Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2011, 12:35   #151
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jan nie żył. Widać to było na pierwszy rzut oka. W zasadzie sprawdzanie pulsu czy szukanie śladu oddechu na lśniącym niczym lustro ostrzu noża było zbędne, ale mimo wszystko Chris musiał spróbować.
Nie udało się. Nie potrafił przywracać życia. A to znaczyło, że został na tym świecie sam.
Nie byli przyjaciółmi. Do określenia ‘dobry kompan’ też im wiele brakowało. Różnili się w wielu poglądach, zachowaniach. Ale Jan był towarzyszem broni, człowiekiem z jego świata, i Chris zamierzał dowiedzieć się, jak to się stało. I, gdyby się udało, odpłacić komuś za śmierć Jana.
- W moim narodzie ktoś, kto w takiej sytuacji odwróciłby się plecami do członków swego ludu i nie spróbował im pomóc, zostałby wygnany, a jego imię zostałoby zapomniane - odpowiedział na bzdurne zarzuty młodej Wiedźmy. Erlene zachowywała się tak, jakby zjadła wszystkie rozumy i wiedziała wszystko nie tylko o tym świecie, ale i o woli bogów. Tak to bywa z niektórymi osobami - przerost ambicji nad możliwościami. Jeśli Erlene nie zmądrzeje nieco, to będzie większą przeszkodą, niż pomocą.
Jednak zamiast dyskutować na temat poglądów na życie wolał zająć się czymś pożytecznym. Ale i tak chwilę potrwało, zanim się otrząsnął z zaskoczenia.

Polak zginął od miecza.
Nieco dziwne. Jeśli Chris dobrze pamiętał, Hirvio chętniej posługiwali się toporami niż mieczami. W dodatku, co było widoczne jak na dłoni, zabił go jeździec, dosiadający podkutego wierzchowca. Czyżby Hirvio zrobili aż takie postępy, że, wzorując się na Krigarach, zaczęli używać kawalerii? Czasy, jak widać, się zmieniają. I to bardzo.
Obejrzał karabin Jana. Nie znał tego akurat modelu ale bez problemu sprawdził, że Jan wystrzelał wszystkie naboje. No i co z tego? Nawet bez broni powinien sobie poradzić z jednym jeźdźcem. Oślepł nagle? Miał zaćmienie umysłu? Nawet nie próbował się bronić, bo na karabinie byłyby jakieś ślady ostrza, które rozwaliło Jankowi głowę.
Pozostawiając na później rozstrzygnięcie tej sprawy ruszył w stronę, z której przybył jeździec.

I ze śladów stóp, i z położenia, w jakim znajdowały się trupy Hirvio można było odczytać, że Jan się cofał. Jasne... tylko po co zaczął strzelać do tłumu Dzikich? Nie mógł wycofać się po cichu? Tyle przecież potrafił.
Chris pokręcił głową. Zapewne Jan usłyszał tamtych z daleka. Zamiast ominąć Dzikich szerokim łukiem lub zawrócić, wybrał się na zwiady. I wtedy najwyraźniej coś sprawiło, że Hirvio zorientowali się, że są śledzeni. Ruszyli na niego całą gromadą, nie zważając na deszcz pocisków, na padających na ziemię kompanów.
Nagle Janowi skończyły się naboje. Zdarza się. Tylko czemu nie sięgnął po pistolet? Tak samo zabójczy, a z bliskiej odległości nawet bardziej przydatny? Nie zdążył? Nie pomyślał o tym? Doświadczony żołnierz?
Na szczęście ich drużynowa wiedźma powinna powiedzieć coś na ten temat. Ale wypytanie Erlene mogło chwilę poczekać. Chris ponownie zajął się śladami.

Dwa wierzchowce, oba podkute, stały poprzednio przy ognisku, przywiązane do drzewa. Stamtąd jeden z jeźdźców ruszył w stronę drogi, a drugi zaatakował Jana. A potem dołączył do tego pierwszego i razem ruszyli dalej. Czemu w stronę stolicy? Czemu nie wraz z innymi uciekającymi, z tymi, co pozostali przy życiu? Co mieli do załatwienia w tamtych stronach? Kolejne spotkanie? A może liczyli na to, że ślady znikną na trakcie? Może po przejechaniu kilometra skręcili w las?

- Jak to się stało? - spytał, gdy starannie zbadał wszystkie ślady. Dużo już wiedział, ale chciałby usłyszeć z ust Erlene przebieg zdarzeń. Ślady - śladami, wnioski - wnioskami, ale zeznania naocznego świadka miały wielkie znaczenie.

Na dźwięk swego imienia wypowiadanego jego głosem wiedźma zareagowała gwałtownie. Odwróciła wzrok w jego stronę, nieomal go nim mordując. Czego od niej jeszcze oczekiwał? Widząc trupy nie potrafił się domyśleć, co się stało?

- Jesteś głupi, czy ślepy? - zapytała bez ogródek, wcale nie siląc się, by nie brzmiało to tak obraźliwie, jak zabrzmiało. - Nie widzisz, co się stało? Jak głupcy wróciliście szukać Hirvio, podczas gdy oni byli przed nami. I to my się na nich natknęliśmy, nie wy. - mówiąc to rzuciła Samkhce ociekające jadem spojrzenie, dając znać, że to właśnie ona, a nie kto inny ponosi winę za całe zajście. - Gdybyście nas nie porzucili, pewnie mielibyśmy szansę. Ale byliśmy sami i oto, jakie są rezultaty - zatoczyła ręką krąg wokół nich ukazując owe rezultaty w całej okazałości.

Kto kogo porzucił to była kwestia do przedyskutowania. Z jego punktu widzenia wyglądało to akurat na odwrót.
- W moim narodzie ktoś, kto w takiej sytuacji odwróciłby się plecami do członków swego ludu i nie spróbował im pomóc, zostałby wygnany, a jego imię zostałoby zapomniane - odpowiedział na bzdurne zarzuty młodej wiedźmy. Erlene zachowywała się tak, jakby zjadła wszystkie rozumy i wiedziała wszystko nie tylko o tym świecie, ale i o woli bogów. Tak to bywa z niektórymi osobami - przerost ambicji nad możliwościami. Jeśli Erlene nie zmądrzeje nieco, to będzie większą przeszkodą, niż pomocą.

- To może jeszcze mi wyjaśnisz - spytał Chris - czemu Jan poszedł do nich i zaczął strzelać? On raczej nie należał do takich, co idą i zabijają kogo popadnie.
- O to powinieneś pytać jego, nie mnie. A no tak, teraz już nie będziesz miał okazji - wycedziła przez zęby. - Jan ich dostrzegł... podkradł się... - słowa więzły jej w gardle, ale mówiła dalej. - A potem... - zacięła się, a z oczu pociekły jej pojedyncze łzy - A potem nas spostrzegli, zaczęli gonić. Jan pozabijał większość, ale jeden uciekł, na odchodne go raniąc.
- Jak mogli go spostrzec? - spytał zaskoczony Chris. - Przecież Jan umiał się poruszać po lesie. I co to znaczy, że was spostrzegli? Razem poszliście na zwiady? Ty i Jan?
- To to znaczy, że konie się spłoszyły. I na tym koniec opowieści. Nie będziesz mnie przesłuchiwał, jak jakiegoś zbira. Niech ci się nie wydaje, Utladask, że masz do tego prawo - ostatnie zdanie wypowiedziała nieomal z pogardą.
- Mam prawo się dowiedzieć, co się stało, że Jan zginął - odparł spokojnie. Ciekaw był, czemu Erlene nie chce dokładnie wszystkiego opowiedzieć. - Oczywiście to moja wina, że konie się spłoszyły, że na zwiady wybrała się osoba, która iść nie powinna. Kto pilnował koni? Nikt?

Erlene nic nie odparła. Nie miała zamiaru dać się bardziej wciągnąć w to przekrzykiwanie. Nie miała zamiaru dać sobie czegokolwiek wmówić. Nie zamierzała ułatwiać Chrisowi uspokajania sumienia. Odwróciła się na pięcie i odeszła wgłąb lasu. Nie mogła już na niego patrzeć.

Gdyby nie decyzja Samkhy, nie ruszyliby za porwanymi dziewczynami. Gdyby nie upór Erlene, pojechaliby za nimi w czwórkę. Ciekawe, jak wówczas potoczyłyby się ich losy. Wszystko polegało na tym, że Samkha zrobiła to, co powinien zrobić porządny człowiek, a Erlene... Ją teraz pewnie dręczyły wyrzuty sumienia. Ale to i tak nie wyjaśniało, czemu nie chciała dokładnie opowiedzieć, co tu się stało. Wszak to nie ona wbiła Rosińskiemu miecz w plecy... Chyba... Może nie w smak jej było, że jacyś Obcy mają rozwiązać sprawę, którą powinni zająć się rodowici Krigar? Cóż to byłby za problem namówić Janka na pójście na zwiady? Dlaczego on zginął, a jej nie spadł nawet włos z głowy? Tego jakoś powiedzieć nie chciała. Miała coś do ukrycia?
Pytania, pytania, a odpowiedzi brak.

***

Musiałby być ślepy by nie widzieć, że pomysł by pochować Jana nie spotkał się z uznaniem ani wojowniczki, ani wiedźmy. Samkha jednak nie protestowała, za to Erlene znów miała wiele do powiedzenia. Najwyraźniej nie potrafiła zrozumieć, że gdzie indziej coś może być inaczej. Młoda i zaklapkowanana ‘najlepiejwiedząca’. On zrobił to, co powinien zrobić. I nie sądził, by dusza Jana miała do niego jakieś pretensje. A jeśli miała... Jeśli pojawi się przed nim duch Jana i wyda odpowiednie dyspozycje, to Chris wróci na polankę i sprawi mu inny pogrzeb...

***

Słysząc nadjeżdżających jeźdźców odbezpieczył broń. Co prawda zdawało mu się dość mało prawdopodobne, by Hirvio zbliżali się zwartym oddziałem i to od strony grodu Eadgarda, ale ostatnio tyle było dziwnych zdarzeń... I wcale nie myślał o tym, co stało się u Noituus. Jednak gest Samkhy był niepotrzebny. Żeby strzelać na oślep, nie wiedząc, kto staje na drodze, trzeba być szaleńcem. A do takiego stanu umysłu było jeszcze dość daleko.
Chris znał wojownika, który przewodził oddziałowi, jednak rozmowę pozostawił Samkhce. Ale był pewien, że źle zrozumiał odpowiedź Wulfgara. Drew i Earn dopiero co dotarli do stolicy? I wyprawa wyruszyła natychmiast? Jakim cudem, skoro napad nastąpił kilka dni temu? Cóż braciszkowie robili przez te kilka dni? Zabłądzili? Szli pieszo, na dodatek tyłem? Wybrali się na grzyby?
To jednak były pytania, na które odpowiedź należało znaleźć po dotarciu do stolicy. U źródeł. I miał nadzieję, że nikt nie będzie miał nic przeciwko przeprowadzeniu małej rozmówki z osobami, którym udało się wyrwać z rąk gromady uzbrojonych Dzikich. Problem polegał jednak na tym, że bez względu na to, co tamci powiedzą, nie był w stanie określić, czy mówią prawdę, czy też nie. A czymś takim jak serum prawdy nie dysponował. Dbające o ich wyposażenie wojsko nie było aż tak przewidujące.
Zastanawiające było jednak to, że ktoś ruszył na ratunek. Znaleźli się zatem tacy, co podzielali zdanie Chrisa i Samkhy w kwestii ratowania innych. Co, wbrew temu, co sugerowała młoda Wiedźma, nie uważali, że porwane i zhańbione niewiasty trzeba pozostawić samym sobie.
Kolejna ciekawa rzecz...

***

Ciekawą rzeczą było też obserwowanie reakcję krigarskich wojów na relację z odesłania Evansa do ojczystego świata. Aż dziw było, że przedstawiciele poszczególnych stronnictw i rodów nie wzięli się za łby, że mimo obecności Mildrith i Alany nie doszło do przelania krwi. Wszyscy do wszystkich mieli pretensje, a sądząc ze spojrzeń, rzucanych w stronę wybrańców bogów, ci ostatni również znaleźli się na tej liście. Pytanie “Czemu nie ja?” krzyżowało się z “Czemu właśnie oni?”. Ale nie zostali zlinczowani przez tych, którzy uważali się za lepiej się nadających do tej misji.
Chyba powinien zamienić kilka słów z Samkhą i dowiedzieć się coś więcej na temat sytuacji politycznej w tym pięknym kraju. Jeśli się nie mylił, to wpakowali się po same uszy między dwie zwalczające się frakcje i przy odrobinie ‘szczęścia’ nie będą im potrzebni Hirvio.
Z tą optymistyczną refleksją opuścił zakończone zgromadzenie.
- Możemy gdzieś porozmawiać? - spytał cicho Samkhę. - Bez czujnych uszu, ale i bez prowokowania plotek?
 
Kerm jest offline  
Stary 05-02-2012, 23:11   #152
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Wojowniczka czuła, jak krew powoli odpływa jej z twarzy. Jan nie żył. Nie było wątpliwości. Zeskakując z wozu, widziała to we wzroku klęczącej przy nim Erlene. Samkha nie potrafiła w to jeszcze uwierzyć. Nie potrafiła pojąć, jak to w ogóle było możliwe. Tak, zakładała taką możliwość już wtedy, w chwili, kiedy usłyszała echo wystrzałów. Byli wtedy zbyt daleko, by cokolwiek zdziałać. Mogli zdać się jedynie na los i wolę bogów. Tak naprawdę nie wierzyła jednak, że Janek mógłby nie przeżyć. A teraz...

Kolana same ugięły się pod nią, gdy stanęła nad jego martwym ciałem. To wszystko wydało się jej tak potwornie znajome. Hirvio, huk wystrzałów, martwy wojownik z innego świata. Śniła o tym i teraz tamten sen stanął jak żywy przed jej oczyma. Czy dziś, tak samo jak w owym śnie wzywał jej pomocy? Czy w chwili śmierci winił ją za to, że opuściła go, kiedy jej potrzebował? Nie mogła oderwać wzroku od bladej twarzy, na której zastygł wyraz dziwnego spokoju. Słyszała nad sobą głos Erlene. Przepełniony złością, bólem, wyrzutem. Czego ona od niej chciała? Przecież wyruszając na poszukiwanie porwanych nie wzbraniała jej udać się z sobą. Podjęła takie samo ryzyko, jak Erlene. Uparta, pewna siebie Erlene. Była niemal pewna, że Jan pozostał u boku młodej Wiedźmy wyłącznie dla jej bezpieczeństwa. I oddał życie za swoją decyzję. Być może tylko dlatego Erlene wciąż jeszcze żyła.
Pochyliła się nad Janem. Powstrzymując łzy, złożyła na jego chłodnym czole delikatny pocałunek. Nie potrafiła sprawić, by znów jego serce mogło bić. Nie potrafiła przywrócić mu życia. Od tej chwili należał tylko do bogów. Winna mu była życie. To prawda. Teraz nawet w dwójnasób. Jednak już nie zdoła mu się odpłacić. Chyba tylko pamięcią i wiernością zasadom, które i on uznawał. Podniosła się i z kamiennym wyrazem twarzy powiodła wzrokiem po rozrzuconych wokół ciałach Dzikich.
- To nie ja go zabiłam, Noituus - powiedziała cicho, odwracając spojrzenie od pobojowiska i przenosząc je na Erlene.

Cokolwiek by nie powiedziała, nie miało to żadnego znaczenia. I tak widać było, że Erlene wiedziała swoje i nie ma zamiaru tego punktu widzenia zmienić bez względu na jakiekolwiek argumenty. A że mówienie do kogoś takiego było niczym rzucanie grochu o ścianę, Samkha wolała przeznaczyć ten czas na coś pożytecznego. Chociaż wiedziała, aż nazbyt dobrze, że wspólne z Chrisem badanie śladów najpewniej stanowić będzie, w oczach Erlene, kolejny powód do bezmyślnych oskarżeń i bezpodstawnych pretensji. Była niemal pewna, że niechęć Młodej Wiedźmy i do niej, i do Utlandsk jedynie wzrośnie. Póki nie ochłonie i nie otrząśnie się z … bólu.

Jak sądziła Samkha, teraz Erlene myślała zupełnie nieracjonalnie, przesiewając wszelkie wnioski poprzez poczucie straty, żal, może nawet świadomość własnej winy. Widziała wokół siebie tylko wrogów. Cóż w tym dziwnego? Musiała przez te wszystkie lata u Noituus zdziczeć trochę i odwyknąć od ludzkich odruchów. Niczego nie rozumiała? Nie potrafiła nawet współczuć tym nieszczęsnym dziewczętom? Nic dla niej nie znaczyły? Samkha była rozczarowana. Tak nie powinna zachowywać się następczyni Noituus. Zimna i pusta. Jednakowoż wojowniczka nie miała zamiaru uwłaczać jej ani myślą, ani tym bardziej słowem. Życie nauczyło ją cierpliwości i to życie pokaże ile warte były wszelkie ich domysły, doświadczenia i postępki.


Mieli teraz ważniejsze sprawy niż zabieganie o względy rozżalonej, rozwścieczonej na cały świat, acz w dalszym ciągu “czcigodnej” następczyni Noituus. Gdyby to była jakakolwiek inna dziewczyna Samkha poradziłaby sobie z nią w bardzo prosty sposób. Tym razem jednak musiała zagryźć zęby i milczeć. Co nie znaczyło, że zamierza podporządkować się jej słowom. Słowa zawsze i wszędzie pozostaną jedynie słowami, lecz tylko konkretne działanie może przynieść pożądany skutek. Kiedy więc komentarze na temat sposobu postępowania Chrisa z ciałem Jana ostatecznie przelały czarę goryczy, Samkha porzuciła wcześniejsze swoje wątpliwości.

- Jak mogę ci pomóc Przybyszu? - zapytała przyklękając na skraju pokaźnego już dołu kopanego w milczeniu przez Chrisa. Nie była pewna czy powinna uczestniczyć w pochówku Jana. Nie tylko ze względu na jego rodzaj. Być może popełniała jakieś świętokradztwo. Może w kraju Utlandsk kobieta nie powinna proponować swojej pomocy w ceremonii, nie chciała jednak, by Chris sądził, iż podziela poglądy Erlene na ich zwyczaje. Nie czuła się powołana do osądzania ich. Nie chciała też, by pomyślał, że gardzi nim podobnie do Wiedźmy i odsuwa się od niego. Nie, żadną miarą nie chciała by tak uważał.
Chris w pierwszej chwili nie zrozumiał, do kogo skierowane są te słowa. Od dawna Samkha tak do niego się nie zwracała. Była na niego o coś zła?
Skinął głową.
- Możesz mi pomóc złożyć go w grobie - powiedział. - A potem wystarczy, że postoisz chwilę i pomyślisz o jego zaletach i dobrych uczynkach. Nie mamy skalda, by opowiedział o jego życiu i czynach.
- Znałam go zaledwie kilka dni, a jednak wydaje mi się, że jego życie godne byłoby długiej pieśni - powiedziała cicho.
- Był dobrym człowiekiem - odparł z przekonaniem Chris. Może nie do końca był tego pewien, ale... - I zginął jak mężczyzna, w dobrej sprawie, a to najważniejsze.
- Nie musiał - szepnęła. - I tego nigdy sobie nie wybaczę. - Coś ściskało ją za gardło i sprawiało, że łzy napływały do oczu chociaż starała się nad nimi panować. - Ale nie mogłam postąpić inaczej.
Spojrzenie Chrisa stwardniało.
- Każdy człowiek ma przed sobą liczne wybory - powiedział. - Ty dokonałaś słusznego wyboru. Nie można było zostawić tych dziewczyn. Jan też zrobił to, co do niego należało. Nie można było zostawić Erlene samej.
Wniosek nasuwał się prosty, przynajmniej dla Chrisa. Ciekawe tylko, czy Samkha dojdzie do tego samego wniosku.
Opuściła wzrok i przymknąwszy powieki, skinęła głową. - Dziękuję - odpowiedziała, wstając szybko. - Jeśli nie chcemy, żeby zwierzęta wykopały ciało, musimy je czymś zabezpieczyć - zmieniła temat.

Do zmroku pozostało jeszcze wiele czasu, pogrzebawszy więc ciało towarzysza i dopełniwszy zwyczajów Obcych, wyruszyli czym prędzej w dalszą drogę. Chyba wszyscy jak najszybciej chcieli oddalić się z tego miejsca. Może z wyjątkiem Erlene, która ostatnia dołączyła do grupy, ociągając się z odjazdem. Podróż mijała spokojnie. Samkha od czasu do czasu dostrzegała szary cień przemykający knieją. Ledwo wyczuwalne towarzystwo Varjo dodawało jej otuchy i uspokajało. Liczyła, że ostrzegłby ją, gdyby wyczuł jakieś niebezpieczeństwo. Zatrzymali się na postój, gdy zaczęło zmierzchać. Wszyscy potrzebowali odpoczynku i posiłku. Poza tym, skoro Noituus nie chciała zniżyć się do pomocy pokrzywdzonym dziewczętom, to Samkha musiała się nimi zająć. W końcu nie mógł tego zrobić Chris.

~ * ~

Ostrzegło ją krótkie warknięcie. Sięgnęła po łuk zanim dobiegł ich tętent końskich kopyt. Kiedy zwróciła się ku źródłu niepokojącego dźwięku, Chris już trzymał w pogotowiu wymierzoną w ciemność broń. Vario węsząc intensywnie, wkroczył w krąg blasku ogniska. Ogon wilka po kilkakroć machnął uspokajająco. Chwyciła lufę karabinu Chrisa, łagodnie kierując ją ku ziemi. Zanim oddział konnych zbliżył się na tyle, by mogła rozpoznać nadjeżdżających, wilk wycofał się z powrotem poza zasięg światła. Kamień spadł z serca Samkhy. Jednym z nadjeżdżających wojów był Wulfgar.
Nie trzeba było wielu słów. Oddział, powołany do ścigania Hirvio i odbicia branek, spełnił swoje zadanie. Znajdowali się tak blisko grodu, iż nie warto było pozostawać w dopiero co założonym obozie, skoro mogli jechać pod dobrą eskortą. Zanim nastał świt ujrzeli bramy królewskiego grodu.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 05-02-2012 o 23:29.
Lilith jest offline  
Stary 09-02-2012, 14:08   #153
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Na powitania nie było czasu. Przede wszystkim trzeba było zająć się dziewczętami. Samkha była przekonana, iż póki znajdują się w takim, a nie innym stanie (zwłaszcza jeśli chodziło o stan ich umysłów i duszy), nie powinny zostawać jedynie we własnym towarzystwie. Potworne wspomnienia i ciągły płacz jedynie pogrążałyby je w głębszej rozpaczy i otępieniu, mogącym tym bardziej skłonić do odebrania sobie życia. Większe szanse zdaniem Samkhy miały, gdyby udało się je rozdzielić i powierzyć opiekunom, którzy zadbaliby o nie odpowiednio. Otoczenie dworu mogło sprawić, że jeszcze bardziej zamkną się w sobie, a złe spojrzenia i gorzkie słowa szlachetnie urodzonych nie pomogłyby im przetrwać. Oczywiście nie wszyscy byli tak zasadniczy i surowi. Przecież ktoś przyniósł do Królewskiego Grodu wieści o porwaniu, a odsiecz, jak wspomniał Wulfgar wyruszyła natychmiast. Na miejscu od razu zajęło się nimi kilka kobiet. Z odpowiednią dozą delikatności, jakiej wymagały i jakiej oczekiwała Samkha.

Bystre oko dziewczyny natychmiast spośród tłumu wychwyciło dwie sylwetki - grubej kucharki, która tak troskliwie zajmowała się nimi w ostatni poranek przed wyjazdem, oraz (nieco od niej szczuplejszej, ale za to wyższej) ochmistrzyni. Rozumne i zaradne kobiety nie potrzebowały wielu słów, by zrozumieć. Opowieść o męstwie młodego Utlandsk, który poległ w walce w drodze po ratunek dla uprowadzonych panien, wzruszyła je szczególnie. Obie miały łzy w oczach i podobnie, jak oświadczyła im Smkha, gotowe były na wszystko, by poświęcenie pięknego chłopca z innego świata, którego wciąż wspominały, nie poszło na marne. Obiecały ulokować dziewczęta wśród życzliwych i nie tak zasadniczych w kwestiach moralnych, jak mieszkańcy grodu, dobrych ludzi z gminu. Takich, godnych zaufania rodzin, znały osobiście przynajmniej kilka i nie omieszkały o tym wspomnieć Samkhce.

Wojowniczka odetchnęła. Miała przynajmniej pewność, że ludzie, którym je powierza nie potępią dziewcząt, ani nie ułatwią nieszczęsnym wyprawy do mrocznego Niflheimu, królestwa Hell. Pozostała jeszcze jedna nie cierpiąca zwłoki sprawa. I sądziła, że nikt lepiej od wszystkowiedzącej ochmistrzyni nie będzie w tym zorientowany. Zagadnęła o braci Cwene i o miejsce ich przebywania. Nie trzeba było wielu zabiegów z jej strony, by z życzliwych niewiast wyciągnąć, iż rzeczywiście obaj dotarli do grodu późnym popołudniem poprzedniego dnia. Konno przybyli, a wierzchowce były w dobrej kondycji i na zagonione na śmierć wcale nie wyglądały. Z braci, jeden został ranny i ma się gorzej. Ten drugi zaś nie poniósł żadnego szwanku, lecz komnaty gdzie leży złożony gorączką Drew, prawie nie opuszcza. Niestety podobnie jak Wulfgar, o zaginionym Accy, ani tym bardziej Randzie nie słyszały żadnych wieści.

Teraz wreszcie mogła odpocząć w świadomości dobrze spełnionego obowiązku i zapewnianym przez palisadę i liczne wojska poczuciu bezpieczeństwa. Powłócząc nogami powlokła się do swojej izby. Zrzuciła kolczugę i koszulę, i opłukawszy się jedynie z grubsza ściągnęła spodnie. Zmęczenie i napięcie ostatnich dni dosłownie zwaliło ją z nóg. Ciężko padła na futra posłania zasypiając niemal natychmiast.

~ * ~

Naraziła się zapewne któremuś z bogów, bowiem nie pozwolono jej zbyt długo rozkoszować się odpoczynkiem. Stukanie do drzwi, niezbyt mocne, ale natarczywe, zmusiło ją wreszcie do oderwania głowy od poduszki i wstania. Ku swemu żalowi nie mogła nawet przepędzić natręta, bowiem nieznany jej z imienia pacholik przyniósł zaproszenie na spotkanie z Mildrith. Jako że słowo ‘prosi’ wypowiedziane przez królową było jednoznaczne z ‘rozkazuje’, Samkha nie miała innego wyjścia, jak tylko doprowadzić się do porządku i przyodziać godny spotkania z królową strój. Na szczęście pozostawiono jej na ogarnięcie się wystarczająco dużo czasu.

Absolutnie nie nadawały się do tego utytłane w kurzu i błocie buciory do konnej jazdy, ani znoszona, używana bez przerwy od kilkunastu dni wojskowa odzież. Odała je pacholikowi do oczyszczenia. Czemuż nie miała dla odmiany włożyć sukni i po raz pierwszy od wielu tygodni wyglądać, jak szlachetnie urodzonej niewieście przystało? Miała ich kilka w kufrze, który trafił za nią do grodu, kiedy objęła służbę w stolicy. I cały czas się zastanawiała, po co jej te babskie szmatki. Chyba tylko po to, by stawiać się przed królową i grzać miejsca na ławach, gdy Mildrid wyprawiała uczty. Spokojnie mogłaby rozdać je wszystkie, gdyby nie ich wartość, która poniekąd była dobrą lokatą majątku. Przynajmniej jedna z nich mogła więc posłużyć innej niewieście, która tymczasem nie posiadała niczego, jak się wydawało Samkhce, prócz codziennego odzienia, które służyło jej w jaskiniach Noituus. Posturą wszak wiele się nie różniły. Może, gdyby Erlene zechciała ją przyjąć, byłoby to jakimś wkładem w próbę pojednania z młodą Wiedźmą. Warto było spróbować. Jeśli mieli udać się w tak trudną drogę i powrócić cało, pomimo dzielących ich różnic musieli działać wspólnie i w miarę możliwości zgodnie. Nie powinno być wśród nich miejsca na wrogość.

Najpierw odłożyła szaty przeznaczone dla Erlene, dołączając do nich niezbędne kobiece dodatki. Dopiero na koniec wybrała coś dla siebie, uzupełniając strój ozdobami z polerowanej miedzi: zausznice, wisior i zapinki do opończy. Suknia sama w sobie nie sprawiała wrażenia zbyt strojnej czy wyzywającej. Aksamitna materia o barwie malachitowej zieleni okrywała dziewczęcą wciąż sylwetkę spływając ku ziemi miękkimi falami spod opinającego biodra pasa. Wycięty niczym łódeczka dekolt wykończony atłasowym sznurem lekko odsłaniał szyję i ramiona, nadmiernie, jak wydawało się Samkhce, nie prowokując. Dlatego też zadziwiło ją spojrzenie, jakim obrzucił ją pacholik. Otrok ledwo co od ziemi odrósł, a już wybałuszał oczy, wpatrując się w nią, niby cielę w malowane wrota. Biorąc pod uwagę wzrost chłopca, jego maślany wzrok błądził wyraźnie poniżej jej ramion.

~ * ~

Zgromadzeni w sali wojowie wcale nie byli lepsi. Czuła na sobie wzrok wszystkich. Wpatrywali się w nią z dziwnym natężeniem. Miała wprost wrażenie, jak gdyby pragnęli prześwidrować ją na wylot, pesząc ją tym niemiłosiernie. Szła jednak wyprostowana, z godnością odpowiadając powściągliwymi spojrzeniami na ich spojrzenia.

W Wielkiej Sali kłębiło się już od gości, gdy więc Mildrith i towarzysząca jej Alana wkroczyły do środka, tumult uczynił się znaczny. Siedzący w ławach poczęli wstawać, a stojący cofać się ustępując z drogi władczyni i królewskiej córce. Szybko jednak zaległa cisza. Kiedy wezwana przed królową, w towarzystwie Erlene i Chrisa podeszła do stołu, za którym zasiadała Mildrith z Alaną i ich przyboczni, aby zdać sprawę z efektów wyprawy, znów poczuła się zażenowana i spięta. Otuchy dodało jej przynajmniej to, iż Erlene przyjęła jej dar. Może niesłusznie i przedwcześnie uważała, że ten gest został przez nią zrozumiany tak, jak życzyła sobie tego córka Herebeortha.

Zmroziła ją reakcja królowej i jej pasierbicy na wieść o świętokradztwie. Ich twarze stężały w zaskoczeniu i gniewie, a przez zgromadzenie przepłynął pomruk zgorszenia. Przez dłużący się śmiertelnie czas, kiedy obydwie z pośpiechem nie przystającym ich godności, pobiegły do prywatnych komnat królewskich, Samkha zmagała się z mrożącą krew w żyłach niepewnością czy jej zapewnienia okażą się zgodne z rzeczywistością. Może było to nie na miejscu w tej sytuacji, ale odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie wróciły oświadczając wobec całego zgromadzenia, iż Róg Odyna zniknął.

Wszyscy wydawali się wstrząśnięci, jak gdyby z początku podejrzewali ją o to, że kłamie lub oszalała i opowiada bajki, albo próbuje zrobić z nich głupców. Teraz dopiero zrozumieli, iż to czysta prawda i w miarę spokojnie mogła kontynuować swą opowieść. Posypały się pytania o towarzyszących, a nieobecnych Utlandsk. Tym razem Chris wystąpił naprzód wyręczając ją i osobiście wyjaśniając, co spotkało w drodze jego przyjaciół. Gdy skończył jeszcze przez parę uderzeń serca na sali panowała głucha cisza, lecz po chwili rozpętało się najprawdziwsze piekło wzajemnych oskarżeń i pomówień. Samkha stała pośrodku kłębowiska krzyczących, wygrażających pięściami i skaczących sobie wzajem do oczu, rozgorączkowanych ludzi. Stała, bezsilnie przyjmując pogardliwe lub zawistne słowa i spojrzenia.

Czuła, że za chwilę sama popadnie w szaleństwo. Nie rozumiała ich. Czy byli tak zaślepieni, tak pochłonięci pogonią za zaszczytami, władzą, własną chwałą, że nie potrafili dostrzec spraw naprawdę istotnych?! Zażarci, zawistni, zabiegający tylko o własne, pogardy godne interesy. Zdolni byli toczyć pianę, opluwać się wzajem i gryźć niczym parszywe psy o strzęp padliny. Sfora rozwścieczonych zwierząt bez rozumu!
Najchętniej wybiegłaby stąd jak najszybciej, by nie być świadkiem tego haniebnego zgorszenia.

Przymknęła oczy. Świat zawirował pod powiekami. Chciała ich uciszyć, zamknąć im usta zanim sama straci nad sobą panowanie. Wcześniej jednak zareagowały Mildrith i Alana. Od dawna, bodajże od samej śmierci Eadgarda, nie dzałały tak jednomyślnie. Kilkoma stanowczymi rozkazami uciszyły tumult, bez pozwolenia na kwestionowanie swych decyzji, potwierdzając udział Samkhy, Erlene i Utlandsk w wyprawie. Poczuwszy na swym ramieniu lekkie dotknięcie odwróciła się gwałtownie z gniewnym błyskiem w oku. W ostatniej chwili zorientowała się, że zaczepiającym ją osobnikiem jest Chris. Ochłonęła szybko. Chciał porozmawiać.

Mildrith uznała naradę za zakończoną. Samkha więc mogła wreszcie opuścić Wielką Salę. Towarzystwo tych ludzi mierziło ją. Po raz pierwszy w życiu przyszła jej do głowy myśl, że to co czyniła dotąd i jak rozumowała było błędem. Była gotowa żyć i umrzeć dla swoich naiwnych ideałów, a teraz to wszystko powoli traciło sens. Jeśli nawet odzyskają Róg, w czyje ręce ma go oddać? Kogo wywyższyć, a kogo pogrążyć? Czy nie doprowadzi to znów do walk i zawiści? Sama dotąd, sercem sprzyjała Alanie.

Miała zresztą jeszcze coś do przekazania królewskiej córce. Wiadomość, której oczekiwała: “Benkart królem nie zostanie.” Co miał na myśli Loki? Czyżby chodziło o potomka Mildrith?
Nie było tajemnicą wśród zwolenników Alany, iż wielu podejrzewało, że chłopiec nie jest prawowitym dziedzicem. Nikt jednak nie miał na to na tyle konkretnych dowodów by śmiał rzucić publiczne oskarżenie.

Przez moment zastanawiała się nawet czy nie wspomnieć o przepowiedni wśród zromadzenia, lecz nie było na miejscu mówić publicznie o tym, o co Pani prosiła ją w tajemnicy. Ta rozmowa musiała jednak poczekać. Alana wezwała do siebie tylko młodą Noituus, na Samkhę nawet nie spojrzawszy. Widocznie córka Eadgarda sama pragnęła wybrać odpowiednią chwilę na spotkanie. Miała więc Samkha odrobinę czasu na rozmowę z Chrisem. Skinęła mu więc głową na znak, że mogą się tymczasem wymknąć.

Początkowo pomyślała, że mogliby zejść do zamkowej kuchni, lecz wykluczyła ten pomysł. O tej porze mogło się tam wciąż kręcić zbyt wiele osób. Gdzie w takim razie mogliby znaleźć spokojne, dyskretne miejsce, w którym mogliby porozmawiać na osobności? Stajnia? Cóż złego było w chęci sprawdzenia kondycji ich wypróbowanych już wierzchowców. Niech bogi bronią, gdyby przez ich niedopatrzenie miałyby się w drodze ochwacić...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 13-02-2012 o 15:07.
Lilith jest offline  
Stary 12-02-2012, 22:59   #154
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Samkha i Chris

Samkha i Chris opuścili komnatę. Zajęci swoimi sprawami wielmoża jakoś nie specjalnie, chyba, zwrócili uwagę na nich. Nie mniej jednak wojowniczka co jakiś czas rozglądała się bardzo dokładnie. W świecie Australijczyka takie zachowanie mogło budzić śmiech, ale tutaj... tutaj był inny świat, bardziej chyba pruderyjny. Pod pewnymi względami oczywiście. Pod innymi jego pobratymcy byli pruderyjni.
Ale różnic kulturowych to Spencer nie miał zamiaru teraz roztrząsać. Jego interesowała sytuacja społeczno-polityczna. A ta nie była zbyt skomplikowana. Ot dwa stronnictwa walczyły ze sobą o schedę po zmarłym władcy. Jakież to banalnie proste. Albo niezwykle skomplikowane, jak kto woli. W każdym bądź razie Smakha na tyle na ile potrafiła wytłumaczyła Chrisowi o co mniej więcej chodzi.
Gdy zmarł król Eadgar miał wymarzonego następcę, syna. Jemu oczywiście przekazał swój kraj, koronę i tron. Ale ponieważ dziedzic był niepełnoletni, to trzeba było wybrać regenta. Król wyznaczył swa małżonkę. W społeczeństwach patriarchalnych coś nie do pomyślenia, nieprawdaż. A jednak. To wdowa po zmarłym władcy rządziła. Oczywiście byli tacy, którym to się nie podobało. Pierwszą wśród nich była starsza siostra niepełnoletniego władcy. Znalazła też i popleczników. Co możnaby było uznać za coś dziwnego, bo jedną kobietę zamieniliby na drugą. A może mieli w stosunku do niej swoje własne plany?? W każdym bądź razie kraj podzielony był na dwa stronnictwa. Na szczęście do otwartego konfliktu jeszcze nie doszło. Być może dlatego, że na horyzoncie pojawił się wspólny wróg.

W trakcie rozmowy oczywiście sprawdzili stan koni, wszak po to tu przyszli. Na szczęście wierzchowce czuły się dobrze i dobrze o nie zadbano. Miały pod dostatkiem siana, wody i nawet dostały rarytasy w postaci kilku jabłek i marchwi.
Gniada klacz wojowniczki zastrzygła uszami gdy wyczuła swoją panią. Zrazu też poczęła domagać się pieszczot trącając pyskiem, to podszczypując, to rżąc cicho. Samkha nie mogła odmówić i tej przyjemności swojemu wierzchowcu. Odpowiadając na pytania Spencera głaskała, szczotkowała i podawał smakołyki zwierzęciu.

Samkha wymknęła się jako pierwsza. Kolejne pozory. Bo a nuż ktoś ich zobaczy i pomyśli sobie coś niestosownego. Opuściwszy stajnię kobieta kobieta poszła sprawdzić jak miewają się uratowane rodaczki. Ku swojemu dziwieniu stwierdziła, że jednej brakuje. Audrey i Shelly spały. Samkha mogła się tylko modlić aby bogowie w swej dobroci nie zsyłali koszmarów.

Chris został jeszcze przy swoim wierzchowcu, który podobnie jak klacz wojowniczki zaczął domagać się pieszczot. Zajęło to nawet więcej czasu niż ustalili z Samkhą.
Idąc przez dziedziniec zauważył dwie szamoczące się postaci na murze. Było za daleko i za ciemno aby dostrzec kto to taki i aby usłyszeć jakikolwiek słowa. Jednak wystarczająco jasno by się zorientować, że to nie jest nic dobrego. Postawny wój szarpała się z osobą dość mizernej budowy w porównaniu z nim.
Nim jednak Kanadyjczyk zdołała pokonać choć połowę dystansu dzielącego go od tych ludzi szamotanina zakończyła się upadkiem jednej z owych osób z muru. Nie trudno było się domyślić kto przegrał te zapasy.

Erlene



Audiencja u Alany miała jedno na celu. Wybadanie po czyjej stronie opowie się młoda Wiedźma. Królewska córka przypomniała Erelne, że winna jest wierność jej ojcu. Nie omieszkała też wspomnieć, ze jej samej zależy na tym aby w kraju zapanował porządek i aby przede wszystkim przepędzić Dzikich. Starała się przy tym zdyskredytować swoją macochę pokazują jaką to nieudolną władczynią jest.
Dała przy tym do zrozumienia, że w razie poparcia swojej osoby i zwycięstwa nie ominą Erlene i jej rodzinę przywileje i nagrody.
Alana nie żądała odpowiedzi natychmiast. Dała swojej rówieśnicy czas do namysłu.
Wiedźma mogła wrócić do swojej komnaty. Nie dane jej było jednak długo cieszyć się spokojem. Chwilę później pojawił się młody sługa z informacją, ze królowa oczekuje dostojna Wiedźmę.
Mildrith też chciała wiedzieć po czyjej stronie opowie się dostojna wybranka bogów. Podobnie jak pasierbica obiecywała zaszczyty i honory. i podobnie jak pasierbica dała Erlene czas do namysłu.
Córka Eadgard odwoływała się często do tradycyjnych wartości. Wierności. Honoru. Oczywiście nie omieszkała nie wspomnieć o swoich podejrzeniach co do nieprawego pochodzenia swojego przyrodniego brata. Tutaj Erlene mogła odnieść wrażenie, że Alana w pewien sposób pogardza nią za to co zrobiła, jakich wyborów dokonała. A może to był tylko takie uczucie?? Może Erlene w każdym zachowaniu innych ludzi widziała pogardę dla swojej osoby i swoich uczynków?? Może była przewrażliwiona na swoim punkcie. Wszak od tamtych wydarzeń minęło wiele, wiele czasu. Pamięć ludzka bywa zawodna. A i z pewnością pojawiły się nowe, warte uwagi rzeczy. Wszak nie ona pierwsza ściągnęła na swoją rodzinę hańbę swym zachowaniem i nie ona ostatnia. Niezaprzeczalnym faktem pozostawało jednak, że Alana potępia takie zachowanie. Pomimo tego Erlene doskonale wiedziała, że jej rozmówczyni, zresztą nawet obie, bardzo zabiega o jej względy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 01-03-2012, 20:04   #155
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chris odprowadził wzrokiem odchodzącą Samkhę, a potem podszedł do Viikariego, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że niezbyt mu odpowiada fakt, iż jest zaniedbywany.
- No już jestem, jestem. - Chris poklepał wierzchowca po szyi. Viikari okazał swą radość usiłując wsadzić swój nos do kieszeni, w której, jak dobrze pamiętał, zwykle można było znaleźć jabłko lub marchewkę.
Jeśli ktoś chce zdobyć zaufanie konia, musi postępować z nim we właściwy sposób. I oczywiście, tak jak w przypadku kobiety, poświęcać mu odpowiednią ilość czasu.

Wyczesanie grzywy, zgrzebło, kolejna marchewka i kilka komplementów nie trwało tyle, co dwa uderzenia serca. Minęło kilka dobrych chwil, zanim wreszcie zostawił wierzchowca i skinieniem przywołał chłopca stajennego, który na wpół drzemał w kącie stajni, od czasu do czasu spoglądając jakby z pretensją na Utlandsk, który najwyraźniej nie rozumiał, że niektórzy chcieliby spać.

Udzielanie instrukcji komuś, kto (choć młody) spędził prawie całe swe życie przy koniach, było może przesadą, lecz Chris wolał się upewnić, że już skoro świt ktoś zadba o Viikariego.
Gdy wreszcie wyszedł ze stajni słońce już zniknęło za horyzontem i pod gwiazdami, mimo światła księżyca, było dość ciemno. Nie na tyle jednak, by były jakiekolwiek problemy z trafieniem do dworu, do wejścia. I nie na tyle, by nie móc dostrzec dwóch szamocących się ze sobą sylwetek. Nawet z miejsca, w którym stał, widział, że jedną z nich jest kobieta. Trudno było sądzić, że jakikolwiek chłopak ubierze suknię.

Jednej rzeczy nie rozumiał - wszak na murze stale powinna przebywać warta. Po okolicy również powinny krążyć jakieś straże. Tak przynajmniej było w każdym z filmów, jakie pamiętał... Tutejsi ludzie byli takimi głupcami? Nic więc dziwnego, że Hirvio zdobywali te ich kurniki zwane ufortyfikowanymi osadami.

Cicho jak wilk ruszył przez podwórze, chcąc jak najszybciej znaleźć się na miejscu zdarzenia. Prawdę mówiąc nie bardzo wiedział, w jaki sposób mógłby przeszkodzić jednej czy drugiej stronie w tym, co planowała zrobić.
Mimo starań nie zdążył. Nim przebył połowę odległości mniejsza z sylwetek runęła z muru w dół. Upadek z wysokości trzech metrów nie musiał być śmiertelny, ale drobna postać, leżąca u podnóża muru, nie poruszyła się. Ba, nawet nie krzyknęła spadając, lub uderzając o ziemię.
I z pewnością nie był to wypadek, bowiem mężczyzna, który pozostał na górze nie zainteresował się leżącą na ziemi kobietą. Rozejrzał się na różne strony sprawdzając, czy go nikt nie widzi, a potem spokojnie odszedł z miejsca zdarzenia.



Wspiąć się na mur, żeby dopaść zabójcę? To nawet dla Chrisa było niewykonalne. Nie był Spidermanem. A tamten kierował się do wieży, z której można było wejść do głównego budynku i rozpłynąć się wśród mieszkańców. Nim Chris zdołałby wejść do środka już by go nie zdołał znaleźć.
Podejść do ciała? To by było zbyt łatwe proste. Nie mówiąc o tym, że wolałby, by nikt go nad ciałem nie znalazł.
Odejść i udać, że nic nie widział? - to by było najmądrzejsze.
- Stój! - krzyknął i strzelił w powietrze. Może tamten się przestraszy i spadnie...
Nie spadł. Przestraszony zatrzymał się i odwrócił, wypatrując osoby, która go wołała, a potem ruszył biegiem w stronę wejścia do wieży.
- Morderca, łapcie go! - krzyknął Chris, wskazując uciekającego mężczyznę strażnikom, którzy nadbiegali zwabieni strzałem.
Następny strzał rozwalił kawałek muru nad drzwiami, tuż nad głową uciekiniera. Na kolejny nie było już czasu, a dokładniej - nie było do kogo strzelać.
Przynajmniej jeśli chodziło o tych, co byli na murze. Na podwórzu wprost przeciwnie - strażników pojawiło się więcej. Nagle zrobiło się jasno od trzymanych przez nich pochodni.
- Zrzucił kogoś z muru - powiedział Chris, wskazując leżący pod murem kształt - uciekł - dodał, wskazując wyjście z muru do wieży. Schował broń.

To była Cwene. Co w tym miejscu robiła dziewczyna, która powinna leżeć i spać? Z kim się spotkała i dlaczego? Z kochankiem? Od niej w każdym razie nie można się było tego dowiedzieć, chyba że ktoś potrafił rozmawiać z duchami.
Z pewnością nie zabił jej upadek, o czym świadczyła rana w brzuchu, zadana - jak sprawdzili strażnicy, jakimś sztyletem. Jakimś, bowiem samego narzędzia zbrodni nie było.

Nagle w wejściu do wieży pojawił się mężczyzna. Z paru wymienionych między strażnikami uwag wynikało, iż jest to Earm, brat zamordowanej.
- Morderca, zabił ją, widziałem! - oznajmił nowo przybyły, wskazując Chrisa.
Na słowa brata denatki część strażników wyciągnęła broń, kierując ją w stronę wymienionego.
Trzeba było coś z tym fantem zrobić, na razie nie uciekając się do brutalnych metod typu “zabij i uciekaj”. Na szczęście na razie były to tylko słowa, na które Earm nie miał żadnego dowodu. No a Chris miał asa w rękawie - świadka, mogącego potwierdzić jego alibi. Chłopak stajenny, zwabiony hałasem, stał tuż poza kręgiem strażników.
- Łżesz jak pies, tchórzu - odpowiedział Chris.
- Na co czekacie? - warknął Earm do strażników. - Zabił ją. Brać go.
- Czym niby? - spytał Chris. - I to ja ją zrzuciłem z góry? Będąc na środku podwórza? Sam to zrobiłeś. Jeszcze masz na głowie pył, jaki opadł z muru po moim strzale.
Część straży posłuchała jednak polecenia Earma i powoli ruszyła w stronę Chrisa, cały czas trzymając wymierzone w niego nagie miecze. Pozostali jakby czekali na rozwój wypadków. Nawet z bronią palną palną Kanadyjczyk miałby problem z pokonaniem przeciwnika. Może stwierdzenie, że dysponowali przewagą sześć do jednego było przesadą w tych okolicznościach, ale równowagi sił raczej nie było.
- Co się tutaj dzieje?? - Kanadyjczyk znał ten głos. Ale twarzy nie poznał od razu. Może dlatego, że prawa część twarzy przewiązana była okrwawionym kawałkiem materiału. Wojownik wyróżniał się wśród towarzyszy, gdyż był zupełnie łysy. Teraz Spencer sobie przypomniał. Kiedyś, przy pierwszym spotkaniu z tubylcami widział go już. To był Deor.
- Ten Utlandsk - Earm wskazał na Chrisa. - Zabił moją siostrę.
Łysy wojownik przeniósł wzrok na wojownika z innego świata i podrapał się po brodzie.
- Poważne oskarżenie Earmie, synu Loefa. - Deor nadal wpatrywał się w Kanadyjczyka. - Masz coś na swoją obronę, Utlandsk?
- Na swoją obronę? - Chris okazał uprzejme zdziwienie. - Czyżbyś uwierzył w słowa tchórza, co uciekł, miast zginąć w obronie powierzonych mu niewiast? Skoro mnie widział, to dlaczego nie wołał nikogo? Dlaczego to ja podniosłem alarm, a nie on? Łże i tyle. Nie wspomnę nawet o tym, że nie zdążyłbym nikogo zabić, bo dopiero co wyszedłem ze stajni. I nie byłem tam sam.
Wskazał ręką chłopaka stajennego. Ten skinął głową.
- Utlansk był ze mną, zajmował się swoim koniem - powiedział. Zbyt wiele entuzjazmu w tej wypowiedzi nie było, a spojrzenie rzucone na Earma od razu wskazało, co jest przyczyną tej małomówności.
- Rzucasz wyzwanie wojownikowi?? - Earm położywszy dłoń na rękojeści swego miecza ruszył w stronę Chrisa, ale został zatrzymany przez Deora.
- Wojownik? Chyba zajęcze serce - skomentował wypowiedź Earma Chris. - Królicza skórka - dodał, na wypadek gdyby pierwsze określenie zostało niezrozumiane. - Jak ktoś, kto uciekł z pola walki i zostawił w rękach wroga bezbronne dziewczyny śmie się zwać wojownikiem?
Syn Loefa odtrącił dłoń łysego wojownika i wyciągnąwszy miecz z pochwy ruszył na Kanadyjczyka. Spencer wyczuł jakby intencje woja i nieznacznie zmienił pozycję. Deor chyba też przeczuwał co się święci. Earm zamachnął się mieczem. Pech chciał, że stłoczeni dość ciasno ludzie byli zbyt dużą przeszkodą do wyprowadzenia takiego cięcia. Ręka porywczego wojownika zahaczył o któregoś ze strażników i cios chybił celu jakim był przybysz. Jednooki wojownik nie czekał na dalszy rozwój wypadków. Uderzając własnym mieczem w miecz Earma wybił mu go z ręki, a następnie rękojeścią uderzył pozbawionego broni wojownika w twarz. Cios był na tyle potężny, że tamten aż się zatoczył.
- Idź lepiej ochłoń Earmie. To wielka strata dla ciebie i twojego brata. - Deor rzucił do podnoszącego się z ziemi woja, nawet nań nie spoglądając.
Syn Loefa nie zamierzał dawać za wygraną. Zaatakował ponownie. Tym razem z gołymi już pięściami ruszył na Deora. Bogowie jednak nieprzychylnie dzisiaj patrzyli na jego poczynania, gdyż i tym razem poniósł klęskę. Nim zdołał dotrzeć do swojej ofiary straże zdołały go pochwycić. Szamocząc się z kilkoma trzymającymi go wojownikami, czerwony z wysiłku Earm rzucał przekleństwa, to pod adresem Chrisa to Deora. Ten ostatni rozkazał odprowadzić syna Loefa do jego izby, żeby mógł ochłonąć.
Deor ponownie przepytał chłopca stajennego, ale ten w podobny sposób odpowiedział na zadane po raz wtóry pytania.

- A zatem, tak jak słyszałeś, wyszedłem ze stajni - powiedział Chris. - Ledwo zrobiłem parę kroków zobaczyłem na murze dwie sylwetki, szamocące się ze sobą. Mężczyzna i kobieta. Nim zdążyłem dość do połowy dziedzińca kobieta spadła, a mężczyzna powoli ruszył w stronę przejścia z muru do wieży. Zawołałem na niego, żeby się zatrzymał i strzeliłem w powietrze. Do góry - wyjaśnił - żeby go przestraszyć. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał w moją stronę, a potem pobiegł w stronę przejścia. W tej chwili pojawili się strażnicy z pochodniami. Strzeliłem jeszcze raz, ale nie trafiłem. Niestety.
- Widać zatem, że nie mogłem jej zabić - podsumował. - W żaden sposób nie zdążyłbym wejść na mur, zabić ją i jeszcze wrócić.
- Ale twoja broń zabija z daleka, Utlandsk - odparł Deor. - Sam widziałem.
- Deor, ona zginęła od sztyletu - wtrącił jeden ze strażników.
- I wygląda na to, że spadła z muru - dodał drugi.
- Mi się zdawało, że ktoś tam był - powiedział niepewnie jeden z tych strażników, którzy zjawili się na początku. - Nim Utlandsk po raz drugi użył tej swojej głośnej broni. Tam. - Wskazał na przejście łączące wieżę z murem.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-03-2012, 20:33   #156
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Niepokój poczuła już wtedy, gdy nie znalazła Cwene w jej izbie. A przecież prosiła, by nie pozostawiano dziewcząt samych! Może w kuchni będą wiedzieli cokolwiek więcej? Może to ochmistrzyni zabrała ją gdzieś z sobą? - zastanawiała się Samkha zbiegając po schodach wprost do wielkiej jadalni. Na tyle jeszcze spokojna, by wymienić kilka rzeczowych zdań z zarządzającą kuchnią.

Niewielka była wina służby. Cwene podobno nie życzyła sobie niczyjego towarzystwa. Odprawiła dość stanowczo dziewczę oddane jej do posług. Nie przyjęła też uspokajającego, nasennego napoju sporządzonego przez ochmistrzynię, jak zapewniała sługa, zrzucając kubek na ziemię i rozlewając napar. Uspokoiła się dopiero, gdy kobiety zapewniły ją, iż zostawią ją w spokoju i samą. Od tej pory nikt do niej nie zachodził, co zresztą nie trwało jeszcze nazbyt długo. Kucharka właśnie przygotowała kolejny napój z nadzieją, że ten zostanie jednak przyjęty. Zdenerwowana ochmistrzyni natychmiast też odesłała sługę, by miała odtąd baczenie na pozostałe dwie śpiące dziewczęta. Reszty służby, zajętej przygotowaniami do wieczerzy, na poszukiwanie Cwene rozpuścić niepodobna było. Samkha więc zmuszona była zająć się tym sama.

Pierwsza myśl była najprostsza. Być może Cwene słysząc, iż jeden z jej braci złożony gorączką od odniesionych ran, nie wstaje z łoża od swego przyjazdu, udała się do nich? A może to Earm zainteresował się wreszcie losem swej nieszczęsnej siostry i razem gdzieś wyszli? Choć prawdę mówiąc stan dziewczyny raczej do spacerów nie nastrajał. Wypadało sprawdzić. Wojowniczka, wytężając wzrok czy aby nie dojrzy gdzieś w korytarzach ukrytej w cieniu postaci Cwene, śpiesznym krokiem powędrowała wprost do komnaty zajmowanej przez synów Leofa. Podeszła cicho pod drzwi, ale nie dosłyszała ni szmeru rozmowy. Zapukała i odczekawszy chwilę uchyliła drzwi. Nie były zamknięte od środka. Płonący w palenisku ogień oświetlał postać leżącą pod skórami. Najpewniej był to Drew. Podeszła bliżej przyglądając się bladej twarzy wojownika i zroszonemu kroplami potu czołu. Rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Spał jednak oddychając miarowo i spokojnie. Miał chyba sporo szczęścia, że zajęła się nim Erlene.

Gdzie zatem bywał tymczasem Earm? Przypadkiem nagle zniknął z komnaty, której od powrotu prawie nie opuszczał? Miał talent do szwendania się i znikania w chwilach absolutnie do tego nieodpowiednich. Samkha uchyliła drzwi i wyjrzała na korytarz. Ni żywej duszy. Taka okazja mogła się nie powtórzyć. Drew mógł mieć wiele do powiedzenia, gdyby mogła z nim pomówić przez kilka chwil w cztery oczy. Już od dawna zamierzała jemu i Earm’owi zadać kilka dręczących ją pytań. Dłoń dziewczyny mimowolnie poczęła gładzić rękojeść miecza, na której się wspierała. Przymrużywszy oczy z namysłem spojrzała na śpiącego mężczyznę...

~ * ~

Strzał rozbrzmiał w wieczornej ciszy niczym huk pękających w mroźną noc drzewnych pni. Samkha stężała w bezruchu wstrzymując na kilka chwil oddech. Śpiący szarpnął niespokojnie okryciem z futer. Nie wiedziała, co zrobił dalej, bowiem wypadła z komnaty jak oparzona. Gdy huknął kolejny wystrzał biegła już korytarzami ku wyjściu na dziedziniec.
Któż inny, niż Chris mógłby strzelać? Wszak burzy nie było, a i tak głosu wydawanego przez dziwną broń Utlandsk nie można było z niczym pomylić. Skąd te strzały? W jaką opresję w tak krótkim czasie mógł wpakować się Chris? Cóż takiego mogło go sprowokować do użycia broni? Jeszcze tego brakowało, by kogoś ranił, albo co gorsza, niech bogowie bronią, zabił któregoś z Krigar. Zostawiła go w stajni przy Viikari’m i chyba nie oddalił się stamtąd zbyt daleko, bo jak jej się wydawało hałasy dobiegały z dziedzińca. Zanim wypadła zdyszana z wrót na podwórzec, zdążyło się tam już zrobić niezłe zbiegowisko.

Zdawało się, iż rzeczywistość przerosła jej najgorsze obawy. Straże z pochodniami otaczały stojącego na skrawku wolnego jeszcze placu Utlandsk. Przynajmniej kilka nagich ostrzy mierzyło w jego pierś. Akurat gdy zbliżyła się do gromadki strażników usłyszała oskarżenie i sama również dobyła miecza. Chris?! Zabił Cwene?! Sztywnym krokiem zbliżyła się do leżącego u stóp muru drobnego ciała, nad którym trzymało już straż dwóch wojów. Przez chwilę czuła, jak gdyby to w jej serce wbito sztylet. Dlaczego Cwene? Prawie dziecko jeszcze. Za co? Za to, co wycierpiała w niewoli? Wszystkie ofiary, nadzieje położone w tym, że jednak udało się ją uwolnić, poszły wniwecz. Raz po raz zalewały ją fale gniewu i poczucia żalu. Tak bardzo chciała, żeby Cwene żyła, by odzyskała siły do życia, by walczyła o swój honor. Na niej zależało jej najbardziej. Na nic! Czerwona mgła zasnuwała umysł wojowniczki, a dźwięki dochodzące spośród zbierającego się tłumu przebijały się do niej, jak gdyby przez gruby mur. Kim był pies, który to zrobił? Kto wysączył krew i życie nie tylko z niewinnej dziewczyny, ale też i z Jana? Który miał za nic istnienie tych, którzy ryzykowali własne życie, by uwolnić branki. Chris?! Brednie! Może była głupia, może naiwna, może wierzyła niewłaściwemu człowiekowi? Jaki miałby jednak cel w zabijaniu tej, którą sam wcześniej ocalił?

Czasu na dociekania nie pozostało jej wiele. Sprowokowany przez dziwnie spokojnego Chrisa, doprowadzony do szału Earm rzucił się na niego z mieczem, chcąc najwyraźniej własnoręcznie dokonać pomsty na obrażającym go, domniemanym zabójcy swojej siostry. Czy aby na pewno...
Czy mógł pomylić szczupłego, z cudzoziemska odzianego Utlandsk z kimś innym? Raczej wątpliwe. Dlaczego więc tak szybko szafował oskarżeniami? Skąd w jego ustach to oskarżenie i twierdzenia, iż był naocznym świadkiem zabójstwa na Cwene, skoro Chris przedstawił ze swej strony świadka swojej niewinności.
Być może to Earmowi grunt palił się pod nogami?

Gdyby nie trzeźwy umysł i szybka dłoń Deora, kto wie jak skończyłoby się to starcie. Chris nawet nie miałby dość miejsca, by wykonać unik. A kto wie, jak zareagowaliby na jego ruch strażnicy z obnażonymi mieczami. Czy nie wzięliby tego za próbę ucieczki z miejsca zbrodni?
Czyż Earm miałby lepszą okazję do usunięcia z drogi niewygodnego świadka? Ciekawe, że “zrozpaczony” brat nawet nie pochylił się nad martwym ciałem “ukochanej” siostry. Nie chciał osobiście przekonać się o tragicznym w skutkach pchnięciu sztyletem? Z kilku zdań wymienionych z jednym ze strażników wynikało, że odkąd pojawił się na dziedzińcu nawet nie spojrzał na swą siostrę. Kolejny trup więcej może nie miałby już dla niego większego znaczenia?

Obaj bracia twierdzili, że uciekali razem z Randem, ale w zmieszaniu powstałym w czasie strzelaniny musieli się rozdzielić. Utrzymywali, iż mają nadzieję, że Rand się odnajdzie. Ciekawe czy zdziwiliby się słysząc, że wracający z wyprawy do Noituus odnaleźli zmasakrowane ciało krigarskiego wojownika. Być może ich towarzysza w podróży.
Prawdę mówiąc, ktoś powinien je przywieźć... Nie można było pozwolić, by ciało wojownika spoczywało w prowizorycznym grobie. Należał mu się honorowy pogrzeb. A ona nie wspomniała o nim oddziałowi przybyłemu z odsieczą, albowiem od umarłych ważniejsi w owej chwili byli żywi. Później na radzie, po powrocie do grodu, zbyt wzburzona sytuacją, też o nim zapomniała i sumienie coraz bardziej dawało jej się we znaki, przypominając o tym zaniedbaniu.

Zastanawiające było, że Dzicy z brankami siedzieli praktycznie cały czas w tej samej okolicy. Drzewo z zamordowanym wojem, obóz gdzie trzymano branki i miejsce, w którym zginął Jan, znajdowały się dość blisko siebie. Także śmierć woja i napad na grupę z dziewczętami najwidoczniej miały miejsce w tym samym czasie. Droga braci do grodu zajęła im ponad dwa, a może i trzy dni, podczas gdy Samkha i jej towarzysze odbyli ją w ciągu jednej nocy, na dodatek spowolnieni przez niezbyt szybko jadący wóz. Na co czekali Hirvio? Gdzie w tym czasie podziewali się Drew i Earm? Dlaczego nie próbowali odbić dziewcząt? A jeśli nie próbowali, to dlaczego tak długo zwlekali z udaniem się po pomoc? Zastanawiało ją jeszcze jedno. Konie, na których bracia uciekli, były podkute, podczas gdy Chris i ona oglądając ślady pozostawione w miejscu, gdzie zginął Jan, również znaleźli ślady podkutych wierzchowców. Dokładnie dwóch. Dwóch jeźdźców na owych koniach wyruszyło z tego miejsca drogą wiodącą wprost do grodu Mildritch.
I dokładnie dwóch tam dotarło, niosąc straszną wieść o porwaniu szlachetnie urodzonych panien. W dodatku po upływie czasu, który także dokładnie pasował do momentu, w którym zamordowano Jana. Doprawdy zadziwiające.

Komu miała powiedzieć o swoich podejrzeniach? Królowej? Alanie? Sama sobie nie poradzi. Tego była pewna. Gorączkowo zastanawiała się czy wśród wojów jest ktoś, komu mogłaby z czystym sumieniem zaufać. Herebeohrta, Octana ani Calina w grodzie nie było. Kto jej pozostał? Wulfgar? Był w oddziale, który wyruszył z odsieczą. Dotąd zawsze mogła liczyć na jego szczerość. Selred? Nie widziała jeszcze ani jego, ani reszty jego rodziny. Gdyby był obecny, zwróciłaby się do niego bez wahania. Ufała jego uczciwości i szczerze lubiła. I nie miało tu żadnego znaczenia, że był zdeklarowanym zwolennikiem królowej. Deor? Nie miała pewności, ale prawdę mówiąc nigdy się na nim nie zawiodła. Był dobrym dowódcą i sprawiedliwym człowiekiem. Śmiałym, lecz zarazem rozsądnym wojownikiem, nie lekceważącym ani przyjaciół, ani wrogów. Dlaczegóż właśnie nie on miałby usłyszeć pierwszy o jej podejrzeniach? Kto, jeśli nie on, mógł pomóc w odnalezieniu prawdziwego mordercy nieszczęsnej Cwene?

Kiedy straże odprowadzały szarpiącego się wciąż Earm’a wsunęła miecz z powrotem do pochwy. Nie chciała okazywać braku zaufania ani Deorowi, ani Chrisowi. Omijając kilku stojących w pogotowiu strażników zbliżyła się do rozmawiających w utworzonym przez wojów kręgu, dwóch mężczyzn.
- Witaj Deorze - zwróciła się z szacunkiem do starszego wojownika.

Diabli nadali, przemknęło przez głowę Chrisa na widok młodej Krigarki. Ale dobrze, że nie Erlene...
Skłonił się przybyłej, z szacunkiem godnym samej Mildrith, chociaż prawdę mówiąc wolałby Samkhy w tym momencie nie oglądać. Ewentualne udzielanie mu poparcia mogłoby się dla niej źle skończyć. Z drugiej strony jej ściągnięte gniewem i smutkiem rysy i uważne przeciągłe spojrzenie, jakim go obdarzyła, absolutnie nie musiały oznaczać, że gotowa jest go udzielić właśnie jemu...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 12-03-2012, 16:27   #157
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Właściwie od samego początku Erlene wiedziała, że tak to się skończy. Od kiedy tylko stało się jasne, że zawitają do królewskiego grodu, była pewna, że prędzej czy później będzie musiało do tego dojść. Będzie musiała stanąć przed obliczem królewskiej żony i córki, by odpowiedzieć na pytanie, którego treść była jej znana na długo przed tym, zanim zobaczyła pierwsze zabudowania grodu. Dyskusyjna pozostawała tylko kwestia tego, kto pierwszy zada to pytanie. Szybsza okazała się Alana.

Komu powinna ofiarować swą lojalność? Pasierbicy, czy macosze? Obie były w podobnym wieku, może niewiele starsze od samej Erlene. W żyłach Alany płynęła krew zmarłego króla, ale to Mildrith dała monarsze syna, następcę tronu. Problem polegał na tym, że ów następna póki co pewnie wolał bawić się drewnianymi żołnierzykami niż dowodzić wojskiem, a jedyne wielkie bitwy, jakie miał - przez najbliższych pewnie jeszcze z dziesięć lat – toczyć to z piastunkami na poduszki.

Kogo powinna poprzeć? Jej ojciec zawsze był wierny królowi, należał do grona jego zaufanych doradców. Ale to było całe lata temu, jeszcze na długo przed śmiercią ojca. Od czasu wypadku nie był on już tak sprawny jak kiedyś, nie mógł uczestniczyć w wyprawach, a jego miejsce z pewnością zajęli inni, młodsi, sprawniejsi, trudno powiedzieć, czy równie rozważni i doświadczeni.

Za kim powinna stanąć? Obie kobiety zapowiadały kontynuację władzy Eadgarda, ale czy którakolwiek była w stanie danego słowa dotrzymać? Erlene miała co do tego poważne wątpliwości. Zresztą, czy kontynuacja tej władzy faktycznie była dla jej ludu dobra? To przecież przez zmarłego króla jej obecna sytuacja wyglądała tak, jak wyglądała. Może nie przyłożył do tego bezpośrednio ręki, ale gdyby tamtej wiosny nie zarządził kolejnej łupieszczej wyprawy, życie Erlene wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. Trudno powiedzieć, czy lepiej.

Ale wyprawa była, ten dureń, Ceawlin - bogowie tylko raczyli wiedzieć, dlaczego –postanowił w niej uczestniczyć zostawiając ją jedynie z obietnicą rychłego, szczęśliwego powrotu. A z obietnicami, wiadomo, bywa różnie. Ceawlin wrócił, nawet w chwale, szkoda tylko, że na tarczy, a nie z tarczą. Tak więc Erlene nie miała powodu, by pałać specjalnym entuzjazmem do poprzedniego władcy. I może właśnie dlatego nie pałała.

Obie pretendentki do tronu obiecywały zaszczyty, ale i tym nie zdołały skusić Wiedźmy. Ona i tak z tych tytułów skorzystać by nie mogła, była przecież „tylko” kobietą. Nie miała męża, na wzmocnieniu władzy którego mogłoby jej zależeć, a bracia… jej bracia już dawno zapomnieli o tym, że mają siostrę. Zapomnieli i to pewnie z wielką ulgą. Pewnie zaszczyty pozwoliłyby jej się wkupić w ich łaski, tylko niby po co miałaby to robić? Była Noituus, ich wsparcie już jej nie było potrzebne.

Obie kobiety chciały zyskać przychylność Wiedźmy, ale to Alana dała jej do zrozumienia, że nie cofnie się przed niczym na drodze do tronu. Poddała nawet w wątpliwość to, czy jej przyrodni brat faktycznie jest jej bratem. „Bękart królem nie zostanie” – zabrzmiał echem w myślach Erlene szyderczy szept Lokiego. Gdyby tylko królewska córka wiedziała… gdyby tylko miała cień dowodu na to, że ów jad, który sączy w przychylne sobie uszy, nie jest kłamstwem bez pokrycia… nie omieszkałaby tego wykorzystać.

Nie wiedziała tego jednak. Nie mogła wiedzieć, bo i skąd? A córka Rodora nie miała zamiaru opowiadać o swych snach. Zresztą, nawet gdyby była to prawda, w czym Alana była lepsza od synka Mildrith? Tym, że urodziła się z właściwej matki i ojca? Raczej trudno to było uznać za jej własną zasługę. Erlene nie mogła też nie zauważyć, z jaką niechęcią królewska córka spogląda na nią prosząc o wsparcie. Pewnie słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Pewnie w myślach przeklinała świat za to, że musi ukorzyć się przed kimś takim. Bo musiała się przed nią ukorzyć, nawet jeśli w całej tej rozgrywce młoda Wiedźma nie znaczyła więcej niż pył na wietrze, to jednak miała za sobą duchy no i… była wybranką bogów, a tym ostatnim nie należało pochopnie się sprzeciwiać.

Erlene nie dała żadnej konkretnej odpowiedzi i nie zamierzała tego czynić, póki jeszcze miała czas. Choć wiedziała już, jak powinna postąpić, to jednak nie należało niczego czynić nieostrożnie. Szansę miała tylko jedną. Potem nie będzie już mogła zmienić zdania.

Gdy opuszczała komnatę księżnej, w jej głowie setki myśli tłukło się niczym rozwścieczony rój pszczół. I tak jak skrzydlaci strażnicy nie dają za wygraną, póki nie dopadną intruza, tak obawy i pragnienia kąsały jej duszę, co i raz wstrzykując maleńką porcję jadu – niepokoju.

Wszystko ustąpiło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy przez pałacowe korytarze przetoczył się głuchy, podobny grzmotowi tysiąca piorunów dźwięk. W pierwszej chwili pierwotne, niezależne od woli instynkty sprawiły, że oddech przyspieszył gwałtownie, a policzki i dłonie zapłonęły żarem. Zaraz jednak do świadomości dotarło, cóż właściwie miało miejsce. Erlene znała ten dźwięk, już go kiedyś słyszała i to wcale nie tak dawno. Podobny huk wydawała z siebie plująca ogniem broń, którą Jan w swej ostatniej walce próbował pokonać Hirvio. Nie mogła się mylić, choć wtedy grzmot był dłuższy, puszczony jakby serią.

Czy naprawdę to słyszała, czy może tylko umysł płatał jej figle? Nie, dźwięk był zbyt wyraźny, by mógł być jedynie omamem. Czy jednak to możliwe? Któż mógł strzelać? Jan?! Ale jakim cudem?! Przecież sama trzymała go w ramionach, gdy konał, na własne uszy słyszała jego ostatnie tchnienie! Choć zdrowy rozsądek temu przeczył, serce nie chciało go słuchać. To musiał być Jan, bo i któż inny?

Nim w pełni zdała sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje, nogi same ją niosły we właściwym kierunku. Ciało za nic miało rozum, wolało słuchać sercu. Biegła więc na złamanie karku mając nadzieję, że zdąży go zobaczyć, nim… nim dotrze do niej, że to bez sensu.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 23-03-2012 o 16:44. Powód: Zgodnie z życzeniem MG dopisana reakcja na wystrzały.
echidna jest offline  
Stary 14-04-2012, 20:58   #158
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Na dziedzińcu robiło się coraz tłoczniej. Nawet służba z kuchni pojawiła się by zobaczyć co było lub też jest przyczyną hałasów podobnych do grzmotów pioruna. Czyżby sami bogowie pojawili się wśród ludzi?? To nie bogowie. Dla jednych niestety, dla innych na szczęście. To nie bogowie tak hałasowali. Tylko Przybysz.
Erlene wpadła na dziedziniec, jednak zorientowawszy się, że jest tam sporo ludzi, zwolniła znacznie kroku. Tłum rozstąpił się przed nią, ale nie z pogardy, lecz z szacunku. Widziała to w ich oczach, nawet wśród wojów. Przechodziła koło tych wszystkich ludzi, którzy tez chcieli wiedzieć co się dzieje. Ciekawość, nieodłączny element ludzkiej natury.
Młoda Wiedźma podeszła do trójki stojącej w samym centrum.
- Zabierzcie ciało. - Łysy wojownik z zakrawionym bandażem zakrywającym oko wydał polecenie. Samkha zerknęła w bok i skinęła głową na przywitanie podchodzącej Noituus. - Dobrze, że jesteś, Erlene.
Ta odpowiedziała jej jedynie lekkim skinieniem głowy. Córka Rodora przystanęła nieco z boku, by nie być w centrum wydarzeń, ale jednocześnie dość blisko, by wszystko słyszeć.

- Gdzie ją położycie? - zapytała zafrasowanym tonem wojowniczka, zwracając się do Deora.

Mężczyzna podrapał się po brodzie. - W jej komnacie? - Było to zdecydowanie bardziej pytanie niż stwierdzenie. Tylko do kogo było owo pytanie skierowane?
Tak więc, jak Samkha spodziewała się, również Deor raczej nie wiedział, co zrobić w zaistniałej sytuacji. Jak większość, wydawał się nią zaskoczony, choć starał się zachować swój zwykły spokój i rozwagę. Na ile ona sama miała tu cokolwiek do powiedzenia? Czy miała prawo sugerować, jakie działania, jej zdaniem, powinni podjąć ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo w królewskim grodzie? Nie dowie się, jeśli nie spróbuje. Jak to rozegrać, by nie poczuł się pouczany przez kobietę i przez to w jakiś sposób dotknięty?

Woj wyglądał na dość poważnie rannego. Cóż takiego mogło mu się stać? Jakieś starcie z Dzikimi?
- Deorze - zaczęła. - Wiedz, że zawsze chętnie służyłam przy twoim boku i, podobnie jak tobie, leży mi na sercu dobro i bezpieczeństwo naszego ludu. Jeśli więc uznasz za stosowne, dziś także oddam się pod twoje rozkazy. Pomiędzy nami jest morderca. Nie może mu to ujść płazem. - Ton jej słów nabrał zaciętości. - Dołożę starań, aby wesprzeć cię w odkryciu prawdy, kto zaiste jest tym szubrawcem i człekiem bez honoru, który obraził bogów odebraniem życia szlachetnie urodzonej niewieście pod bokiem samej władczyni i królewskiej córki. - Skłoniła głowę czekając na odpowiedź.
Deor przez chwilę patrzył na Samkhę jakby zupełnie nie rozumiał o co jej może chodzić, ale tylko przez chwilę. Później kiwnął głową na znak, że się zgadza. Następnie ruchem ręki pogonił ludzi mających zanieść ciało zmarłej córki Leofa do jej komnaty.
Samkha powiodła wzrokiem za oddalającymi się pod mury ludźmi.
- Postawić straż pod drzwiami - zawołała za nimi, a widząc, że zrozumieli, dodała - ...i nie wpuszczać nikogo, póki nie przyjdziemy tam z Deorem.
- Co z twoim okiem Deorze? - zainteresowała się. - Nie wygląda najlepiej. Opatrzył to ktoś porządnie?
- Nic mi nie będzie. - Uśmiechnął się a na zabrudzonym bandażu popłynęła świeża krew. Wojowniczka wiedziała, że jednak będzie mu coś. Rana nie wyglądała najlepiej. - Zagoi się szybko. Mam ważniejsze rzeczy do robienia, niż przejmowanie się małym zadraśnięciem.
- Czyżbyś pragnął dorównać samemu Odynowi? - starała się obrócić to w żart. - Sam brak jednego oka nikomu jeszcze mądrości nie dodał. Pozwól mi to obejrzeć. - Dotknęła ramienia wojownika i poważniejąc szybko, spojrzała mu w twarz.
- Może ja to obejrzę? - zaproponował Chris. - Sztuka medyczna mojego ludu stoi dość wysoko, a część tej wiedzy przybyła tu ze mną.

Erlene rzuciła Chrisowi ukradkowe spojrzenie, w którym trudno było się doszukać sympatii. Nie jego obecności się tu spodziewała, choć może powinna, tak przecież podpowiadał zdrowy rozsądek. Nadzieja na spotkanie, która jeszcze chwilę temu rozpalała jej serce, zgasła już zupełnie. Choć z jej twarzy trudno było odczytać jakiekolwiek emocje, wewnątrz cała aż dygotała z żalu i złości. Na Chrisa, że nie był tym, którego obecności tutaj tak bardzo pragnęła i na siebie samą, że naiwnie uwierzyła, że to możliwe.

- Myślę, że ktoś powinien się zająć ciałem tej biednej dziewczyny - zasugerowała cicho, ale stanowczo. - Przygotować je do ostatniej drogi.

Oko tego woja faktycznie wymagało opatrzenia i może to powinno w tej chwili być priorytetem młodej wiedźmy, w końcu kilka chwil zwłoki, zmarłej i tak już zbawić nie mogło. Ale skoro Samkha i Chris przebijali się w ofertach pomocy, ona już nie musiała. Wolała nawet pozwolić im się wykazać.

Erlene odeszła razem z ciałem dziewczyny. Gapie powoli wracali do swych zajęć. Straże dopomogły ociągającym się. Na placu, w ciszy i blasku księżyca została tylko trójka ludzi.
- Odyn oko sprzedał, a nie stracił. - Uśmiechnął się woj do wdowy po Oslufie. - Dorównać mu nie dorównam. Ale pomoc chętnie przyjmę. Ciężko samemu zmieniać opatrunek.
- Proponowałbym moją komnatę - powiedział Chris - bo tam mam wszystkie moje rzeczy, w tym i lecznicze mikstury. Ale i tak przydałyby się czyste płótna i gorąca woda - dodał. - Może wejdziemy przez kuchnię? - zaproponował.
Medykiem nie był, ale jakie takie pojęcie o ranach i zapobieganiu zakażeniom miał.
Pacjent wzruszył tylko ramionami i ruszył za Kanadyjczykiem.
Ledwie Samkha dwa razy zapukała rękojeścią noża w okute odrzwia kuchni, jedno skrzydło uchyliło się i wyjrzała zza niego zaciekawiona i trochę przestraszona dziewczyna.
- Otwieraj - nakazała jej Samkha. - Będziemy potrzebować szarpi na opatrunek i świeżo zagotowaną wodę. Coś jeszcze Chris? - zapytała kiedy wszyscy już znaleźli się w wielkiej, ale skąpo o tej porze oświetlonej jadalni
- Parę długich, czystych kawałków płótna - odpowiedział. - I jakąś miskę.

Życzenie wojowniczki zostało w mig spełnione. Dwóch chłopców kuchennych podążało za całą trójką niosąc te wszystkie wymienione rzeczy.
- Kto ci to zrobił? - zapytała wojowniczka, kiedy ruszyli po schodach do komnat.
- I kiedy - dorzucił Chris.
- Dzicy. - Odparł Deor jakby to była najzwyczajniejsza rzecz w świecie. - Trzy dni temu. Potyczka w lesie. Zwycięska. - Dodał z dumą w głosie.
Chris zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby było inaczej, dzielny wojownik w tej chwili gryzłby ziemię, chyba że jego czaszka służyłaby komuś za puchar.
- Daleko? I ilu ich było? - spytał.
- Duży oddział. Dwa dni drogi stąd, na północ.
Samkhce zadrżało serce. Gdzieś tam właśnie leżały granice jej rodzinnych włości.
- Czy można jakoś ustalić, skąd oni wszyscy przychodzą? - spytał Chris. - Z Gór Kruków, niszcząc wszystko po drodze, czy wyskakują jak spod ziemi?
- Z Gór Kruków?? - Pytanie było z tych raczej retorycznych. - Tamtędy przychodzą i tak, niszczą wszystko na swojej drodze. Jak przechodzą góry?? Nie wiemy. To wysokie góry, bardzo wysokie, nie do przebycia. Ale oni jednak jakoś je pokonują. Przychodzą, palą, rabują - odparł zamyślony.
- Czy próbował ktoś jakoś ustalić, w którym miejscu przebywają góry? - spytał Chris. - Ślady przejścia ich oddziałów muszą się gdzieś zaczynać. Rozstawiano patrole wzdłuż gór? Można by w ten sposób choćby w przybliżeniu określić rejon.
- Patrole wzdłuż gór?? - Deor popatrzył na Chirsa jak gdyby ten bredził. - To olbrzymi teren. Tego nie da się upilnować, zwłaszcza gdy Dzicy grasują w pobliżu grodów. A później... później nikt nie myśli o nich.
- Zbyt mało nas by chronić każdy gród i równocześnie strzec granic, a ich zbyt wielu. - Samkha z rezygnacją potrząsnęła głową. - Brak nam silnego władcy. Jeśli nie odzyskamy życzliwości Odyna, nic nas nie ocali.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 14-04-2012, 21:07   #159
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chris nie skomentował wypowiedzi Deora. Osobiście uważał, że szybkie patrole i wieże sygnalizacyjne załatwiłyby choćby częściowo ten problem. Ale nie chciał dyskutować. Poza tym dotarli do jego kwatery i pora była zająć się sprawą (chwilowo przynajmniej) ważniejszą.

- Zapraszam. - Chris otworzył drzwi. - A wy przynieście jeszcze dwie dobre lampy - zwrócił się do chłopców. - Albo z pięć świec.
- Usiądź proszę
- zwróciła się Samkha do rannego woja, zaraz po tym jak rozejrzała się krótko po kwaterze Utlandsk. Pokój był niewielki ale porządny. Zadbano by gość mógł się tu czuć dobrze.
Deor ciężko opadł na siedzisko i wsparł plecami o wysokie oparcie krzesła.
- Zdejmę najpierw stary opatrunek - uprzedziła, zanim zajęła się przesiąkniętymi krwią bandażami. Delikatnie rozklejała zaschnięte warstwy przybrudzonej już mocno materii.
- Co za partacz zakładał ten opatrunek? - spytała.
- Ależ bardzo ci dziękuję za docenienie mojej pracy. - Deor nawet się uśmiechnął przy tej operacji, chociaż nawet tak delikatne dłonie jak wojowniczki musiały sprawić mu ból.
- Nie było nikogo innego? - spytał Chris. - Czy to po prostu bezgraniczna wiara w siebie?
- Nie zawsze masz pod ręką kogoś do pomocy
- odparł spokojnie.
Chris pokręcił głową. Dwa dni to dużo czasu. Widać Deor miał się za twardego faceta, któremu takie rany nie są straszne.
- Bez oka można pożyć - stwierdził. - Bez głowy to trochę trudniejsze, a z takiej rany różne paskudztwa mogą się zrodzić. - Po co miał tłumaczyć ideę zarazków, których i tak zobaczyć nie można. - Ale, jak widzę, mogło być gorzej.
Przynajmniej nie było widać ropy, ani żadnych zgnilizn się nie czuło. Co prawda na to nieco za szybko, ale kto mógł wiedzieć, jak to w tym świecie wygląda.
- Dobry trunek by się przydał - powiedział.
Samkce dwa razy powtarzać nie trzeba było. Pchnęła drzwi barkiem, bo ręce już we krwi miała poplamione.
- Hej tam, chłopcze! - zawołała młodego sługę. - Biegiem po najlepsze wino.
- I najmocniejszą gorzałkę
- dodał Chris.
- Cały antałek wina! - sprecyzowała Samkha.
- I kubki! - dokończył Chris.
Po chwili posłaniec wrócił, targając dwie flaszki i pękaty dzbanek.
- Antałka dać nie chcieli - wyjaśnił.
- Sknery - sapnęła wojowniczka.
Chłopaczek skulił się, jakby się obawiał, że to jemu, posłańcowi przynoszącemu złe wieści, się oberwie. Gdy jednak nikt nie dał mu po uszach jakby się uspokoił. Oddał Chrisowi butelki i dzbanek, po czym, ponaglony gestem Samkhy, zamknął za sobą drzwi. Chris wrzucił do wrzątku parę kawałków płótna, a po chwili wyciagnął je używając pęsety. Pomachał nimi w powietrzu, by ostygły.
- Możemy zaczynać - powiedział.
Samkha i Deor z zaciekawieniem i pewnym niepokojem obserwowali jego poczynania.
- Daj ręce - poprosił Samkhę, gestem sugerując, że wojowniczka powinna je trzymać nad miednicą.
- Co chcesz zrobić? - zdziwiła się.
- Medycy w moim świecie wiedzą, że przy opatrywaniu ran ważne są czyste ręce - wyjaśnił Chris. - Ale nie o zwykły brud chodzi. Nie o taki, który można zmyć wodą.
Obficie polał dłonie Samkhy gorzałką. Deor aż sapnął, widząc takie marnotrawstwo wspaniałego trunku.
- Nie martw się Deorze, zostanie też dla ciebie.
Na potwierdzenie tych słów Chris nalał szczodrze trunek do kubka i podał rannemu.
- Do dna - powiedział. - A ty przez moment niczego nie dotykaj - zwrócił się do dziewczyny.
Deor bez skrzywienia wypił duszkiem zawartość kubka, a potem gestem poprosił o dolewkę. Chris kątem oka spojrzał na Samkhę, a gdy ta ledwo dostrzegalnie skinęła głową spełnił prośbę wojownika.
- Weź i oczyść ranę. - Chris podał ‘pielęgniarce’ jeden z kawałków płótna. Po chwili do tego samego celu posłużył drugi kawałek
- Na szczęście chleb z pleśnią nie będzie potrzebny - powiedział Chris po obejrzeniu rany. - Czy igłą posługujesz się równie sprawnie, jak mieczem? - spytał Samkhę.
- Kobieta musi umieć takie rzeczy. - Uśmiechnęła się zaczepnie.
Chris na moment spojrzał na nią w sposób sugerujący, iż pamięta, że ma do czynienia z kobietą.
Raz jeszcze polał jej dłonie wódką, a potem podał igłę z nitką.
- W twoje ręce - powiedział.
- Powiedz tylko, czy tak będzie dobrze - poprosiła. - Widziałam jak szyłeś mi rękę. Trochę inaczej. Chyba pamiętam.
- Z pewnością masz lepszą rękę, niż ja
- stwierdził Chris. - I na pewno zrobisz to dokładnie. Trzy szwy starczą.
- Co chcecie zrobić?
- zaprotestował Deor. Niezbyt energicznie, bowiem wlany w niego trunek zrobił swoje.
- Żeby rana szybciej się goiła, trzeba ją zszyć - powiedział Chris. - Z pewnością nieraz to widziałeś.
Deor nic nie odpowiedział, tylko z pełną determinacji miną wystawił twarz na działania Samky. I jedynie troszkę się skrzywił podczas zakładania szwów.

- I jak mi poszło? - spytała Samkha, bezceremonialnie obcinając nożem końcówkę nici.
- Świetnie - odparł całkiem szczerze Chris. Starł z okolic rany resztki śladów krwi, a potem posypał odpowiednie miejsca białym proszkiem. Nałożył na wszystko sterylną gazę.
Samkha przytrzymała ją nakrywając i dość mocno bandażując przyniesionymi z kuchni pasami czystego płótna.
- Skończone - odetchnęła.
Opatrzony woj także wyraźnie się odprężył. Usiłował wstać, lecz Samkha bezceremonialnie przerwała jego próbę.
- Zaczekaj. Pomożemy ci się przenieść. Położysz się na chwilę i odpoczniesz - powiedziała, nie zważając na to, że jedynym łóżkiem w okolicy jest łóżko Chrisa. - Chwila odpoczynku i potem wrócisz do siebie.
Przy wydatnej pomocy Chrisa i niezbyt wielkich oporach ofiary ich zabiegów Samkha pomogła Deorowi dotrzeć do łóżka i ułożyć się na futrach.
- Tylko na chwilę - powiedział Deor, przymykając oko. - Zaraz wstanę i się napijemy.
Późna pora i dwa kubki alkoholu zrobiły jednak swoje. Nie minęło kilka uderzeń serca, gdy w pokoju rozległo się ciche pochrapywanie Deora.
- Pora uczcić nasz sukces. - Chris wlał wino z do kubka, potem nalał i sobie.
Nim wzniósł toast podszedł do drzwi.
- To wylać, to spalić - zadysponował, podając czekającym wciąż i ziewającym chłopakom. - A potem już nie będziecie potrzebni.
- Za co mielibyśmy wznosić toasty?
- Kiedy się odwrócił, Samkha zamyślonym wzrokiem wpatrywała się w zawartość kubka trzymanego w dłoni. Najwyraźniej nie uznała udanej operacji za wystarczający powód.
- Czuję się winna - powiedziała cicho. - Może nie powinnam była ich tu przywozić? Gdybym zrobiła dla nich coś więcej... Opowiedz mi, co tam się stało. - Przyglądała mu się dziwnie natarczywym wzrokiem.
- Czy miałeś cokolwiek... - przerwała szukając odpowiednich słów. - Czy wiesz jak umarła Cwene? Kim jest morderca?
- Za to, by jak najszybciej trafił do Halli
- powiedział Chris unosząc w toaście kubek.
- Jeśli tak mówisz, niech tak się stanie - odpowiedziała wychylając własny.
- Jestem pewien, że była z kimś umówiona - powiedział po chwili. - Inaczej z pewnością nie ruszyłaby się ze swej komnaty. Sama widziałaś, że stroniła od ludzi. Gdy ich ujrzałem, szamotali się ze sobą. Spadła, zanim zdążyłem przebyć połowę dzielącej mnie od nich odległości. Dopiero później zobaczyłem, że to Cwene, że zginęła od sztyletu, którym ugodził ją jej rozmówca.
- Jej brat oskarżał ciebie o to zabójstwo...
- Albo jest ślepy
- odparł Chris - albo wie, kto jest mordercą i chce go chronić. A najlepiej to zrobić oskarżając kogoś innego. Równie dobrze mógł zrobić to sam, by własna siostra nie oskarżyła go o tchórzostwo i ucieczkę z pola walki. - Upił ze swego kubka spory łyk.
- Kto o zdrowych zmysłach odbierałby życie rodzonej siostrze z takiego powodu? - Potrząsnęła głową, jakby zaprzeczała własnym myślom.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-04-2012, 21:49   #160
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Chris przyglądał się swej rozmówczyni z zainteresowaniem, bynajmniej nie spowodowanym jej urodą, chociaż tej nic nie można by zarzucić. To był jej świat, a ona zadawała takie śmieszne pytania. A może to właśnie on nie pojmował tegoż świata?
- Co powiedziałabyś swemu bratu, gdyby uciekł, zostawiając cię samą w obliczu wrogów? - spytał.
- Chciałabym wiedzieć dlaczego... Nie! Mój brat by tego nie zrobił... A gdyby jednak, musiałby mieć jakiś powód. Gdyby tak było w istocie... - Znów, przymknąwszy oczy potrząsnęła głową. - Milczałabym.
- Nie każdy zapewne ma taki charakter, jak ty, Samkho. - Przez moment patrzył nie na nią, a za okno. - To mógł być jeden z powodów sporu. Nie wiem... Wiem za to, że Earm skłamał i to specjalnie. Nie mógłby mnie pomylić z nikim, z żadnym innym mieszkańcem grodu. Aż tak ciemno nie było. Za to było na tyle ciemno, że nie byłby w stanie rozpoznać, kto stoi na murze. Nie miałby szans zobaczyć, że to jego siostra. A gdy wyszedł z wieży wiedział, że to ona zginęła, chociaż nawet na nią nie spojrzał. Nawet do niej nie podszedł. Dziwne zachowanie jak na kochającego i zrozpaczonego brata.
- Mnie dziwi jeszcze coś innego. - Samkha w zamyśleniu zmarszczyła brwi. - Gdzie Earm i Drew byli zanim dotarli do grodu? Mieli konie. Dobre konie. Droga nie powinna zająć im więcej niż pół dnia.
- Albo, przerażeni, zgubili drogę uciekając na oślep, albo też w inny sposób ten czas spożytkowali, nie zważając na to, iż trzy panny w poważnych tarapatach pozostawili. - Chris bawił się kubkiem, z którego ostatnio nie ubył nawet gram wina. - Tak sobie myślę o tych śladach podkutych koni w miejscu, gdzie zginął Jan.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Napięcie w spojrzeniu dziewczyny zyskało na intensywności.
- Jak sama powiedziałaś... - Chris spojrzał na Deora, ale ten w najlepsze pochrapywał - przybyli tu na koniach. Dobrych koniach, a nie wywłokach. Napad miał miejsce trzy dni temu. Pieszo by doszli, a musieli się rzucić do ucieczki na samym początku napadu. Gdzie byli przez dwa dni? I co dwa, dokładnie dwa podkute konie robiły w obozie Dzikich? A potem same pobiegły w stronę grodu?

Wojowniczka nie spuszczała oczu z twarzy Chrisa, tylko jej oddech przyspieszył. Potem przechyliła pucharek do ust jednym haustem dopijając resztę wina. Gestem ręki poprosiła o dolewkę kolejnej porcji.
Chris natychmiast spełnił jej prośbę.
- Nie moją jest rzeczą oceniać postępki tak zacnego wojownika, jak Earm - w głosie mówiącego niemal nie dało się słyszeć ironii - ale chciałbym się dowiedzieć, co z bratem robili przez te dni. Nie sądzę jednak, by zechciał się z nami sekretem owym podzielić.
- Byłam w ich komnacie. Chciałam rozmówić się z Drew’em. Wtedy usłyszałam strzały. Żałuję, że nie poszłam tam wcześniej. Chris... - Źrenice utkwionych w niego oczu rozszerzyły się gwałtownie. - Erlene opatrywała go dzisiaj. Zna się na ranach. Powinna rozpoznać kiedy go raniono. Wczoraj czy dużo wcześniej.
- Gdyby rana była świeża, to by znaczyło, że kłamią - powiedział Chris. - Trzydniowa rana nie świadczyłaby o tym, że mówią prawdę. Twoje zdrowie. - Uniósł kubek.
- Chcę po prostu wiedzieć. Przekonać się. Nie mieści mi się w głowie, że wojownik z poważanego rodu mógłby... - Upiła kolejny spory łyk trunku nie dokończywszy zdania. Poczęła nerwowo przechadzać się po pokoju ściskając kubek w obu dłoniach. Nie chciało jej wprost przejść przez gardło wyrażenie podejrzeń kłębiących się w jej głowie. - Nie wierzę!
Chris także wypił kolejny łyk wina. Musiał przyznać, że nie poskąpiono im na jakości trunku.
- Też bym nie miał ochoty wierzyć w coś takiego - powiedział. - I wolałbym zdobyć chociaż cień dowodu na to, że się mylę.
- W moim świecie bywały takie czasy - mówił cicho - że brat zabijał brata, by siąść na tronie, sprzedawał swoje siostry w zamian za sojusze, był w stanie wybić do nogi pół świata, by utrzymać się na tronie. Zawierali sojusze, by kogoś zniszczyć, a potem natychmiast zdradzali swego sojusznika. A byli też tacy, co dawali się pokroić dla swoich bliskich, lub ginęli, by naród mógł przetrwać. Wszędzie ludzie są tacy sami, w każdym stadzie może się znaleźć czarna owca.

Chris popatrzył w orzechowe oczy Samkhy, oczy, w których czaił się smutek. Zdecydowanie bardziej wolał, gdy płonęła w nich radość.
- Sądzisz, że bogowie już przypisali nam jakieś miejsca w tej historii? Zrozumiałabym, gdyby chodziło tylko o mnie, o Erlene, o nasz lud. Ale ty? Ciebie nie powinno tu być.
- Nigdy bym nie odżałował straconej okazji na spotkanie ciebie - powiedział Chris. - Widać to mi było pisane. Jan i Tim byli żołnierzami, zawodowymi wojownikami można by rzec. Ja się w tym towarzystwie znalazłem przez przypadek który sprawił, że się znalazłem o określonej chwili w określonym miejscu.
- Chris proszę! Nie powinno cię tu być. Nie obchodzi mnie czy to był przypadek, czy wola bogów. Wolałabym, żebyś się tu nigdy nie pojawił - wyszeptała niemal ostatnie zdanie.
- Usiądź, proszę. - Gestem poprosił, by usiadła na jednym ze znajdujących się na podłodze niedźwiedzich futer.

Wyglądała na lekko zdezorientowaną, gdy kilka razy przerzuciła spojrzenie to na skóry to na niego. Znów odruchowo upiła nieco wina zanim zrezygnowana opadła na kolana i przysiadła na zaproponowanym przez Chrisa miejscu. Z opuszczonymi ramionami i pochyloną głową wpatrywała się w swój kubek.
Kanadyjczyk usiadł obok niej po turecku. Jakimś dziwnym trafem dzbanek z winem również dołączył do ich towarzystwa.
- Przykro mi bardzo - powiedział, równie cicho jak ona wcześniej - że rujnuję twoją wizję świata.
Spojrzała na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem.
- Rujnujesz? - zapytała zdziwiona.
- A nie? - Dla odmiany zdziwił się Chris.
- Nie miałeś przecież żadnej szansy wyboru, kiedy cię tu sprowadzono - stwierdziła. - To raczej tobie zrujnowano życie, jeśli mam wierzyć w to, co widziałam i słyszałam w jaskiniach Noituus. - Wykrzywiła usta w grymasie zmieszanej ze smutkiem ironii.
- Zrujnowano? - powtórzył. Wpatrywał się w nią przez jakiś czas, a potem powiedział: - Zapewniam cię, że nie czuję się zbytnio pokrzywdzony. Przynajmniej w tej chwili.
- Nie wolałbyś być teraz we własnym świecie, w rodzinnym domu? Wśród bliskich? Nie przeszkadza ci, że wplątano cię w sprawy, które nie dotyczą ani ciebie, ani twojego ludu? Że bogowie chcą, byś narażał życie dla obcych ludzi, którzy sami nie potrafią się między sobą porozumieć? Dlaczego nie wróciłeś do domu, kiedy Thor dawał ci taką szansę?
- Mam szansę zrobić coś pożytecznego - odparł Chris. Raczej nie na miejscu byłoby mówić o wpływie Samkhy na tę decyzję. Gotowa jeszcze mieć wyrzuty sumienia. - Poza tym bardzo mi odpowiada twoje towarzystwo - dodał. Czasami nie słuchał swoich własnych rad.
- Szkoda, że nie spostrzegłeś, że to towarzystwo nie najlepiej wpływa na zdrowie tych, którzy są zmuszeni przebywać w moim otoczeniu - prychnęła, choć daleko jej było do rozbawienia.
- Jak na razie nie narzekam - stwierdził Chris. - I jakoś nie zauważyłem, by towarzyszyła ci jakaś seria nieszczęść, szerokim strumieniem spływających na stojących niedaleko ciebie.
- Jeszcze nie zauważyłeś - powiedziała cicho.
- Zbyt ponuro patrzysz na świat - odparł. - Czemu?
- Mam powody, by tak uważać - odpowiedziała tak ponuro, jak powinien się po niej w tej sytuacji spodziewać.
- Nie do końca mnie przekonałaś, ale nie będę cię naciągać na zwierzenia - oznajmił Chris, dolewając wina i jej, i sobie.
- Kiedy tu przybyliście miałam sen - wydukała nieco drżącym głosem. - Widziałam groźbę wiszącą nad wami. Widziałam w nim martwego Jana. Jak więc mam pozostać spokojna o przyszłość? Ty także byłeś w tym śnie.
- Żywy? Bo jeśli tak, to nie będę się martwić - powiedział. - A jeśli nie, to będę musiał się postarać, by ten sen się nie ziścił.
Dotąd była pewna, że nigdy nie wspomni mu nawet o tym, co wtedy ujrzała. Dlaczego więc nie dotrzymała obietnicy? Może to wino? Mówią, że rozwiązuje język i plącze myśli. A może wreszcie nastał czas na odrobinę szczerości?
- Najgorsze było to, że to ode mnie zależała twoja przyszłość. Od tego, jak postąpię zależało, co stanie się z tobą. Dano mi wybór, a ja nie wiedziałam, jak mam to wykorzystać. Nie chcę tego. Boję się, że zrobię coś, co cię zgubi. Że któregoś dnia zobaczę cię... bez życia, jak... jak Jana. - Zacisnęła zęby, by pokonać narastający ucisk w gardle. Nie śmiała na niego spojrzeć. - Ja... ja nie chcę mieć twojej krwi na rękach.

Przez chwilę zapanowało milczenie. Chris wypił nieco wina, potem drugi łyk.
- I nie będziesz mieć, zapewniam. - Dotknął jej dłoni. Samkha podniosła na niego wzrok, w którym czaił się ból. - Każdy człowiek podąża własną ścieżką życia. Kiedy dojdę do jego kresu, nastąpi to na skutek moich wyborów. Nigdy nie dopuszczę do tego, żebyś przeze mnie cierpiała. Zapomnij więc o tym śnie, proszę.
Nie wierzyła, że zdoła kiedykolwiek zapomnieć. Czy Jan miał wybór, kiedy odbierano mu życie? Wątpiła. Cóż jednak miała odpowiedzieć Chrisowi? Że przestanie się nim przejmować? Przecież nie przestanie, żadną miarą. Jak miała wierzyć, że nie dopuści żeby cierpiała, skoro już tak się stało? Jakże miał tego dokonać, skoro nie miał na to wpływu?
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172