka sekund zabija orka, bez problemu poradzi sobie z elfem.
Jeden rzut, jedno trafienie. A jeśli nie trafi?
Nawrócony miał i na to pomysł.

Albrecht najciszej jak potrafił wyjął nóż zatruty trucizną na orki i cisnął nim w stronę Kota. Ten jednak zareagował w sposób, który oszołomił Nawróconego. Czy też dzięki fenomenalnemu słuchowi, czy też dzięki szczęściu zwyczajnie ... uchylił się i sztylet śmignął tuż koło ciała wbijając się w jedną ze składowanych w tym miejscu szaf.
Jakikolwiek był tego powód, to i tak efekt był ważniejszy. Nie trafił! I zwrócił uwagę mieszańca. Był zgubiony.

- A kogóż my tu mamy? - Kot zmrużył swoje oczy i ruszył zwinnie z nieludzką gracją w stronę Albrechta.

Drżąca ręka alchemika sięgała po fiolkę, szybkie łyknięcie. Pochodnia blisko twarzy niczym tarcza.

Opuszczony, lśniący szkarłatem nóż poruszał się w dłoniach mieszańca, niczym ogon węża.

- Zobaczmy, co tam masz w środku.

Nawrócony pocił się ze strachu. Nie był wojownikiem, bo paru karczemnych burd za prawdziwą walkę nie można było uznać. Alchemik przeciwstawiał nieludzkiej zwinności, tylko jedną broń. Swój spryt.

Bowiem żadnej innej nie posiadał.

A teraz czekał. Kot zbliżał się do Nawróconego powoli i nonszalanckim krokiem. Bawił się nim, jak jego imiennik ofiarami. Był pewny siebie.

Zbyt pewny.

Jeszcze krok, jeszcze dwa. Albrecht skupił się. Nie mógł się pomylić. Nie wobec niego. Był zbyt zwinny by drugi raz się podejść. Jedna szansa. Jeden atak.

Kiedy elf znalazł się w zasięgu Albrecht skorzystał z drugiej sztuczki. Zionął smoczym oddechem w stronę Kota.



Ogień otulił postać mieszańca. Płomienie uderzyły go w twarz. Elf z rykiem wściekłości i bólu targnął się w tył, wpadając plecami na ścianę. Miecz huknął o posadzkę. A mieszaniec przyłożył obie dłonie do poparzonej twarzy, sycząc coś z wściekłości i nienawiścią.
Udało się ! Alchemik patrzył na Kota z mieszaniną dumy i niedowierzania. Nie było jednak czasu na triumfy.

-Kara. Co z tobą?!- krzyknął Albrecht nie spuszczając oczu z elfa, wszak ten jeszcze żył. I jeszcze był niebezpieczny.

Odpowiedzią Kary było jedynie przeciągłe, bolesne, być może agonalne jęknięcie.

-Niech to Aspekty...-zaklął cicho Alchemik, pozostało mu tylko wykończyć elfa, jakoś. Z całej siły cisnął w nim kolejną fiolkę. Zawarta w nim substancja w zetknięciu z powietrzem zastygała tworząc mocne i lepkie nici. I w teorii miała otulić elfa kokonem.

Fiolka rozbiła się, jak należy. Zasyczało, Wydzielina zadziałała ale...

W chwilę później Alchemik ujrzał, jak ciało Kota ... faluje, jak poparzona twarz zaczyna poruszać się, skóra nabrzmiewać, jakby pod nią wzbierały gazy lub ... lub przewalały się szczury.

No tak. Loża Magów. I może ten, którego właśnie dogonił nie był tak potężny, jak przebudzony w podziemiach starożytny czarnoksiężnik, to niemniej jednak dysponował mocami, jakie tylko udało mu się okiełznać poprzez pakty z demonicznymi siłami i naturalne piętno skażenia Entropią wrodzone każdemu czarownikowi.

Za chwilę sytuacja alchemika mogła zmienić się na zdecydowanie gorszą.

-Nie, nie, nie, nie, nie, nie...- powtarzając nerwowo jedne słowo, Albrecht sięgał do kieszonek w szacie w panice rzucając w to coś czym się dało: ogień alchemiczny, kwasy, ługi... wszelkie żrące lub zapalające się substancje. Resztki zdrowego rozsądku jakie kryły się pod warstwami niemal zwierzęcego strachu, szukały kolejnego wyjścia z tego pokoju.

Widział tylko jedno. Ale aby się do niego dostać musiał przejść obok potworności, w jaką zmieniał się Kot. Wąskie pomieszczenie wypełnił smród palonego i trawionego alchemicznym substancjami mięsa. Na ciele elfa, pęczniejącym jak jakaś larwa w kokonie, pojawiały się kolejne potworne rany. W pewnym momencie Albrecht ujrzał, jak dłonie zmieniają się w zakończone pazurami łapska, jak z cielska wyrasta sierść, twarz przeobrażała się w szczurzy pysk. Przed nim. zamiast elfa, prężył się przynajmniej dwumetrowy szczur - czy też raczej odrażająca postać szczuro-człowieka. Ten miał jednak coś jeszcze. Na środku czoła, niczym u jednorożca, pysznił się pokrzywiony, kręcony, szpiczasty róg.

Zionięcie musiało załatwić Kotu oczy, bowiem hybryda zamiast ślepi miała jedynie puste, poparzone oczodoły. Strzygła jednak uszami i ruszała wąsiskami. Musiała jednak i z tymi zmysłami mieć problem. W końcu jej cielsko trawiły kwasy, smród był wręcz nie do opisania. Co gorsza, Albrecht w panice użył jedną z fiolek z substancjami dławiącymi i teraz miał sam problem z oddychaniem. Jakby sam smród trawionego chemikaliami cielska nie wystarczał za zasłonę dymną.

Albrecht spojrzał w kierunku swej jedynej obecnie nadziei, sztyletu zaprawionego trucizną na orki. Dłoń Alchemika powędrowała do torby i kolejny wynalazek trafił w jego dłonie. Wynalazek który kosztował go wszak zdrowie i wolność. Za wiedzę o prochu trafił do cel świątyni Varunatha. Czas by ta wiedza go uratowała. Bądź co bądź stworzenie pewnie miało lepszy słuch od niego... i wrażliwszy przez to.

Zamachnął się i cisnął granatem jak najbliżej stwora. A gdy rozległ się huk, ruszył w kierunku sztyletu. By go złapać, by cisnąć. I by zakazana trucizna ubiła tą potworną abominację, zanim róg na głowie szczura ubije alchemika.
Jedna szansa, jeden rzut. Los Nawróconego wisiał na włosku. Na szczęście szczur był większy i bardziej opasły od elfa. I być może wolniejszy. A i Alchemik nie musiał trafić śmiertelnie, by zabić... wystarczyłaby drobna rana.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-02-2012 o 21:58.
abishai jest offline