Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2012, 18:52   #241
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Endymion z początku czuł się dziwnie. Nie wiedział czy ma nienawidzić Finluina, czy wręcz przeciwnie ma być mu wdzięczy za ocalenie życia. Jednak szybko jego umysł zaczęła ogarniać niechęć do elfa. Dodatkowo podsycana całą tą sytuacją z porzuceniem na wyspie. No i jeszcze ten przydupnik przydzielony mu przez Andarasa. Endymion robił coraz bardziej głodny i zły.

- No to nieźle nas urządzili - powiedział Endymion tak jakby szukając aprobaty dla tych słów w oczach Salaha - przeklęty elf - dodał, zapominając już o tym, że gdyby nie ten przeklęty elf pewnie już by był martwy - trzeba było zaczekać aż wydostaniemy się z tond i wtedy się go pozbyć, zbytnio się pospieszyłeś.
- Idę, może uda mi się złapać jeszcze jakąś rybę zanim zdechnę z głodu.

- Albo poczekać aż po zabiciu pająka on w nocy nas zwiąże jak wieprzki... Gdyby nie ten chędorzony ptak, było by dobrze – odparł Salah

- Czyli w najgorszej sytuacji zostawili by nas na pastwę losu na tej wyspie. Jakby nie patrzeć wyszło by na jedno. Zresztą ciebie nie mieli powodu atakować do póki się nie zdradziłeś. Teraz przyjdzie nam niechybnie czekać aż los łaskawie ześle nam jakiś statek – rzekłszy to zwrócił się w stronę klifu i dodał – później, jak się posilimy trzeba będzie pomyśleć o jakiś stosach sygnalizacyjnych rozmieszczonych na szczycie klifu.

Powiedziawszy to wziął jeden ze swoich noży, które wspaniałomyślnie mu pozostawiono i zabrał się za przygotowanie włóczni z rozszczepionymi końcówkami. W tej sytuacji było to najlepsze narzędzie, które mógł wykonać aby udało mu się cokolwiek złowić. Chwilę zeszło, zwłaszcza, że w miarę postępowania pracy ból zaczął przypominać o jeszcze świeżej ranie. W drodze przez las do strumyka i bajorka Endymion rozmyślał o tym czego doświadczył podczas utraty przytomności. Niby zwykłe majaki senne, ot nic wielkiego, lecz ich realizm był niezwykły. W żadnym ze snów ani tych dobrych ani tych złych nie czuł każdego płatka śniegu rozbijającego się o twarz, każdego podmuchu wiatru....to było niezwykłe. Rozmyślania te oraz dzikość przyrody tego miejsca i niezwykły urok, który roztaczało to miejsce sprawiły, że cała złość gdzieś zniknęła. Prawie zapomniał o towarzyszu podążającym krok w krok jego tropem.




Dotarli na miejsce, ich oczom ukazał się znajomy strażnikowi widok mostka i kamiennej budowli pochłoniętej przez wszędobylską leśną roślinność. W sadzawce faktycznie pływały ryby, toteż nie tracąc czasu strażnik od razu zabrał się do pracy. Woda była kryształowo czysta, rześka, może aż nadto rześka, ubranie kompletnie przemoczone. Ale po godzinie 2 ryby leżały na brzegu.

- Może przygotujemy ognisko tutaj. Zjemy ryby, ja się trochę osuszę i potem przyjrzymy się dokładniej tej budowli? - Odezwał się strażnik do Salaha mając wyraźnie już dosyć stania w wodzie – i tak chyba nic lepszego nie mamy do roboty w tej chwili?
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 25-02-2012 o 13:00.
ThRIAU jest offline  
Stary 24-02-2012, 23:16   #242
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Wiatr rozwiewał włosy Finluina, a on sam cieszył się jak dziecko lotem na grzbiecie wielkiego orła. Czyż mogło być coś wspanialszego, niż ta podróż w chmurach? To uczucie wyzwolenia i nieskrępowanej wolności? Wszystkie chwile mają jednak swój koniec, a ta piękna i bardzo długa chwila zachwytu skończyła się dla elfa, gdy Dorin zaproponował zbadać resztki fortecy wielkiego noldora Maedhrosa.

-Dobrze zbadajmy ruiny, ale tym razem zróbmy to bardzo ostrożnie - Finluin pomny doświadczeń z pająkiem wolał dmuchać na zimne - Meneldorze wysadź nas proszę w dogodnym miejscu, gdzieś blisko ruin.

Orzeł zakołował nad wyspą i po wybraniu odpowiedniego kawałka gruntu wylądował. Poszukiwacze palantiru rozprostowali nogi i spojrzeli na ścianę gruzu, która stanowiła wejście do ruin. Czekała ich długa wspinaczka. Na odchodne wielki ptak ponaglił poszukiwaczy skarbów:

-Nie marnujcie zbyt dużo czasu, nie długo będę musiał wracać. W gnieździe są jaja, których muszę pilnować.

Półgodziny tyle mniej więcej zajęło im dotarcie do fundamentów głównej wieży twierdzy. Mithrilowe wrota, które stanowiły wejście, kiedyś z pewnością potrafiły powstrzymać większość nieproszonych gości, dzisiaj były znacznie uszkodzone i choć dla Finluina i Dorina nadal stanowiły sporą przeszkodę, to nie była ona nie do pokonania. Mozolna praca polegająca na uderzaniu kamieniami w kruszący się mur, tam gdzie znajdowały się zaczepy zawiasów, przyniosła zamierzony efekt. Jedno pióro drzwi, oderwało się i odsłoniło szczelinę przez którą mogli przedostać się poszukiwacze. Zatęchły odór, który wydostał się z wnętrza zrujnowanej wieży omal nie doprowadził do mdłości, zarówno elfa jak i człowieka. Gdy zdążyli odpocząć i przyzwyczaić się do smrodu, pojawił się następny problem, ciemność.

- Bez pochodni nie zejdę. - powiedział Dorin bezradnie rozkładając ręce. Szybko przejrzeli ekwipunek sprawdzając, czy uda im się uzyskać jakieś źródło światła i rzeczywiście udało się. Finluin dostarczył szmat, które profilaktycznie miały służyć jako bandaże, natomiast Dorin zachował resztki tłuszczu, który znalazł jeszcze na plaży, pozostałość po zapasach rozbitego statku. Problem braku drewna rozwiązali wyrywając z pomiędzy kamieni karłowaty krzak i tak oto improwizowana pochodnia zaświeciła się słabym płomieniem. Przedsionek wieży zaprowadził ich do spiralnych schodów w dół, którymi zeszli do obszernej, podziemnej i okrągłej komnaty, która częściowo pogrążona była w lodowatej wodzie.



Brodząc i szczękając z zimna przedostali się pod ścianę i weszli na podwyższenie okalające całe pomieszczenie. Poszukiwacze skarbów obejrzeli dokładnie komnatę. W murach były wykute portale, a każdy z nich zawierał mithrilowe drzwi podobne do tych na górze, ściany natomiast porośnięte były mchem z pod którego wydostawała się słaba poświata. Finluin odgarnął tę naskalną roślinę, a jego oczom ukazały się starożytne wzory w których wyczuł pradawną magię.

Szybkie oględziny tego miejsca przyniosły efekt w postaci odkrycia trzech otwartych komnat. Dwie z nich nie były warte większej uwagi, ze względu na ich raczej skromną zawartość w postaci szczątków mebli naczyń i bliżej nieokreślonych narzędzi. Trzecia komnata zawierała prawdziwy skarb, którym nie pogardziłby silny wojownik. Dwie płytowe zbroje stały jak strażnicy przy drzwiach komnaty, jednak nie wielu było ludzi czy elfów, którzy mieli odpowiedni wzrost by je przywdziać. Finluin domyślił się że należały do właściciela tej fortecy, podobnie jak wielki dwuręczny miecz, który wisiał na ścianie. Obejrzeli go razem z Dorinem, ale był strasznie ciężki, na oko ważył jakieś sto funtów. Wojownik który nim władał musiał mieć siłę niedźwiedzia.

Elf widząc, że Dorin strasznie marznie w tym miejscu, dał propozycję odwrotu - Nie podoba mi się tutaj, sprawdźmy czy nie da się wyłamać drzwi do zamkniętych pomieszczeń, a potem wynośmy się stąd. Zbadanie tych ruin wymaga zorganizowania całej ekspedycji i zdecydowanie przerasta nas, rozbitków.
 
Komtur jest offline  
Stary 25-02-2012, 01:03   #243
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Stając plecami do morza, rozejrzała się dookoła. Była mniej więcej w połowie plaży, a przed nią rozpościerała się wysoka na dwieście stóp, stoma skała klifu.

Piaszczysty brzeg szerokim na czterdzieści stóp pasem ciągnął się wzdłuż linii morza około pół mili. Obserwując niebo i bezkresny horyzont Beleageru Dia wiedziała, że jest to zachodnia cześć wyspy.

Chcąc iść w głąb lądu, czyli na wschód miała przed sobą gęste krzaki, które dalej przechodziły w kłębowisko gęstych gałęzi starego lasu. Milczący i nieruchomy las tonął w smugach rzadkiej mgły, która unosiła się nad koronami drzew oraz między nimi, jakby spode łba od niechcenia obserwując i wabiąc zapraszającym gestem w podmuchach morskiej bryzy.

W północnej części plaża kończyła się wyrastającym ku niebu skalnym urwiskiem, które pięło się pionowo z rumowiska olbrzymich głazów, o które rozbijały się spienione fale. Na południu, biały piach zamieniał się wydmy, dość stromo pnące się ku wzniesieniom, które górowały w oddali nad nimi swoją soczystą zielenią. Teren tam pokryty był nielicznymi drzewami. Pagórki kończyły się dość równą linią trawiastego płaskowyżu, którego wschodnia ściana, granicząca z morzem, była takim samym skalnym urwiskiem, jak ta po przeciwnej stronie plaży.

Woda wyrzuciła na brzeg to co zostało z rozbitego niedawno wnioskując po jakości rozkładu drewna, okrętu. A nie było tego wiele. Deski, drewno, fragmenty ożaglowania i zaplątane w liny przedmioty, które teraz przypominały sterty śmieci. Gdzieniegdzie leżały zwrócone przez morze, nadgniłe ludzkie ciała.

Monstrualne kraby biegły z północnej części plaży, gdzie były rumowiska głazów u stóp stromego klifu i dzieli je od łodzi około czterystu stóp. Poruszały się z prędkością biegnącego konia. Ten większy jest szybszy.

Dia wiedziała, że musi działać szybko. Powrót do łodzi i ucieczka na statek to był najgłupszy pomysł z możliwych – nawet, gdyby nie przypłynęły tu te rekiny to niewiadomo, czy kraby nie ruszyły by za uciekającymi?

Plan, co robić podsunęły jej tak naprawdę same kraby. Strzała stercząca z oka jednego z nich była wymowna.

- Kto ma kusze czy łuk niech je ładuje i strzelać tym stworom w oczy! – krzyknęła do tej garstki ludzi, którzy zdążyli dotrzeć do plaży. – Potem rozproszyć się i wiać ile wlezie do lasu! Pozostać w zasięgu głosu!

Ludzi na łodziach zostawiła samym sobie. To byli doświadczeni żeglarze, wilki morskie. Rekiny widzieli nie raz w życiu, poradzą sobie. Tymi, co byli z nią na plaży przejmowała się o tyle, że mogli ją osłonić. Tak więc teraz, nie czekając na strzelców rzuciła się do ucieczki w stronę lasu. Ci, którzy nie mieli broni dystansowej poszli w jej ślady.

Spojrzała przez ramię tylko na chwilę, gdy usłyszała tryumfujący krzyk jednego z jej ludzi. Aż dwa bełty utkwiły w paszczy kraba. Musiało go to zaboleć, gdyż zatrzymał się, przysiadł na zadzie i zamachał gniewnie szczypcami. Po chwili jednak ruszył dalej, szybciej nawet niż wcześniej. Dia zobaczyła jeszcze kilka bełtów lecących w niebo, po czym sama przyspieszyła skupiając się na lesie przed nią.

Gdy wpadła między splątane krzaki potknęła się, ale szybko złapała równowagę. Dopiero teraz postanowiła się znowu odwrócić. Dysząc po biegu obserwowała jak jej ludzie wbiegają do lasu. Kraby dorwały tylko jednego pirata – mała strata tym bardziej, że zajęły się jego ciałem, porzucając pościg za resztą.

Dia uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona z takiego obrotu spraw. Poczekała aż kraby oddalą się po czym zaczęła nawoływać swoich ludzi. Na szczęście wykonali rozkaz – każdy z nich był przynajmniej w zasięgu głosy i po jakimś czasie zebrali się wszyscy. Dziewczyna wskazała jednego z nich.

- Sprawdź, czy plaża jest czysta. Jeśli te stwory sobie poszły, przekaż tym na statku, żeby na razie czekali, ale mają być w stanie najwyższej gotowości.

Pirat kiwnął głową, po czym wypełnił rozkaz. Ostrożnie rozejrzał się po plaży. Kraby znikły w miejscu z którego się najpierw pojawiły, zabierając ze sobą trupa złapanego człowieka. Zwiadowca Dii wyszedł więc na plażę, ustawił się tak, aby ci na statku go widzieli i przesłał im wiadomość gestami. Po chwili otrzymał odpowiedź i wrócił do reszty. Gdy wszyscy byli znowu razem, Dia ponownie zabrała głos.

- Słuchajcie, teraz wchodzimy trochę w głąb wyspy, zobaczymy co i jak. Wszyscy iść w zasięgu wzroku! Dwie osoby z przodu, jako zwiad, dwie z tyłu. Pilnujemy się cały czas. Miejcie oczy dookoła głowy i broń w pogotowiu. Załadujcie lepiej kusze. A – dodała jeszcze po chwili - ty i ty – wskazała dwóch ludzi – zaznaczajcie na drzewach drogę. Nie możemy się tu zgubić. Wypatrujcie jakiś ruin czy innych pozostałości po działalności ludzi czy elfów.

Piraci pokiwali głowami. Dia rozdzieliła jeszcze tylko kto idzie jako pierwszy a kto ostatni i ruszyli. Las zdawał się być nieprzyjaznym miejscem. Nie słyszeli ptaków, ani żadnych odgłosów leśnych. Gdy tak szli, czując się coraz bardziej nieswojo, wydawało się, jakby las zatrzymał oddech i śledził ich z zapartym tchem. Starali się iść powoli i ostrożnie, ale od czasu do czasu, komuś pod nogą pękła gałązka, coś zaszeleściło i wtedy wszyscy obracają się gotowi do ataku, zasłony. Kusze załadowane. Las był gęsty i w końcu zmuszeni byli ciąć roślinność mieczami, aby w ogóle poruszać się naprzód. Spowolniło to znacznie marsz, ale Dia nie odpuszczała – wytrwale parli do przodu.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 25-02-2012, 22:49   #244
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Czyżby to moja stara znajoma?...- burknął pod nosem. Cadarn nie kazał mu nikogo śledzić. Zrobił, o co prosił go barbarzyńca i zbyt wiele się nie dowiedział. Był zwyczajnie ciekawy, kim była dwójka tajemniczych osób, oraz jaka łączyła je sprawa. Ruszył za nimi, starając się być równie niewidoczny co druga z osób, będąca cieniem pierwszej. Udało się. Logan przedostał się niezauważony, lecz nie za sprawą swych umiejętności a raczej dziwnie ustawionego strażnika, który stał dość daleko, odwrócony plecami do niego. Nie zastanawiał się nad tym. Szedł do przodu. Godzina drogi. Dobrze, że Logan lubił się przemieszczać, bo pewnie dawno by machnął ręką na tę dziwną ucieczkę. W oddali Logan dostrzegł migające światło. To musiał być jakiś znak. Pewnie zasłaniana ręką latarnia.
-Kureskie życie... Kureska pogoda...- burknął, ścierając z twarzy spływające krople deszczu. Błysk piorunu ukazał mu w dali trzy czekające wierzchowce. Cholera jedna wiedziała, kto jeszcze miał trafić w miejsce tamtej zbiórki.

Kolejny błysk pioruna uratował Loganowi życie. Jedyne źródło światła w tych przeklętych ciemnościach sprawiło, że Rohirim dostrzegł kogoś w bliskiej odległości od siebie, tuż za plecami. Derenhelm skoczył krok w przód, po czym odwrócił się na pięcie dobywając dłuższego z mieczy. Osobnik był gotów do zadania skrytobójczego ciosu. Skrytobójczego i śmiercionośnego ciosu.
-Kim jesteś i czegoś chciał?- warknął złowrogo, tak by tamci z przodu go przypadkiem nie usłyszeli. Morderca nie odpowiedział. Jednym, zwinnym ruchem ręki cisnął swym sztyletem w stronę Logana. Loganowi natura refleksu nie poskąpiła. Miecz świsnął i zaiskrzył, kiedy sztylet został odbity i zniknął gdzieś w mroku burzowej nocy.
-Uspokój się! Nie chcę rozlewu krwi!- dodał po chwili krzywiąc się na twarzy.

-Arghhh- krzyknął osobnik. Rohirim wejrzał przez ramię. Tamci z przodu usłyszeli. Jeden, siedząc na wierzchowcu dobył broni i ruszył w ich kierunku pędząc na złamanie karku. Logan wejrzał złowrogo na tego, który stał naprzeciwko niego.
~ Chciałem zakończyć rozlewanie krwi. Chciałem przestać odbierać życie...~ pomyślał Logan spoglądając przez ramię.
- Nie chcę kłopotów. Jestem bardzo ciekawski i dlatego tu za wami szedłem, nie chce nikogo zabijać ani z wami walczyć! - oznajmił głośno. Tamci jednak nie chcieli słuchać.
Szarżujący konno człek uniósł rękę do zadania ciosu. Logan widział to kątem oka i na czas uskoczył w przód turlając się przez ramię. Odskoczył tak, by przypadkiem nie znaleźć się pod nogami nożownika. Apropo nożownika. Człek stał nieruchomo śledząc każdy ruch Logana.

Logan dobył drugiego miecza, wiedząc już na pewno, ze nie uniknie starcia. Rohirim niespodziewanie okręcił się wokół własnej osi nie tracąc przy tym krzty równowagi. Dziwaczne posunięcie zostało uwieńczone ciśnięciem mniejszego miecza. Broń z wielkim impetem wbiła się prosto w pierś nożownika. Na jego twarzy wymalował się strach i ból. Rohirim ostrzegał, że nie chce rozlewu krwi, ale nie chcieli go słuchać. Zanim życie w oczach oponenta zgasło, Derenhelm zrobił szybki sus do przodu, wyszarpując jednym, płynnym ruchem miecz z piersi swej ofiary.
Ten na wierzchowcu zdążył już zawrócić, jednak przybył za późno. Jego kompan już był martwy a jego krew zaplamiła wilgotną od deszczu glebę, spływając po nierównościach w dół wzniesienia.

Człek zeskoczył z konia. Miał długi miecz. Logan wiedział, że ma większe szanse od swego przeciwnika. Mąż skoczył do przodu biorąc zdecydowanie za wielki zamach. Derenhelm wygiął się do tyłu unikając ostrza agresora z wielką łatwością. Wyprowadził błyskawiczne cięcie krótszym mieczem w udo. Krew trysnęła a człek zadrżał i stęknął z bólu. Mężczyzn nie zamierzał tanio sprzedać skóry. Zaatakował cięciem od dołu, lecz i tym razem Logan umknął robiąc ledwie jeden krok w bok. Mężczyzna chciał go zaskoczyć, od razu atakując w bok, ale Rohirim znów cofnął się na czas. W końcu trzeba było to zakończyć. Logan odskoczył w tył i ciął z boku długim mieczem. Na piersi jego przeciwnika pojawiła się spora, krwiście czerwona bruzda, wojownik poprawił krótkim mieczem od dołu pod kątem, rozcinając kolejną, ogromną ranę, tak że teraz tworzyły one literę „X”. Z ust osobnika popłynęła stróżka krwi a Logan jednym, płynnym ruchem odciął głowę przeciwnika.

Trup upadł na ziemię, a głowa potoczyła się w dół, znikając po chwili z oczu Rohirima. Tamci pewnie byli daleko, ale nie wszystko stracone. Tym bardziej, teraz, kiedy musiał przelać krew za sprawę. Najwyraźniej było to coś ważnego, skoro chcieli go zabić. Logan szybko wskoczył na konia wierząc, że jego rodowód pozwoli mu opanować wierzchowca na tyle dobrze, że da radę dogonić uciekinierów...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 27-02-2012, 08:56   #245
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Cadarn w zamyśleniu obserwował wymarsz swoich ludzi z Isengardu. Na wieść o odbudowie armii wolnego Dunlandu, obecni w twierdzy górale, spojrzeli na niego trochę bardziej przychylnym wzrokiem. Co prawda, nadal nie brakowało takich, którzy uważali go za sługusa Gondoru, jednak coraz więcej ludzi zaczynało rozumieć, że Cadarn był ich jedyną szansą na powrót do czasów, kiedy byli wolni.

Gdy ostatni z jego ludzi minął bramę twierdzy, Cadarn ocenił liczebność swojej armii. Nawet jeśli część z nich ucieknie w góry, widział, że oddział znacznie się rozrósł, odkąd przybył do twierdzy, nadal jedak nie dawał szansy na liczącą się siłę, która w nadchodzących dniach miała zaważyć na ich przyszłości. Przeklinał się raz po raz za swą opieszałość, za dużo czasu zmitrężył w twierdzy, zamiast budować dla siebie poparcie i jednoczyć klany. Wiedział, że teraz będzie musiał walczyć z czasem, aby zebrać jak największą liczbę ludzi i przekonać głowy klanów, aby się do niego przyłączyli. Z zadowoleniem zauważył, że nie tylko Dunlandczycy z Isengardu przyłączają się do jego armii. To niestety wymuszało działania na granicy ryzyka. To jak się okazało było dopiero przedsmak kłopotów, z którymi miał się zmierzyć.


Kiedy wyruszył z zadowoleniem zauważył, że z gór napływali coraz to nowi rekruci, chcący dołączyć do budowanej przez niego siły, która będzie musiała obronić góry przed wrogami. Niestety w kilka godzin po wymarszu, otrzymał meldunek od zwiadowcy, wyglądało na to, że ciągnie się za nim kilka setek uchodźców dunlandzkich, w większości rodziny tych, którzy zdecydowali się pójść za nim. Musiał z nimi coś zrobić, a wiedział przecież, że z ograniczoną ilością zapasów w końcu będą dla niego ciężarem. Postanowił udać się im na spotkanie, w kilku zakrzykniętych słowach tłumaczył, że jest to wyprawa wojenna, że w górach jego ludzi nie będą zwalniać, żeby na nich poczekać, a w Isengardzie będą bardziej bezpieczni niż gdziekolwiek indziej, ale mimo to nie chcieli go słuchać. Cadarn wiedział, że jeśli ma do siebie przekonać żyjących w górach barbarzyńców, musi im pokazać, że potrafi ich ochronić, chcąc nie chcąc pozwolił więc, aby uchodźcy szli w ślad za jego oddziałem. Na szczęście Gondorczycy zaopatrzyli ich w starczające ilości jedzenie, tak, że mogli podzielić się zapasami ze "Sznurem psów" Jak Cadarn nazwał idących za ich armią uchodźców. Wydzielił też setkę ludzi, aby pilnowała porządku, po czym powrócił do bardziej naglących zajęć. Przed zmrokiem mieli stanąć u bram grodu, w którym jedynymi pozostałymi mieszkańcami byli Ci, którzy nie byli my przychylni.
Cadarn wiedział co trzeba uczynić, miał jednak wielką nadzieję, że tak się nie stanie.

Kiedy dotarli na miejsce, Cadarn rozesłał zwiadowców, aby obserwowali okoliczne szlaki górskie, nie chciał przeżyć przykrej niespodzianki w postaci napadu innego oddziału, kiedy on będzie użerał się z tymi z warownego grodu. Sam pomalował twarz na biało w "maskę śmierci", tradycyjne barwy wojenne jego klanu i wraz z kilkoma przybocznymi udał się od bramę.

- Synowie gór! Otwórzcie bramy, jako, że jest z nami Burzum At-Tharak! Chcemy rozmawiać. - Krzyknął jeden z ludzi Cadarna gdy już byli na miejscu.

Cadarn postanowił użyć przydomka, pod którym był znany jeszcze gdy napadał na przygraniczne rohańskie wioski. Chciał w ten sposób podkreślić, że nie są to jego przyjaciele. Niestety ani to, ani widok tysięcy Dunlandczyków rozbijających obóz u podnóży grodu, nie wystarczył.

- Gadać o czym nie mamy! - odkrzyknął niski głos z palisady. - Wracajcie do Isengardu córki Gondoru. Tam wasze miejsce!

Tym razem Cadarn sam wyszedł przed szereg i krzyknął do chowających się za ostrokołem górali. Dwóch jego ludzi osłaniało go tarczami na wypadek, gdyby ktoś chciał umieścić strzałę w jego ciele.

- Jestem Cadarn Urs, Syn Amrotha, “Ten który przynosi ciemność”, Ci z was którzy mnie znają, wiedzą, że nie jestem cierpliwy. Dość mam jednak przelewania krwi Dunlandczyków, nadszedł czas, aby to inni przelewali krew za nas, nie odwrotnie! Jeśli jednak do rana, nadal będziecie kryć się za palisadą, niczym psy pasterskie, nie zawaham się żeby spalić waszego sioła do gołej ziemi! Wasze kobiety i dzieci każe zrzucić w przepaść na waszych oczach, a was osobiście nabije na pale. - Cadarn odczekał chwilę aby obrońcy przetrawili groźbę, po czym, jeszcze bardziej podniesionym głosem krzyknął, tak by słyszeli go nie tylko obrońcy, ale przede wszystkim jego właśni żołnierze. - Dunland jest w stanie wojny! Lud gór jeszcze raz musi chwycić za broń, żeby odzyskać niepodległość! Ci, którzy nie staną do walki, zostaną uznani za tchórzy i dezerterów, zgodnie z prawem Dunlandu karą za to jest śmierć! Albo jesteście z nami, albo przeciwko nam! Macie czas do rana! - To powiedziawszy nie czekając na odpowiedź, Cadarn odwrócił się od bram i wraz z oddziałem powędrował do zakładanego właśnie obozu.

Gdy zapadł zmrok i na miejsce dotarli również uchodźcy jego obóz wyglądał naprawdę imponująco. Każdemu ze swoich ludzi kazał rozpalić ognisko bądź ustawić pochodnie, aby obserwatorzy na palisadzie widzieli z czym przyjdzie im walczyć. Cadarn z każdą chwilą stawał się coraz bardziej ponury. Ludzie, szczególnie Ci, którzy pochodzili właśnie z tej osady, a którzy mimo to przyłączyli się do niego lamentowali i prosili, żeby odstąpił od swojego postanowienia, ale smutna prawda była taka, że gdyby tak się stało, równie dobrze, mógłby już teraz położyć głowę pod topór. Dunlandzki dowódca musiał być przede wszystkim silny i bezwzględny. Mimo to jednak Cadarn zareagował na prośby płaczących kobiet, które rzucały mu się do stóp gdy przechodził przez obóz. Postanowił spróbować jeszcze jednego fortelu. Wśród mieszkańców osady w jego armii wybrał kilku takich, którzy wyglądali na honorowych i oddanych, po czym wysłał ich z misją przekonania swoich pobratymców, że to nie przelewki, mieli udawać, że uciekli z własnej woli, aby uratować życia mieszkańców ich osady, a jeśli nie pomogłoby przekonanie ich do przyłączenia się do Cadarna, może przynajmniej udałoby się im otworzyć bramy.

Kiedy po godzinie czasu, zwiadowca doniósł mu, że głowy wysłanych przez niego ludzi przeleciały przez palisadę z obciętymi językami, Cadarn wpadł we wściekłość. Ci ludzie najwyraźniej podjęli już decyzję, której mimo wszystko nie mógł, na swój sposób, podziwiać. Kazał zebrać głowy, wrzucić je do worka, który zarzucił sobie na plecy i tak przygotowany udał się w część obozu, gdzie rozbili się mieszkańcy górskiej osady.

Rodacy!! - Krzynął aby przyciągnąć ich uwagę. - Przychyliłem się do waszych próśb i postanowiłem dać tym psom, szansę na ocalenie życia i pokojowe rozmowy. Wysłałem waszych braci, aby przemówili do nich słowami, nie żelazem. - Cadarn zauważył w kilku oczach błysk nadziei. - Oto co odpowiedzieli! Krzyknął jednocześnie opróżniając worek z głowami, które potoczyły się pod nogi jego ludzi. - Przygotować się do walki! Nie będzie litości! - To powiedziawszy, Cadarn odwrócił się i pomaszerował aby zebrać swoich dowódców i przedstawić im plan ataku.
 
Fenris jest offline  
Stary 27-02-2012, 13:14   #246
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Andras gdyby mógł udusiłby kapłana gołymi rękami, ewentualnie zabił samym wzrokiem. Bezczelna sugestia jakby maczał palce w zabiciu własnej rodziny, była dla niego obrazą. Byłaby dla każdego Haradczyka. Ich lud był brutalny, bezlitosny ale honorowy... Kapłan natomiast traktował wszystkie ludy ciemności jak jedną bezkształtną masę. Zdradzieckich psów i wiarołomców.... Król Haradu po części go rozumiał. Takie było jego zadanie szukać spisków i odstępstwa od wiary wszędzie i u każdego.

-Zapewniam że gdybym ja za tym stał nie byłoby ani świadków ani winnych wśród żywych. Już parę minut po zamachu co dopiero parę dni... Dziękuje zajmiemy się tą sprawą natychmiast. Z innych implikacji jak najbardziej zdaje sobie sprawę

Kapłan wyszedł. Andras został sam ze swoimi myślami i gniewem.

Chwile później wezwał do siebie Raela

-Powiedz mi czy nasz nowy pracownik z Umbaru, specjalista od trucizn. Jest obserwowany jak kazałem z należytą starannością? Chce wiedzieć gdzie był dokładnie w dniu śmierci mej rodziny.

- Wysłałes go panie do Umbaru i nie miałem żadnego meldunku jeszcze o nim. Ani tego, że tam się znajduje, ani wieści zgoła przeciwnej. - odrzekł starszy mężczyzna.

-Raelu odśwież mi pamięć. Możesz mi powiedzieć jakim cudem niewolnik nie skosztował potraw? Nim zostały one podane ojcu i Skale. Przed chwilą był tu Dagorath z takimi rewelacjami. Czy przy takim testowaniu nie powinien ktoś być prócz samego niewolnika? Wszak jest on tylko niewolnikiem....

- Rzecz w tym panie, że skosztował. - odparł Real strapowany. - Sam tego dopilnowałem. - Próbował dania przed i w czasie wieczerzy. Rankiem był upity do nieprzytomnosci, za co zebrał baty. Na przesłuchaniu jeszcze był w kiepskim stanie, ale jak trafił w ręce kapłana na ofiarę to już doszedł do siebie Andarasie i tylko słaby był od biczowania. Na ofiarę poszła cała służba i wszyscy niewolnicy z otoczenia zmarłych panie.

-Weźmiesz dwudziestu ludzi z mojego Khas. Macie znaleźć świadków natychmiast.-wywarczał pod nosem upadły elf.

-Tak panie- skłonił się nisko Rael.

Andaras wiedział że jego sytuacja jest trudna. Dał swojej armii cel, jednak
gdyby wrobiono go w morderstwo... Co prawda wiedział, że cały czas może być to co po najwyżej słowo przeciw słowu... Ważne stało się zabezpieczenie Trolicy. Jeśli córka dalekiego południa umrze, sytuacja stanie się bardzo skomplikowana. Postanowił prócz nagłych sytuacji cały czas nad nią czuwać. Użyć całej swej mocy zarówno konwencjonalnej w postaci ziół,naparów maści i eliksirów jak i magi by przywrócić ją do żywych. Potroił straże i dał zakaz odwiedzania jej gdy jego nie ma w namiocie. Podejrzliwość dotknęła wszystkich w obozie. Kapłan podejrzewał Króla, on zaś kapłana....

Gdy czuwał nad córką południa odwiedzał ją również kapłan. Andaras jednak ujrzał że i on troszczy się o jej zdrowie i jest zmartwiony. Naturalnie nie miało to nic wspólnego z normalnym współczuciem. Obaj bali się konsekwencji.

Jakiś czas później przyprowadzono pomocnika, który robił przy Mumakilach. Czarna jak smoła skóra. Wzorowy i sumienny chłop, który trafił w niewolę aby wykupić długi i ocalić od tego losu swoją rodzinę - żonę z trójką dzieci, która teraz zyje z jego rodzonym bratem po wykupieniu od Muttada-al-Sadrrira z Umbaru.- wstepne słowo na temat tego starego pasterza przedstawił Rael, który nadzorował poszukiwania. To on miał niby upić się z tamtym niewolnikiem po skończonej biesiadzie.

-Zadamy ci kilka pytań, podamy ci też serum prawdy abyś nie mógł nas okłamać. Jeśli odpowiesz wyczerpująco, przypominając sobie wszystkie szczegóły a na dodatek szczerze.... Zachowasz życie a twoja pomoc zostanie nagrodzona.- rozpoczął przesłuchanie Andaras. Później nastąpiła już seria standardowych pytań... Czy faktycznie pili, czy coś podłożył czy widział coś szczególnego. Czy ktoś nie starał sie go przekupic by powiedział im jakąś konkretna bajke itd.... Starał sie mieć pewność że wersja kapłana jest fałszywa. A nóż coś wyśledzi..

Przesłuchanie nie trwało długo. Więzień mówił wszystko niemal jak na spowiedzi. Faktycznie pili razem tego dnia troche przed, mniej w trakcie i zarobili się konkretnie po biesiadzie. Podłozył truciznę dla tego konkretnego niewolnika kuchennego. Nic szczególnego tego dnia się nie wydarzyło poza tym, że tego dnia odwiedził go człowiek, który podał się za człowieka Muttada-al-Sadrrira i powiedział mu że ma się upić razem z tym człowiekiem, winem, które mu dał. Solidnych rozmiarów dzban. Niestety nie udało mu się go otruć, bo po biesiadzie niewolnik tylko żygał jakby miał flaki wypluć i tyle. Wino było bardzo dobre i bardzo mocne. Mówi że nic wspolnego nie ma ze śmiercią króla i generała.

Zatem podtruli jednego niewolnika, by zastąpić go innym bardziej przychylnym planom zamachowców.-pomyślał czarnoksiężnik. Mało twórcze i przewidywalne choć okazało się skuteczne- przemawiała przez niego gorycz. Łatwość z jakim zabito władców Haradu była wciąż dla niego szokująca...

Rysopis tajemniczego człowieka który pociągał za sznurki pasował do Umbardczyka- Yamana. Który oczywiście był na czele listy podejrzanych. Andaras zaczął obawiać się że gorliwe śledztwo kapłana może go doprowadzić do starego truciciela. Tan zaś został przyjęty przez Andarasa. I mimo że z pewnością było wielu świadków że nakazano go obserwować i bacznie przypatrywać się mu... Cóż nadal był to fakt niewygodny, i łatwy do obrócenia w zlecenie morderstwa. Gorszą zbrodnią od ojcobójstwa było chyba jedynie królobójstwo.... Nie, nie musi temu zapobiec.

-Raelu znajdź wśród naszych zaufanych ludzi kogoś kto ma posturę naszego kochanego kapłana-powiedział szefowi swego wywiadu gdy zostali na osobności. Najlepiej też podobny głos.

Rael, który był przy przesłuchaniu, na osobnosci jakos tak dziwnie się przyglądał Andarasowi jakby cos kalkulował, robił to dyskretnie lecz nie umknęło to uwadze półelfa.
W końcu po otrzymaniu nowych rozkazów nie wytrzymał.

- Panie. - powiedział ostrożnie. - Język tego człeka kłamać nie może. Wychodzi na to, że ten, którego wziąłeś na swe usługi mieszał w tym palce. Niejasne jest co dokłądnie uczynił, ale zaczynam wątpić w natrulną smierci króla... Wszystkich odsuwasz łącznie z kapłanem od córki Dalekiego Haradu jakbys bał się, że gdy odzyska przytomnosć...
Tego starego durnia tak samo co może być różnie postrzegane jak wieść o trucicielu z Umbaru, Yamanie, dotrze do nieporządnych uszu... - powiedział ostrożnie. - To ma wina, że nie ja a Dagorath wpadł na ten trop. Myślę, że kapłan zaczyna cię podejrzwać Andarasie o ojcobójstwo. - powiedział szczerze prosto z mostu schylając głowę. - A teraz każesz mi szukać ludzi pasujących do wizerunku Dagoratha?

Elf pokiwał tylko głową. Szczerość za szczerość stary przyjacielu.
-Kto miał go pilnować? KTO?-podkreślił. Tobie to nakazałem.- rzekł spokojnie. Miałeś go użyć do naszych celów. Niczym kukiełkę, tymczasem kukiełka-staruszek was wykiwał.
Jasnym było że może nam mieszać. Jednak odpowiednio użyty mógł się nam przydać. Ale nie po raz kolejny ukazaliście niekompetencje-już niemal warknął. Praca twoja i twoich ludzi, ma stanowczo zbyt wiele nie powodzeń. Splot ostatnich dwóch kosztował życie króla, spojrzał mu w oczy ze złością i żalem. Mojego ojca i brata. Gdyby tak chroniono króla Gondoru już dawno by nie żył. Jakim cudem ktoś kogo wysłałem do Umbaru łazi po obozie? Jakim cudem ci co mieli go pilnować nie dowiedzieli się o tym? Skoro ich zabito czemu o tym nie wiemy? Wszak z pewnością jest na to procedura... Skrytobójca jest tylko wtedy skuteczny gdy się o nim nie wie. Jawny jest nikim. Tymczasem ten jak gdyby nigdy nic zabił władcę Haradu. W Umbarze kiwali nas jak małe dzieci, potem mordy hańba Haradu, teraz byle kapłaczyna wie więcej niż my. Twoje życie i całego Khas jest połączone z moim. Jeśli zginę wasze głowy się potoczą. Kapłan węszy? Niech sobie węszy jest na mojej liście podejrzanych. I może chcieć mnie wrobić. Jest nam potrzebny ktoś kto go zastąpi, nim on zrobi to z nami. Nadal nie rozumiem jak otruto króla pod waszym nosem. Trolica zaś nie może umrzeć, jest nam potrzebna. A patrząc z jaką łatwością można na środku obozu Haradzkiej armi mordować. Odizolowanie jej było jedyną pewną metodą. A teraz słuchaj mnie Raelu uważnie. Macie obserwować kapłana, macie pewnie kogoś w jego otoczeniu. Masz być gotowy w każdej chwili go zastąpić naszym człowiekiem. Kapłan nosi maskę, ciuchy przebierzemy go. Potem nasz Daragoth wyda oficjalną informacje że w jego otoczeniu są zdrajcy. Wskaże wszystkich których wierności nie jesteśmy pewni. Ocaleć mogą jedynie Haradcy kapłani którzy są po naszej stronie. Zrozumiałeś? Nie ma tu miejsca na kolejny błąd. Bo będzie nas kosztował życie. Nie chce konfliktu z kapłanem ale mamy być gotowi. Jeśli choćby pomyśli o ruchu przeciw nam jawnym- masz zadziałać. Żeby się to znów nie zamieniło w porażkę i nasze totalne nieprzygotowanie. I masz znaleść tego dziadygę przed kapłanem! A jeśli wpadnie on w ręce Deregotha natychmiast przystąp do działania. Obserwujcie ich do cholery. Deregotha macie zastąpić po cichu. Możesz nawet wezwać go do mnie i rozprawimy się z nim tutaj. Zrób wszystko co trzeba byle skutecznie. Jeśli damy radę żywcem, mam do tej pijawki wiele pytań. Nie ma miejsce na pomyłkę. Jeśli tym razem zawiedziecie wszyscy będziemy martwi.-dodał władca na zakończenie.

Rael schylił głowę w milczeniu.
- Obawiam się Andarasie, że ludzie wysłani za Yamanem nie żyją. Tylko dlatego ten człowiek zdołał wrócić niezauważony do nas... Jeżeli jest w obozie na swój honor obiecuję, że juz go nie opuści.

Implikacja tego słowa była jasna. Rael powiedział że odbierze sobie życie, jesli wymknie się im z rąk po potwierdzeniu tego, że faktycznie jeszcze tu jest. Andaras zatem był pewien że jego słowa wywarły odpowiednie wrażenie. Może w końcu zaczną odnosić jakieś sukcesy....
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 27-02-2012 o 13:17.
Icarius jest offline  
Stary 01-03-2012, 06:12   #247
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Himling, sierpień 251 roku



Obszerna kamienna komnata o strzelistych łukach popierających wysokie sklepienie zarośnięta była zielonym mchem. Porastał filary, sufit, posągi oraz rzeźby. Przyroda wygrywała nawet z magią Mądrych. Spod pierzyny mchu przebijał się delikatny, przytłumiony blask, którymi emanowały elfie malowidła i znaki układające się we wzory. Niegdyś było to zapewne źródło dekoracyjnego światła i jak Finluin się słusznie domyślił ta centryczna wieża była własnością Maedhrosa. Noldor w rozumiały sposób wybrał podziemia na miejsce swych komnat ze względu na okoliczności niewoli u Morgotha, które musiały zostawić w nim uraz do przebywania na dużych wysokościach...

Elfie ruiny przygnębiały i budziły podziw zarazem, a w Finluinie być może nawet nostalgię. Czyż elf mógł się przeć temu uczuciu w miejscu, które przecież mogło przypominać o paradoksalnym przemijaniu jego rasy, odejściu w cień a raczej blask za sferą w krainie niedostępnej innym? Czyż nie mógł zwyczajnie obudzić wspomnienia przyjaciół i rodziców, którzy opuścili Śródziemie do Valinoru?

Dorin przystał na słowa elfiego barda, aby próbować otworzyć kolejne zamknięte komnaty, lecz nie ukrywał wcale, że druga część wypowiedzi Finuina o rychłym wyniesieniu się z ruin bardziej przypadła mu do gustu. Jednak mimo nie do końca zatartego czasem piękna, miejsce budziło w nim również odrobinę grozy. Może była to atmosfera upadku potęgi, która uświadamia człowiekowi, że jest niczym robak, tym bardziej, że dzieło wielkich Noldorów obróciło się w zgliszcza przechodząc w zapomnienie. W legendę, która stała się dla współczesnych mitem. Oprócz tego, w lochu był niegościnny chłód, co człowiek odczuwał na swej skórze dobitnie. Obawy Finluina również nie były bezpodstawne. Mimo, że nie mógł cierpieć na typową ludzkiemu ciału utratę ciepłoty, to różnica temperatur, inaczej niezauważalna i być może wręcz ignorowana przez elfa, jednak teraz niepokoiła go w sposób szczególny. Komnaty Maedhrosa kryły w swym klimacie oprócz magii i nienaturalnego ziąbu, trudne do określenia uczucie zagrożenia. Z początku nie był pewien czy nie jest to po prostu związane z tym, że naruszają miejsce w którym od wieków nie postąpiła stopa nikogo, czy może dlatego, że kto wie, może wreszcie w podziemiach zalanych wodą na niższych poziomach, zbyt wielu Noldorów w cierpieniach straciło swe doczesne ciała w torturach Morgotha po przegranej Nirnaeth Arnoediad? Nie wiedział. Nim twierdza wpadła w ruinę, której niewątpliwym sprawca był upływ czasu, mogła tez być wcześniej zburzona przez hordy orków. Okres ich rezydencji w Himrin nie mógł chyba trwać długo, jednakże jaki by nie był, ich ślad został zupełnie zatarty w ciągu upływu tysięcy lat. Dopiero wizyta w zbrojowni Maedhrosa zmieniła jego rozumowanie. O ile wszelakie przedmioty magiczne oraz dzieła sztuki zostałyby zapewne zignorowane przez ignorancję i głupotę orków, to zbroje i miecz wielkiego Norda musiałby paść ich łupem. Niepodobnym też było, aby splądrowana twierdza miała nienaruszona komnaty, który mithirow drzwi osadzone w portalach stały niewzruszenie zamknięte. Zatem dom Meathrosa po jego opuszczeniu przez Mądrych Elfów dziwną i niejasną dla Finluina przyczyną ominął ten los.

Bard ze Strażnikiem Królewskim ledwie wzięli się do próby sforsowania pierwszych drzwi, kiedy w pomieszczeniu zrobił się jeszcze zimniej. Kopcąca się pochodnia ze skwierczeniem zaczęła dogasać w trzymanej przez Finluina dłoni, który oświetlał Dornowi otoczenie podczas jego próby włamania się do zamkniętego pomieszczenia. Blask pochodni tlił się zaledwie i poświata kolorowej magicznej łuny elfich malowideł spod mchu na sklepieniu była teraz głównym źródłem oświetlenia. W człowiek w półmroku przerwał czynność w porę, by zobaczyć stojącą postać w płaszczu co stała w wodzie w mrocznym otworze korytarza, który przywiódł ich ze spiralnych schodów do podziemi.





Postać pokrta zieloną aurą mamrotała gniewnie jakby w obcym języku, który wydawał się być mimo wszystko w kilku słowach zrozumiały dla nich. Kimkolwiek była istota, która złorzeczyła wyraźnie Noldorom i Morgothowi, miała niemal zupełnie zgniłą twarz. Spod strzępów skóry prześwitywała czaszka a w kościstych ramionach wyrastających ze szczątków niegdyś kompletnej zbroi potrząsała mieczem. Pokryte bielmem, blade oczy patrzyły w ich stronę. Zawodząc i jakby unosząc się nad wodą wojownik w hełmie mknął z podniesionym orężem do ataku, z bojowych okrzykiem przekleństw pod adresem tych co śmieli go nawiedzić.

Dorin natychmiast przybrał postawę obronną dobywając miecza i asekuracyjnie odbiegł kilka kroków od zamkniętych drzwi. Stanął w progu otwartej komanty obok, która wedle Finluina była niegdyś pracownią sztuki. Wskazywały na to szczątki przyborów do malowania oraz olbrzymie płótno o sczerniałych farbach oraz małe zdobione płaskorzeźbami otwory w ścianach, które były fontannami. Duch, bo chyba inaczej nie można było nazwać przeciwnika zbliżał się bardzo szybko płynnie unosząc się nad wodą.










Bezimienna Wyspa przy Tol Fuin, sierpień 251 roku



Endymion wziął się za rozpalanie ogniska. Mokrą koszulinę rozwiesiwszy na sterczącym konarze zaczął przygotowywać posiłek. Był tak głodny, że dwie dorodne rybki mógłby zjeść choćby i na surowo. Po zebraniu kilku znajomych ziół, które nadawały się w sam raz na przyprawy, nadziawszy zdobycz na wystrugane patyki pieczołowicie obracał śniadanie nad małym ogniem.

Salah, w czasie kiedy Gondorczyk łowił w sadzawce, z zaciekawieniem przyglądał się zarośniętej w posępnym lesie budowli. Oczy rozszerzyły mu się gdy zobaczył na kamiennych blokach ponad wejściem takie same symbole jak na wbitych w ziemie głazach kamiennego kręgu. Ukradkiem spojrzał na Endymiona jakby zastanawiał się czy tamten to widział, jakby oceniał sklepikarza w Umbarze czy zauważy, gdy ten buchnie mu świecidełko ze straganu. Właściwie nie mieli okazji wyminięć się informacjami na temat kryształu. Wyglądało na to, że okazja na rozmowę przy posiłku będzie najlepsza, zwłaszcza, że Salah zdawał sobie sprawę, że choćby i chciał samemu wykonać misję i uzyskać od Księcia Andarasa zapewne nielichą nagrodę, to sobie w pojedynkę nie poradzi. Ponadto miał przecież rozkaz pomagania temu Endymionowi. Nie był to zresztą jedyny z rozkazów... Czy ufał mu? Salah nie ufał nikomu. Co nie znaczy, że nigdy nie współpracował z innymi. Ostatnio nawet zdawał się być skorym do pracy z elfami. A czy przysięga dana Finluinowi i orłowi coś znaczy? To była sprawa Salah-ah-dina . Odchodząc od budowli jego wzrok padł w trawy, bo coś się zaświeciło. Słońce skąpo wpadało przez gęste korony drzew, lecz ten pojedynczy promyk, który migotał zakłócany poruszanymi wiatrem liśćmi, zatańczył w poszyciu natrafiając na coś, co odbiło jego blask. Badylem rozchylając pnącza, łysielec odgarnął roślinność i po chwili jego parchata twarz wykrzywiała się w obleśnym grymasie. Takim który tylko chyba jego matula mogłaby nazwać triumfalnym uśmiechem. Obrośnięty pnączami wijących się roślin i traw, sterczał wbity do połowy w ziemię, bezpański miecz.










Dia przemieszczała się z ludźmi przez głuchy las. Cisza mącona była tylko szelestem tnących przez ich miecze gałęzi. Dziewczyna podniesioną ręka zatrzymała kompanów. Znieruchomieli a kiedy umówiony znak dotarł do reszty, wszyscy zatrzymali się jak jeden. Rozglądali się na wszystkie strony wypatrując zewsząd zagrożenia. Po minach łatwo było się domyśleć, że nie mieli pojęcia o co chodzi. Dlaczego ich przywódczyni dała taki rozkaz? Cóż takiego usłyszała, czego oni nie mogli? Co im umknęło i czego teraz nie mogą rozeznać? Napięta konsternacja. Po spotkaniu na plaży z gigantycznymi krabami, las zdawał się być równie gościnnym miejscem co wybrzeże, więc uczucie zagrożenia wcale ich nie opuszczało. Ba, jakby się mogło wydawać wszyscy mieli nerwy napięte jak lekkie kusze, które czterech z nich niosło gotowymi do strzału. Mieli wyczulone zmysły a mimo to... Cokolwiek kryło się w ciemnym lesie jako cel ich wyprawy było tajemnicą. Musiało też być warte ich życia, które pewnie innym nic lub mało warte, było ich właścicielom najcenniejszym skarbem. Dia wiedziała w którym kierunku się poruszać. Wydawszy instrukcje ona i ośmiu Korsarzy rozdzieli się znikając w lesie.










Salah oglądał oręż w zachwycie. Praktyczne znalezisko. Oczyściwszy zdobycz z liści, wymył sztych w wodzie z oblepionej, wilgotnej ziemi i ucieszył się jeszcze bardziej. Tak, to był doprawdy piękny miecz. Droga robota. Rękojeść zdobiona w kształt łabędzia z rozpostartymi skrzydłami a stal była po prostu wyśmienita. Wciąż ostry. Zadowolony z siebie wrócił do ogniska.

Endymion nie mógł nie zauważyć zdobyczy złodzieja. Teraz oprócz dwóch noży i dzidy mieli jeszcze miecz z prawdziwego zdarzenia. Po obejrzeniu go z bliska nie miał wątpliwości gdzie został wykuty.

Chwilę potem, Umbardczyk kiedy zaspokoił już pierwszy głód, rozsiadł się wygodnie. Odłożył na bok dokładnie ogryzioną z mięsa do połowy, smażoną rybę i wyjawił Endymionowi swoje spostrzeżenia w sprawie run, kryształu i kamiennego kręgu oraz tej budowli. Niestety Salah, który również próbował przesuwać ruchome bloki z runami, zmieniając ich kolejność i kombinacje, tak samo jak wcześniej jego poprzednik, nic tym nie wskórał.










Po przejściu a dokładniej dłużącym się w nieskończoność mozolnym skradaniu bandy żeglarzy, z oddali dobiegły ich niezbyt głośne, ludzkie głosy. Oprócz tego nozdrza wilków morskich podrażnił swąd suchego drewna z ogniska oraz charakterystyczny zapach smażonej ryby, którą piraci poznaliby na końcu świata. Z uznaniem pokiwali głowami na myśl o tej, która tak jak oni, gdzieś tam z boku podchodziła obozowisko. Miała rację. Niedługo później ich oczom, zza gęstych gałęzi wszędobylskich krzaków rozmaitych roślin i traw, ujrzeli dwójkę ludzi. Przystojnego młodzieńca oraz łysego mężczyznę, którego wiek był z daleka jednak trudny do określenia. Siedzieli przy niewielkim ognisku pogrążeni w rozmowie na brzegu wodnego oczka. Dia spojrzała w kierunku potoku, gdzie woda spływała ze skał małymi kaskadami szumem kilku leśnych wodospadów. W skałach opisana była budowla, której zarośnięte kształty dojrzała bez trudu.









 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 02-03-2012, 07:23   #248
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Okolice Isengardu, lipiec 251 roku



Derenhelm zwany Loganem, a dokładniej sam się tak zwący od czasu utraty pamięci, nie zapominał nigdy, że jest Rohirimem. Jego krótkie włosy były wprawdzie tego zaprzeczeniem, lecz nie była to jedyna raczej nietypowa anomalia. Jak niewielu jego rodaków, tak i on nie należał do tej grupy Eorlingów, którzy największe na świecie szczęście leżało na końskim grzebiecie. Ot, umiał jeździć, lecz całkiem przeciętnie, a na potrzeby wiecznie wyspanego mężczyzny, po prostu zadowalająco. Co innego jednak podróżować w siodle, a co innego galopować w czasie burzy w pościgu tropem innych, więc miał zasadne podstawy do obawy i zawierzenia siebie w ręce przeznaczenia. Koń zabitego napastnika, który nie spłoszył się pod ręką Derenhelma, był czarny i jak się okazało po chwili skory do galopu.


Mężczyzna wypatrywał przed siebie a wiatr i deszcz chłostał go po twarzy w szaleńczym pędzie wypoczętego rumaka. Błyski, którym po kilku chwilach towarzyszyły gromkie grzmoty, były ich sprzymierzeńcami. Dzięki temu miał pewność, że czarne postacie, których płaszcze rozwiane na wietrze łopotały w oddali, byli widoczni jeśli nie jak na dłoni, to przynajmniej dostrzegalni w ogóle. To była dosyć ciemna noc, a ciężkie chmury burzowe wiszące nad ziemią rzadko odsłaniały skąpy rogal księżyca, nie wspominając o nieobecnych gwiazdach.

Dwie postacie majaczyły w oddali z świetle drgających błyskawic w każdej kolejnej odsłonie nieco bliżej. Gonił ich w dolinie u podnóża góry porośniętej lasem, którego skraju trzymali się uciekinierzy. Jazda trwałą dobrych kilkanaście minut, kiedy Rohirim zdecydował się przejść do cwału. Przed nim była ostatnia prosta przed zakrętem, gdyż wąwóz zakręcał potem na prawo w tym samym miejscu, gdzie kończyła się łąka a druga góra wyrastała z tamtego miejsca zmieniając ukształtowanie terenu. Skąd on wiedział, że czekać go tam będzie za zakrętem wzniesienie, a potem łagodny zjazd zakończony lasem? Widocznie musiał znać te tereny o wiele bardziej niż mu się to wydawało. Poza tym nigdy nie miał problemów z orientacją w terenie i łatwiej był mu się zgubić w swoich myślach jak w podróży gdziekolwiek. Kary przyspieszył z kopyta przechodząc w morderczy cwał. Z kolejnym uderzeniem pioruna zobaczył najbliższego jeźdźca już całkiem niedaleko. Wchodził w zakręt. Potem, gdy i on go pokonał na tle jaśniejszego od czarnej ziemi nieba zobaczył kontury wjeżdżającego na wzniesienie najpierw pierwszego, a potem tego drugiego konnego. Derenhelm wiedział, że jego wierzchowiec zbyt długo w tym tempie nie wytrzyma cwału, więc zredukował prędkość wdrapując się na wzgórze. Oni byli przed nim blisko. Wiedział, że gdyby nie ulewa, to pewnie dosłyszałby wyraźnie tętent ich kopyt. Po pokonaniu porośniętej trawą krawędzi potem było już z górki.
Wkrótce widział już plecy jeźdźca oraz koński zad z rozwianym ogonem. Spod kopyt galopującego przed nim konia wylatywały w powietrze grudy błota i mokrej trawy. Rohirim zacisnął wargi. Jeździec na czele ich trójki wraz z koniem poszybował do góry po wylądowaniu wzniecając na boki ściany wody. Strumień. Drugi rumak zaskoczył swojego jeźdźca. Zamiast skakać zwolnił w kilku skokach rzucając zadem na boki i zatrzymał się. Dosiadająca go czarna postać wylądowała w rozlanym ulewą strumieniu po dość krótkim locie. Nie wstawała leżąc częściowo w wodzie z twarzą przyklejoną policzkiem do sporego kamienia na brzegu potoku. Jeżeli nie trup na miejscu to zapewne nigdzie się nie wybierał w najbliższym czasie, zwłaszcza, że jego koń pobiegł w ślad za Loganem.

Teren robił się coraz bardziej rozmokły, wiedział co to znaczyło. W lesie do którego kierował się jeździec przed nim, były moczary. Kiedy czarna postać znikła pomiędzy drzewami, Ogan z rozpędu wjechał za nią. Widoczność była niemal zerowa w czarnym lesie i teraz musiał zdać się na instynkt i wzrok konia. Nie wiedział kiedy puścił wodze i pozwolił rumakowi wybierać drogę, aby nie roztrzaskać się na drzewach. Gałęzie smagałaby go po głowie i twarzy i szybko musiał przylgnąć ciałem do rozwianej grzywy czworonoga. Kiedy pod kopytami zaczęła pluskać woda musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, czy dalej zamierza jechać tropem uciekiniera, który był gdzieś tam przed nim.










Dunland, lipiec 251 roku



Ogniska obozu Cardana płonęły poza zasięgiem łuczniczym grodu. Obrońcy trwali przyczajeni na posterunkach drewnianego muru wzniesionego na nagiej i równie wysokiej co palisada skale. Z dołu widać było tylko kilkunastu stojących lub przechadzających się pojedynczo lub dwójkami na warcie. Czyż prowokując tego, który stanął pod ich bramą z olbrzymią siłą kilku klanów, nie mieli podstaw spodziewać się ataku? Nie musieli być geniuszami taktyki wojennej, aby spodziewać się, że Cadarn zaatakuje, najpewniej w nocy. Może nie wiedzieli, że będzie to już pierwsza, lecz na branie ich głodem nie liczyli biorąc pod uwagę krótki temperament barbarzyńcy. Tego co wsławił się w Dunlandzie ojcobójstwem i zdradą. Teraz w sojuszu z Gondorem zamierzał zająć ich wioskę i tylko ich szczęściem nie stało się to kilka dni wcześniej jako roszada, gdy gród był obsadzony okupantami z Isengardu.


Wkrótce podniósł się alarm a znad palisady wyleciały lobem czarne kształty. Z trzaskiem łamanego drewna rozbiły się a niektóre potoczyły po skałach. W ślad za nimi podążyły płonące strzały. Teraz, zbliżający się pod bramę pod osłoną nocy olbrzymi taran, niesiony przez kilkunastu górali, był widoczny jak w dzień. Grad strzał posypał się na dół z głuchym stukiem wbijając się w drewno osłaniających taranowy oddział tarczowników. Jeden dostał w nogę i osunął się na kolano opuszczając nieco tarczę. W lukę wdarł się jak na zawołanie następny pocisk tym razem zabijając na miejscu niosącego taran woja. Ranny Dunlandczyk klnąc siermiężnie złamał drzewiec sterczący z uda i poprawiwszy tarczę utykając szedł dalej w kolumnie. Podłużny oddział, niczym przewrócona do góry dnem łódź, kiedy znalazł się pod bramą, zostawił w swoim śladzie nieruchomo, przebitego strzałą, rudego brodacza. Grupie odpowiedzialnej za wyważeniu bramy towarzyszyło wielu piechurów. Kryjąc się za drewnianymi osłonami podchodzili pod palisadę. Około dwustu górali atakowało gród.

Przy brami i na murze kotłowało się od biegających i wrzeszczących obrońców. Posypały się kamienie, a dokładnie sporych rozmiarów odłamki skalne, których w okolicy nie brakowało. Na ile załoga zdążyła się przygotować do obrony ich grodu Cadarn nie wiedział, ale był do przewidzenia, że ich kolumna musiała być obserwowana co najmniej od kilku godzin po przekroczeniu brodu Issen.

Taran uderzył zaledwie kilka razy w solidne wrota nie czyniąc im zbytniej krzywdy, kiedy linia ataku załamała się i porzucony wielki pniak z głuchym hukiem uderzył o skały. Gnieceni pod ciężarem głazów i drewnianych belek, którzy posyłali im obrońcy, wojowie Cardana zaczęli cofać sie w akompaniamencie wściekłego ryku triumfu górali na murach. Straty po stronie kryjacych się na palisadzie obrońców były znacznie mniejsze, gdyż tylko łucznicy z dołu mogli im wyrządzić krzywdę. Okrzyk zuchwałego i wyzywającego zwycięstwa nie zdążył przebrzmieć, gdy zgiełk i wrzawa podniosła się na wschodnim murze, gdzie pod strony zagajnika niewysokich drzew na gród spadły drabiny zapierajac się o mur. Obrońcy spod bramy w ponad połowie swych sił pędem ruszyło wspomóc prawą flankę. Krzyki spadających mężczyzn ginęły z trzaskiem pękającej, prowizorycznej drabiny, które została odsunięta od palisady. W przypadku pół tuzina pozostałych, nie poszczęściło się obrońcom i nim kolejna obczepiona szczelnie wojownikami runęła w dół, na murach rozgorzała walka wręcz z tymi.
Ludzie Cardana przedzierali się zeskakując z palisady na pokład muru. Walka bratobójcza była okrutna, brutalna i paskudna. Krew bryzgała ciała, ręce i twarze walczących. Na dziedziniec grodu spadało coraz więcej ludzi. Zabitych, rannych, zwartych w żelaznym uścisku. Lądując na ubitej ziemi z dwudziestu stóp rzadko który wstawał, a jeśli był to napastnik szybko ginął ścinany pod ciosami mieszkańców. Kobiet, starców i podrostków. Na murze wciąż w przeważającej sile byli obrońcy i zdawało się, że poradzą sobie z tym atakiem, kiedy przy wsparciu kolejnego oddziału grupa tych co wycofała się spod bramy wróciła do przerwanego szturmu. Wielu górali nigdy już nie wstało, kiedy schylali się po leżący u wrót grodu taran owinięty mokrymi skórami. Wkrótce jednak głuche, miarowe uderzenia mozolnie podjęły przerwaną pracę i pierwsze drzazgi i szczapy zaczęły odpryskiwać w drgającej pod naporem drewnianej bramie.

Przeraźliwy krzyk kobiet, który urywał się nim zdążył przebrzmieć odwrócił uwagę uwijających się na murach obrońców. Została ich ponad połowa z setki, a do tej pory usłali okolicę trupami niemal dwa razy większej ilości napastników, kiedy na dziedzińcu rozpętało się piekło. Wojowie Cardana w niezbyt licznej sile, lecz w zwartej grupie torowali sobie od zachodu drogę do bramy wycinając nielicznych wojów z prawdziwego zdarzenia, którzy spieszyli ku nim z murów. Atakujący, którzy wdarli się od zachodu, w większości walczyli, a raczej gromili ojców i żony obrońców oraz dzieci, co były na tyle duże by im matki pozwoliły wziąć do rąk widły i motyki, tudzież siekiery. Na dole ku wściekłości uwijających się w zwarciu na murach dokonywała się rzeź. Wrota trzeszczały coraz bardziej, łamiąc się pod uderzeniami pniaka, a na głowy i barki oddziału taranującego gród nie spadały już żadne pociski. Obrońcy w naprędce schodzili na dół chcąc powstrzymać wroga, który bez pardonu kosił ich bliskich co zapierali belkę rygla wysokich drzwi.










Harad, lipiec 251 roku



Andaras zdziwił się, kiedy tuż przed planowanym atakiem, do obozu przybył zapowiedziany w ostatniej chwili mały oddział jeźdźców z południa.

Po stanie w jakim były strudzone wiechowce oraz brudne twarze konnych, widać było, że przybywali na złamanie karku z długiej podróży. Przyjął tego, który zarządzał natychmiastowej audiencji w swoim namiocie.

- Królu. – zaczął olbrzym o wytatuowanej twarzy o czarnym jak heban kolorze skóry. Odziany był w pięknie zdobioną zbroję lamelkową na wzór Khandu. – Jam jest Kashir, brat Trolharty. – powiedział z twardym akcentem południowca po zwyczajowym rytuale powitania. – Nasz ojciec umiera na łożu choroby. Wiem, że masz w opiece. – stwierdził z naciskiem na ostatnie słowo. – moją siostrę. Znany jest nam los Muthanna i Sulfyana. – powiedział bez mrugnięcia czarnych jak noc oczu wpatrując się w półelfa z wyrazem twarzy z którego niewiele można było wyczytać. – Morgoth jest wielki! Plemiona Dalekiego Haradu przyłączą się do twego baneru jak jedna siła. – mówił poważnie lecz bez entuzjazmu, jakby wypowiadał spełnienie jakiegoś żądania ogłaszając kapitulację. Jednak jak się okazało nie bezwarunkową. – Moc twa i żarliwość twej wiary nie jest nam obca, lecz gniew Południa dorówna dla bólu mego jeśli siostrze mej głos z głowy spadnie w jej nowym domu. – rzekł powoli wypowiadając słowa. A po chwili dodał. – Mój królu? – kłaniając się nisko.

Andaras starał się przybrać kamienną twarz nie pokazując emocji, kiedy Kashir wziął do ust potężny, róg z wydrążonego kła Olifanta. Wydął masywną pierś i zaczerpnąwszy powietrza zadął przeciągły sygnał.

- Taka jest wola ojca mego i moja. – i podał mu surowy instrument pozbawiony jakichkolwiek ozdób, poza złotym, przydrążonym do niego łańcuchem.

Symbol władzy.
Głos Południa.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 06-03-2012, 12:44   #249
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Gdy brama, pod ciężkimi uderzeniami, na prędce przygotowanego tarana, upadła, Cadarn, wraz z przybocznym oddziałem, dumnie wkroczył do zdobytego grodu. Mimo szybkiego zwycięstwa niewielkim kosztem, na jego twarzy malował się głęboki smutek. Trupy kobiet, dzieci i starców leżały przemieszane z trupami wojowników wszędzie, jak okiem sięgnąć. Wielu dobrych Dunlandcyzków poległo w walce...reszta była teraz odrywana siłą od swoich niezyjących bliskich i spędzana na dziedziniec, gdzie miała odbyć się ich egzekucja. Tak oto, potężny Dunlandczyk, po tym wszystkim co przeszedł, znowu wrócił do mordowania swoich pobratymców, tym razem w "słusznej" sprawie...nie miał jednak wyboru.

- Sprzeciwiliście mi się, mimo danej wam szansy - Powiedział samozwańczy wódz Dunlandu, kiedy wszyscy obrońcy zostali doprowadzeni przed jego oblicze. - Za to, podobnie jak każdego, kto nie pójdzie za mną, spotka was kara. - Jednak...wybraliście walkę, nawet jeśli nie mieliście szans na wygraną, za to umrzecie jak wojownicy, a nie jak zdrajcy. - To powiedziawszy Cadarn dobył półtoraręcznego miecza, podanego mu przez jednego z wojowników i podszedł do szpaleru związanych ludzi.

Tego poranka, siąpił lekki deszcz, rozmiękczając ziemię i tworząc czerwone kałuże na całym dziedińcu. Bez zbędnych słów, w prawie całkowietej ciszy, gdyż nikt nie ważył się odezwać, podszedł do pierwszego człowieka. Silnym pchnięciem posłał go na kolana, po czym sztych miecza oparł o kręgosłup u podstawy czaszki jeńca. Jedynie cichy jęk wyrwal się z ust umierającego, gdy Cadarn zatopił w jego ciele katowski miecz. Taki rodzaj egzekucji, gwarantował prawie bezbolesną i szybką śmierć...choć tyle mógł dla nich zrobić.

Kiedy przy życiu pozostało już tylko dziesięciu ludzi, w tym 4 kobiety, które trzymały się dumnie na równi z mężczyznami. Cadarn zamiast przeciąć ich kręgi szyjne rozciął im więzy.

- Jesteście wolni. Wynoście sie stąd, to już nie jest wasza ziemia. Każdemu kto zapyta opowiecie co tu zaszło, a gdy dotrzecie do bezpiecznego miejsca, złóżcie bogom ofiarę, by pozwolili wam nigdy więcej mnie nie spotkać. - Wyraz niedowierzania powoli ustępował tradycyjnemu dla Dunlandczyków, zaciętemu wyrazowi twarzy, kiedy jeńcy, podnosili się i kierowali w stronę rozbitej bramy - Pozwólcie im przejść - Cadarn ryknął po chwili, do swoich ludzi.

Kiedy ostatni z jeńców zniknął z oczu armii Cadarna, on sam wydał rozkazy i wraz ze swoimi ludźmi wziął się do pracy przy oczyszczaniu wioski z ciał. Około dwóch godzin później, poza palisadą wioski, pięć stosów płonęło, roznosząc smród palonego mięsa. Nie była to przyjemna robota, i wielu narzekało musząc ją wykonywać, jednak pod wpływem wzroku jednookiego Dunlandczyka, szybko milkli i zabierali się do pracy. Cadarn wolał oszczędzić widoku porozrywanych ciał ludziom, którzy wychowali się w tym miejscu, morale i tak było już nadszarpnięte. Kiedy pracował w pocie czoła, zauważył też powód, dla którego miejscowi powitali go z taką zaciętością. Pośród martwych znalazł trzech wojowników, którzy należeli do jego byłego klanu...jeden z nich był wręcz najlepszym przyjacielem Carduka, jego młodszego brata. Tego się po braciszku nie spodziewał, pamiętał go jako porywczego młodzieńca, który dopiero zdobywał posłuch wśród ludzi. Najwyraźniej sporo się zmieniło, odkąd opuścił rodzinne strony. Cadarn w głębi duszy bał się konfrontacji z bratem. Chciał, żeby tamten stanął u jego boku, ale obawiał się, że to się nigdy nie stanie.
Odrzucił od siebie te myśli i pod wpływem impulsu, zabrał głowy wojowników swojego klanu. Być może one przekonają kolejnych obrońców, za kim powinni iść...

Kiedy do wioski dotarła część uchodźców, Cadarn nakazał im odbudować uszkodzone w ataku zabudowania i osiąść w tym miejscu tym, którzy nie mieli już sił na wędrówki po górach, aby obronić osadę przed dzikimi bandami, zarówno orków jak i ludzi. Do ochrony pozostawił też kilkudziesięciu swoich ludzi, w większości jej byłych mieszkańców, którzy znali okolicę i wiedzieli jak przywrócić wiosce pełną funkcjonalność.

Reszcie pozwolił wypoczywać, aby następnego dnia skoro świt wyruszyć do kolejnej większej osady, gdzie miał nadzieję dojść do porozumienia bez rozlewu krwi. Na swój cel wybrał wioskę leżącą bliżej Isengardu, dzięki czemu, mógł wraz z niewielkim oddziałem zwiadowców zbadać jaskinię, w której w przeszłości odnalazł magiczną księgę oraz gobliny.
Armia wyruszyła, gdy pierwsze promienie słońca przebiły się przez ciężkie deszczowe chmury, prawie zawsze wiszące nad tym niegościnnym krajem, podkreślając podły nastrój który towarzyszył posępnym wojownikom, którym kazano walczyć między sobą...
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 06-03-2012 o 12:47.
Fenris jest offline  
Stary 08-03-2012, 20:07   #250
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Więzy związali bardzo solidnie. W końcu żeglarze więc nic dziwnego, że na supłaniu się znali jak nikt. Endymion podczas marszu przez las nie omieszkał sprawdzić czy ludzie, którzy pojmali jego i Salaha solidnie związali im ręce. Przedziwna była to hałastra, można by rzec, że piraci jacyś, lecz ich przywódcą była kobieta. I to nie taka rozczochrana z trzema zębami wyłupiastymi gałami i w brudnych portkach. Jej ubiór i zachowanie zdecydowanie odstawały od całej tej kolorowej i przypadkowej zbieraniny. Endymion cały czas starał się uważnie jej przyglądać, lecz jedyne czego się dopatrzył to posłuch jakim się cieszyła owa dama wśród swoich towarzyszy spod ciemnej gwiazdy. Z resztą jaka z niej dama to czas pokaże. Musiała ich dobrze opłacić albo była dla nich kimś ważnym. Pytania mnożyły się w głowie strażnika a postawa tajemniczej kobiety nie zapowiadała iż cokolwiek się zmieni w tej materii. Zresztą kto je zrozumie…kobiety… Zakończywszy tą myślą rozważania maszerował w milczeniu dalej za spoconymi plecami zarośniętego mężczyzny niczym ta budowla w lesie przy, której łowił rybi i gdzie zostali pojmani. A wyglądało to następująco. Wpierw dostrzegł ruchy w zaroślach i szybko się zorientował, że są otoczeni, nawet Salah chyba coś spostrzegł. Nagle, na polanie gdzie siedzieli pojawiła się grupa uzbrojonych ludzi. Część z nich miała kusze, wycelowane w obu mężczyzn. W końcu do napastników dołączyła owa kobieta, której prawie cała twarz skrywała się w cieniu kaptura. Można było jednak dostrzec jej usta, teraz uśmiechające się nieznacznie. Mimo to, jej głos był poważny i stanowczy:

- Nie ważcie się nawet ruszyć, bo naszpikujemy was pociskami!

Mimo iż jej usta składały się do mimowolnego uśmieszku ton jej głosu był lodowato zimny i stanowczy. Strażnik postanowił się przekonać jaka jest naprawdę. Uniósł powoli ręce w celu zasygnalizowania iż nie zamierza zrobić nic głupiego.

- Ależ skądże znowu mielibyśmy się gdzie kolwiek ruszać! – ironicznie odparł kobiecie Endymion – Siedzimy tu sobie od rana i zastanawiamy się czego nam najbardziej brakuje na tej przepięknej wyspie. Mi, przyznam się szczerze doskwierał brak kobiecego ciała – tu spojrzenie przeniosło się z piersi kobiety na Salaha – wiec tobie przyjacielu zamarzyła się ta banda korsarzy??? Mamy dzisiaj szczęście starożytni bogowie wysłuchali naszych próśb.

Przewodząca zbrojnym dziewczyna pochyliła nieznacznie głowę, tak, że jej twarz cała skryła się w cieniu kaptura.

- Nie do końca chyba zrozumiałeś, o co mi chodzi... ale to nie ważne, zaraz i tak się przekonasz - zwróciła się do dwóch ze swoich ludzi, tych, którzy nie byli uzbrojeni w kusze - Związać ich, tylko dokładnie i sprawdzić, czy nie ukrywają nigdzie broni!

- Dlaczego chowasz twarz! Czyżby bogowie tak bardzo ci urody poskąpili ... pani ? - w głosie Endymiona dało się wyczuć nutę znudzenia i konsternacji. Endymion nie był zadowolony z faktu iż po raz kolejny będzie jeńcem. W jego głowie krystalizował się plan.

- Proponuję przejść do rzeczy. Powiesz nam czego lub kogo szukasz a my może... może ci pomożemy. Dzięki nam przeżyjecie chociaż jedną noc tutaj zanim dopadną was potworne pająki, orły czy inne kraby - wzrok strażnika wędrował po twarzach piratów. Od razu spostrzegł, że wyspa nie przypadła do gustu żeglarzom, raczej nie czuli się tu komfortowo.

- Chociaż jestem ci niezmiernie wdzięczna za troskę, jaką okazujesz mnie i moim ludziom - rzuciła ironicznie - te twoje pająki i inne robactwo to najmniejszy problem.

- Doprawdy. Zatem proszę powiedz co jest tym większym problemem? - z udawanym zaciekawieniem zapytał strażnik - kim jesteś?

Kobieta ostentacyjnie zignorowała jego pytania. Odwróciła się do swoich ludzi.

- Wszystko gotowe? Wracamy na statek. Bierzcie tych dwóch. Zresztą - wzruszyła ramionami. - Co ja wam będę mówić, wiecie, co macie robić.

I tak znaleźli się tutaj na skraju lasu. Trzech marynarzy za pomocą łodzi odbiło od brzegu i popłynęło w stronę okrętu. Zostało ich pięciu plus kobieta no i Endymion i Salah. Tajemnicza kobieta szybko i pewnie rozdysponowała ludziom ich zadania. Widać było, że wie co robi. Kim ona była i czego tu szuka zastanawiał się Endymion. Dwóch jej ludzi skierowało się w stronę lasu, pozostali przystanęli na samym jego skraju. Nadal czujnie pilnowali Endymiona i Salaha nie dając im większej możliwości ruchu. Dziewczyna spojrzała na ciemny, ponury las i skrzywiła się lekko.

- No dobrze, panowie, usiądźmy sobie - zwróciła się do jeńców. - Wydawałeś się być dość skory do rozmowy, wiec może sobie pogadamy. - Rzekła do Endymiona. - Co was sprowadziło na tę wyspę i kim jesteście?

- Spójrz na plażę tam są resztki naszego okrętu - odparł strażnik poważnym głosem wskazując związanymi rękoma w stronę plaży - tak się tu znaleźliśmy. Z naszego okrętu przeżyliśmy tylko my dwaj. A ty pani ...czego tu szukasz, bo chyba nie zbłądziliście w sztormie?.... czy to aby na pewno konieczne? - powoli uniósł związane ręce do góry.
 
ThRIAU jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172