Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2012, 22:48   #194
MadWolf
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Strateg na powrót przemienił miecz w laskę i zaparł się, aby stanąć na równe nogi. Teraz, kiedy Osnowa na powrót przepływała przez niego bez przeszkód skoncentrował się na wyleczeniu ran i odrestaurowaniu straconego palca. Przekaz był dość jasny, zastanawiało go tylko, czy ktoś nie mógł go przechwycić.
-No cóż to było... bezcelowe. - spojrzał na Nurglitę - Ruszajmy na mostek, zanim ten Khornita utopi się we krwi.- Tzeentchianin zatrzymał się na chwilę i zastanowił.
Nie wiadomo ilu Egzemplariuszy jeszcze zostało, nie wiadomo czy ktoś inny nie dołączył do walki. Potrzebowali dywersji, o ile gigantyczny demoniczny kruk działałby dobrze w tej roli, to Strategowi widziało się przyciąganie na siebie uwagi dwumetrowych uzbrojonych super ludzi.

- Mam pomysł - odrzekł po prostu magos - Tędy - ruszył korytarzem z którego najsilniej unosiła się woń śmierci. Po chwili dotarli do miejsca noszącego trudne do pomylenia ślady przejścia Axigula. Podłogę zaścielały ciała i rozbryzgi ledwo co zakrzepłej, wciąż lepiącej się do podeszew krwi. Febris kroczył pewnie przez pobojowisko do upatrzonego przez siebie celu, czołgającemu się wrakowi człowieka. Pozbawiony ręki i większej części twarzy Egzemplariusz uparcie walczył o zachowanie gasnącej iskry świadomości w daremnej próbie znalezienia ratunku. Umierający próbował obejrzeć się na odgłos kroków, ale ciężki but renegackiego Marine przegniótł go na powrót do ziemi.
- Doskonale... - wycedził z ponurą radością - Idź przodem, dogonię cię.

- Legius Nix, tak się właśnie nazywam, Legius... - powtarzał sobie w kółko młody Egzemplariusz uczepiwszy się swego nazwiska niczym ostatniej deski ratunku chroniącej go przed zatonięciem w niebycie. Walka z tym wynaturzeniem osnowy, śmierć braci i w końcu jego straszliwe rany były przyprawiającym o obłęd wstrząsem, ale młody Marine wciąż pamiętał o swoich powinnościach. Nieskończenie powoli, lecz nieustępliwie czołgając się poprzez pobojowisko myślał tylko o dotarciu do posterunku i zdaniu relacji z tej tak okrutnej potyczki. Choćby ostatnim oddechem pragnął zaświadczyć o bohaterstwie swoich towarzyszy, dać świadectwo ich walki i chwalebnej śmierci... wtedy mógłby odpocząć.
Gdy rozległy się kroki nie od razu zrozumiał co oznaczają, a gdy próbował rozeznać się w sytuacji jakaś nieubłagana siła wcisnęła go w podłogę. Słyszał nad sobą jakieś słowa, ale nie rozróżniał ich zaabsorbowany rozgrywającym się przed nim koszmarem. Ciało jednego z braci niezdanie podniosło się na czworaki i chwiejnie ruszyło w jego stronę, a rozlegający się wokół hałas świadczył dobitnie iż nie ono jedno. Kosmiczny Marine bezmyślnie wpatrywał się w ziejącą pomiędzy ramionami nieszczęśnika ranę, niezdolny poruszyć się ani nawet krzyknąć nawet gdy bezgłowy żołnierz wyciągał ku niemu okaleczoną dłoń.
Lampy oświetlające przejście zamigotały i zgasły nakładając zbawienną zasłonę ciemności na rozgrywającą się scenę.

- Naprzód - zachęcający głos czarnoksiężnika wystarczył by istota ruszyła w głąb jaśniejącego na powrót tunelu. Do niedawna jeszcze był Legiusem Nixem, dumnym wojownikiem jednego z zakonów Imperatora, ale to była przeszłość. Teraz zobaczył światło, odkrył prawdę i wyzwoliła go ona. Teraz pragnął zanieść tę nowinę swym braciom, powiedzieć im że nie muszą się lękać bólu ani śmierci tak jak i on już się ich nie bał... w końcu stał się jednym i drugim.

Febris pokiwał z zadowoleniem głową słysząc śmiech oddalającego się plugastwa. Chwila obcowania z dziełami Ojca wystarczyła by uciszyć szaleńcze brzęczenie Roju i przepędzić ponure myśli.
- Kolejny ocalony... - westchnął i podążył w ślady czarownika przemian pozostawiając za sobą niemal pusty korytarz. Tylko kałuże zakrzepłej krwi, pokryte teraz mieniącymi się tęczowo rojami much i porzucona broń świadczyła o rozegranej tu niedawno bitwie.

Strateg spojrzał na swego towarzysza.
-Obyśmy nie napotkali kolejnych przeszkód. Ten cholerny Parias ciągle jest na pokładzie. - Tzeentchianin w końcu się zatrzymał -To niema sensu. Jeżeli się nie pośpieszymy stracimy powód, dla którego tu przybyliśmy.

- Naprzód zatem - zgodził się magos rozkładu.
-Nie. Nie naprzód.- stanął na przeciwko Nurglity - Axisgul i śmierć jaką wokół siebie rozsiał będzie idealną latarnią, abyśmy się tam dostali poprzez osnowę. Jeżeli oczywiście czujesz się na siłach, aby rozerwać na chwilę Zasłonę i przejść po terenach wielkiej czwórki.

- Przy panującym tam zamęcie i demonach Rzeźnika wypełniających szczelnie otaczającą nas Pustkę i oszalałych od ilości przelanej tutaj krwi? Ha, doskonale, ale rzeczywiście możemy nie zdążyć tradycyjnymi metodami... Do dzieła zatem.
Obaj czarnoksiężnicy rozpoczęli rytuał, aby rozerwać zasłonę oddzielającą świat rzeczywisty od immaterium. Kiedy doszło do klimaksu rytuału Tzeentchianin uniósł dłoń i dwoma palcami przejechał po powietrzu. Atmosfera była gęsta od plugastwa i herezji, ale dwójka sług chaosu nie mogłaby się czuć swobodniej. Za palcami Stratega podążyła cienka struga energii, która w przeciągu mrugnięcia rozwarła się otwierając przejście do Osnowy.
- Ruszajmy, przy wyjściu przygotuj się, aby zesłać piekło na wszystko co nie nosi kolorów Pożeraczy Światów.
Miecz chaosyty buchnął zielonym płomieniem, a jego postać otoczyła wirująca, gęsta i zdawałoby się świadoma chmara owadów. Jego sylwetka momentalnie zniknęła w otaczającej go burzy much, jedynie rozjarzone wewnętrznym ogniem wizjery hełmu przebłyskiwały złowrogo poprzez kotłującą się ciemność. Był gotów.
Strateg nie zrobił żadnych przygotować przed wejściem do wyrwy. Dwóch czarnoksiężników zniknęło z rzeczywistości i wkroczyło w wymiar o niemożliwej geometrii i krajobrazach, których ujrzenie doprowadziłoby zwykłych śmiertelników do obłędu lub śmierci. Podróżowanie przez Osnowę jest niebezpieczne, graniczące z niemożliwością dla każdego, kogo mieszkańcy wymiaru nie ocenią jako “swojego”. Czarnoksiężnicy byli błogosławieni przez swych bogów, Strateg sam w niewielkiej części był demonicznej natury.
Febris aż nazbyt wyraźnie wyczuwał nienawiść otaczających ich dzieci Osnowy, ale tylko nieliczne z nich ośmielały się podejść bliżej. Otoczeni wichrami magii i namacalną w tym wymiarze łaską swoich patronów, czarnoksiężnicy śmiało przemierzali bezczasową płaszczyznę.
Nurglita zauważył, że w pewnym momencie przemierzania krainy chaosu Strateg uchwycił samą nie materię wymiaru. Trzymał iskierkę stworzenia w dłoni i ruszał dalej. Mógł spotkać się z wrogiem, był teraz gotowy, aby stworzyć sojusznika.
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline