Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2012, 06:12   #247
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Himling, sierpień 251 roku



Obszerna kamienna komnata o strzelistych łukach popierających wysokie sklepienie zarośnięta była zielonym mchem. Porastał filary, sufit, posągi oraz rzeźby. Przyroda wygrywała nawet z magią Mądrych. Spod pierzyny mchu przebijał się delikatny, przytłumiony blask, którymi emanowały elfie malowidła i znaki układające się we wzory. Niegdyś było to zapewne źródło dekoracyjnego światła i jak Finluin się słusznie domyślił ta centryczna wieża była własnością Maedhrosa. Noldor w rozumiały sposób wybrał podziemia na miejsce swych komnat ze względu na okoliczności niewoli u Morgotha, które musiały zostawić w nim uraz do przebywania na dużych wysokościach...

Elfie ruiny przygnębiały i budziły podziw zarazem, a w Finluinie być może nawet nostalgię. Czyż elf mógł się przeć temu uczuciu w miejscu, które przecież mogło przypominać o paradoksalnym przemijaniu jego rasy, odejściu w cień a raczej blask za sferą w krainie niedostępnej innym? Czyż nie mógł zwyczajnie obudzić wspomnienia przyjaciół i rodziców, którzy opuścili Śródziemie do Valinoru?

Dorin przystał na słowa elfiego barda, aby próbować otworzyć kolejne zamknięte komnaty, lecz nie ukrywał wcale, że druga część wypowiedzi Finuina o rychłym wyniesieniu się z ruin bardziej przypadła mu do gustu. Jednak mimo nie do końca zatartego czasem piękna, miejsce budziło w nim również odrobinę grozy. Może była to atmosfera upadku potęgi, która uświadamia człowiekowi, że jest niczym robak, tym bardziej, że dzieło wielkich Noldorów obróciło się w zgliszcza przechodząc w zapomnienie. W legendę, która stała się dla współczesnych mitem. Oprócz tego, w lochu był niegościnny chłód, co człowiek odczuwał na swej skórze dobitnie. Obawy Finluina również nie były bezpodstawne. Mimo, że nie mógł cierpieć na typową ludzkiemu ciału utratę ciepłoty, to różnica temperatur, inaczej niezauważalna i być może wręcz ignorowana przez elfa, jednak teraz niepokoiła go w sposób szczególny. Komnaty Maedhrosa kryły w swym klimacie oprócz magii i nienaturalnego ziąbu, trudne do określenia uczucie zagrożenia. Z początku nie był pewien czy nie jest to po prostu związane z tym, że naruszają miejsce w którym od wieków nie postąpiła stopa nikogo, czy może dlatego, że kto wie, może wreszcie w podziemiach zalanych wodą na niższych poziomach, zbyt wielu Noldorów w cierpieniach straciło swe doczesne ciała w torturach Morgotha po przegranej Nirnaeth Arnoediad? Nie wiedział. Nim twierdza wpadła w ruinę, której niewątpliwym sprawca był upływ czasu, mogła tez być wcześniej zburzona przez hordy orków. Okres ich rezydencji w Himrin nie mógł chyba trwać długo, jednakże jaki by nie był, ich ślad został zupełnie zatarty w ciągu upływu tysięcy lat. Dopiero wizyta w zbrojowni Maedhrosa zmieniła jego rozumowanie. O ile wszelakie przedmioty magiczne oraz dzieła sztuki zostałyby zapewne zignorowane przez ignorancję i głupotę orków, to zbroje i miecz wielkiego Norda musiałby paść ich łupem. Niepodobnym też było, aby splądrowana twierdza miała nienaruszona komnaty, który mithirow drzwi osadzone w portalach stały niewzruszenie zamknięte. Zatem dom Meathrosa po jego opuszczeniu przez Mądrych Elfów dziwną i niejasną dla Finluina przyczyną ominął ten los.

Bard ze Strażnikiem Królewskim ledwie wzięli się do próby sforsowania pierwszych drzwi, kiedy w pomieszczeniu zrobił się jeszcze zimniej. Kopcąca się pochodnia ze skwierczeniem zaczęła dogasać w trzymanej przez Finluina dłoni, który oświetlał Dornowi otoczenie podczas jego próby włamania się do zamkniętego pomieszczenia. Blask pochodni tlił się zaledwie i poświata kolorowej magicznej łuny elfich malowideł spod mchu na sklepieniu była teraz głównym źródłem oświetlenia. W człowiek w półmroku przerwał czynność w porę, by zobaczyć stojącą postać w płaszczu co stała w wodzie w mrocznym otworze korytarza, który przywiódł ich ze spiralnych schodów do podziemi.





Postać pokrta zieloną aurą mamrotała gniewnie jakby w obcym języku, który wydawał się być mimo wszystko w kilku słowach zrozumiały dla nich. Kimkolwiek była istota, która złorzeczyła wyraźnie Noldorom i Morgothowi, miała niemal zupełnie zgniłą twarz. Spod strzępów skóry prześwitywała czaszka a w kościstych ramionach wyrastających ze szczątków niegdyś kompletnej zbroi potrząsała mieczem. Pokryte bielmem, blade oczy patrzyły w ich stronę. Zawodząc i jakby unosząc się nad wodą wojownik w hełmie mknął z podniesionym orężem do ataku, z bojowych okrzykiem przekleństw pod adresem tych co śmieli go nawiedzić.

Dorin natychmiast przybrał postawę obronną dobywając miecza i asekuracyjnie odbiegł kilka kroków od zamkniętych drzwi. Stanął w progu otwartej komanty obok, która wedle Finluina była niegdyś pracownią sztuki. Wskazywały na to szczątki przyborów do malowania oraz olbrzymie płótno o sczerniałych farbach oraz małe zdobione płaskorzeźbami otwory w ścianach, które były fontannami. Duch, bo chyba inaczej nie można było nazwać przeciwnika zbliżał się bardzo szybko płynnie unosząc się nad wodą.










Bezimienna Wyspa przy Tol Fuin, sierpień 251 roku



Endymion wziął się za rozpalanie ogniska. Mokrą koszulinę rozwiesiwszy na sterczącym konarze zaczął przygotowywać posiłek. Był tak głodny, że dwie dorodne rybki mógłby zjeść choćby i na surowo. Po zebraniu kilku znajomych ziół, które nadawały się w sam raz na przyprawy, nadziawszy zdobycz na wystrugane patyki pieczołowicie obracał śniadanie nad małym ogniem.

Salah, w czasie kiedy Gondorczyk łowił w sadzawce, z zaciekawieniem przyglądał się zarośniętej w posępnym lesie budowli. Oczy rozszerzyły mu się gdy zobaczył na kamiennych blokach ponad wejściem takie same symbole jak na wbitych w ziemie głazach kamiennego kręgu. Ukradkiem spojrzał na Endymiona jakby zastanawiał się czy tamten to widział, jakby oceniał sklepikarza w Umbarze czy zauważy, gdy ten buchnie mu świecidełko ze straganu. Właściwie nie mieli okazji wyminięć się informacjami na temat kryształu. Wyglądało na to, że okazja na rozmowę przy posiłku będzie najlepsza, zwłaszcza, że Salah zdawał sobie sprawę, że choćby i chciał samemu wykonać misję i uzyskać od Księcia Andarasa zapewne nielichą nagrodę, to sobie w pojedynkę nie poradzi. Ponadto miał przecież rozkaz pomagania temu Endymionowi. Nie był to zresztą jedyny z rozkazów... Czy ufał mu? Salah nie ufał nikomu. Co nie znaczy, że nigdy nie współpracował z innymi. Ostatnio nawet zdawał się być skorym do pracy z elfami. A czy przysięga dana Finluinowi i orłowi coś znaczy? To była sprawa Salah-ah-dina . Odchodząc od budowli jego wzrok padł w trawy, bo coś się zaświeciło. Słońce skąpo wpadało przez gęste korony drzew, lecz ten pojedynczy promyk, który migotał zakłócany poruszanymi wiatrem liśćmi, zatańczył w poszyciu natrafiając na coś, co odbiło jego blask. Badylem rozchylając pnącza, łysielec odgarnął roślinność i po chwili jego parchata twarz wykrzywiała się w obleśnym grymasie. Takim który tylko chyba jego matula mogłaby nazwać triumfalnym uśmiechem. Obrośnięty pnączami wijących się roślin i traw, sterczał wbity do połowy w ziemię, bezpański miecz.










Dia przemieszczała się z ludźmi przez głuchy las. Cisza mącona była tylko szelestem tnących przez ich miecze gałęzi. Dziewczyna podniesioną ręka zatrzymała kompanów. Znieruchomieli a kiedy umówiony znak dotarł do reszty, wszyscy zatrzymali się jak jeden. Rozglądali się na wszystkie strony wypatrując zewsząd zagrożenia. Po minach łatwo było się domyśleć, że nie mieli pojęcia o co chodzi. Dlaczego ich przywódczyni dała taki rozkaz? Cóż takiego usłyszała, czego oni nie mogli? Co im umknęło i czego teraz nie mogą rozeznać? Napięta konsternacja. Po spotkaniu na plaży z gigantycznymi krabami, las zdawał się być równie gościnnym miejscem co wybrzeże, więc uczucie zagrożenia wcale ich nie opuszczało. Ba, jakby się mogło wydawać wszyscy mieli nerwy napięte jak lekkie kusze, które czterech z nich niosło gotowymi do strzału. Mieli wyczulone zmysły a mimo to... Cokolwiek kryło się w ciemnym lesie jako cel ich wyprawy było tajemnicą. Musiało też być warte ich życia, które pewnie innym nic lub mało warte, było ich właścicielom najcenniejszym skarbem. Dia wiedziała w którym kierunku się poruszać. Wydawszy instrukcje ona i ośmiu Korsarzy rozdzieli się znikając w lesie.










Salah oglądał oręż w zachwycie. Praktyczne znalezisko. Oczyściwszy zdobycz z liści, wymył sztych w wodzie z oblepionej, wilgotnej ziemi i ucieszył się jeszcze bardziej. Tak, to był doprawdy piękny miecz. Droga robota. Rękojeść zdobiona w kształt łabędzia z rozpostartymi skrzydłami a stal była po prostu wyśmienita. Wciąż ostry. Zadowolony z siebie wrócił do ogniska.

Endymion nie mógł nie zauważyć zdobyczy złodzieja. Teraz oprócz dwóch noży i dzidy mieli jeszcze miecz z prawdziwego zdarzenia. Po obejrzeniu go z bliska nie miał wątpliwości gdzie został wykuty.

Chwilę potem, Umbardczyk kiedy zaspokoił już pierwszy głód, rozsiadł się wygodnie. Odłożył na bok dokładnie ogryzioną z mięsa do połowy, smażoną rybę i wyjawił Endymionowi swoje spostrzeżenia w sprawie run, kryształu i kamiennego kręgu oraz tej budowli. Niestety Salah, który również próbował przesuwać ruchome bloki z runami, zmieniając ich kolejność i kombinacje, tak samo jak wcześniej jego poprzednik, nic tym nie wskórał.










Po przejściu a dokładniej dłużącym się w nieskończoność mozolnym skradaniu bandy żeglarzy, z oddali dobiegły ich niezbyt głośne, ludzkie głosy. Oprócz tego nozdrza wilków morskich podrażnił swąd suchego drewna z ogniska oraz charakterystyczny zapach smażonej ryby, którą piraci poznaliby na końcu świata. Z uznaniem pokiwali głowami na myśl o tej, która tak jak oni, gdzieś tam z boku podchodziła obozowisko. Miała rację. Niedługo później ich oczom, zza gęstych gałęzi wszędobylskich krzaków rozmaitych roślin i traw, ujrzeli dwójkę ludzi. Przystojnego młodzieńca oraz łysego mężczyznę, którego wiek był z daleka jednak trudny do określenia. Siedzieli przy niewielkim ognisku pogrążeni w rozmowie na brzegu wodnego oczka. Dia spojrzała w kierunku potoku, gdzie woda spływała ze skał małymi kaskadami szumem kilku leśnych wodospadów. W skałach opisana była budowla, której zarośnięte kształty dojrzała bez trudu.









 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline