Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2012, 19:14   #170
Qumi
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
-Co robimy w takim razie?- Alukard niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.

- Proponuję by tak jak pierwotnie planowaliśmy, ja z Unsungiem dołem zaś reszta górą i likwidujemy koboldy w naszym zasięgu. Co o tym myślicie?

- Damy wam chwilę i zaczynamy atak - dodał Unsung

- Jak rozumiem, na podrzynanie gardeł, jesteśmy za humanitarni. Dobrze ograniczymy się do przypalania. Zaczynajmy, zanim nas tu zwęszą. – dodał czarodziej.

- Ja nie - odparł Adrian -dajcie mi chwilę na wejście na pozycję, jak usłyszycie hałas to wkraczajcie.

Zabójca założył maskę na twarz i poprawił ruchem ramion ułożenie miecza. Skinął głową reszcie i ruszył w kierunku “ścieżki” wiodącej za koboldy.

- Więc, może jednak to mój czar uśpienia da sygnał do ataku? Jeśli zadziała, zostanie podrzynanie gardeł, jeśli nie zadziała, zaczniemy tradycyjną zabawę. – zaproponował Theodor.

- A jesteś wstanie uśpić ich i nie dać się zabić? – zadrwił zabójca.

- Nie wiem, ale każdy kiedyś umiera. Przy czym ryzyko, wydaje mi się mniejsze, przy takiej akcji. – zaznaczył czarodziej.

Narada nie trwała zbyt długo, plan grupa miała już w sumie wcześniej w głowie – teraz tylko wyraziła go słowami. Wiadomości, które przynieśli zwiadowcy nie wniosły zbyt wiele… choć o dziwo nikt nie przejął się za bardzo różnicami w informacjach przyniesionych przez Carrica i drugi zwiad. Czy był tam szósty kobold – nikt nie zdawał się tym przejmować.

Adrian ruszył w stronę zachodniej ściany i zaczął się po niej powoli wspinać… 2 razy stracił równowagę i ślizgając się po suchej ziemi spadł parę metrów w dół. Ściana nie była jednak zbyt stroma, więc był co najwyżej nieco potłuczony i mógł spokojnie kontynuować wspinaczkę. Półka na którą wspiął się była pusta z wyjątkiem paru krzaków i koboldów w oddali. Powoli, ostrożnie – krok za krokiem – zabójca zbliżał się do swojego celu.

W tym czasie, z oddali reszta drużyny obserwowała jak potoczą się wydarzenia. Adrian się nieco spóźniał, ale wkrótce Carric wypatrzył go skradającego się do koboldów. Zabójca był już bardzo blisko, więc grupa ruszyła do przodu, z Theodorem na czele. Słowa zaklęcia były już niemal gotowe w ustach czarodzieja, czuł jak im spieszno aby je uwolnić, czuł jak bardzo chcą stać się rzeczywistością. I wtedy Adrian zanurzył ostrza w szyi kobolda. W oddali ptaki wzburzyły się i stadem odleciały na południe, jednak drużyna była teraz skupiona na koboldach i słowach zaklęcia Theodora, które uśpiły przednią straż koboldów.

Adrian w tym czasie rzucił się na drugiego kobolda. Obydwoje zaczęli się turlać po ziemi i przepychać. Kobold starał się strącić z siebie napastnika podczas gdy zabójca starał się udusić swoją ofiarę. W tym czasie Tabor i Draugdin ruszyli wykończyć uśpione koboldy. Strażnicy koboldów spali niewinnie pod wpływem zaklęcia, jeden z nich wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i przewrócił na drugą stronę, mając najwyraźniej niezbyt przyjemny sen. Ich sny jednak się skończyły gdy górnik i genasi zanurzyli swoje miecze w ich piersiach. Przebudzeni bólem, strażnicy zdołali tylko otworzyć szeroko swoje duże gadzie oczy i zachłysnąć się krwią.

W tym czasie, Adrian czuł jak opór kobolda słabnie i wiotczeje. Oczy gada zaczęły szybko mrugać, a on sam stracił przytomność. Zabójca wstał, otrzepał się i uśmiechnął. Potem kopnął kobolda, który z hukiem spadł w przepaść i rozbił czaszkę o skały.

Ostatni kobold chciał uciekać, ale bełt Unsunga i magiczne pociski magów i kapłana skutecznie wybiły mu to z głowy, dosłownie.

Straż była martwa. Grupie poszło łatwiej niż sądzili. Dobry plan był podstawą, koboldy nie miały szans.

Stworki nie miały przy sobie zbyt wiele. Dwa czerwone kryształy, jeden niebieski. Ich malutkie zbroje skórzane na niewiele mogły się przydać. Bronie były dość prymitywne, choć Unsung łapczywie zagarnął wszystkie bełty jakie mieli kusznicy.

Tabor zaproponował, aby schować ciała w krzakach, i choć niewiele by to pomogło gdyby ktoś zauważył brak straży to jednak tak też postąpili. Przezorności nigdy nie za wiele.


Droga była długa i kręta. Utwardzona ziemia mieszała się z kamiennymi płytami wstawionymi co parę metrów, aby zaznaczyć charakter i wagę miejsca, do którego się zbliżali. Być może za parę lat cała droga do kaplicy byłaby usłana kamiennymi schodami, teraz jednak było ich zaledwie parę, w większości popękane i nierówno ustawione.

Im dalej szli tym powietrze stawało się coraz cieplejsze. Krople potu spadały na rdzawą, popękaną ziemię z każdym kolejnym krokiem. Erik przeprowadził małe oględziny Adriana gdy grupa zatrzymała się na krótki postój. Szli już godzinę. Siniaki Adriana znikły pod wpływem magii kapłana, ale miejsca po nich zaczęły go nieprzyjemne swędzieć. Tak jak gdy rana się goi.

Tabor zdawał się być bardzo niespokojny i ciężko dyszał. To w sumie z jego powodu głównie grupa zrobiła krótki postój, ale nie mieli oni luksusu zatrzymać się na zbyt długo, więc górnik niechętnie musiał wstać i iść dalej.

Szuranie zmęczonych stóp górnika towarzyszyło im jeszcze przez kolejną godzinę, potem wszyscy już szurali. Po drodze nie widzieli żadnych ptaków czy innych zwierząt, a ziemia była jeszcze bardziej popękana niż godzinę temu. Gdzieniegdzie z ziemi wystawały czarne skały wyglądające jak kolce lub kły, jakby cała góra… żyła?

Krok za krokiem, minuta za minutą. Grupa kontynuowała marsz aż w końcu dotarła do szczytu. Pierwsze co poczuli to chłodny wiatr. Jego słodki oddech otulił każdego z nich i dodał otuchy. Stali tak z 5 minut rozkoszując się chwilą, aż w końcu Alukard westchnął.

-Musimy iść dalej.- i poszli. 400 metrów przed nimi znajdował się ich cel. Kaplica była schodami zdobionymi na kształt smocznej paszczy. U szczytu znajdował się złoty posąd Tiamat. Podobny do tego w jaskiniach, ale opatulony magiczną energią. Drogę do niego zdobiła ozdobna mozaika wyryta a kamieniu. Zbliżając się, Theodor poczuł jak berło zaczyna pulsować, wyciągnął je i sprawdził. Było ciepłe w dotyku i zdawało się mieć delikatną złotą aurę. ”Być może pragnęło magii wokół posągu”- pomyślał czarodziej.

Wtedy ziemia się zatrzęsła. Tumany pyłu wzniosły się w niebo wypełnione okrutnym śmiechem. Pył zasłonił słońce, nastała sztuczna noc. Zewsząd było słyszeć odgłos dźwięczenia kolczug, szurania butów i stukania trzonkami włóczni o ziemię. Zdezorientowani rozejrzeliście się dookoła, w niebo i pod nogi. Najwięcej pyłu było przed posągiem Tiamat i stamtąd wydobywał się śmiech, teraz zauważyliście. Jednak zanim pył osiadł dostrzegliście coś bardzo niepokojącego. Najpierw zdawało się wam jakby gwiazdy spadły na ziemię, jakby świat wywrócił się do góry nogami. Dziesiątki miniaturowych gwiazd zdawało się przychodzić z każdej strony, tyle że po chwili szaleństwa zauważyliście, że to nie gwiazdy. To kryształy.


Zewsząd pojawiały się kolejne kryształy – na bełtach kusz, na trzonkach włóczni, a nawet w procach. Koboldy, z sześć tuzinów na pierwszy rzut oka. Okrążyły one grupę ze wszystkich stron, poruszały się powoli w rytmie okrutnego, przedrzeźniającego śmiechu. Wtedy opadł pył.


-Wreszcie jesteście! Muszę powiedzieć, że odwaliliście dobrą robotę z tymi strażnikami… szkoda, że jeden z nich był akurat na obchodzie i jak wrócił znalazł ciała…- smok śmiał się donośnie obnażając swoje białe, ostre jak brzytwa zęby.

-Moje gratulacje, szczere, szczere gratulacje! Ba! Zasłużyliście na nagrodę! Będziecie mieli zaszczyt stać się moją kolacją! – roześmiał się nad swoim niewybrednym żartem.

-Ale najpierw złożę was w ofierze mojej pani, potężnej Tiamat! – wzniósł paszczę w górę i wydobył z siebie zielony strumień ognia w niebo. Dym wciąż unosił się mu z ust gdy spojrzał na drużynę, z lekkim zdziwieniem.

-Co to takiego?- spytał wskazując palcem na Theodora. Dopiero teraz mag ocknął się na tyle, że zauważył, że ręka w której trzyma berło jest mocno zaczerwieniona, piekące uczucie wywołane gorącem z berła dopiero teraz do niego dotarło. Ale nie to najbardziej zaniepokoiło czarodzieja. Nie mógł je odrzucić z rąk, jakby to berło teraz nim władało. Nie mógł nawet wydusić z siebie dźwięku aby ostrzec innych, ostrzec o obrazach i uczuciach jakie wysyłało mu berło: o głodzie.

Pierwszymi ofiarami były kryształy. Większość kryształów w okolicy, zarówno waszych jak i koboldzich, nagle rozbłysła i zaczęła pękać. Kolorowe mgiełki na początku powoli zaczęły unosić się ze szczelin kryształów – potem jednak poleciały jak strzały w stronę berła, które zdawało się je wchłaniać. Trwało to zaledwie parę sekund zanim kolejny nieprzyjemny śmiech wypełnił niebo. Nie był to śmiech smoka. Ten śmiech był śmiechem szaleńca, opętańca – rzeźnika.

Ku przerażeniu czarodzieja, berło zaczęło pękać przy górnej krawędzi. Drobne pęknięcia stworzyły krzywą linię przypominającą uśmiech pełny zabójczych kłów. Szafirowy kryształ przybrał czerwoną barwę i na jego środku pokazała się czarna kreska sprawiająca, że kryształ przypominał kocie oko. Wtedy to właśnie zaczął się śmiech.

Koboldy zaczęły uciekać, smok zrobił krok w tył, a następnie zionął szmaragdowym ogniem w stronę Theodora. Berło trzęsło się z rozkoszy. Zielone płomienie zamiast rozszerzać się lecąc w stronę berła, zaczęły bardziej się skupiać aż zmieniły się w zieloną mgiełkę i zostały wchłonięte przez berło.

Smok poruszył skrzydłami, chciał uciekać, ale z berła wystrzelił złoty promień, który trafił go prosto w pierś. Drużyna stała jak wryta nie rozumiejąc co się dzieje, ale będąc rada z tego co się dzieje. Wyszło na to, że ich plan zadziałał. Theodor nie mógł jednak przemówić, nie mógł się nawet obrócić w ich stronę, aby ich ostrzec – ”Berło zostało rozjuszone, pożre nas wszystkich” – krzyczał w myślach.

Złoty promień połączył smoka z berłem, które łapczywie wydzierało z niego moc. Smok kurczył się, krzyczał z bólu i tracił swój wielobarwny połysk. Z dorosłego smoka zmienił się w zaledwie pisklę. Wtedy czyjaś dłoń chwyciła berło i wytrąciła je z rąk czarodzieja.


-Uciekajcie! Ono nas wszystkich zamierza pożreć!- w końcu udało się Theodorowi wykrzyczeć. Ciężko dysząc spojrzał na swoje wybawiciela. Był to ten sam starzec, którego spotkali wcześniej. Przycisnął on stopą berło do ziemi starając się je tam utrzymać.

-Zajmę się berłem, a wy zajmijcie się smokiem!- krzyknął do drużyny. Wszystkie koboldy uciekły, zostało tylko pisklę zielone smoka. W jego oczach wciąż tliła się inteligencja, ale większość jej na pewno stracił. Był wściekły, ale też osłabiony. Nadeszła szansa za pozbycia się smoka z doliny Valenrine!
 
Qumi jest offline