Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2012, 20:16   #98
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wysokie Wrzosowiska

2 Ches(Marzec)
po północy/ranek

"Grupa wschodnia"

Wściekły Raetar, wraz z przyzwanymi magią pomocnikami, zajął się przeszukiwaniem chatki wiedźmy, w celu zlikwidowania upierdliwej gospodyni... najpierw jednak musiał sobie poradzić z wciąż trwającym pożarem na piętrze. Wszak ogień i dym utrudniały poszukiwania, najrozsądniej było więc jakoś ugasić płomienie, choćby i również po to, by mieć jeszcze jakiś kawałek dachu nad głową do spędzenia reszty nocy w tym miejscu. Sztuka i jej dobrodziejstwa Sztuką, jednak stworzony znojem własnych rąk kąt był czymś, czego w sumie i często nawet najpotężniejszy czar nie był w stanie zastąpić.


Ugaszenie pożaru nie było w sumie dla Raetara i jego magicznych towarzyszy rzeczą zbyt wielką. Przeszukiwali więc ostrożnie chatkę Soll, znajdując w końcu i samą jędzę na schodach prowadzących na piętro. A właściwie to to, co z niej zostało, najwyraźniej bowiem Morvin potraktował ją sporą dawką magii, reszty z kolei dokonały płomienie. "Samotnik" wpatrywał się więc przez dłuższą chwilę w spalone truchło, dosyć nerwowo poruszając szczęką. Nic jednak już w tej kwestii zrobić nie potrafił... a po paru chwilach odnalazł i chowańca należącego do Maga. Martwego, mocno zdeformowanego chowańca nawiasem mówiąc. Po Magu nie było za to ani śladu.

Drogą sporej, i dosyć pokrętnej dedukcji Raetar doszedł więc do wniosku, iż Morvina po prostu tu już nie było. Wiedźma nie wyglądała na kogoś, kto dysponował aż tak potężną magią, mogącą doprowadzić do dosłownego wyparowania towarzysza, on z kolei nie był byle początkującym magiem. Nasuwało się więc jedyne, w miarę sensowne rozwiązanie owego zagadnienia... Morvin czmychnął. Najpewniej teleportacją, i to najwyraźniej w ostatniej chwili, prawdopodobnie będąc śmiertelnie rannym, przez co stąd zniknął, a martwy Irqu leżał w zgliszczach, inaczej przecież zniknąłby razem ze swoim panem?.

Taaaak, to właśnie chyba tak jakoś musiało być.

Smok uciekł, Dagor, Morvin i wiedźma nie żyli, a Raetar został sam z pofatygowaną Zinaellą pośrodku bagien, mocno z dala od celu ich wyprawy. Cała misja zdawała się być już pogrążona, a obiecane za nią wynagrodzenie ledwie marzeniem. No chociaż, gdyby tak nad rankiem, po odzyskaniu sił...


- Słuchaj, damy radę - Odezwała się do niego Zinn, wyjątkowo potulnym tonem - Nie wszystko przecież stracone, rano jakoś dostaniemy się do Gryfiego Gniazda, wynegocjujemy pomoc dla Silverymoon, i sprawa załatwiona - Półnaga Kapłanka otuliła się mocniej podarowanym płaszczem. Jej własny ubiór leżał nadal między gratami w chatce...


~


Rankiem, Raetar obudził się pierwszy. Właściwie to prawie nic nie spał, poza dwugodzinną drzemką, korzystając z dobrodziejstw magicznego pierścienia jaki posiadał, leżąc sobie jedynie i rozmyślając o wielu sprawach. Odgarnął pukle włosów z twarzy wtulonej w niego, nagusienkiej Kapłanki, studiując przez dłuższą chwilę jej policzki, nosek, zamknięte oczy, usta, podbródek... i uśmiechnął się do siebie, przejeżdżając dłonią po włosach śpiącej Zinnaelli. Wiedział dobrze, że taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie, że prędzej czy później (zdecydowanie prędzej) los ich rozdzieli, a drogi się rozejdą.

I oby oboje mogli nimi nadal kroczyć.












Góry Rauvin

2 Ches(Marzec)
noc/ranek/ze dwie godziny przed południem

"Grupa zachodnia"

Ponieważ późno już było, i nadszedł najwyższy czas, by udać się na spoczynek, tak też śmiałkowie uczynili. Do ich dyspozycji była duża sypialnia, z obszernym dwuosobowym łożem, ich jednak była czwórka, w tym i jedna kobieta... jakoś sobie jednak poradzili, idąc na drobne ugody, i wykazując się pomysłowością. W końcu był przecież i salon, a w nim duże kanapy całkiem blisko paleniska w ścianie. Najważniejsze przecież w tym momencie, że mieli ciepło, i nawet wygodnie...



~

Nocny spokój zakłóciły przez pewien czas jedynie pewne specyficzne jęki, oraz nagły przypływ złości Tropicielki. Alistiane otrzymała bowiem wieści przez magiczny kamień z Silverymoon, i nie były one optymistyczne. Miasto ponownie szturmowano, zwykłym Orkom w boju towarzyszyły zaś ich dziwaczne, rogate odpowiedniki, które naprawdę trudno było ubić obrońcom. Półelfka słysząc takie wieści chciała natychmiast wyruszać w dalszą drogę, nie zważając na mróz i ciemność panujące w górach. Tarin musiał ją więc naprawdę długo od owego pomysłu odwodzić, i w końcu w siedzibie Jamavera wszyscy ułożyli się do snu.


~


Rankiem, i to wyjątkowo wczesnym rankiem, grupka awanturników z Silverymoon spakowała swoje manele, pożegnała się z gospodarzem i jego panienkami, gdzie owo pożegnanie było wylewne ze strony Jamavera i czterech obcałowujących wszystkich panienek, po czym - przy nieco nerwowym ponaglaniu ich przewodniczki - ruszyli swoją drogą. Tropicielka prowadziła ich z kolei wyjątkowo szybkim krokiem, robiąc mało przystanków na odpoczynek, i wyjaśniając im przy okazji, że są już bardzo blisko swego celu.

Tym zaś, po czterech godzinach marszu, okazała się spora pieczara. Wtedy też, Alistiane ściszonym głosem, powiedziała Tarinowi, Wulframowi i Zoth'illamowi, iż przybyli tu, by spotkać się ze... smokiem. Został on już wcześniej uprzedzony magicznie o odwiedzinach, oni z kolei stanowili swego rodzaju komitet powitalny, ambasadorów Klejnotu Północy, i negocjatorów w jednym. Sama Tropicielka miała przy sobie również kilka podarków dla smoka, o których nie pisnęła towarzystwu wcześniej ani słowem. Jak więc widać, taaaaaak wielce im ufano?.


Po dwóch kwadransach czekania przed jaskinią, i kilku nieśmiałych nawoływaniach, nerwy poszły jednak nieco w górę. Smoka bowiem ani widu, ani słychu, a czas uciekał. Ryzykownym było pchać się, gdzie nie zapraszają, zwłaszcza do leża niebezpiecznej gadziny, jednak co innego im zostało? Wciąż czekać, aż będzie za późno dla Silverymoon, a co za tym szło, i ich sakiewek? Po wielkich dyskusjach postanowili jednak ostrożnie zapuścić się do środka...

A w środku było oczywiście ciemno. Ciemno i dosyć niesamowicie, niby bowiem zwyczajna pieczara, w jakiej już każdy z nich był nie raz, lecz fakt, iż mieszkał tu smok, każdy najmniejszy, zaciemniony kącik, i każdy nieco dziwaczniej wyglądający stalagmit czy i stalaktyt przemieniał w dosyć niepokojący wytwór. Zaduch wewnątrz świadczył o słabej wentylacji...a może i czemu innemu? Po drodze natknęli się na kilka niewielkich, starych kości, dwie kałuże,
i prawie-doprowadzające-co-bardziej-nerwowych-do-palpitacji stadko nietoperzy. Cholernego smoka jednak nigdzie nie było, mimo iż sprawdzili już wielgachną, główną jaskinię, oraz dwie boczne.


I wtedy też, to sama Alistiane trafiła na coś, przez co jej krzyk wdarł się w każdy zakątek podziemi, mogąc obudzić chyba i umarłych. Towarzystwo, lecąc do niej to na łeb na szyję, czy też i skradając się niepewnie do - być może zabitej właśnie - Półelfki, również ujrzało przyczynę jej poruszenia. Nadgniłe, wielkie cielsko, do połowy straszące obserwatora nagimi kośćmi, leżało w sporej kałuży własnych wnętrzności. I naprawdę trudno było określić charakter owego smoka, resztki skóry bowiem utraciły już kolor.

A Tropicielka wpadła w poważną depresję, targając się za włosy i nieustannie do siebie samej mamrocząc:
- O bogowie, o bogowie, o bogowie, o bogowie...









***

Komentarze jeszcze dziś

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline