Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2012, 00:46   #191
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
- Widzicie! Nawet on się na to zgadza... - Rzucił, ale po chwili spoważniał. Potrzebowali kogoś kto naprawdę potrafi obsługiwać tą maszynę. Nie wątpił w umiejętności marine, jednak sytuacja była krytyczna.
- Jakie szanse dajecie im na powrót? - Zapytał resztę. Nadchodził czas na podjęcie decyzji.
- Mam wątpliwości względem Kastnera, ale Eckstein przyprowadzi komisarza choćby musiał bagnetem wycinać sobie przejścia przez ściany. - Isaak wyglądał na bardziej rozbawionego kwestią lexmechanika, niż przejętego. Widać było, iż całkowicie ufał strukturze wojskowej i pozostawiał decyzję kapitanowi - Nie wiemy oczywiście, czy lord-komisarz w ogóle żyje, ale stawiam że tak. Ktoś z was jeszcze mu towarzyszy?

Trudno było ukryć zbrojmistrzowi chłodny uśmiech. Nigdy nie czuł wobec nikogo złośliwej satysfakcji... no może poza Magnax, kiedy wkurzył Sulminasa tym gigantycznym wybuchem w środku jego przemowy... no i kiedy pomścił żołnierzy którzy szli z nim na Fidelis Libertum w ataku na placówkę rebeliantów.
Po lexmechaniku nie spodziewał się innej odpowiedzi. W Mechanicum priorytety były najważniejsze. Byli w stanie się poświęcić na równi z Marines jeżeli chodzi o wypełnienie zadania.
- Muszę przyznać, że odpowiednio wyszkolony człowiek jest w stanie dorównać w walce Kosmicznemu Marine. Jeżeli warunkiem dochrapania się waszego “stopnia” było zabicie renegackiego marine... w takim razie na pewno ktoś wróci. Cokolwiek jednak postanowimy... i tak musimy czekać z odłączeniem się do momentu, kiedy Łzawiciel zacznie zmierzać do utonięcia... - po chwili dodał bardzo cicho - ...w oceanie łez.

Kapitan zamyślił się.
- Przygotować się do odlotu. Wnieście Traxa, bo raczej sam sobie nie poradzi. No chyba, że zajebiście dobrze skacze na jednej nodze... Czekamy na nich dosłownie 5 minut. Jeśli nikt do tego czasu nie wróci - odlatujemy. Jakieś wątpliwości?

- Raczej nie. Zajmijcie się wniesieniem rannego. Będę obserwować Łzawiciela, Ubój i przyszykuję Ducha Maszyny oraz wyliczenia względem naszego... lotu.

Blint przytaknął głową.
- Aleeno, sądzisz, że dasz radę zająć się potem moją nogą? Powiedzmy, że nie miewa się najlepiej...

- Najpierw mógłby się ktoś zająć reką Siostry - rzucił Sorcane podłączając się znów do lądownika, obserwując uważnie scenę za iluminatorem.
Aleena spojrzała na swoją rękę, na towarzyszy... I poczuła beznadzieję sytuacji. To nie było proste złamanie, wybicie nadgarstka... Wymagało bardziej specjalistycznego podejścia, a Siostra zaczynała zauważać problemy swojej sytuacji... Co najgorsze- sama nie mogła sobie z nią poradzić.

-Posadzcie mnie pod sciana.. - rzucil blady wciaz Trax - Obejrze ja.. - Spojrzal na hospitalerke, czul sie winny, bo w koncu.. to byla czesciowo jego wina. - Nie wiecie jak.. - pokrecil tylko glowa i urwal probujac usiasc o wlasnych silach i odtracajac reke siostry wedrujaca zeby go powstrzymac.

Aleena wyglądała przez chwilę, jakby miała zamiar się spierać, ale poddała się i wykonała prośbę Traxa. Skrzywiła się w pewnym momencie i spojrzała po reszcie.
- Komisarz.. Ardor.. Kierują się tutaj. - patrzyła na towarzyszy - Czekać.. o ile mamy możliwość.. ewakuacji.

- Co ty?.. - zapytal Trax zdziwony podnoszac wzrok na hospitalerke.
Aleena spojrzała zdziwiona na medyka.
- Nie słyszałeś tego przekazu...?
- eee.. - zawahal sie Trax - Nie. - rozejrzal zdziwiony po reszcie.

Równocześnie nie tylko Sorcane, ale również pozostali dostrzegli nagły rozbłysk od krążownika wroga. Przez moment mogło przejść im przez myśl, że nie żyją -obłoki plazmy niemal do białości rozświetliły jednostkę, gdy wystrzeliła pełną salwę z baterii z burty. Pociski z zawrotną prędkością zniknęły, oddalając się od nich, jednak trzy rozbłysły trafiając w niewidoczny cel. Wtem z odległego, niewidocznego dla nich ale niewielkiego w skali takich starć miejsca nadeszła responsa. Czerwona powłoka rozświetliła się w niewielkim dystansie pod wpływem dwóch bezpośrednich trafień, a na sylwetce okrętu koloru nieba, na przeciwnej burcie fragment jednej z wież baterii zapadł się pod wpływem trafienia i rozgorzał pożar, niewątpliwie wysysający z niewielkiej jego części tlen.
Był tu ktoś jeszcze, niektórzy mogli mieć podejrzenia, jaki okręt walczył z Władcami ich metodami. Jednostka zdrajców wygasiła własne silniki ustawione na chyba minimalnej mocy i gwałtownie odpaliła wszystkie przeciwstawne silniki hamujące, by praktycznie zatrzymać się w miejscu przed Łzawicielem.
Nieoczekiwana zmiana sytuacji prowadziła do utraty kontroli...
Twarz techpiechura wyrażała... zdumienie. Rozwarł lekko usta i gapił się swoim zdrowym okiem szeroko otwartym.
- Ja pierdolę... - wyszeptał
Kruki przyleciały... i od razu powitały swoich “starszych braci” z pełną serdecznością.

Aleena spojrzała zdezorientowana, krzywiąc się z bólu. Wydusiła z siebie tylko:
- Kto...? - zerknęła na Traxa, jakby w nim szukając odpowiedzi, w najbliżej znajdującej się osobie.

- Nie wiem.. - Trax odwrocil glowe - Co to do cholery bylo?! - nie czekajac na odpowiedz powrocil do ramienia siostry, ostroznie badajac “uszkodzenia” - Nie ruszaj sie prosze.

- To... hmmm... tydzień temu robiłem diagnostykę tego akcelerator.

- CO TO KURWA BYLO?! - wrzasnal poirytowany Trax przerywajac monolog techmarine’a i troche zbyt mocno poruszajac ramieniem siostry.

Aleena Medalae, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Max Vogt, Sihas Blint

oraz
Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor

Wnet, ku ponownemu zaskoczeniu, wszyscy - zarówno ci w iglicy, jak i ci, którzy mieli się w niej niebawem pojawić poczuli natężenie odrażającej obecności.
Poza Vogtem i Sorcane'em i Krieganami, wszyscy oni znali je bardzo dobrze. Mimo wszystko, uczucie irracjonalnego lęku pozostawiało wątpliwości, czy to dobrze.
Z wysadzonego szybu windy, w którym jakiś czas temu zniknął Alfred, wychylił się i wyszedł paladyn Ardor Domitianus w czarnym pancerzu MkVIII Kruczej Gwardii, z charakterystycznym ostrzem u boku - które Haajve z szokiem, bo co innego słyszeć, co innego widzieć na własne oczy - rozpoznał jako ostrze Sulminasa. Przez ramię przerzuconego miał inkwizycyjnego akolitę z Vostroyańskiego siedemnastego, Boryę Volodyjovica. Paladyn miał urżniętą część boku w paskudny sposób, rozpłatanie nie pozwalało na wylanie się organów tylko przez sztywność pancerza. Szramę jak po szponie z boku szyi, pozostawioną przez cztery skalpele Sihas, Johnatan i Aleena widzieli w momencie jej zadania...
Borya, przerzucony przez ramię, był nienaturalny sztywny i wyprostowany - miecz w pochwie przyklejony by ł twardą taśmą, chyba dwiema rolkami do jego kręgosłupa, szyi i głowy.
Z windy za nimi wydostali się przywiązani do siebie liną Alfred w samym kombinezonie bez kamizelki, płaszcza, maski i broni a za nim lord komisarz. Malrathor zmaltretowany, poodbijany, miał też przestrzelone kolano i był posiniały jakby od naprawdę potężnego uderzenia. Tych trzech mężczyzn z ich grupy razem dostarczało pokaźny repertuar różnorodnych koszmarów paramedyków polowych.
Za nimi z szybu wyłonił się ich informator w habicie o twarzy za welonem, w czerni, rękawej zakrywając jakiś pokaźnych rozmiarów obły przedmiot, obejmowany niczym dziecko.

Osoby w iglicy prezentowały niewiele lepszy widok.
Johnatan Trax siedział pod ścianą obok wielkiej wyrwy, w którą wbiło się coś, co mogło być tylko spodnią częścią lądownika Aquila. Był poobijany, miał kilka strupów, nie miał natomiast nogi odstrzelonej chyba z broni laserowej powyżej kolana, w połowie wysokości uda. Opatulony był płaszczem Isaaka, który zasalutował skoro tylko Gregor znalazł się w zasięgu wzroku. Sihas przerwał wydawanie jakiegoś rodzaju rozkazów. Techpiechur Haajve Sorcane - zbrojmistrz - ubrany był nad wyraz niezwyczajnie, w długi płaszcz jak jakiegoś rodzaju najemne ścierwo z Podkopca i podobnie był wyposażony. Jedno z jego opalowo czarnych oczu było krwawą miazgą w oczodole, z widocznymi odłamkami szkła i kawałkiem metalu. Podobnie jak Ardor, nawet się nie krzywił. Pod scianą stał zdezorientowany mężczyzna w wieku może Traxa, o wosjkowo przystrzyżonych włosach, w kombinezonie próżniowym bez hełmu. Wszystkich obojętnym wzrokiem mierzył lexmechanik w mundurze pilota. Siostra Medalae klęczała obok Traxa, jej ręka była wykrzywiona pod niemożliwym kątem wskazującym na... wyrwanie ze stawu. Cud, że była przytomna. Wyraz jej twarzy świadczył, iż daleko jej było do stoickości Astartes, podobnie jak ślady po łzach bólu. Choć niewielu ze zgromadzonych ich tego dnia nie zaznało. Trax, mimo braku nogi, najwidoczniej próbował wstawić ramię z powrotem w staw, ale jego osłabione ręce nie były w stanie tego wykonać, próby tylko powiększały ból kobiety.

Trax nie zauwazajac nowoprzybylych w pierwszym momencie kontynuowal ogladajac konczyne siostry poirytowany gledzeniem techmarinea - Niedobrze.. - mruknal - rozerwana torebka stawowa.. Na razie nie ma zakazenia.. Nerwy wygladaja na poszarpane.. Potrzebna bedzie specjalistyczna pomoc albo reka... - spojrzal wymownie na siostre... Patrzyl chwile na samo ramie, podtrzymujac za nadgarstek by nie obciazac barku. Milczal przez chwile, jakby analizujac co zrobic. Pchnal lekko, jakby na probe.
Słyszalne było ciche chrupnięcie. Zamysł medyka był ryzykowny i okazał się błędem. Łzy spłynęły Aleenie po policzku, gdy westchnęła, niezdolna krzyknąć wobec nagłej fali bólu w całym ręku. Trax mógł mieć nawet dobry pomysł z medycznego punktu widzenia - wyrwanie do końca ramienia, by rozewrzeć łożysko stawu - jednak nie miał do tego dość siły i zdołał tylko zadać Aleenie dodatkowy, najdotkliwszy jak dotychczas ból.
Trax spojrzal na hospitalerke wystraszony, nie wiedzial dlaczego ale cos bylo nie tak. Chcial nastawic reke. - Ja..... - zajaknal sie obserwujac swoj wyczyn. - Ja.. - zacisnal zeby i ponownie zajal sie Aleena oceniajac szkody jakie wyrzadzil - Wszystko, wszystko w porzadku?... - zadal nadzwyczaj glupie ale automatyczne pytanie.
Uniesiona ręka techpiechura powitała wraz z ledwie dostrzegalnym uśmiechem nowoprzybyłych. Nawet tego paskudnego jegomościa w habicie.
- Witam - powiedział - Dobrze, was widzieć.

Aleena nie była w tym stanie skupić się na nowoprzybyłych, czy nawet szybko odpowiedzieć Traxowi. Ból owładnął jej myśli... Dopiero po momencie spojrzała na medyka, nie próbując nawet powstrzymać łez bólu i wyjąkała:
- Ja... Nie... - zacisnęła zęby i zamknęła silnie oczy, wyraźnie walcząc z cierpieniem.

Medyk spojrzal na siostre i zawahal sie. - Przykro mi.. - spojrzal jej w twarz - Musimy ja wstawic.. Dasz rade? - zapytal, ale nie czekajac na odpowiedz zawolal - Bracie Haajve, potrzebna mi wasza pomoc..

Co prawda za utratę oka Sorcane miał ochotę podać pomocną dłoń i umieścić ją w gardle Traxa, jednak powoli zwlekł się z fotela.
- Byle szybko. - powiedział chłodno.

Trax zerknal nieufnie na postac techmarine’a i skrzywil sie widzac stan jego oka. Nie skomentowal tego jednak i wskazal na ramie siostry - Trzeba wstawic Aleenie ramie. Nie wyglada to najlepiej.. na pewno jest bardzo bolesne.. musi to byc zrobione jak najszybciej a potem usztywnione.. ufam ze posiadasz jeszcze tasme Bracie? - powiedzial John - Tu nei ma miejsca na bledy.. - Wiesz jak to zrobic? moge poinstruowac.. - dodal niepewnie.

- Może nie amputowałem kończyn w celach sanitarnych, ale nastawić ramię umiem nawet samemu...
Krytycznym okiem techmarine spojrzał na Siostrę. Powoli przyłożył dłoń do jej ramienia, delikatnie pomacał i już wszystko wiedział.

- To nie jest standardowa procedura Bracie.. Dlatego wolalem sie upewnic ze wiesz jak postapic.. - wtracil Trax.

- Hmmm... rozumiem... nastawianie komuś ramienia kto jest odziany w pancerz wspomagany... hmmm.. tak zdecydowanie niestandardowa procedura - powiedział z cierpką miną Haajve.

- Ramie siostry nie jest wystawuione, zlamane czy lekko przemieszczone, jest praktycznie wyrwane. To czyni procedure bardzo.. delikatna.. - zaczal miec watpliwosci co do swojej decyzji, pozwol mi wyjasnic jak to ma wygladac, nie chce wiecej bolu, ktorego ona moze juz nie zniesc. Chce uniknac sytuacji sprzed.. - zacial sie przypominajac sobie o fatalnej amputacji.

- Ekhm... ty nie rozumiesz prostej sprawy. Ona ma na sobie pancerz wspomagany Siostry Hospitaler. Tego się nie da zrobić delikatnie... musiałbym szarpnął z całej siły, bo muszę jednocześnie siłować się z jej zbroją, pojmujesz, medyku? - ostatnie słowa już dodał z wielką irytacją w głosie - Póki nie znajdzie się w Konsylarium, NIC nie da się zrobić.

-Dobrze.. ale prosze. Przyloz sie do tego. - westchnal wyraznie zmartwiony Trax.
- Pogódź się z tym że Twoja dziewczyna będzie miała zdruzgotaną łapkę jeszcze przez jakiś czas. Pomyśl jaka była potrzebna siła, aby wyrządzić taką szkodę komuś w pancerzu wspomaganym, a potem pomyśl ile potrzeba siły, aby precyzyjnie wstawić na miejsce. - tutaj już Haajve zrobił grobową minę - Jeżeli Praeco Mortis przepędzi Uboja, a jej się pogorszy wtedy spróbuję zmontować dla niej razem z konsyliarzem jakąś bionikę. - zbrojmistrz nachylił się do Traxa aby ten mógł sobie dobrze obejrzeć “swoją robotę” - Taaak... bionika przyda się jeszcze paru innym osobom, nie sądzisz?

Trax zaciskal piesci patrzac sie w twarz Haajve, mial ochote splunac, wybic mu ostatnie oko, zetrzec ten glupawy wyraz twarzy, ale resztkami swiadomosci powstrzymal sie i wysyczal - Najwyrazniej, “WIDZE” to bardzo wyraznie, BRACIE techpiechurze.
Początkowo Aleena myślała, że zamroczenie bólem przeinaczyło słowa Haajve, jednak... Spojrzała na niego pełnym bólu i niedowierzania wzrokiem. Jak on ją nazwał...? Jak on miał czelność...?
- ZOSTAW JA BLUZNIERCO! - krzyknal Trax, zyla pulsowala mu na skroni, zupelnie jak wczesniej, zlapal go za poly plaszcza i wlozyl cala pozostala mu jeszcze sile w probe rzucenia go jak najdalej o siostry. Granica jego tolerancyjnosci prysla. Wysiłek medyka zaskoczył Haajve’a, ten go aż odtrącił od Aleeny, ale zwalił się obok na metalową posadzką wobec braku nogi i ogólnego wyczerpania. Zryw kosztował go więcej niż przypuszczał.
Gregor miał stanowczo zły humor. Nie był w nastroju na przepychanki. Ryknął głosem od którego zadrżały adamantytowe ściany okrętu.
- SPOKÓJ!!! - powiódł złym wzrokiem po całości ekipy. - W każdej innej sytuacji... zachowałbym spokój. Ale pozwolę sobie zauważyć że dziś na tym właśnie okręcie okazało się że arcynieprzyjaciel posiada czarnoksiężników zdolnych do posiadania dowolnej postaci. Oznacza to, że każdy z was może być zdrajcą. Następna osoba która będzie bluźnić w mojej obecności, lub zaatakuje swojego towarzysza zostanie poddana natychmiastowej polowej egzekucji. Mamy na głowie demony, czarnoksiężników, zdradzieckich Astartes, Imperator jeden wie co jeszcze i odmawiam słuchania jak zachowujecie się jak banda niedorozwiniętych dzieciaków. Teraz do roboty. Mamy wydostać się z tego okrętu. Mamy transport. Zakładam że jeden z was jest pilotem. Przygotować maszynę do startu. Ranni w sposób nie zagrażający życiu pozostają sprawą drugorzędną dopóki nie wydostaniemy się poza zasięg wrogiego okrętu. I od tej pory macie zachowywać się jak jednostka wojskowa. Czy wyraziłem się jasno?
- Kronikarz i reszta pozostałych przy życiu Egzemplariuszy namierzyła wroga i walczy, oddajac swoje życia, byśmy mogli uciec... - osobnik w habicie uzupełnił wypowiedź komisarza - Nie zmarnujmy tego czasu.
Dwaj Krieganie na boku podeszli do siebie i wymienili uścisk dłoni, po czym Isaak zaczął cichym szeptem informować go, co zaszło w międzczyasie.
Ardor delikatnie ułożył Boryię na ziemi. Paladyn rzekł głosem spokojnym i opanowanym::
-Tak jakby jest tutaj człowiek z uszkodzonym kręgosłupem. Wydaję mi się, że nie miałby nic naprzeciwko opiece medycznej. Potem, czy możemy zrobić to po co tutaj przyszliśmy, czyli wycofać się? Nie żebym narzekał, ale wróg jest coraz bliżej, a my się nie oddalamy.
Odstąpiwszy o krok Sorcane nie podtrzymał medyka. Reakcja pozostałych była zrozumiała. Z dowcipem wyjątkowo przesadził, ale miał dosyć tej sytuacji, desperacji jaką przejawia Trax, tego że stracił przez niego oko oraz humorów jakie każdy w koło miał.
Widząc reakcję Lorda Komisarza, w pełni uzasadnioną zresztą, od razu pomyślał o tym jak dwójka medyków wylądowała przed komunikatorem łamiąc sobie nawzajem kości. Zasalutował i zwrócił się do nowo przybyłych.
- W tej chwili Praeco Mortis atakuje statek klasy Ubój. - zaczął raportować Haajve - Gdyby nie to że się pojawił planowaliśmy pod osłoną krążownika dokonać awaryjnego lądowania na Nowym Koryncie. Aquila jest maskowana przed augerami, jednak jesteśmy na minimalnym zasięgu i renegaci mogą nas wypatrzeć zwykłym sprzętem optycznym. Czekaliśmy tylko na to czy zdołacie do nas dotrzeć. - skinął głową i przeszedł na sam przód lądownika - Proszę wchodzić na pokład. Jeżeli ktoś ma doświadczenie w pilotażu, będę potrzebować pomocy. Teraz krytyczna decyzja. Albo próbujemy wlecieć w atmosferę i przeczekać bitwę albo lecimy bezpośrednio na Praeco Mortis.
Trax przez chwilę próbował się podnieść, po czym poczuł silny ból w nodze. Podniósł wzrok na lorda komisarza, chcąc spojrzeć na Haajve’a, jednak jemu jak i Aleenie wzrok przesłoniła sylwetka w czarnym habicie.
- Jak straciłeś nogę...? - zapytał z udawanym zainteresowaniem.

- Mikrouszkodzenie kombinezonu - wykrztusil Trax - dekompresja.. zyly bezuzyteczne.. martwica.. - Probowal nie mysleć o bolu jaki sprawila mu amputacja wiec urwal.

- Ekhm... - lexmechanik odchrząknął, by zwrócić uwagę WSZYSTKICH w tym pomieszczeniu.
- Aquila posiada jedynie sześć miejsc w przedziale pasażerskim, na ciasno, oraz dwa dla pilotów...

- I zapewne nie ma żadnej możliwości by upchnąć gdzieś dodatkowe osoby, prawda? - Gregor zapytał z zainteresowaniem. - Żadnego przedziału transportowego, ani nic takiego?
- Lordzie Komisarzu. Aquila to lądownik oficerski... a wy właśnie jesteście w przedziale pasażerskim. - powiedział spokojnie Sorcane.
- Wiem o tym. Zdajesz sobie sprawę że jedyną inną możliwością przetrwania na tym etapie jest siedzenie w tej przeklętej iglicy aż okręt uderzy o powierzchnię morza? - Zapytał Gregor retorycznie.
- Okręt uderzy o powierzchnię oceanu, jednak w lądowniku moglibyśmy awaryjnie lądować. Taki był pierwotny wariant. Teraz mamy odsiecz od moich Braci, jednak nie wiemy jaki będzie wynik walki. Poza tym - Sorcane zwrócił swoje oko na każdego z obecnych - Przykro mi to mówić, ale miejsce jest dokładnie tyle ile potrzeba na... hmm... trzon komórki inkwizytoskiej. Akurat na tych o najwyższym priorytecie, z tego co się orientuję. Jeżeli chcemy lecieć wszyscy musimy albo zostać w iglicy i modlić się do Imperatora o miękkie lądowanie albo zdobyć większy wahadłowiec na pokładzie startowym. Ewentualnie, jeżeli Ubój ucieknie lub zostanie zniszczony, a będzie dosyć czasu to przerzucamy ludzi partiami.
- A jak daleko dokładnie znajduje się pokład startowy? - Zapytał spokojnie Gregor - Wolałbym uniknąć porzucania ludzi.
- Hmmm... Lordzie Komisarzu. - zbrojmistrz wskazał sekcję dziobową, która została przez Ubój doszczętnie... rozpie... rozwalona - Tam jest pokład startowy. A raczej to co z niego zostało.
- Jaki był więc twój cel w podawaniu tego jako możliwej opcji, poza oczywistą próbą zirytowania mnie? - Gregor potrząsnął głową w rezygnacji - Jakie są szanse że będziemy w stanie zabrać ludzi którzy będą w okręcie podczas wodowania?
To pytanie wymagało głębszego zastanowienia.
- Jak powiedział lexmechanik tutaj jest miejsce przy ścisku na sześć osób plus dwóch pilotów. Zapewne można wziąć więcej, jednak będzie się to wiązać z tym, że ktoś będzie albo leżeć na podłodze, albo na siedzieć na czyiś kolanach i tego typu rzeczy. Przy lądowaniu orbitalnym... jest to niewykonalne. Przy locie w atmosferze... ujdzie.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 26-02-2012, 00:48   #192
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
- Rzecz wydaje się oczywista. - wtrącił Eckstein, odbierając od Isaaka pistolet laserowy i dwa magazynki oraz pas taktyczny z jedną łądownicą i zapasowy nóż do rpac polowych. Odebrał płaszcz, wpierw ostrożnie ściągając Boryę. W tym czasie Schmidt na szybko sprawdzał swój osobisty ekwipunek.
- Idziemy szukać Kastnera. Jest na pokładzie, pobiegł do sekcji medycznej po kapitana Emmericha. Połączył się ze mną na chwilę zanim całą łączność szlag trafił. Pójdziesz z nami. - rzucił jeszcze do lexmechanika.
- To zostawia... dziewięć osób. - Gregor zastanowił się przez chwilę.

- Wszystko zależy gdzie chcemy lecieć. Lądowanie orbitalne będzie niemożliwe, jednak lot na Praeco z jedną dodatkową osobą nie będzie prawdopodobnie problemem. Problemem jest to że Posłaniec Śmierci walczy z Ubojem na maksymalnym dystansie. Musimy polecieć po okrężnej, aby nas nie spostrzegli, a potem jeszcze obrócić i mieć nadzieję, że żaden pocisk z makrobaterii nie przeleci w naszym sąsiedztwie.

- Osiem osób. - wtrącił nagle Schmidt - Przykro mi chłopcze, ale najłatwiej znaleźć nowego snajpera. - zwrócił się bezpośrednio do Maxa - Pójdziesz z nami. - zwiadowca w skafandrze miał na twarzy wymalowane mieszane odczucia, ale skinął posłusznie głową. Jaki miał wybór?

Zbrojmistrzowi zrobiło się żal Maxa. Jednak Krieganin miał rację. Max był... “łatwy do zastąpienia”. Polubił bardzo snajpera przez te kilka godzin ich znajomości, ale teraz... ważniejsze było zadanie. W duchu poprosił Imperatora aby ten miał łaskę nad Vogtem.
- Teraz pozostaje ustalić gdzie idziemy dalej. - Gregor odwrócił się do postaci w habicie - Ty wiesz najwięcej o naszym celu. Uważasz że powinniśmy się kierować na Praeco czy też na powierzchnię Koryntu? - Co zostało niewypowiedziane to możliwość przeprowadzenia akcji ratunkowej dla pozostających na pokładzie lojalistów w przypadku drugiej opcji.
Osobnik w habicie nie odpowiadał przez chwilę, jedną ręką ściskając swój ładunek i idąc na drugą stronę iglicy, od wewnątrz pustej, o podstawie promienia może i siedmiu metrów. Zatrzymał się przy czymś, co musiało być ciałem w pancerzu wspomaganym. Dopiero gdy podszedł tam, wzrok Malrathora i Ardora zawędrował za nim.
Ciało Władcy Nocy.
- Nie sądzę, aby kierowanie się na Praeco Mortisa było opcją...
Odwrócił się do pozostałych.
- Posiadam informacje, cały rdzeń niezbędny do przybliżonej lokalizacji celu oraz lokalizacji. Znam także... osoby wywiadu Imperialnego działające na Nowym Koryncie. Tam jest nasz cel.
- Z drugiej strony, jedyne archiwa i przepastne zbiory materiałów, poza osobistym wydzielonym swantem kontradmirała przechowującym tę wiedzę, znajdują się zakodowane w głównej pamięci Praeco Mortisa i kapitan Amonlos Manlaure posiada także tę samą wiedzę co ja, oraz dostęp do archiw. Przeanalizowanie ich mogłoby wam dać więcej informacji o naszm celu... wyobrażenia, czego się spodziewać, choć nigdy nic bezpośredniego i dokładnego, poza oczywiście pozostałością jego działalności, która była całkiem namacalna.

- Nie autoryzowano mnie do wydawania takich decyzji. Na którą opcję się nie zdecydujecie, udam się z wami, zapewnić Wam wiedzę o tym, kogo macie uśmiercić i pomagając odnaleźć tych, którzy wiedzą więcej. Gdy tylko przekażę wam ją całą, rozpłynę się... moja obecność jest zbyt charakterystyczna i widoczna, nie tylko dla psioników. Może nawet będziecie musieli po prostu mnie zabić. W obecnej chwili ochronię was przed wykryciem przez czarnoksiężników. Jednak kontradmirał powołał kapitana Blinta, aby projektował operację, paladyna Domitianusa, aby podejmował ostateczną decyzję o momencie i uderzeniu na sam cel oraz Was, lordzie Malrathor... by podejmować wszelkie inne decyzje mające ukierunkować działalność waszej grupy. Decyzja jest twoja, i jeśli chcesz wzbudzić szacunek swych podwładnych...
- Skonsultuj ją z nimi. Są tutaj, by służyć Imperatorowi poprzez ciebie zdolnościami, wiedzą i doświadczeniem.

- Nie macie wiele czasu. Imperator z wami. - rzucił do nich Eckstein, gdy dozbroiwszy się w broń długą ruszyli z Isaakiem, Maxem i bezimiennym lexmechanikiem z powrotem do szybu.

Lord komisarz w duchu zgadzał się z bezimienną postacią w habicie. Jeśli ten zespół miał działać, musieli polegać na swoim doświadczeniu.
- Nie mamy wiele czasu. Z tym jednym się zgodzę. - potarł brodę w zamyśleniu - Wiemy że Praeco toczy właśnie bitwę z Ubojem. Wiemy też że arcynieprzyjaciel praktycznie bez żadnego wysiłku wymordował cały ten okręt. Możemy założyć że wysoce prawdopodobne jest że Praeco spotka ten sam los.
Haajve podniósł rekę aby przerwać Komisarzowi.
- Prawdopodobne, ale nie wysoce. Władcy to nasi odwieczni wrogowie. Mamy całe kroniki zapisane o nich razem z metodami ich walki. Sami wykorzystujemy podobne, w sensie zaskoczenia i szybkich uderzeń, bez ich plugawych metod siania terroru. Jeżeli już to będzie to wojna cieni. Najstraszliwszy rodzaj wojny jaki widziałem. Jednak... wiadomo w jakim stanie jest Szósta Kompania. Proszę kontynuować Lordzie-Komisarzu.
- Egzemplariusze mieli tu całą kompanię. Według naszych obecnych informacji, jeśli dojdzie do abordażu, Praeco upadnie. Możliwe że wygrają walkę na daleki dystans, jednak to w dalszym ciągu loteria. Dlatego też proponuję byśmy wylądowali na powierzchni Koryntu, i kontynuowali stamtąd. Jeśli to będzie możliwe, podejmiemy ocalałych z wodowania. Jeśli nie, kontynuujemy misję bez zmian. Czy ktoś ma jakieś uwagi?
Znowu ręka zbrojmistrza powędrowała w górę.
- Czy pośród kontaktów na planecie jest ktoś kto będzie w stanie nas... “przechować”? Byłem gotów na ruszenie z miejsca do Kopca, jednak teraz... nasz personel medyczny jest poważnie ranny - wskazał podbródkiem Siostrę i sanitariusza - Wyłamane ramię w pancerz wspomaganym co wymaga zwyczajnie narzędzi oraz brak nogi. I widzę że wy też dorzuciliście się do puli. Praktycznie rzecz ujmując... - tutaj się podrapał po metalowym wypełnieniu szczęki - Będzie trzeba spędzić jakiś czas na leczeniu ran oraz przygotowaniu odpowiedniego sprzętu, jeżeli mamy mieć pełną skuteczność.
- Posiadamy kontakty z częścią Arbites i pełnię dostępu do zasobów. Bardziej skrytym rozwiązaniem będzie wykorzystanie znajomości, czy też nadrzędności nad wysoko usytuowaną agentką przynależącą do lokalnej szlachty wysokiego kopca. Jest także baron narkotykowego syndykatu, który pozycję jako członek wywiadu imperialnego zdobył jeszcze dwadzieścia lat temu. Istnieje przynajmniej tuzin bardziej improwizowanych możliwości. Musiałbym pomyśleć. Do tego chciałbym wiedzieć, czy przeżyjemy. Wiedza ta może nie dojść do skutku wskutek nagłej śmierci, gdy tylko Władcy Nocy zadecydują, że dość mają straszenia Amonlosa mierzeniem z przyłożenia do pozbawionego jakichkolwiek osłon i możliwości obrony Łzawiciela. - nieznajomy cały długi monolog wypowiedział swoim powolnym i dokładnym monotonem, nie przerywając ani na chwilę, co nieco przeczyło treści jego przekazu.
- Przychodzi mi do głowy pewne niestosowne porównanie, lecz nawet nie wszyscy by je zrozumieli. Jeżeli ktoś ma faktyczne uwagi, niech je zgłosi, wątpliwości wyjaśnimy później.
Sorcane bez ceregieli zasiadł za sterami. Duch Maszyny został przygotowany... mogli w każdej chwili rozpocząć sekwencję startową.
- Racja. Usiądźcie wszyscy na swoje miejsca. Jak rzekłem, jeżeli ktoś zna się trochę na pilotażu niechaj siądzie na drugim miejscu.
Sprawdził jeszcze ostatni raz poszczególne systemy. Tajemniczy akolita miał rację. Czas się zabierać stąd.
- Wszystko zależy od tego w jakiej części Kopca będziemy działać, czy w górnych czy w dolnych partiach, czy może po środku. Skłaniałbym się za opcją zawiązania współpracy z półświatkiem. Tacy ludzie potrafią ukrywać co trzeba, otaczają się lojalnymi i milczącymi ludźmi. Nie mają problemu też z... legalnością niektórych rzeczy, jak i potrafią załatwić co trzeba bez zbędnego gadania. Hmmm...? Gotowi do startu?
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 26-02-2012, 22:32   #193
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
- Nihl, mamy problem. Dwóch Egzemplariuszy, główne wejście, parę sekund od kontaktu. Nie mam możliwości wyłączenia tarcz - szybko rzucił w eter. Cóż za haniebna śmierć, nie zdoła nawet się podnieść aby zginąć na stojąco. Charcząc i plując krwią doczołgał się za konsolę.
Komunikat Axisgula mógł dotrzeć lub nie. Władca Nocy najpewniej nasłuchiwał, ale hologram zniknął gdy tylko Egzemplariusz wszedł na mostek.
- Strateg i lord Febris będą lada moment. Musisz za wszelką cenę dezaktywować tarczę, teleportujemy kogoś do Ciebie.
Axis popatrzył krytycznym wzrokiem na konsolę. 10 metrów. Sapnął, po czym zrywem ruszył w jej kierunku, starając się nie przyciągnąć uwagi.
 
necron1501 jest offline  
Stary 26-02-2012, 22:48   #194
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Strateg na powrót przemienił miecz w laskę i zaparł się, aby stanąć na równe nogi. Teraz, kiedy Osnowa na powrót przepływała przez niego bez przeszkód skoncentrował się na wyleczeniu ran i odrestaurowaniu straconego palca. Przekaz był dość jasny, zastanawiało go tylko, czy ktoś nie mógł go przechwycić.
-No cóż to było... bezcelowe. - spojrzał na Nurglitę - Ruszajmy na mostek, zanim ten Khornita utopi się we krwi.- Tzeentchianin zatrzymał się na chwilę i zastanowił.
Nie wiadomo ilu Egzemplariuszy jeszcze zostało, nie wiadomo czy ktoś inny nie dołączył do walki. Potrzebowali dywersji, o ile gigantyczny demoniczny kruk działałby dobrze w tej roli, to Strategowi widziało się przyciąganie na siebie uwagi dwumetrowych uzbrojonych super ludzi.

- Mam pomysł - odrzekł po prostu magos - Tędy - ruszył korytarzem z którego najsilniej unosiła się woń śmierci. Po chwili dotarli do miejsca noszącego trudne do pomylenia ślady przejścia Axigula. Podłogę zaścielały ciała i rozbryzgi ledwo co zakrzepłej, wciąż lepiącej się do podeszew krwi. Febris kroczył pewnie przez pobojowisko do upatrzonego przez siebie celu, czołgającemu się wrakowi człowieka. Pozbawiony ręki i większej części twarzy Egzemplariusz uparcie walczył o zachowanie gasnącej iskry świadomości w daremnej próbie znalezienia ratunku. Umierający próbował obejrzeć się na odgłos kroków, ale ciężki but renegackiego Marine przegniótł go na powrót do ziemi.
- Doskonale... - wycedził z ponurą radością - Idź przodem, dogonię cię.

- Legius Nix, tak się właśnie nazywam, Legius... - powtarzał sobie w kółko młody Egzemplariusz uczepiwszy się swego nazwiska niczym ostatniej deski ratunku chroniącej go przed zatonięciem w niebycie. Walka z tym wynaturzeniem osnowy, śmierć braci i w końcu jego straszliwe rany były przyprawiającym o obłęd wstrząsem, ale młody Marine wciąż pamiętał o swoich powinnościach. Nieskończenie powoli, lecz nieustępliwie czołgając się poprzez pobojowisko myślał tylko o dotarciu do posterunku i zdaniu relacji z tej tak okrutnej potyczki. Choćby ostatnim oddechem pragnął zaświadczyć o bohaterstwie swoich towarzyszy, dać świadectwo ich walki i chwalebnej śmierci... wtedy mógłby odpocząć.
Gdy rozległy się kroki nie od razu zrozumiał co oznaczają, a gdy próbował rozeznać się w sytuacji jakaś nieubłagana siła wcisnęła go w podłogę. Słyszał nad sobą jakieś słowa, ale nie rozróżniał ich zaabsorbowany rozgrywającym się przed nim koszmarem. Ciało jednego z braci niezdanie podniosło się na czworaki i chwiejnie ruszyło w jego stronę, a rozlegający się wokół hałas świadczył dobitnie iż nie ono jedno. Kosmiczny Marine bezmyślnie wpatrywał się w ziejącą pomiędzy ramionami nieszczęśnika ranę, niezdolny poruszyć się ani nawet krzyknąć nawet gdy bezgłowy żołnierz wyciągał ku niemu okaleczoną dłoń.
Lampy oświetlające przejście zamigotały i zgasły nakładając zbawienną zasłonę ciemności na rozgrywającą się scenę.

- Naprzód - zachęcający głos czarnoksiężnika wystarczył by istota ruszyła w głąb jaśniejącego na powrót tunelu. Do niedawna jeszcze był Legiusem Nixem, dumnym wojownikiem jednego z zakonów Imperatora, ale to była przeszłość. Teraz zobaczył światło, odkrył prawdę i wyzwoliła go ona. Teraz pragnął zanieść tę nowinę swym braciom, powiedzieć im że nie muszą się lękać bólu ani śmierci tak jak i on już się ich nie bał... w końcu stał się jednym i drugim.

Febris pokiwał z zadowoleniem głową słysząc śmiech oddalającego się plugastwa. Chwila obcowania z dziełami Ojca wystarczyła by uciszyć szaleńcze brzęczenie Roju i przepędzić ponure myśli.
- Kolejny ocalony... - westchnął i podążył w ślady czarownika przemian pozostawiając za sobą niemal pusty korytarz. Tylko kałuże zakrzepłej krwi, pokryte teraz mieniącymi się tęczowo rojami much i porzucona broń świadczyła o rozegranej tu niedawno bitwie.

Strateg spojrzał na swego towarzysza.
-Obyśmy nie napotkali kolejnych przeszkód. Ten cholerny Parias ciągle jest na pokładzie. - Tzeentchianin w końcu się zatrzymał -To niema sensu. Jeżeli się nie pośpieszymy stracimy powód, dla którego tu przybyliśmy.

- Naprzód zatem - zgodził się magos rozkładu.
-Nie. Nie naprzód.- stanął na przeciwko Nurglity - Axisgul i śmierć jaką wokół siebie rozsiał będzie idealną latarnią, abyśmy się tam dostali poprzez osnowę. Jeżeli oczywiście czujesz się na siłach, aby rozerwać na chwilę Zasłonę i przejść po terenach wielkiej czwórki.

- Przy panującym tam zamęcie i demonach Rzeźnika wypełniających szczelnie otaczającą nas Pustkę i oszalałych od ilości przelanej tutaj krwi? Ha, doskonale, ale rzeczywiście możemy nie zdążyć tradycyjnymi metodami... Do dzieła zatem.
Obaj czarnoksiężnicy rozpoczęli rytuał, aby rozerwać zasłonę oddzielającą świat rzeczywisty od immaterium. Kiedy doszło do klimaksu rytuału Tzeentchianin uniósł dłoń i dwoma palcami przejechał po powietrzu. Atmosfera była gęsta od plugastwa i herezji, ale dwójka sług chaosu nie mogłaby się czuć swobodniej. Za palcami Stratega podążyła cienka struga energii, która w przeciągu mrugnięcia rozwarła się otwierając przejście do Osnowy.
- Ruszajmy, przy wyjściu przygotuj się, aby zesłać piekło na wszystko co nie nosi kolorów Pożeraczy Światów.
Miecz chaosyty buchnął zielonym płomieniem, a jego postać otoczyła wirująca, gęsta i zdawałoby się świadoma chmara owadów. Jego sylwetka momentalnie zniknęła w otaczającej go burzy much, jedynie rozjarzone wewnętrznym ogniem wizjery hełmu przebłyskiwały złowrogo poprzez kotłującą się ciemność. Był gotów.
Strateg nie zrobił żadnych przygotować przed wejściem do wyrwy. Dwóch czarnoksiężników zniknęło z rzeczywistości i wkroczyło w wymiar o niemożliwej geometrii i krajobrazach, których ujrzenie doprowadziłoby zwykłych śmiertelników do obłędu lub śmierci. Podróżowanie przez Osnowę jest niebezpieczne, graniczące z niemożliwością dla każdego, kogo mieszkańcy wymiaru nie ocenią jako “swojego”. Czarnoksiężnicy byli błogosławieni przez swych bogów, Strateg sam w niewielkiej części był demonicznej natury.
Febris aż nazbyt wyraźnie wyczuwał nienawiść otaczających ich dzieci Osnowy, ale tylko nieliczne z nich ośmielały się podejść bliżej. Otoczeni wichrami magii i namacalną w tym wymiarze łaską swoich patronów, czarnoksiężnicy śmiało przemierzali bezczasową płaszczyznę.
Nurglita zauważył, że w pewnym momencie przemierzania krainy chaosu Strateg uchwycił samą nie materię wymiaru. Trzymał iskierkę stworzenia w dłoni i ruszał dalej. Mógł spotkać się z wrogiem, był teraz gotowy, aby stworzyć sojusznika.
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline  
Stary 27-02-2012, 14:36   #195
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wielka horda Taboru, synowie Proroka, była niemal zniszczona, mój ojciec poległ, moi bracia polegli.



wahadłowiec oficerski typu Aquila UD-3Wyz/Łzawiciel
orbita Nowego Koryntu


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint

Chwilę trwało, nim techkapłan wymanewrował Aquilę z dziury, którą zatknął spodem lądownika lexmechanik. Transporter wyrwał się jednak z frontu iglicy, błyskawicznie sunąc pod Łzawiciela. Gdy przez kopułę obserwacyjną pasażerowie - a przez frontową pancerną szybę baryczną Haajve i Sihas - obserwowali mostek Furiacora będąc tak niedaleko od dowództwa wroga, może trzy kilometry, niektórzy mogliby przysiąc, że przez emanujący bladoniebieskim światłem boczny iluminator dostrzec można monstrualne sylwetki, obserwujące, czekające. Opadli niżej, by skryć się pod majestatycznym krążownikiem uderzeniowym w chwili jego śmierci.

Ktoś dał rozkaz do ataku i burza ognia zdarła z Łzawiciela w kilka sekund cały poszycie, zostawiając szkielet, nawet nie jarzący się płomieniami. Te były głębiej, pod pokładami. Siła ognia dorównująca dwóm Imperialnym krążownikom tego rozmiaru była preferowana względem luków torpedowych w starszych jednostkach, dawniej szerzących domenę Imperatora.
Siejących strach w sercach wrogów.
Ciężko było się pozbyć wrażenia, że czekali na nich.
Zniknęli pod opadającym bokiem w stronę planety kolosem, skryci w jego cieniu, gdy Cień Śmierci Kruczej Gwardii wiązał odważną ale nierówną walkę z drugą burtą nieco większej jednostki.

Z manewrem związane było ryzyko - jeżeli Łzawiciel eksploduje z jakiejkolwiek przyczyny, zginą niechybnie. I tak to była ich największa szansa na przetrwanie.

Po kwadransie Haajve zorientował się, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. Na samym początku krążownik opadał powoli, majestatycznie, jak odarty z ciała szkielet behemota. Pęd nadały mu makrobaterie wroga, wystrzelone z chirurgiczną precyzją. Jednak im bardziej zmniejszała się odległość, tym większej prędkości nabierał kolos.

Gdy weszli w górne, rozrzedzone warstwy atmosfery, uzmysłowił sobie, lecąc pod krążownikiem, czego zaniedbał. Lądownik był wytrzymały, ale czy na pewno bez dodatkowego wzmocnienia wytrzyma tarcie o atmosferę, a raczej ciepło, które w jego wyniku się wydzieli?

Niejedna jednostka spłonęła doszczętnie przez brak odpowiedniego pancerza ablacyjnego.

Byli już wkrótce w w średnich warstwach atmosfery. Przez kopułę w dachu widzieli, jak trzykilometrowy krążownik uderzeniowy, niczym szkielet boga pędzi w dół, a oni wraz z nim, pod nim, w bezpiecznej odległości, w trzynastometrowym lądowniku.
Gdyby tylko ich dotknął, nic by z nich nie zostało.

Haajve nie miał do końca jak upewnić się, Ubój nie podąża za nimi, z drugiej strony mowa była o Nowym Koryncie. Jeżeli nie wpadł w ręce wroga, flotylla orbitalnych bombowców i przechwytywaczy, stacjonująca zarówno na planecie jak i stacji orbitalnej będącej oczywiście zbyt daleko od miejsca konfrontacji by partycypować na czas... wróg raczej nie ryzykował zejścia.

Aquila wydostała się spod krążownika uderzeniowego. Kolos opadał coraz gwałtowniej. Gdy zetknie się powierzchnią oceanu, widzianego pod nimi...

Widzieli także kopiec, rozrzucony na całym rzadkim kontynencie pod nimi, kolistym, w większości wypełnionym morzem wewnętrznym, z nielicznymi konglomeracjami powstałymi niczym ule na pasmach dochodzących do powierzchni podwodnych szczytów górskich, na ywbrzeżach kontynentu. Widoczny był wielki Płaskowyż, główny port kosmiczny.

Szczęśliwie Łzawiciel musiał opaść poza morzem wewętrznym, przy jednym z falochronów wybrzeża o wysokości niemal setki metrów, lub takie były ich informacje o planecie. Monstrualna fala nie powinna wyrzązić żadnej krzywdy...

Byli dosłownie tuzin kilometrów nad powierzchnią oceanu. W pobliżu widzieli wielki falochron, potężną grodź otwieraną gdy jednostki pływające morza wewnętrznego wypływały na zewnątrz, w całkiem różnych celach związanych z badaniami, zakładaniem placówek na skutych lodem biegunach lub patrolowaniem nabrzeża od zewnątrz czy też konserwacją podziemnych fundamentów Falochronu.

Haajve powoli zwalniał, by móc bezpiecznie wyhamować i zawisnąć nad miejscem katastrofy krążownika. Widzieli, jak kolos przesłania wielki fragment oceanu, nawet Falochron wydawał się fragmentem zamku z piasku w porównaniu z Łzawicielem...

Gdy krążownik uderzeniowy uderzył o taflę wody, zwalniając przy zapadaniu się w nią, a ona pod nim się ugięła jak ziemia w której powstaje lej po bombie, wszystkim im na myśl przyszła pewne informacja, której im udzielono, nawet Johnatan o tym wiedział poprzez konkluzję. W systemie była gdzieś wciąż kompania Mrocznych Aniołów. Zbawiciel wspomagał ich krążownik uderzeniowy, który zniknął bez śladu...

Kontradmirał odnalazłby pozostałości w próżni.

Woda przestała się uginać i uniosła nieco - może kilkanaście metrów wzwyż krążownik, wraz ze sobą. Ugięcie na brzegach leja urosło i wybrzużyło się w falę niewypowiedzianych rozmiarów, gdy tytaniczna masa wody ruszyła we wszystkich kierunkach. Bliskość Falochronu - oddalenie o raptem kilkadziesiąt - nie pozwalała jej urosnąć za bardzo. Kilkanaście sekund później fala, czyniąca z przedmurza Koryntu karła opadła z furią na strukturę, zalewając ją w zupełności.
I zatrzymując się na niej. Wody spłynęła, Falochron trwał. Fale rozchodzące się w pozostałych kierunkach osiągały niebotyczne rozmiary, cały półokrąg, który nie został zatrzymany Kopcem uciekł w ocean, gdzie miał urosnąć i zapaść się, bez świadków.

Szkielet krążownika wtem przełamał się, nie na dwie części a może ze dwie setki, niektóre wystrzelone z wielką prędkością w nieprzewidywalnych kierunkach - dwudziestometrowe pociski z wielką prędkością.

Gdy szkielet został starty w proch, zaczął tonąć... Miał tonąć jeszcze przez może nawet kilka godzin.

Ich lądownik zatrzymał się może pięćset metrów nad kolosem. Iglica, w której niedawno byli, oderwała się i płasko dryfując na wodzie, niechybnie napełniała wodą by zatonąć. Wkrótce po potędze kompanii Rictusa Vaeriona nie pozostanie ślad.

Wtem ich maszyna wpadła w trudne do określenia wibracje. Zbrojmistrz szukał informacji, jednak jej duch był zbyt pierwotny by odnaleźć przyczyną tego stanu rzeczy. Jednak źle było z silnikami i nie tylko.

Jedynym działaniem, co do którego mógł się zgodzić z duchem, było ruszenie na pełnej prędkości w stronę miasta.

Wszyscy w przedziale pasażerskim poczuli silne przeciążenie, niektórzy bliscy utracie przytomności, gdy krew pasażerów rozeszła się niezgodnie z wolą ewolucji wobec gwałtownego przyspieszenia. Pokonywali może i kilometr w sekundę, przynajmniej trzykrotnie przekraczając prędkość dźwięku. Blintowi, który nie był pilotem ale jako członek formacji desantowej i kapitan na wypadki awaryjne musiał mieć adekwatne przeszkolenie niepokoił manewr Sorcane'a. Również ten zrozumiał, że jeżeli silniki odmówią posłuszeństwa przy takiej prędkości, nie pozostanie po nich - i wcale nie mowa o silnikach - nic możliwego do identyfikacji.

Widzieli Falochron dobrze, gdyby tylko udało się wodować od wewnętrznej strony... zaczął zwalniać, a cały lądownik trząsł się w niemożliwy sposób. Część pasażerów zwymiotowała mimo woli. Pozostali widzieli, jak niewielkie kawałki jedynej widocznej zewnętrznej części pojazdu - skrzydeł - odpadają.

Byli kilkaset metrów od ocalenia, lecąc tuż nad powierzchnią wody, gdy wszystkie silniki równocześnie poddały się.

Każde poczuło momentalnie, że tracą wysokość, widzieli w przedziale pasażerskim, jak jedynym widokiem głównej szyby jest błękitna toń i runęli w dół, z potężnym uderzeniem, a dookoła wzburzyła się woda, pochłaniając ich i pogrążając w błękicie...



Łzawiciel
krążownik uderzeniowy Astartes, orbita Nowego Koryntu


Axisgul, Febris Abomitianus, Strateg Chaosu

[Muzyka]

Axisgul czołgał się naprzód, uparcie, próbując dotrzeć do tego punktu. Wi nie było dźwięku, co działało na jego korzyść... Byle nie dać się zauważyć...

Skry i odłamki bolterowego pocisku oraz szarpnięcie całego ciała, powiedziały mu, że nie był tak niezauważalny jak Władcy Nocy.
Jeden z Egzemplariuszy otworzył do niego ogień, najpewniej powiadomili już resztę.
Zemsta była ich. Odnaleźli ich krzywdziciela, okaleczonego...
Bezbronnego.
TO NIE MOŻE SIĘ TAK ZAKOŃCZYĆ! - nie wiedział, czy krzyczał do niego podwładny Nihla, jego własny instynkt czy któryś ze sług Pana Wojny, w momencie przybliżenia do rzeczywistości.
Najwyraźniej mogło, uświadomił sobie, obracając się na bok. Nie było sensu walczyć dalej. Rycerz Przykładności w szkarłatnym pancerzu przypominającym zbroje jego braci ruszył powoli, lufa wycelowana prosto w jego głowę. Chciał to zakończyć jednym strzałem.
Obok widział drugiego, który wymierzył gdzieś gdzie leżał uwięziony we własnym pancerzu Ssentensar. Rozbłyskowi towarzyszyła krwawa mgiełka.
Palec jego oddalonego może o cztery metry kata docisnął spust.

Febris poczuł delikatne puknięcie o zbroję gdy tylko po wytłumieniu materialnych zmysłów zostali z powrotem wrzuceni w rzeczywistość niczym ze snu w lodowatą wodę. Strateg stał obok niego, odłamki pocisku bolterowego rozpryśnięte o jego kirys wyparowały cale od twarzy "zwykłego" człowieka.

Przed nimi stał Egzemplariusz, za sobą wyczuwali umierającego, ale jakże jaśniejącego w osnowie Axisgula! Kwestią przyzwyczajenia było wyjęcie miecza energetycznego z piersi żołnierza. Strateg nie musiał się nawet odwracać do drugiego z Astartes Praeses obecnych na mostku, po prostu oderwał duszę od jego ciała.

Gdy rozglądali się po pomieszczeniu i sługa Magnusa zdał sobie sprawę, że tylko bariera wzniesiona jeszcze na potrzeby spaceru przez Osnowę trzymają go w komforcie i życiu - choć grawitacja działała, główny iluminator posiadał wyrwę wielkości lekkiego czołgu, a próżnia zastąpiła powietrze dookoła. Świetlista sylwetka Nihla majaczyła z ekranu stołu taktycznego, z bezwiedną miną. Gdy tylko ich spostrzegł, skinął komuś na pokładzie Furiacora głową.

Znajdowały się tutaj jeszcze cztery ciała, trzech weteranów - jedno spopielone, jedno zastrzelone wysokocieplnym laserem, jedno zarżnięte, i podobnie zaszlachtowany był czempion kompanii. Masa personelu zginęła, dryfując swobodnie na zewnątrz mostka, ich ciała zmrożone i zmasakrowane zerowym ciśnieniem zewnętrznym. Przez iluminator widać było bryłę krążownika Władców Nocy, oddalonego może o setki metrów od dryfującego Łzawiciela, dryfującego z adekwatnie większą prędkością pod odpowiednim kątem. Ulokowane na dziobie pokłady startowe zostały zdetonowane w jakiś sposób, dzieło baterii Furiacora. Nihl mógł strącić krążownik uderzeniowy Astartes w każdej chwili, ustawiony burtą do dzioba praktycznie nieruchomej jednostki. Przeciwległa burta prowadziła wymianę ognia z niewidocznym oponentem.

Przypomnieli sobie z Osnowy, że jeszcze wówczas, po rozpoczęciu ich wędrówki, ktoś ruszył tutaj. Jakby na sygnał Egzemplariuszy.

Umierający Axisgul z urwaną prawą nogą powyżej kolana, pancerzem trzymającym się jego ciała na zakrzepłej krwi bardziej niż własnej struktury, ciało zmasakrowane eksplozjami, pociskami z bolterów i innymi postrzałami - ale ani jednym cięciem, ciosem klingi - był zajmującym widokiem. Jednak w świetle windy o włazie z okrągłym, wytopionym gładko ładunkiem termicznym otworze pojawiła się feeria barw - spoza widzialnego dla zwykłych ludzi spektrum, postrzegalnego wyłącznie dla psioników - smuga szerokości całego mostka, dobre trzydzieści, czterdzieści metrów.

Zmaterializował się przewodnik akolity i justycjariusza. Kronikarz Egzemplariuszy i pozostałych przy życiu sześciu weteranów ariergardy otworzyło ogień w tej samej chwili, co czarnoksiężnicy podjęli działania...

Pożeracz zaś czuł na sobie wzrok hologramowej sylwetki Nihla... tarcze muszą opaść...

Max "Oczko" Vogt

Krieganie, Max i lexmechanik dostali skafandry próżniowe - tyle mogli im zaoferować odlatujący Aquilą oddział inkwizycji. Ich misja, przyznana wyłącznie z konieczności zwolnienia miejsc - odnaleźć jednego z żołnierzy Korpusów Śmierci, który udał się po ich kapitana leczonego tu w ambulatorium.

A później przeżyć, gdy Łzawiciel zderzy się z oceanami Koryntu i po uderzeniu w nich zatonie.

Krieganie nie chcieli czekać na start pozostałych, a lexmechanikowi oprogramowanie nie pozwalało marnować czasu. Samotny pozostawiony serwitor wpatrywał się bezmyślnie w spód lądownika oficerskiego. Gdy byli w szybie windy iglicy komunikacyjnej, Max nie mógł jednak się oprzeć i nie odwrócić.

Dźwięki zaniknęły, a oni poczuli uderzenie powietrza uciekającego z pozostawionego otworu.

Ruszyli po przygotowanych linach w dół. Przywiązali się wszyscy nawzajem, aby nikt nie spadł - każdy z nich w ostatnim czasie, może za wyjątkiem nie najsprawniejszego lexmechanika, uczestniczył w wyczerpującej bitwie.

Pokonali szybko sto metrów w dół, gdy całym krążownikiem szarpnęło.

Wrogi okręt otworzył ogień.

Ogień buchnął z niemal wszystkich otworów. Max poczuł jak żołądek podjeżdża mu do gardła i w niemal zupełnej ciemności spada, nie widząc mijanych punktów.

Lina została zerwana.

Wokół nich rozjarzył się dzień tysiąca plazmowych eksplozji pod i nad nimi, na każdym mijanym piętrze pokładu, w każdym elektronicznym urządzeniu, każdej lampie oświetleniowej. Sam metal wybrzuszał się, wystrzeliwał ze ścian gorejąc.

Max poczuł szarpnięcie, gdy schodzący na samym dole i najstarszy z mężczyzn, Isaak Schmidt, snajper jak on sam złapał się drabinki konserwacyjnej, która w szybie przebiegała w niewielkiej wnęce akurat od strony grodzi do windy, wychodzącej na daną część pokładu. Dla utrudnienia abordażu, drabinami okładano każde piętro na innej ścianie, udostępniając dojście niewielkim parapetem z barierką, do której można się przypiąć. Wszędzie można było dojść, ale nigdzie nie można było się udać poziom wyżej.

Szarpnięcie nastąpiło również, gdy w absolutnej ciszy, gdy ognie gorejącego metalu, spadającego ciągnącymi się kroplami, białego jak środek gwiazdy, ospałym deszczem ściekał dookoła niego.

Poniżej niego zwisali lexmechanik-pilot, przywiązany odstępie czterometrowym, a osiem metrów niżej wachmistrz grenadierów - Alfred Eckstein.

Isaak z wysiłkiem, na własnych rękach utrzymując całą czwórkę na linie, musiał chyba krzyczeć z wysiłku. W bezgłośnym, ale jarzącym się od skapującego z różnej wysokości metalu szybie nikt nie mógł usłyszeć ich krzyku.

Vogt widział, jak ciągnąca się, dziesięciocentymetrowa kropla gorącego metalu spada na ramię trzymającemu ich Krieganinowi. Gdyby ten nie był zarzucił na kombinezon charakterystycznego płaszcza swojego regimentu, wzmacnianego termicznie do ochrony przed strzałami broni laserowej, niewątpliwie jego skafander zostały w tym miejscu stopiony i wgryzłby się w ciało, gotując je...

Nagle drabinka, na której się trzymał, oderwała się, odeszła od ściany i zaczęła delikatnie, powoli odpadać, odwijać się i odrywać, jak fragment skórki obieranej z owocu...

W tym samym momencie lexmechanik poniżej zaczął wierzgać. Chyba w deszczu płynnego metalu został ciężko poparzony. Nie można było liczyć na jego pomoc. Co gorsza, jego ruchy przyspieszały, o ile nie wywoływały odwijanie się od ściany drabinki...

Eckstein na samym dole zaczął powoli się wspinać.Był jednak na samym dole - dwanaście metrów poniżej drabiny. Nie mógł nigdzie dotrzeć na czas.

Tylko Max miał wolne ręce, był na miejscu i nie doznał obrażeń. Musiał szybko coś zrobić, o ile wszyscy czterej nie mieli za chwilę zginąć...



wahadłowiec oficerski typu Aquila UD-3Wyz/Łzawiciel
orbita Nowego Koryntu


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint


Siedzieli nieruchomo w lądowniku, który cudem się nie rozpadł. Dzięki sunięciu po wodzie, uderzenie było całkiem znośne, choć zaowocowało urazami.

Byli wewnątrz. Zbrojmistrz zadarł maszynę na tyle, że dzięki swojemu pędowi wpadła za falochron. Uderzyli o wodę pod niewielkim kątem i sunęli w niej, aż wpadli na skały.

Z mgły wyłaniały się struktury morskiego kopca. Wody tu były równie wzburzone co na zewnątrz, raz po raz obmywając lądownik i grożąc jego zsunięciem ze skał prosto w toń...

Byli tak blisko, ale ani odrobinę bezpieczni.
 
-2- jest offline  
Stary 03-03-2012, 22:24   #196
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Strateg Chaosu, Febris Abomitianus, Axisgul Pożeracz

Axis konał. Czuł jak zaczyna słabnąć, nawet nagła pomoc ze strony czarnoksiężników chwilowo nic nie wnosiła. Musi opuścić tarczę.
- Panowie - warknął - Potrzebuję ochrony dopóki nie dotrę do tamtej konsoli. Ona MUSI zostać wyłączona - dopowiedział ciężko.
Chwilowo jednak chronił się za olbrzymią sylwetką gniłka. Dobrze, że jest taki duży...

W momencie pojawienia się Strateg zauważył trzy pierwsze cele. Pierwszy: Próźnia, ludzka postać Tzeentchianina była równie odporna na brak tlenu, co ryba na brak wody.
W przeciągu sekundy obok wyznawcy boga rozkładu stał wyższy od niego demon wrogiego bóstwa. Po postaci Stratega zostało kilka krwawych kawałków ciała, które szybko spalały się ogniem Osnowy. Drugim byli nagle pojawiające się postaci Astartes. Kiedy upewnił się, że Egzemplariusze są w całości w rzeczywistym wymiarze rzucił w najbliższego z nich, który nie był Kronikarzem swoją pamiątką z Osnowy. Kulka esencji stworzenia i przemiany pomknęła w stronę nieświadomego prawdziwego zagrożenia Astartes. Ostatnim był stan Axisgula, Khornita był w stanie, w którym pewnie wielce zadowoliłby swego pana, krew była wszędzie.
-Febris, zajmij się na razie naszymi gośćmi, ja pomogę naszemu wojownikowi. - to powiedziawszy górująca postać demonicznego kruka przyklękła nad Axisgulem, jakby przymierzała się do uczty. Powietrze przy jego skrzydłach zafalowało kiedy osłonił swoje plecy od ostrzałów polem energii psykerskiej.
- Jeżeli chcesz żyć, będziesz musiał przełknąć dumę i pozwolić mojej magii ocalić ci życie.- przyłożywszy jedną z szponiastych dłoni na korpusie Khornity, powoli przesłał energię przemiany do jego ciała, nakazując jej zachowywać się według jego woli.
Po chwili stwierdził, że równie dobrze mógłby wepchnąć w niego to małe ziarno Chaosu, która miał przed chwilą a i tak by to nie wiele zrobiło. W niezwykle ślimaczy sposób nowa tkanka zaczęła narastać na rany blokując dalszą utratę krwi.

Pożeracz nie zareagował na kontakt z obcym umysłem tylko dlatego, że nie był w stanie. No i chyba jednak nie chciałby przerywać. Czuł jak powoli krew przestaje płynąć. Musi dojść do panela. Sapnął, warknął, jęknął i przetoczył się z powrotem na brzuch, powoli ruszając w jego kierunku. Trzymał się jednak dalej w cieniu Strategowej postaci.
- Panel. Muszę tam dojść - wyjaśnił krótko.

Lord przemiany wycenił odległość dzielącą Khornitę od panelu. Powinien dojść do niego bez problemu, ale lepiej się upewnić. Pół odwróciwszy się posłał w grupę Astartes serię pocisków energii osnowy. Następnie chwycił pewnie postać Khornity i kilkoma szybkimi krokami doniósł przed pulpit.
-Rób co masz robić.- wielki kruk odwrócił się do Egzemplariuszy. Żołnierze piechoty Kosmicznej, nie mogli odeprzeć wrażenia, że dziób ptaka się... uśmiecha. Umysły słóg Imperatora wypełniła jedna obca myśl.
PEWNIE SMAKUJECIE WYBORNIE!
Przez chwilę miał zamiar wydać z siebie swoje demoniczne kraczenie, ale w próżni nie miało to sensu. Zamiast tego otworzył dziób posyłając strumienie psionicznych piorunów w Astartes.

Z ponurym uśmiechem na spękanych ustach Febris uniósł pistolet i strzelając raz po raz ruszył na przeciwnika. Muchy wirowały wokół jego masywnej sylwetki a ich wściekłe brzęczenie niosło się poprzez pustkę drażniąc zmysły wyczulonych na jej przepływy. W tym samym momencie jeden z lojalistów zachwiał się pod niespodziewanym obciążeniem, a jego towarzysz obrócił się by stawić czoła nowemu zagrożeniu. Nurgliki opadły na nich z rozerwanego w trakcie wcześniejszych walk kanału wentylacyjnego niczym przejrzałe owoce jakiegoś chorego drzewa, a kolejne wylewały się falą z czeluści szybu windy niczym rozsadzająca pęcherz żółć. Szaleńczy taniec owadów nasilił się jeszcze gdy sługa Zaraziciela splatał kolejne zaklęcie niepowstrzymanie prąc naprzód.
 
Seachmall jest offline  
Stary 04-03-2012, 00:55   #197
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint

Obolały medyk rozejrzał się ospale - Wszyscy cali?.. - starał się wyjrzeć przez iluminator żeby ocenić ich sytuację, a potem przyjrzeć się bliżej pasażerom szukając tych, którzy potrzebowali ewentualnej pomocy, jeżeli oczywiście sam był w stanie jej udzielić.
Rozglądając się i wyglądając przez iluminatory widział mgle, odlegle wieże, falochron.. Widział też wodę, w którą w każdej chwili mogli się zsunąć z ostrych śliskich skal...
- Techmarinie, w tej mgle mogą nas nie zauważyć.. Musimy ożyć.. - nie wiedział czy takowe są dostępne na Aquilli jednak uznał ze skoro jest to transportowiec oficerski. - Czegoś co pomoże im nas znaleźć, i to szybko.. jakiś S.O.S. to nie wygląda dobrze.. - Trax wypiął się z siedzenia i z niemałym trudem zwlókł się na ziemie - Ty.. - rzucił do zamaskowanego osobnika - pomóż mi, wyglądasz na najlżejszego, wyjmij pokładową apteczkę i.. Postaraj się nie wykonywać gwałtownych ruchów. - Następnie oznajmił reszcie - NIE RUSZAJCIE SIĘ, to i tak wygląda jakby zaraz miało się zsunąć do wody. - Poczynając od Aleeny która wyglądała na to ze jest w najgorszym (poza nim samym) stanie przyglądał się ranom i o ile miał taka możliwość starał się łatać towarzyszy, spoglądając na Ardora zaniepokojonym wzrokiem dodał tylko - Myślę ze do tego niezbędna będzie Aleena, ale w tym stanie.. nie wiem czy będzie w stanie ci pomoc.. Zrobię co mogę.
- Posluchajesz tawarziszu. Vsestko krasne dobre- pochwalił Ruka - ale nikdo z nas ne umira, wiec prockat z ruchami ktere maji jinny duvod nez próba kontaktovat z miejstnimi... Dla Astartes dnes rana to małe bolelo.
Aleena czuła się inaczej, zupełnie inaczej, niż przed tym lotem, co było wiadomością jak i dobrą, jak i złą. Rozejrzała się po towarzyszach, spojrzała na Traxa, pozwalając myślom na ułożenie się.
- Bezczynność za to... nam nie pomoże. - Aleena spojrzała na Ardora, oceniając jego stan. Siostrę wyraźnie opuścił niedawny ból... jak i opuściło ją całkowicie czucie ręki.
- Za to ruch by mohl nam okouzlujici krasny lot w dół. Oczywiście, że siestra ma pravdu, ale rekla bym wszelką czynność podporządkować probom kontaktu...
Był z siebie dumny! Cholernie dumny! Oto udało mu się uratować wszystkich i zawrócić znad krawędzi zagłady. O tak! Dla takich chwil żył.
A teraz dosyć samouwielbienia.
Płynnymi ruchami odpiął się od siedziska. W promie nie było miejsca na przemieszczenie się. Musiał działać inaczej.
Pogrzebał pod siedzeniem i wymacał to co potrzebował. Zwój liny o splocie z metalowych żył, wyjął go jednym łapskiem, zaś drugim odpiął swój łom. Przyjrzał się szybie kokpitu, aby zlokalizować odpowiedniego punktu.
- Nie ruszajcie się.
Aleena zaczęła rozglądać się za racami, które musiały znajdować się na pokładzie wahadłowca oficerskiego, kiedy Haajve zaczął działać na swój sposób. Ze zdziwieniem hospitalerka odkryła, iż nawet nie spróbował on nadać sygnału, chociaż to działanie wydawało się być najsensowniejszym w ich sytuacji, bo zawsze dawało kolejną możliwość ratunku.
A tych potrzebowali, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż zsunięcie się do wody miało pociągać za sobą naprawdę katastrofalne skutki...
- Ten statek musi mieć możliwość nadania jakiegoś sygnału ratunkowego... - spojrzała w stronę Blinta, jako że techmarine najwyraźniej postanowił zająć się czymś innym - Do tego na pewno posiada race, flary... Aby tylko zwrócić na nas uwagę. - nawet, jeżeli się wydostaną to praktycznie wszyscy będą potrzebować specjalistycznej pomocy, której sami sobie nie udzielą...
- Zajmę się nadaniem sygnału... - rzucił Blint, natychmiast uruchamiając radiostację i przeszukując wszystkie częstotliwości ratunkowe, które znał, po kolei.
- Blint... zasłoń twarz.
Haajve zaczekał chwilę, a potem sprawnymi uderzeniami zaczął wybijać szybę kokpitu, aby zrobić sobie wyjście ewakuacyjne. Łom niestety nic nie dał. Z cierpką miną techmarine zrezygnował z dalszych prób i odwrócił się do pozostałych.
- Zaczniecie się w końcu ewakuować?
- Zdajesz sobie sprawę o czym mówisz? - zapytał Gregor - Jest nas tu osiem osób, z czego dwie ranne w sposób uniemożliwiający chodzenie. Ja mam przestrzelone kolano, ale poradzę sobie. Jedynymi osobami które są w pełni sił fizycznych, to ty, Ardor, i nasz znajomy w habicie. Aczkolwiek nie jestem pewien czy nawet to jest prawdą biorąc pod uwagę nasze lądowanie. A twoją propozycją jest byśmy w tym stanie przeszli po stromych, mokrych i prawdopodobnie śliskich skałach? Wahałbym się podjąć tego gdyby wszyscy byli sprawni, a co dopiero w takim stanie. Na razie, próbujemy wezwać jakąś pomoc.

W międzyczasie, ostrożnie się poruszając i jedną ręką wciąż przyciskając jakiś pakunek do piersi pod szatą, informator grupy wstał - pochylony - i jedną ręką otworzył niewielki pojemnik nad głowami pasażerów po przeciwległej stronie, podobny temu, w której spoczywała skrzynia z uzbrojeniem przygotowana przez żołnierzy Korpusów Śmierci. Chwilę gmerał, po czym wydobył stalową walizkę, dość niewielkich rozmiarów, lecz głęboką i ostrożnie podał Johnatanowi.
- Proszę... jeśli ci to pomoże.

Wzrok Kosmicznego Marine przeniósł się na komisarza. Jego umysł analizował wszystkie za i przeciw.
- W takim razie czekajmy na pomoc. Obawiam się tylko, że prom w końcu zostanie pochłonięty przez ocean i jeżeli nikt nie przybędzie na czas to...
Zamilkł na chwilę.
- ...czeka nas powolna i bardzo nieprzyjemna śmierć.
- Są horsi rzeczy niżli utopit. I też bych dopruscit próbować się wdrapać, ale pouze tehdy gdybyśmy jsou byli zdravi. A siestryczka ma wywichniętą grabę, mi w karku strzyka, o medyku neuvada wspomni...
Aleena zerknęła na Haajve. Cóż... Raczej mało kto w Imperium może mieć nadzieję na "przyjemną śmierć". Co zaś do powolności oczekującej ich śmierci... Siostra znała bardziej powolne możliwości, szczególnie iż niektórzy z nich krócej byliby w stanie opierać się wodzie.
- Podsumowując... Nie jest rozsądne wyjść teraz, co przy warunkach mogłoby być tragiczne w skutkach. Z drugiej strony nie możemy czekać w nieskończoność, aż w końcu zepchnie nas fala, a możliwości na stabilizację statku nie ma? - rozejrzała się krótko po towarzyszach - Bez pomocy nie poradzimy sobie w środku, czy na zewnątrz. Komunikacja to jedno. Możemy także wypuścić race, które dodatkowo zwiększą szansę na zauważenie nas... szczególnie w tej mgle... - westchnęła - W ostateczności, jeżeli zaczniemy się coraz bardziej przechylać, a pomoc może nie dotrzeć... Zostaje jedynie ewakuacja, na którą trzeba być gotowym... - skrzywiła się. Ich stan, śliskie skały i fale. - Wtedy będziemy mogli jedynie polegać na racach., o ile się utrzymamy... - dodała ciszej.
-Ja swoją drogę też nie podejmę się schodzenia po śliskich skałach w pancerzu wspomaganym. Ze wszystkich kiepskich pomysłów, ten jest zaraz za wkurzaniem komisarza.- Powiedział spokojnie Ardor.
- To jsmy dospeli do wniosku, że się nie ruszamy, chyba że się rozesli. Techpan, którego nie znam, najwyraźniej umie levitovat, więc by niemel problemy z wspinaczką. Wtedy mógłby wezwać pomoc osobiście. Ale na razie radio wydaje się smyslniejsze... Kapitan Blint, jak jde z komunikajcą?
Trax nie odwracając wzroku wciąż grzebiąc w apteczce rzucił - Nie sadze żeby wychodzenie gdziekolwiek było jakakolwiek opcja.. Ja nie bardzo sam sobie poradzę, dla siostry jeden fałszywy krok to pewna śmierć, Ruka tez nie bardzo ma możliwość przemieszczania się - podniósł głowę i spojrzał na Haajve - Spróbuj połączyć się z kimkolwiek, zrób cokolwiek do cholery, jesteś specem od maszyn! A po opuszczeniu tego lądownika połowa pewnie nie przeżyje, a jeśli reszta spróbuje im pomoc to zginą razem z nimi. Jedyna nadzieja to w szybkim znalezieniu pomocy.
Aleena odpięła się z pasów i chwyciła jedyną sprawną ręką za ramię Traxa.
- Wróć na miejsce, proszę... - szepnęła do niego - Wesprzyj się na mnie. - cokolwiek nagłego miało się zdarzyć, znajdowanie się na podłodze nie było najlepszym pomysłem.
Medyk który zdążył juz przepakować zawartość pokładowej apteczki do swojej torby i przyjrzeć się pasażerom, burknął coś niezrozumiale i podążył za wskazówkami Aleeny.
Nikomu sugestia techmarine’a co do ewakuacji w tym momencie nie przypadła do gustu, co zdziwieniem nie było. Każdy był na swój sposób ranny, warunki na zewnątrz nie okazałyby łaskawości lojalistom. Ardora, jak i ją, ograniczały w pewnym stopniu ich pancerze, które jedno mogły na pewno- zafundować im szybką drogę na dno, jeżeli znaleźliby się w wodzie. Aleena nie wiedziała, czy Szary Rycerz zdołałby sobie jakkolwiek poradzić, ale w jej przypadku, kiedy nie mogła nawet ruszyć jedną z rąk... Oczywiście nie wspominając o tym, jak oni wszyscy radziliby sobie, balansując na mokrych, śliskich skałach, modląc się o to, aby fala lub silniejszy wiatr nie postanowiły się z nimi zapoznać.
Komunikacja, ich największa nadzieja. Ważne było, aby Blint zdołał się połączyć, nadać sygnał ratunkowy. Inną sprawą był fakt, iż bez rac znalezienie ich w tej mgle mogło być... problematyczne.
- Jeżeli ktoś wie, gdzie tutaj znajdują się jakieś race niech je rozda... - odezwała się, kiedy usadziła już Traxa na miejscu - W innym wypadku trzeba ich poszukać... - westchnęła, mając zamiar w razie negatywnej odpowiedzi zacząć ostrożnie sama ich szukać, chociaż zawsze istniała opcja, że jedyna zdrowa osoba, ich informator, udzieli w tym pomocy - Nie wiem, czy ten statek oferuje taki luksus jakim byłyby kapoki... a jeżeli tak to też należy się za nimi rozejrzeć. - zerknęła na ich informatora, po czym dodała - Marnowanie rac nie jest dobrym pomysłem, ale zawsze możemy wypuścić chociaż jedną, nawet w trakcie prób nawiązania przez kapitana łączności. Może to wzbudzi czyjeś zainteresowanie dodatkowo...
Trax zapiał pas na wszelki wypadek i wysłuchał monologu siostry, sam zastanawiał się nad kapokami które mogły znajdować się na lądowniku oficerskim, mogłoby to chociaż w razie zsunięcia się do wody kupić im trochę czasu, przynajmniej tym których takowe otrzymają na powierzchni. Zerknął tez na techmarine'a i Blinta oczekując jakiejś reakcji, nie wiedział dlaczego, ale coraz bardziej wątpił w kompetencje Kruka, to on powinien być tym który zatroszczy się o protokoły awaryjne.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 04-03-2012 o 02:04.
Zell jest offline  
Stary 04-03-2012, 15:18   #198
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Byłem raniony a ma przednia szabla złamana, jednak moja nienawiść wobec wroga nigdy nie była tak wielka.



Łzawiciel
krążownik uderzeniowy Astartes, niska orbita Nowego Koryntu


Axisgul, Febris Abomitianus, Strateg Chaosu

W ciszy pustki scena nabrała nierzeczywistego wydźwięku.
W czasie, w którym demoniczny Strateg pomagał i komunikował się telepatycznie z Pożeraczem, sługa rozkładu ruszył na linię wroga, a przyzwane żywe alegorie zarazy dołączyły do walki.

Chwilę później, gdy Axisgul był już przy właściwej konsoli i zebrał całą swoją determinację by rękoma wspiąć się na panel i dezaktywować tarczę, Strateg osłabionymi niemal nieznacznie przez wolę i kaptur psioniczny kronikarza strumieniami nagiej nie-materii uśmiercił dwóch z weteranów, jeden padł ofiarą zarazy a kolejnego Febris wypatroszył pojedynczym ruchem miecza, pozostali weterani Egzemplariuszy, resztka kompanii, trzymali linię, wciąż prowadzili ogień bez strachu przed śmiercią.

Cel był tylko jeden: zabić. Brakowało drugorzędnych, przetrwanie nie wchodziło w grę.
Hologram Nihla obserwował majestatyczną acz jednostronną walkę.

Febris poczuł, jak jak kolejne pociski rozpryskują się potężnymi uderzeniami na jego pancerzu, wiedział, że dawno temu Astartes wyposażyli swoich weteranów w amunicję typu, dla którego jego wytrzymałość nie miała znaczenia. Pancerz miał znaczenie, i dlatego żył i trwał. Gdy przeskoczył nad swoją ofiarą by uśmiercić pozostałych, ci unieśli broń by skoncentrować ostrzał na nim, ignorując atakują pomioty Ojca Rozpaczy.
Któryś musiał przejść...

Axisgul po raz ostatni, uderzeniem praktycznie, wcisnął runę dezaktywacyjną po wprowadzeniu podyktowanej przez Nihla i Szept sekwencji.

Cały okręt zatrząsł się, gdy na moment pustka kosmosu widziana przez rozbity iluminator zajaśniała jak dzień najbliższej gwieździe Albitern planety.

Wszyscy zostali obaleni. Przez okręt przeszły smugi ognia, odzierając go z poszycia i zastępując plazmowymi pożarami. Fragmenty Łzawiciela odpadły i z wielką prędkością oddaliły się od kadłuba. Wieżyczki, baterie, generatory osłony, minarety i katedry, figury świętych - wszystkie zostały zmiecione.

Pożary zagasły tak szybko jak się pojawiły, pozostawiając strawiony w swych żyłach szkielet - szkielet, który zaczął opadać w stronę oceanicznej planety.

Wszystkie konsole, ekrany taktyczne łącznie z hologramem Władcy Nocy, wszystkie systemy zagasły gdy krążownik dokonał żywota. Salwa z baterii i lanc Furiacora na takim dystansie, w takim ułożeniu i przy tak długotrwałym namierzaniu wystarczyła, by unieszkodliwić krążownik uderzeniowy.

Febris natychmiast, jeszcze zanim wstał, przebił najbliższego Egzemplariusza swym ostrzem. Strateg wiatrem przemian odarł dwóch najbliższych sobie z pancerza i ciała, pozostawiając dusze uwięzione w makabrycznie i momentalnie przekształconych bryłach martwego ciała i zimnego metalu, zbyt wymieszanych by rozpoznać, czym lub kim niegdyś byli. Ostatni podniósł się, opróżniając momentalnie magazynek i raniąc formę Pana Zmian gdy kilka pocisków spenetrowało mentalne osłony. To było jednak za mało i zbyt późno. Sekundę później był już martwy.

Zmarł tuż po swoim okręcie i domu.
Kronikarza nigdzie nie było, w Osnowie pozostawił świeży ślad. Przemieszczał się, niezmiernie szybko, na niższy pokład. Już był w rzeczywistości i biegł, szykując swój umysł do kolejnego skoku, niezwykle niebezpiecznego gdyby próbował przedostać się do jakiejś zamkniętej przestrzeni.
Ścierwo Łzawiciela spadało w oceany Koryntu i spaść mogło w kilka do kilkudziesięciu minut...



wahadłowiec oficerski typu Aquila UD-3Wyz/Łzawiciel
okolice Falochronu, gdzieś we wschodnim konglomeracie Nowego Koryntu, Nowy Korynt


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint

Czekali kolejne minuty, rozważając swoje opcje na głos lub nie. Sihas, kapitan oddziałów powietrzno-desantowych z Elizji, choć nie pilot był doskonale zaznajomiony z lądownikiem Aquila - podstawową maszyną niosącą go do niemal każdej bitwy, często ze swojego stanowiska osoby wspierającej pilota, skąd lepiej niż z przedziału pasażerskiego mógł oglądać sytuację w dole lub teren do lądowania dla swoich jednostek.
Swojej wyrżniętej kompanii.

Co chwila językiem impulsów nadawał sygnał ratunkowy, po kolei na każdej częstotliwości. Pozostali mogli tylko ufać osobom nasłuchującym, i łasce Imperatora, za każdym razem gdy nadchodząca z którejś ze stron trzy, czterometrowa fala kołysała całym lądownikiem, przechylając go niemal do kąta dziewięćdziesięciu stopni.

Kilkakrotnie myśleli, że nadszedł moment, by zostali zrzuceni ze skał.

Wtem, wyglądając przez kopułę, dostrzec mogli kilkadziesiąt migających światełek ułożonych w linii, przemieszczających się dość niedaleko nich, widzianych we mgle. Układały się w długą linię.

Okręt, statek lądowy.

Gdzieś obok po wodzie przejeżdżały światła reflektorów, przyrzekliby, że z powietrza.

Na ich nadajniku odezwał się podstawowy język sygnałów. Wszyscy bez wyjątku, związani w jakiś sposób z organizacjami militarnymi, wiedzieli, co oznacza.
+P o d a j p o z y c+
+P o d a j p o z y c+
+P...+

Blint natychmiast wyciągnął rękę, by runą uaktywnić mikrofon oficerski, dość czuły, by oficer z przedziału pasażerskiego mógł przemawiać; konieczność wobec braku sprzężenia dla wygody stale ulokowanego pośród implantów lexmechanika oraz głośnika przeniesionego do serwitora.

Nadszedł moment, by zostali zrzuceni ze skał.

Dziób uniósł się potężnie, gdy uderzyła weń jedna z fal, a kolejna była tuż za nią, zbyt blisko. Lądownik przechylił się jeszcze bardziej, zanim zdołał opaść. Został zepchnięty w tył.
Słyszeli jazgot metalu rozcinanego skały i skały kruszejące od ciężkiego lądownika i zsunęli się w toń.

Natychmiast wciąż rozgrzany do wielkiej temperatury kadłub zaczął syczeć tak głośno, że słychać to było wewnątrz. Metal musiał marszczyć się, pękać i odpadać. Bardzo szybko Przedział pasażerski zaczął przeciekać w setkach drobnych miejsc. Szyba kruszała delikatnie gdy jej dopasowane obramowanie zmieniało kształt.

Tuż nad nimi zamknęła się toń, nie zatonęli tylko przez rozłożyste skrzydła, siłę wyporu i fakt, że lądownik od wewnątrz był jeszcze przed chwilą szczelny.
Już nie był.

Zbrojmistrz spostrzegł, że Duch Maszyny postradał chyba poczytalność z bólu.

Nie mieli komunikacji, choć byli szukani, byli pod wodą, niezmiernie powoli opadając niżej, wzdłuż głębinowego szczytu widzianego z głównej szyby...

Coraz szybciej i szybciej.
 
-2- jest offline  
Stary 11-03-2012, 19:26   #199
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Axisgul Pożeracz, Febris Abominius, Strateg Chaosu

Axis widząc co nastąpi, szybko rzucił na łączu:
- Nic tu po mnie, nie dam rady się poruszać. Przechodzę w hibernację, szybciej wyjdę z tego stanu. Chrońcie ciało przed obrażeniami. - ogłosił, powoli czując jak zaczyna odpływać w sen wywołany odpowiednią chemią. Miał nadzieję że się z niej wybudzi.

- Upewnię się że nie narobi nam kłopotów - przez próżnię popłynęła myśl odrażającego czarnoksiężnika, który już koncentrował się na świeżym tropie. Po chwili szarpnął w bok ramieniem jakby zrywał zasłony, lecz to rzeczywistość poddała się jego woli. Wraz z falą robaczywych stworów ruszył przez bramę w ślad za kronikarzem - Synu, tą sztuczkę na pewno znam lepiej od ciebie - mruknął w zamknięciu swego hełmu gdy otoczony Nurglikami przemierzał Pustkę.
Febris wydostał się z powrotem do rzeczywistości, wydzierając sobie do niej wyjście w długim korytarzu biegnącym środkiem okrętu. Kronikarz wyprzedzał go o kilkadziesiąt metrów, może więcej - niewielki dystans dla nikogo z Piechoty Kosmicznej. Ruszył w pościg, wyczuwał jednak pewne czynniki sprzyjające jego oponentowi.
Kronikarz Egzemplariuszy wydawał się być po prostu, w niewielkim, ale zauważalnym stopniu szybszy. Wysiłek jego woli wsparty kapturem psionicznym nieco utrudniał Abominatiusowi przedarcie się ponownie do rzeczywistości, ilekroć próbowałby to zrobić w jego pobliżu, mogłoby to być wręcz ryzykowne gdyby próbował go wyprzedzić. Kronikarz także lawirował, skręcając w labiryntowe korytarze okrętu - o ile umysły psioników jarzyły dla siebie nawzajem w Osnowie, o tyle Abominatius nie znał dokładnego układu korytarzy na Łzawicielu. Jego ofiara owszem.

Oczywiście, w ostatecznym rozrachunku lojalista po prostu nie miał dokąd uciec.
Po kilkunastu traumatycznych, acz dla niego ledwie zauważalnych poza konsternacją i wytłumieniem zmysłów - wszystkich dostosowujących się, jak oczy z ciemności nagle wpatrzone w światło dnia - wyszedł, śledząc swoją ofiarę po tropie, po zalewanej eterem zmian rzeczywistości rozpraszającej się w Immaterium, pozostałości bezpiecznego korytarza. Kilkanaście minut zajął ten pościg, sługa Wszechojca szacował, że przybył pół minuty lub nieco później po swojej ofierze.

Znajdowali się w iglicy komunikacyjnej. Wysoka na sto metrów wieżyca, okrągła promieniu siedmiu metrów przy podstawie i pusta w środku - nie licząc pojedynczej grubej kolumny, rdzenia biegnącego aż do samego stropu, szczytu, punktu zejścia ściany zewnętrznej - została urwana jakieś dziesięć metrów nad głównym poszyciem. Anteny i talerze komunikacyjne pokrywające ją od zewnątrz sterczały widocznie ponad krawedzią zerwanych nitowań i podłużnych wsporników. Z rdzenia na wysokości, na której został zmieciony z resztą konstrukcji, wystawała plątanina kilkuset grubych na kilka cali kabli, długich na od kilku do kilkudziesięciu kilometrów i falujących z różną prędkością i chaotycznie, w różnych kierunkach - skry nieraz widocznie rozjaśniały pustkę kosmosu w górze i dookoła, przeskakując między końcówkami.
U stóp rdzenia, niedaleko wielkiej konsoli i głównego monitora, martwego, stał kronikarz z pękiem kabli wczepionym w prawą stronę hełmu. Odwrócił się do Febrisa, zaostrzony kostur, na którym się wcześniej opierał, skrzył się energią - dla odmiany pochodzącą z umysłu - nie mniej niż kable. Lewą dłoń oderwał od konsoli i położył na granacie przeciwpancernym, na zawleczce, najwyraźniej gotów uśmiercić siebie, jeżeli przeciwnik się zbliży i da jemu samemu okazję do zabrania go ze sobą.
To nie mógł być jedyny ładunek jaki miał ze sobą, przedarcie się przez Osnowę najwyraźniej nie było też jedynym jego złożonym talentem.
- Odpłacą wam to...

Febris nie wysilając się nawet by skomentować słowa kronikarza wypalił z pistoletu jednocześnie napierając na jaźń przeciwnika. Związany pojedynkiem woli marine obrócił się by przyjąć atak na opancerzony naramiennik nie zdając sobie sprawy że pocisk nie był wymierzony w niego. Eksplodujący rdzeń rozerwał poszycie konsolety i posłał rozgrzane do białości odłamki w trzewia mechanizmu. Ból jaki sprawiła ta rana duchowi maszyny znalazł swe ujście poprzez jedyne pozostałe mu połączenie ze światem zewnętrznym i umysł Egzemplariusza zalał agonalny krzyk technologicznego bytu. Ten właśnie moment wybrał czarnoksiężnik na kulminację swojego ataku i wspierany przez tuziny wyjących demonów przypuścił szturm na duszę lojalisty.
Nie opieraj się... - szepnął wprost do torturowanego umysłu z ręką na spiętej łańcuchami księdze - Wiesz przecież że to już nie ma sensu...

Wrzask rozległ się tylko w Osnowie.
Kronikarz padł na kolana, silnym szarpnięciem wyrywając kabel ze swojego hełmu i gniazda w czaszce, puszczając kostur. Febris wyczuwał subtelne pływy myśli, logikę, rozum potwierdzającego jego słowa, walczace z ego wroga - brata, jednak długo ten proces nie mógł trwać. Wiedział, że gdyby miał więcej czasu mógłby może i przeciągnąć go na swoją stronę, ale czasu akurat nie było a kronikarze jak wielu psioników przechodziło najcięższe próby by żyć, napędzane Osnową koszmary były zaś ich egzystencją gdy świadomość odchodziła.
- Poznają... wasze oblicza... heretyku. - zdołał tylko wycedzić jego wróg, ręką szukając kostura.
Ego się poddało, ale wiara rozgromiła rozum.

Kiedy Febris opuścił Tzeentchianina i Khornitę, Strateg rozejrzał się, aby dokładnie zobrazować sytuację., Axisgul postanowił się zdrzemnąć, to źle. W pomieszczeniu ciągle nie było tlenu, to gorzej. Spadali wraz z statkiem na planetę... jeden problem na raz.
-Lystra...- sięgnął umysłem do swej towarzyszki, aby pomogła mu w kontaktach z Lordem Nihlem.


Z powrotem na dogorywających resztkach okrętu Egzemplariuszy Strateg rozważył pojawienie się nowych graczy. Nigdy im nie ufał, o wiele mniej odkąd przeszedł na stronę Chaosu. Spojrzał na spokojnie śpiącego Axisgula. Bezbronny niczym dziecko. Wielka postać Pana Przemian chwyciła Khornitę i ruszyła za Febrisem, nawet stąd wyczuwał walkę dwóch psykerów. Nie wątpił, że Nurglita wygra, miał tylko nadzieję, że Kronikarz nie uszkodzi go za bardzo i będzie w stanie przeprowadzić kolejną wycieczkę po Osnowie.
 

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 11-03-2012 o 19:30.
Seachmall jest offline  
Stary 11-03-2012, 20:49   #200
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint


- No to klops... - stwierdził Borya dobitnie
Aleena nawet nie mogła stwierdzić, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, jako że od dłuższego czasu nie sprawowali oni nad nią żadnej kontroli. Mogli jedynie improwizować i ufać, iż Imperator czuwa...
Siostra rozejrzała się szybko po towarzyszach, po czym zwróciła się do Haajve.
- Bracie, będziesz w stanie wymontować z naszych skafandrów zbiorniki powietrza? Tak, aby nadal mogły spełniać swoją rolę? - po tych słowach spojrzała na Gregora - Komisarzu, trzeba się pozbyć Twojego płaszcza i zbroi... One tylko zmniejszą Twoje szanse w wodzie... Lataliście już takimi statkami? - to pytanie, brzmiące bardziej jak stwierdzenie, wyraźnie skierowała do Gregora, jak i do Sihasa - Więc wiecie gdzie są te race... Pomóżcie z tym. - czuła się bardzo źle, kiedy patrzyła na Ardora, Rukę i Traxa.... Jako że każdy z nich miał własne problemy, których nie dało się tak pozbyć, jak ekwipunku komisarza - Jesteśmy dość blisko skały, chociaż wciąż dzieli nas odległość... ale możliwe, że dałaby ona nam oparcie, możliwość łatwiejszego dotarcia na powierzchnię i uchroniła przed opadnięciem na dno... - Aleenie przewracało się w żołądku, kiedy myślała o ich czwórce, ograniczonej pancerzem bądź ranami... ewentualnie oboma. Spojrzała jeszcze na ich informatora - Umiesz pływać?
- Wkrótce się przekonamy, siostro. - odparł nieznajomy w habicie.
-Chcecie mieć wyporność czy zapas tlenu? - spytał techmarine - Z resztą nieważne... podajcie mi kombinezony, postaram się jak mogę.
Miał świadomość... że znowu są na krawędzi śmierci. Ale jest nadzieja. Spojrzał nagle na łom który trzymał w dłoni. Przypiął go z powrotem do pasa i spojrzał na miecz Szarego Rycerza.
- Wyjmijcie także wszystko ze schowków co może zwiększyć nasze zapasy powietrza i wyniesie nas na górę, jak się już wydostaniemy. Cholera.. nigdy nie badałem tego ostrza, ale powinno sobie poradzić z kopułą obserwacyjną, jeżeli nie zdołamy otworzyć włazu.
John zaczął pozbywać się kombinezonu żeby podać go Haajve i zwrócił wzrok w stronę Gregora i Sihasa czekając na ich odpowiedz. - Jeśli to ma się udać, to musimy wypływać parami - rozejrzał się znów po okaleczonej grupie na oko mierząc ich siły.
Przejąwszy kombinezon techmarine bez większych trudności wydarł z niego pojemnik wraz z układem pozwalającym na oddychanie.
Zaraz potem sięgnął po swój wór w jakim miał parę drobiazgów. Wyjął z niego maskę przeciwgazową i kilka chust. Wszystkie te rzeczy przywiązał do pasa zaś wór złożył jak papierową torbę i potężnie w niego dmuchnął. Jak tylko wybrzuszyła się wystarczająco mocno związał koniec aby zrobić prowizoryczny balon. dodatkowo przywiązał do niego lekką metalową linkę którą znalazł.
- Gdybyśmy zdołali jeszcze przymocować race... wyszła by z tego boja ratunkowa.
- Njsem bez pancerza, a Vostroyanie potrafią plavat. Pakud nie zejdziem zbyt głęboko toho dam radę bez pomocy, pasivnie, wypłynąć na powierzchnię...
Aleena uśmiechnęła się smutno do Boryi.
- W innych okolicznościach na pewno. - odparła - Tym razem jednak... popłyniesz z kimś. - rozejrzała się po reszcie - Mamy trzy butle, na sześć osób. Naszych Braci nie wliczam, jako że mają własny... system. - spojrzała na Sihasa - Pomożesz Ruce, kapitanie? Relatywnie jesteś w najlepszym z nas zdrowiu... - nie czekając na odpowiedź przeniosła wzrok na pozostałą trójkę ludzi, jakby nad czymś się zastanawiając, po czym zwróciła się do ich informatora - Czy możemy liczyć też na twoją... pomoc? - Aleena zupełnie nie wiedziała co myśleć o tym osobniku. Równie dobrze mógł po prostu uznać, iż sam wypłynie, bez niczyjej pomocy, jak i bez tlenu, jednocześnie nie wspierając nikogo. Był w końcu w pełni zdrowia...
- Tak, pomogę medykowi. - skinął głową w stronę Traxa, siedzącego obok niego, tylko głębiej, bliżej kokpitu, dalej od wyjścia. - Kto zaś pomoże... siostrze?
Wzrok czarnookiego marine prześlizgnął się po pozostałych.
- Jeżeli reszta da radę, jestem w stanie bez problemów wypłynąć na powierzchnię z jedną osobą. - powiedział - Kto pływa gorzej, niech weźmie worek. Dodatkowa wyporność, a w razie czego i ostateczna rezerwa powietrza - poklepał po nadmuchanym worze.
Jeszcze raz powiódł spojrzeniem po wszystkich.
- Wszystko ustalone? Każdy da radę? Każdy ma ze sobą to co konieczne? Jeżeli tak to nie ma na co dłużej czekać.
Aleena spojrzała na Haajve i westchnęła.
- Nawet przy najszczerszych chęciach nie będę w stanie ani wydostać się z lądownika, ani wypłynąć, nawet mając te skały... - zerknęła na swoją bezużyteczną rękę - Nie jestem pewna co z ciśnieniem, ale jedno wiem- moje płuca są uszkodzone... Będę potrzebowała twojej pomocy, Bracie...
Blint skinął głową i podszedł do towarzysza.
- Ostrzegam, to może nie być przyjemne zważywszy na twój stan... Z tego co wiem w normalnych warunkach nie powinniśmy cię ruszać z miejsca, ale cóż... To nie są normalne warunki - Uśmiechnął się - Liczę na to, że wytrzymasz.
- Kto wypływa pierwszy? To znaczy, po lordzie komisarzu i kapitanie Blincie skoro to dowódcy operacji. - odezwał się aksamitnym głosem ich informator, nie zdradzając objawów zaniepokojenia, ani irytacji - raczej niecierpliwości.
Trax spojrzał na postać w habicie i powiedział - będę potrzebował pomocy żeby się stad wydostać, pływanie to jedno, ale wyjść sam tez raczej nie dam rady - skrzywił się i spróbował dźwignąć na nogę ręką wspierając się o towarzysza.
- Powiedziałem, że ci pomogę. Na razie czekaj. - rozkazał informator.
- W porządku. W takim razie pierwsi popłyniemy ja i Siostra Aleena. - powiedział cicho Kruk gramoląc się ze swojego miejsca - Bądźcie gotowi. Po otwarciu włazu wnętrze bardzo szybko wypełni się wodą, a panika w takim momencie... jest niewskazana. - uprzedził poważnym tonem.
Spróbował się przecisnąć między pozostałymi do rannej towarzyszki. Nie było z tym problemu, jako że znajdowała się w przedziale pasażerskim tuż przy kokpicie, nad nimi była kopuła zalana zupełnie wodą - wewnątrz ta sięgała im już niemal do kolan, cały czas przeciekając z dziesiątek otworów.
Techpiechur pomógł wstać Siostrze i ujął ją jedną ręką w talii. Drugą złożył jak do modlitwy i zaczął coś inkantować w techlingue. Czarne tatuaże na jego twarzy rozjaśniły się na chwilę po czym oboje poczuli... lekkość. Jakby grawitacja się zmniejszyła.
- Wszyscy gotowi?
Poczekał, aż wszyscy jeszcze raz potwierdzą, po czym skinął głową i położył dłoń na uchwycie włazu awaryjnego w podłodze. Nabrał w swoje wielkie jak miechy płuca haust powietrza i otworzył drogę na zewnątrz. Woda wlewała się, jednak dość powoli poprzez brak ujścia dla powietrza w kokpicie - w większości pozbawionego tlenu, nie miało to jednak aż takiego znaczenia dla stanu faktycznego. Jednak szybkość wzrostu poziomu wody natychmiast wzrósł, za kilkanaście sekund mieli znaleźć się w całości pod wodą...
- Następnym razem módl się po otwarciu włazu... - skomentował działania zbrojmistrza informator. Gestem ponaglił lorda-komisarza, oraz kapitana który miał zabrać Boryę.
Ardor w tym czasie czekał. Nie miał przy sobie zbyt wielu rzeczy. Jedynie pancerz, hełm, oraz miecz. Wiedział, że jest w stanie odfiltrować tlen z wody by nim oddychać, a serwomotory zbroi powinny mu pomóc na tyle, by mógł w niej wypłynąć, miecza zaś postanowił się nie pozbywać wcale.
-Ja wypłynę ostatni. Mogę najdłużej wytrzymać pod wodą.- powiedział paladyn.
Gregor bez słowa skinął głową zamaskowanej personie i ruszył kierunku włazu by wypłynąć na powierzchnię. Trochę żałował pozostawionego kirysu i płaszcza, które służyły mu dobrze przez wiele lat, niemniej pozostawał realistą. Miał tylko nadzieję że ranna noga nie zawiedzie go w ostatnim momencie. Jego jedyną myślą pozostawało jedno proste zdanie:
“Jestem na to stanowczo za stary”.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172