Walka, walka, walka. Khazad był w swoim żywiole. W tej chwili liczył się tylko on i jego przeciwnik. Adrenalina buzowała w żyłach, a złość i zaciekłość ogarniały Krasnoluda. Rąbał toporem raz za razem, zbijał ciosy, zasłaniał się tarczą. Pełna koncentracja i skupienie, aż do wygranej.
W pewnej chwili usłyszał jak Wolodia krzyczy na Felixa. Khaldina ogarnął gniew. Co to ma znaczyć, że nie walczy? Chce uciec, zdezerterować? Jak tylko będzie po wszystkim Khazad się z nim policzy. Jego to już dobrze nauczono, jak się postępuje z tchórzami i dezerterami. Nikt chyba nie chciałby być teraz w skórze Felixa.
Jednak w tej chwili ważniejszy był pojedynek. Khazad obrał sobie za cel człowieka z mieczem, który cechował się normalnym wyglądem (nr 6). Wybrał go, ponieważ istniało ryzyko, że mógł przedrzeć się z prawej strony w pobliże wozu. Khaldin postanowił, że do tego nie dopuści.
Zaatakował atakiem wielokrotnym. Liczył na to, że uda mu się wykończyć przeciwnika od razu. |