Zaczynamy pisać o czymś zupełnie nie na temat.
Podtrzymuję swoje zdanie, że "mega hiper wypas super" walkę można rozegrać bez scenerii pędzącego w nocnej burzy z piorunami po półce skalnej dyliżansu, którego nikt nie powozi.
Jedną z najtrudniejszych walk (pamiętaną do dziś) stoczyłem rankiem nad niewielkim strumyczkiem, kiedy to na moją postać myjącą się i nabierającą wodę na poranną ziołową herbatkę (realizmu się zachciało) napadli zbójcy... Niestety nie był to mnich tylko kapłan; z broni był kociołek i jakiś "scyzoryk". Płyta, tarcza, pałka i amulet zostały w obozie... Tia... było epicko. Drużynowy tank prawie zszedł w walce, która w "normalnych warunkach" trwałaby 2-3 tury?
Jasne - od czasu do czasu można (a nawet należy - vide Wolsung czy 7th Sea) uskutecznić jakiegoś filmowego tricka; ale nie czyńmy z tego kanonu...
Bo to naprawdę nudzi po którymś razie... Cykl: no dobra, burza z piorunami, półka skalna, tam za załomem czeka "bosz".
Sam założyciel tematu dwa razy podaje ten sam schemat... |