Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2012, 20:04   #155
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chris odprowadził wzrokiem odchodzącą Samkhę, a potem podszedł do Viikariego, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że niezbyt mu odpowiada fakt, iż jest zaniedbywany.
- No już jestem, jestem. - Chris poklepał wierzchowca po szyi. Viikari okazał swą radość usiłując wsadzić swój nos do kieszeni, w której, jak dobrze pamiętał, zwykle można było znaleźć jabłko lub marchewkę.
Jeśli ktoś chce zdobyć zaufanie konia, musi postępować z nim we właściwy sposób. I oczywiście, tak jak w przypadku kobiety, poświęcać mu odpowiednią ilość czasu.

Wyczesanie grzywy, zgrzebło, kolejna marchewka i kilka komplementów nie trwało tyle, co dwa uderzenia serca. Minęło kilka dobrych chwil, zanim wreszcie zostawił wierzchowca i skinieniem przywołał chłopca stajennego, który na wpół drzemał w kącie stajni, od czasu do czasu spoglądając jakby z pretensją na Utlandsk, który najwyraźniej nie rozumiał, że niektórzy chcieliby spać.

Udzielanie instrukcji komuś, kto (choć młody) spędził prawie całe swe życie przy koniach, było może przesadą, lecz Chris wolał się upewnić, że już skoro świt ktoś zadba o Viikariego.
Gdy wreszcie wyszedł ze stajni słońce już zniknęło za horyzontem i pod gwiazdami, mimo światła księżyca, było dość ciemno. Nie na tyle jednak, by były jakiekolwiek problemy z trafieniem do dworu, do wejścia. I nie na tyle, by nie móc dostrzec dwóch szamocących się ze sobą sylwetek. Nawet z miejsca, w którym stał, widział, że jedną z nich jest kobieta. Trudno było sądzić, że jakikolwiek chłopak ubierze suknię.

Jednej rzeczy nie rozumiał - wszak na murze stale powinna przebywać warta. Po okolicy również powinny krążyć jakieś straże. Tak przynajmniej było w każdym z filmów, jakie pamiętał... Tutejsi ludzie byli takimi głupcami? Nic więc dziwnego, że Hirvio zdobywali te ich kurniki zwane ufortyfikowanymi osadami.

Cicho jak wilk ruszył przez podwórze, chcąc jak najszybciej znaleźć się na miejscu zdarzenia. Prawdę mówiąc nie bardzo wiedział, w jaki sposób mógłby przeszkodzić jednej czy drugiej stronie w tym, co planowała zrobić.
Mimo starań nie zdążył. Nim przebył połowę odległości mniejsza z sylwetek runęła z muru w dół. Upadek z wysokości trzech metrów nie musiał być śmiertelny, ale drobna postać, leżąca u podnóża muru, nie poruszyła się. Ba, nawet nie krzyknęła spadając, lub uderzając o ziemię.
I z pewnością nie był to wypadek, bowiem mężczyzna, który pozostał na górze nie zainteresował się leżącą na ziemi kobietą. Rozejrzał się na różne strony sprawdzając, czy go nikt nie widzi, a potem spokojnie odszedł z miejsca zdarzenia.



Wspiąć się na mur, żeby dopaść zabójcę? To nawet dla Chrisa było niewykonalne. Nie był Spidermanem. A tamten kierował się do wieży, z której można było wejść do głównego budynku i rozpłynąć się wśród mieszkańców. Nim Chris zdołałby wejść do środka już by go nie zdołał znaleźć.
Podejść do ciała? To by było zbyt łatwe proste. Nie mówiąc o tym, że wolałby, by nikt go nad ciałem nie znalazł.
Odejść i udać, że nic nie widział? - to by było najmądrzejsze.
- Stój! - krzyknął i strzelił w powietrze. Może tamten się przestraszy i spadnie...
Nie spadł. Przestraszony zatrzymał się i odwrócił, wypatrując osoby, która go wołała, a potem ruszył biegiem w stronę wejścia do wieży.
- Morderca, łapcie go! - krzyknął Chris, wskazując uciekającego mężczyznę strażnikom, którzy nadbiegali zwabieni strzałem.
Następny strzał rozwalił kawałek muru nad drzwiami, tuż nad głową uciekiniera. Na kolejny nie było już czasu, a dokładniej - nie było do kogo strzelać.
Przynajmniej jeśli chodziło o tych, co byli na murze. Na podwórzu wprost przeciwnie - strażników pojawiło się więcej. Nagle zrobiło się jasno od trzymanych przez nich pochodni.
- Zrzucił kogoś z muru - powiedział Chris, wskazując leżący pod murem kształt - uciekł - dodał, wskazując wyjście z muru do wieży. Schował broń.

To była Cwene. Co w tym miejscu robiła dziewczyna, która powinna leżeć i spać? Z kim się spotkała i dlaczego? Z kochankiem? Od niej w każdym razie nie można się było tego dowiedzieć, chyba że ktoś potrafił rozmawiać z duchami.
Z pewnością nie zabił jej upadek, o czym świadczyła rana w brzuchu, zadana - jak sprawdzili strażnicy, jakimś sztyletem. Jakimś, bowiem samego narzędzia zbrodni nie było.

Nagle w wejściu do wieży pojawił się mężczyzna. Z paru wymienionych między strażnikami uwag wynikało, iż jest to Earm, brat zamordowanej.
- Morderca, zabił ją, widziałem! - oznajmił nowo przybyły, wskazując Chrisa.
Na słowa brata denatki część strażników wyciągnęła broń, kierując ją w stronę wymienionego.
Trzeba było coś z tym fantem zrobić, na razie nie uciekając się do brutalnych metod typu “zabij i uciekaj”. Na szczęście na razie były to tylko słowa, na które Earm nie miał żadnego dowodu. No a Chris miał asa w rękawie - świadka, mogącego potwierdzić jego alibi. Chłopak stajenny, zwabiony hałasem, stał tuż poza kręgiem strażników.
- Łżesz jak pies, tchórzu - odpowiedział Chris.
- Na co czekacie? - warknął Earm do strażników. - Zabił ją. Brać go.
- Czym niby? - spytał Chris. - I to ja ją zrzuciłem z góry? Będąc na środku podwórza? Sam to zrobiłeś. Jeszcze masz na głowie pył, jaki opadł z muru po moim strzale.
Część straży posłuchała jednak polecenia Earma i powoli ruszyła w stronę Chrisa, cały czas trzymając wymierzone w niego nagie miecze. Pozostali jakby czekali na rozwój wypadków. Nawet z bronią palną palną Kanadyjczyk miałby problem z pokonaniem przeciwnika. Może stwierdzenie, że dysponowali przewagą sześć do jednego było przesadą w tych okolicznościach, ale równowagi sił raczej nie było.
- Co się tutaj dzieje?? - Kanadyjczyk znał ten głos. Ale twarzy nie poznał od razu. Może dlatego, że prawa część twarzy przewiązana była okrwawionym kawałkiem materiału. Wojownik wyróżniał się wśród towarzyszy, gdyż był zupełnie łysy. Teraz Spencer sobie przypomniał. Kiedyś, przy pierwszym spotkaniu z tubylcami widział go już. To był Deor.
- Ten Utlandsk - Earm wskazał na Chrisa. - Zabił moją siostrę.
Łysy wojownik przeniósł wzrok na wojownika z innego świata i podrapał się po brodzie.
- Poważne oskarżenie Earmie, synu Loefa. - Deor nadal wpatrywał się w Kanadyjczyka. - Masz coś na swoją obronę, Utlandsk?
- Na swoją obronę? - Chris okazał uprzejme zdziwienie. - Czyżbyś uwierzył w słowa tchórza, co uciekł, miast zginąć w obronie powierzonych mu niewiast? Skoro mnie widział, to dlaczego nie wołał nikogo? Dlaczego to ja podniosłem alarm, a nie on? Łże i tyle. Nie wspomnę nawet o tym, że nie zdążyłbym nikogo zabić, bo dopiero co wyszedłem ze stajni. I nie byłem tam sam.
Wskazał ręką chłopaka stajennego. Ten skinął głową.
- Utlansk był ze mną, zajmował się swoim koniem - powiedział. Zbyt wiele entuzjazmu w tej wypowiedzi nie było, a spojrzenie rzucone na Earma od razu wskazało, co jest przyczyną tej małomówności.
- Rzucasz wyzwanie wojownikowi?? - Earm położywszy dłoń na rękojeści swego miecza ruszył w stronę Chrisa, ale został zatrzymany przez Deora.
- Wojownik? Chyba zajęcze serce - skomentował wypowiedź Earma Chris. - Królicza skórka - dodał, na wypadek gdyby pierwsze określenie zostało niezrozumiane. - Jak ktoś, kto uciekł z pola walki i zostawił w rękach wroga bezbronne dziewczyny śmie się zwać wojownikiem?
Syn Loefa odtrącił dłoń łysego wojownika i wyciągnąwszy miecz z pochwy ruszył na Kanadyjczyka. Spencer wyczuł jakby intencje woja i nieznacznie zmienił pozycję. Deor chyba też przeczuwał co się święci. Earm zamachnął się mieczem. Pech chciał, że stłoczeni dość ciasno ludzie byli zbyt dużą przeszkodą do wyprowadzenia takiego cięcia. Ręka porywczego wojownika zahaczył o któregoś ze strażników i cios chybił celu jakim był przybysz. Jednooki wojownik nie czekał na dalszy rozwój wypadków. Uderzając własnym mieczem w miecz Earma wybił mu go z ręki, a następnie rękojeścią uderzył pozbawionego broni wojownika w twarz. Cios był na tyle potężny, że tamten aż się zatoczył.
- Idź lepiej ochłoń Earmie. To wielka strata dla ciebie i twojego brata. - Deor rzucił do podnoszącego się z ziemi woja, nawet nań nie spoglądając.
Syn Loefa nie zamierzał dawać za wygraną. Zaatakował ponownie. Tym razem z gołymi już pięściami ruszył na Deora. Bogowie jednak nieprzychylnie dzisiaj patrzyli na jego poczynania, gdyż i tym razem poniósł klęskę. Nim zdołał dotrzeć do swojej ofiary straże zdołały go pochwycić. Szamocząc się z kilkoma trzymającymi go wojownikami, czerwony z wysiłku Earm rzucał przekleństwa, to pod adresem Chrisa to Deora. Ten ostatni rozkazał odprowadzić syna Loefa do jego izby, żeby mógł ochłonąć.
Deor ponownie przepytał chłopca stajennego, ale ten w podobny sposób odpowiedział na zadane po raz wtóry pytania.

- A zatem, tak jak słyszałeś, wyszedłem ze stajni - powiedział Chris. - Ledwo zrobiłem parę kroków zobaczyłem na murze dwie sylwetki, szamocące się ze sobą. Mężczyzna i kobieta. Nim zdążyłem dość do połowy dziedzińca kobieta spadła, a mężczyzna powoli ruszył w stronę przejścia z muru do wieży. Zawołałem na niego, żeby się zatrzymał i strzeliłem w powietrze. Do góry - wyjaśnił - żeby go przestraszyć. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał w moją stronę, a potem pobiegł w stronę przejścia. W tej chwili pojawili się strażnicy z pochodniami. Strzeliłem jeszcze raz, ale nie trafiłem. Niestety.
- Widać zatem, że nie mogłem jej zabić - podsumował. - W żaden sposób nie zdążyłbym wejść na mur, zabić ją i jeszcze wrócić.
- Ale twoja broń zabija z daleka, Utlandsk - odparł Deor. - Sam widziałem.
- Deor, ona zginęła od sztyletu - wtrącił jeden ze strażników.
- I wygląda na to, że spadła z muru - dodał drugi.
- Mi się zdawało, że ktoś tam był - powiedział niepewnie jeden z tych strażników, którzy zjawili się na początku. - Nim Utlandsk po raz drugi użył tej swojej głośnej broni. Tam. - Wskazał na przejście łączące wieżę z murem.
 
Kerm jest offline