Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2012, 08:56   #245
Fenris
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Cadarn w zamyśleniu obserwował wymarsz swoich ludzi z Isengardu. Na wieść o odbudowie armii wolnego Dunlandu, obecni w twierdzy górale, spojrzeli na niego trochę bardziej przychylnym wzrokiem. Co prawda, nadal nie brakowało takich, którzy uważali go za sługusa Gondoru, jednak coraz więcej ludzi zaczynało rozumieć, że Cadarn był ich jedyną szansą na powrót do czasów, kiedy byli wolni.

Gdy ostatni z jego ludzi minął bramę twierdzy, Cadarn ocenił liczebność swojej armii. Nawet jeśli część z nich ucieknie w góry, widział, że oddział znacznie się rozrósł, odkąd przybył do twierdzy, nadal jedak nie dawał szansy na liczącą się siłę, która w nadchodzących dniach miała zaważyć na ich przyszłości. Przeklinał się raz po raz za swą opieszałość, za dużo czasu zmitrężył w twierdzy, zamiast budować dla siebie poparcie i jednoczyć klany. Wiedział, że teraz będzie musiał walczyć z czasem, aby zebrać jak największą liczbę ludzi i przekonać głowy klanów, aby się do niego przyłączyli. Z zadowoleniem zauważył, że nie tylko Dunlandczycy z Isengardu przyłączają się do jego armii. To niestety wymuszało działania na granicy ryzyka. To jak się okazało było dopiero przedsmak kłopotów, z którymi miał się zmierzyć.


Kiedy wyruszył z zadowoleniem zauważył, że z gór napływali coraz to nowi rekruci, chcący dołączyć do budowanej przez niego siły, która będzie musiała obronić góry przed wrogami. Niestety w kilka godzin po wymarszu, otrzymał meldunek od zwiadowcy, wyglądało na to, że ciągnie się za nim kilka setek uchodźców dunlandzkich, w większości rodziny tych, którzy zdecydowali się pójść za nim. Musiał z nimi coś zrobić, a wiedział przecież, że z ograniczoną ilością zapasów w końcu będą dla niego ciężarem. Postanowił udać się im na spotkanie, w kilku zakrzykniętych słowach tłumaczył, że jest to wyprawa wojenna, że w górach jego ludzi nie będą zwalniać, żeby na nich poczekać, a w Isengardzie będą bardziej bezpieczni niż gdziekolwiek indziej, ale mimo to nie chcieli go słuchać. Cadarn wiedział, że jeśli ma do siebie przekonać żyjących w górach barbarzyńców, musi im pokazać, że potrafi ich ochronić, chcąc nie chcąc pozwolił więc, aby uchodźcy szli w ślad za jego oddziałem. Na szczęście Gondorczycy zaopatrzyli ich w starczające ilości jedzenie, tak, że mogli podzielić się zapasami ze "Sznurem psów" Jak Cadarn nazwał idących za ich armią uchodźców. Wydzielił też setkę ludzi, aby pilnowała porządku, po czym powrócił do bardziej naglących zajęć. Przed zmrokiem mieli stanąć u bram grodu, w którym jedynymi pozostałymi mieszkańcami byli Ci, którzy nie byli my przychylni.
Cadarn wiedział co trzeba uczynić, miał jednak wielką nadzieję, że tak się nie stanie.

Kiedy dotarli na miejsce, Cadarn rozesłał zwiadowców, aby obserwowali okoliczne szlaki górskie, nie chciał przeżyć przykrej niespodzianki w postaci napadu innego oddziału, kiedy on będzie użerał się z tymi z warownego grodu. Sam pomalował twarz na biało w "maskę śmierci", tradycyjne barwy wojenne jego klanu i wraz z kilkoma przybocznymi udał się od bramę.

- Synowie gór! Otwórzcie bramy, jako, że jest z nami Burzum At-Tharak! Chcemy rozmawiać. - Krzyknął jeden z ludzi Cadarna gdy już byli na miejscu.

Cadarn postanowił użyć przydomka, pod którym był znany jeszcze gdy napadał na przygraniczne rohańskie wioski. Chciał w ten sposób podkreślić, że nie są to jego przyjaciele. Niestety ani to, ani widok tysięcy Dunlandczyków rozbijających obóz u podnóży grodu, nie wystarczył.

- Gadać o czym nie mamy! - odkrzyknął niski głos z palisady. - Wracajcie do Isengardu córki Gondoru. Tam wasze miejsce!

Tym razem Cadarn sam wyszedł przed szereg i krzyknął do chowających się za ostrokołem górali. Dwóch jego ludzi osłaniało go tarczami na wypadek, gdyby ktoś chciał umieścić strzałę w jego ciele.

- Jestem Cadarn Urs, Syn Amrotha, “Ten który przynosi ciemność”, Ci z was którzy mnie znają, wiedzą, że nie jestem cierpliwy. Dość mam jednak przelewania krwi Dunlandczyków, nadszedł czas, aby to inni przelewali krew za nas, nie odwrotnie! Jeśli jednak do rana, nadal będziecie kryć się za palisadą, niczym psy pasterskie, nie zawaham się żeby spalić waszego sioła do gołej ziemi! Wasze kobiety i dzieci każe zrzucić w przepaść na waszych oczach, a was osobiście nabije na pale. - Cadarn odczekał chwilę aby obrońcy przetrawili groźbę, po czym, jeszcze bardziej podniesionym głosem krzyknął, tak by słyszeli go nie tylko obrońcy, ale przede wszystkim jego właśni żołnierze. - Dunland jest w stanie wojny! Lud gór jeszcze raz musi chwycić za broń, żeby odzyskać niepodległość! Ci, którzy nie staną do walki, zostaną uznani za tchórzy i dezerterów, zgodnie z prawem Dunlandu karą za to jest śmierć! Albo jesteście z nami, albo przeciwko nam! Macie czas do rana! - To powiedziawszy nie czekając na odpowiedź, Cadarn odwrócił się od bram i wraz z oddziałem powędrował do zakładanego właśnie obozu.

Gdy zapadł zmrok i na miejsce dotarli również uchodźcy jego obóz wyglądał naprawdę imponująco. Każdemu ze swoich ludzi kazał rozpalić ognisko bądź ustawić pochodnie, aby obserwatorzy na palisadzie widzieli z czym przyjdzie im walczyć. Cadarn z każdą chwilą stawał się coraz bardziej ponury. Ludzie, szczególnie Ci, którzy pochodzili właśnie z tej osady, a którzy mimo to przyłączyli się do niego lamentowali i prosili, żeby odstąpił od swojego postanowienia, ale smutna prawda była taka, że gdyby tak się stało, równie dobrze, mógłby już teraz położyć głowę pod topór. Dunlandzki dowódca musiał być przede wszystkim silny i bezwzględny. Mimo to jednak Cadarn zareagował na prośby płaczących kobiet, które rzucały mu się do stóp gdy przechodził przez obóz. Postanowił spróbować jeszcze jednego fortelu. Wśród mieszkańców osady w jego armii wybrał kilku takich, którzy wyglądali na honorowych i oddanych, po czym wysłał ich z misją przekonania swoich pobratymców, że to nie przelewki, mieli udawać, że uciekli z własnej woli, aby uratować życia mieszkańców ich osady, a jeśli nie pomogłoby przekonanie ich do przyłączenia się do Cadarna, może przynajmniej udałoby się im otworzyć bramy.

Kiedy po godzinie czasu, zwiadowca doniósł mu, że głowy wysłanych przez niego ludzi przeleciały przez palisadę z obciętymi językami, Cadarn wpadł we wściekłość. Ci ludzie najwyraźniej podjęli już decyzję, której mimo wszystko nie mógł, na swój sposób, podziwiać. Kazał zebrać głowy, wrzucić je do worka, który zarzucił sobie na plecy i tak przygotowany udał się w część obozu, gdzie rozbili się mieszkańcy górskiej osady.

Rodacy!! - Krzynął aby przyciągnąć ich uwagę. - Przychyliłem się do waszych próśb i postanowiłem dać tym psom, szansę na ocalenie życia i pokojowe rozmowy. Wysłałem waszych braci, aby przemówili do nich słowami, nie żelazem. - Cadarn zauważył w kilku oczach błysk nadziei. - Oto co odpowiedzieli! Krzyknął jednocześnie opróżniając worek z głowami, które potoczyły się pod nogi jego ludzi. - Przygotować się do walki! Nie będzie litości! - To powiedziawszy, Cadarn odwrócił się i pomaszerował aby zebrać swoich dowódców i przedstawić im plan ataku.
 
Fenris jest offline