Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2012, 13:58   #13
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny cd.

Na szczęście pod młynem zaczęli się gromadzić kolejny członkowie wyprawy. Jednym z nich był Rafael. Na jego widok wszyscy w głębi duszy odetchnęli z ulgą - mężczyzna, podobnie jak syn bartnika, był znany jako świetny myśliwy i zwiększał ich szanse na przetrwanie w dziczy. No i przede wszystkim miał niekonfliktowy charakter.
- Witaj Solmyr - powiedział z subtelnym uśmiechem Rafael, podchodząc bliżej zebranych. Wyciągnął spokojnym ruchem rękę w stronę młodzieńca, którego znał z Zewnętrznej Osady. Kątem oka już spoglądał na kolejnych - Yarkissa i Fernasa - z zamiarem przywitania się również z nimi.
- Witaj Rafaelu - Solmyr lekko ukłonił się, ściskając rękę nowoprzybyłemu. - Jesteś pewny swojego bycia tu? Zapytał spokojnym tonem osoby, która zna odpowiedź, spoglądając Ralfiemu głęboko w oczy, jakby zaglądając w zakamarki jego duszy.
Przez sekundę Rafael poczuł się bardzo dziwnie, kiedy Solmyr zawiesił na nim swoje spojrzenie. Spuścił wzrok, zerknął w prawo i w lewo. Sekunda - tyle potrzebował, by zagrać. Uśmiech lekko się poszerzył, w oczach zabłysła iskierka szaleństwa. “A kto miałby być pewny, jak nie ja?” - mówiła zaprezentowana przez niego mina.
- Brat i siostrzyczka muszą mieć co jeść - powiedział wesoło, robiąc kilka kroków w stronę kolejnych zebranych, ale nadal nie spuszczając rozmówcy z oczu.
Solmyr nie odpowiadając spojrzał w kierunku wioski.
- Witaj Yarkiss - Rafael skierował się do następnego z osadników, wystawiając prawą dłoń do przodu. Jednocześnie spojrzał na Fernasa, zastanawiając się czy oderwie na chwilę rękę od swojej lutni, by się z nim przywitać.
- Witam. - Yarkiss wstał, aby podać mu rękę. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj, ale miło cię widzieć. - Syn Petera zdążył poznać Rafaela jako dobrego łowcę, dlatego cieszył się, że dane im będzie wspólnie podróżować.

Etrom, widząc że temat rozmów zupełnie omija jego skromną osobę, rozsiadł się wygodniej na kawałku ziemi i patrzył to w przestrzeń przed sobą, to w niebo. Naciągnął kaptur bardziej na czoło, pozwolił sobie zamknąć oczy i odpocząć. Po całej nocy marnego snu i wypoczynku teraz okazja wydawała się lepsza niż kiedykolwiek by z tematem nadgonić. W końcu kozioł ofiarny wioski zebrał całą uwagę, czemu więc ktoś miałby interesować się nim? Pozostawało jednak uczucie niesmaku, że zostawia się kogoś - notabene lubianego - na pastwę “łobuzów”. Z drugiej strony widać było, że dobrze mu to robi. Jak raczył zauważyć jegomość z kolczykami w uszach (bodaj na imię ma Saelim z tego co usłyszał), Jarled wreszcie wyhodował sobie jaja. W wyprawie takiej jak ta, z ludźmi pokroju takich jak ci tutaj, “jaja” to absolutne minimum. Etrom zaśmiał się pod nosem na myśl o tym, jak zabawnie to brzmi. Zwłaszcza, że pierwszą chętną do wzięcia udziału w tej eskapadzie była właściwie dziewczyna. Dziewczyna, która jako jedyna ma “jaja” by opiekować się mabari. Co to o nich, jako grupie, dobrego mogło świadczyć?

Jakby w odpowiedzi na rozmyślania “Zaraźnika” na horyzoncie pojawiła się kobieta, przerywając Rafaelowi dalsze powitania. Pierwszy zauważył ją Solmyr - głównie dlatego, że na ramieniu nadchodzącej siedział jastrząb. Przez chwilę próbował odgadnąć kto to może być, jednak nie znał dziewczyny. Niezbyt szybko podciągnął pod nogi plecak, na którym wylegiwała się Sigrid. Łasica obudziła się jużz drzemki i bacznie przyglądała otoczeniu. Bliskość drapieżnika, który był jej naturalnym wrogiem, bardzo ją niepokoiła.

Jednak nie tylko łasica była zdenerwowana. Widać było, że nowoprzybyła nie potrafi odnaleźć się w sytuacji. Przez dłuższą chwilę przyglądała się zebranym z szeroko otwartą buzią i oczami, aż w końcu wypaliła:
- Jestem Eillif. Chcę wyruszyć z wami.
Jarled przyjrzał się Eillif. ~Ciekawe jakim cudem ten jastrząb nie rozrywa jej ubrań~ pomyślał. Dopiero po chwili zauważył, że zielarka ma na sobie przeszywanicę, która chroniła jej strój i ciało.
[i]- Witaj Ellif. Widziałaś może czy ktoś jeszcze tu idzie?
Idąc do młyna Eillif nie odwróciła się ani razu, więc w odpowiedzi tylko przecząco pokręciła głową i wzruszyła ramionami. Nie wiedziała co zrobić, co powiedzieć, aby podtrzymać rozmowę... i nie wyjść na dziwaka, ale niestety wybrała najgorszą opcję z możliwych. Bez słowa odeszła od swojego rozmówcy i oparła się o ścianę młyna. Zrzuciła plecak i z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się reszcie jej przyszłych towarzyszy. Oni odwzajemniali jej spojrzenie - pomijając fakt, że była jedyną kobietą wśród zebranych, nieczęsto widziało się oswojonego jastrzębia. W sumie to bardzo rzadko - w Visenie nie było zwyczaju przygarniania dzikich zwierząt; jedynie w Zewnętrznej Osadzie niektórzy tropiciele i druidzi mieli swoich zwierzęcych kompanów.
- Widzę wasze niespokojne spojrzenia, ale zapewniam, że Thorbrand sam z siebie nie zaatakuje. Odpowiadam za niego - wyjaśniła, widząc przestraszone, a może tylko ciekawe, spojrzenia młodych mężczyzn.

Niezręczną sytuację przerwało pojawienie się długowłosego chłopaka, który nadbiegł zdyszany od strony lasu. Wyraźnie zaspał; zresztą dopiero teraz wszyscy zauważyli, że słońce stało już wysoko, a świt dawno minął.
- Witajcie! Piękny poranek nieprawdaż? – Biegacz zrobił krótką przerwę po czym mocnym, pewnym głosem dodał. – Ruszam z wami.
- To chyba Korenn, syn jednego z rolników - mruknął Fernas. W karczmie słyszał plotki o chłopaku Orsika, który - mimo męskiego wieku - trzymany był w domu, w zamknięciu. Według wioskowych plotkarek musiało być z nim coś mocno nie tak, na pewno miał coś z głową!

Pojawienie się Korenna uświadomiło wszystkim późną porę. Jeśli chcieli uciec z Viseny to był najwyższy czas - od strony wsi słychać było coraz głośniejszy gwar budzących się mieszkańców, a pola i łąki zaczynały zapełniać się pastuszkami i rolnikami. Teraz było już pewne, że nie pojawi się ani Sven, ani nikt z jego bandy prócz Saelima; ani nawet żadna z osób, które zgłosiły się do wyprawy. Z trzech czy czterech tuzinów “bohaterów” zostało dziewięć osób. Szybko przenieśliście się na drugą stronę młyna, ale to było chwilowe rozwiązanie - należało jak najszybciej zebrać się do drogi.

- Piękny poranek, piękny. Bo i niby co miałoby mącić ten nasz dobry humor? - sarknął Yarkiss, poganiając wszystkich by szybciej przenieśli się na trakt. Świetny humor Korenna był, według niego, zupełnie nie na miejscu.
Etrom wstał z ziemi i zastanowił się chwilę nad tym, bądź co bądź, retorycznym pytaniem.
- Może brak głównego prowodyra tego całego zamieszania? - Zaproponował. - Gdzie jest ten Sven? - Tak naprawdę to nieobecność tego typka zupełnie gonie obchodziła, ale wreszcie nie był ignorowany, nie należało więc marnować okazji.
- Kto go tam wie - mówiąc te słowa Yarkiss zorientował się, że wśród osób zebranych pod młynem obecny jest jeden z członków bandy Svena. - Może Saelim powie nam coś na ten temat - powiedział to głośniej, mając nadzieje, że złodziej wyjawi im, kiedy zjawi się jego kompan. Chociaż Yarkiss nie darzył Svena wielkim szacunkiem, nie cieszył się na myśl, że może on nie pojawić się pod młynem. Uważał, że lepszy zły lider grupy niż żaden. Ktoś w końcu będzie musiał podejmować decyzje w krytycznych sytuacjach. Nie będzie wtedy czasu na dyskusje. Jednak postanowił nie zamartwiać się tym na zapas. Uznał, że lepiej będzie cierpliwie poczekać jak dalej potoczy się sytuacja. Jednak nie tylko on się nad tym zastanawiał.
- Jeżeli Sven nie zamierza przyjść, wypadałoby wybrać jakiegoś przywódce tej ekspedycji. Ktoś chętny do tej roli? - zapytał Jarled i spojrzał na towarzyszy.

Póki co jednak ważniejsze było oddalenie się z zasięgu wzroku mieszkańców wsi. Grupa szybko zebrała manatki i podążyła truchtem w stronę traktu, a potem dalej, aż za najbliższy zakręt. Dopiero po minięciu cmentarza Visena zupełnie zniknęła Wam z oczu i mogliście odsapnąć. Kilka osób pociągnęło wody z bukłaków. Zapowiadał się upalny dzień; na szczęście przez następne kilkanaście kilometrów trakt biegł równolegle do Wartki i od życiodajnej wody dzieliły Was zaledwie krzaki i kępy tataraku.

Wreszcie mogliście też bez przeszkód przyjrzeć się sobie nawzajem. Widać było, że część osób dobrze przygotowała się do wyprawy - objuczeni niemal do granic możliwości, wyglądali jakby mieli zamiar dojść aż do samego Królestwa. Inni jednak nie mieli ze sobą wiele. Ciężko było powiedzieć czy liczą na uśmiech Tymory, przychylność innych bogów, pomoc kompanów czy też własne, nieznane innym umiejętności.

Gdy już wszyscy złapali oddech Jarled ponownie podjął temat wyboru przywódcy grupy. Podobnie jak Yarkiss uważał to za niezbędne. Zresztą wyprawa w ogóle wymagała omówienia, gdyż - w obliczu braku pomysłodawcy - nikt nie miał konkretnego planu, co robić dalej. Niby plan był zbędny - należało iść traktem dopóki nie natkną się na konwój lub jego marne resztki - jednak po pierwsze, grupa skurczyła się z kilkudziesięciu do dziewięciu osób; po drugie zaś, nie była dobrana w żaden logiczny sposób. Ot, zbieranina młodzieży, z której część nawet nie była na zebraniu lub nie została przyjęta do grona “bohaterów”. Skąd w ogóle dowiedzieli się o wyprawie? A może przyszli w zamian za kogoś? Najwyraźniej niejedno dziecko miało długi język i było wielce prawdopodobne, że dorośli szybko zorientują się w ucieczce potomstwa i zorganizują... no cóż, pościg.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 25-02-2012 o 14:42.
Sayane jest offline