Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2012, 14:32   #22
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podjęcie przez grupę pierwszej decyzji okazało się nie lada wyzwaniem. Mimo że Sven wcale myśliwym czy podróżnikiem nie był, jego przywództwo uznano by bez dyskusji; natomiast gdy przyszło do demokratycznego wyboru okazało się, że co osoba to inna opinia. Nic dziwnego, że nikt nie chciał brać na siebie ciężaru odpowiedzialności za grupę... czyli w praktyce wykłócania się o wszystko - nawet gdy oponenci nie znali się na rzeczy. Przynajmniej póki co tak właśnie zapowiadały się relacje. Koniec końców wędrowcy zostali więc na trakcie i podążali nim przez kolejne kilka godzin. Gdy słońce minęło zenit upał zrobił się niemal nie do zniesienia - nawet cień rosnących wokół drogi drzew niewiele pomagał. Objuczona ciężkim ekwipunkiem młodzież pociła się jak myszy i coraz więcej spojrzeń kierowało się z tęsknotą na południe, w stronę szumiącej z oddali Wartki.

Nagle Solmyr stanął jak wryty, a idący za nim Saelim omal nie rozbił sobie nosa o plecak zaklinacza. Już miał skląć “dziwaka” na czym świat stoi, gdy i on to usłyszał - a potem wszyscy pozostali. Najpierw wzięli to za tętent kopyt. Potem pobudzona sytuacją wyobraźnia podpowiedziała rozumowi ryk niedźwiedzia. Dopiero po chwili Rafael roześmiał się i rzekł: Burza idzie!

I rzeczywiście - nie minął kwadrans a z niebieskiego, jeszcze niedawno, nieba lunęła ściana deszczu. Wszyscy rzucili się w lewo, przedzierając przez rosnące przy trakcie krzaki,by jak najszybciej skryć się w głębi lasu, gdzie rozłożyste konary dawały jaką-taką ochronę przed gwałtowną ulewą. Thonrbrand rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze, szukając schronienia na własną rękę, a Sigrid błyskawicznie wpełzła do plecaka. Ludzie zaś pobiegli po miękkim poszyciu szukając odpowiednio dużych drzew. W szumie deszczu i huku grzmotów niewiele było słychać i widać, ale udało im się nie pogubić. W końcu, przemoczeni do suchej nitki, skryli się pod sąsiadującymi ze sobą drzewami.




Niektórzy wykorzystali ten czas by zrobić przegląd ekwipunku - w końcu lutnia czy cięciwy do łuków nie mogą zamoknąć! - inny zaczęli przebierać się w suche rzeczy, a potem, korzystając z okazji, zajęli się jedzeniem. Wiadomo było, że letnia burza wkrótce minie; i faktycznie - po kolejnym kwadransie ulewa zmieniła się w deszczyk, a w końcu słychać było już tylko monotonne kapanie, gdy woda spadała z gałęzi i liści. Wkrótce niebo rozpogodziło się i tylko unosząca się w powietrzu parna wilgoć przypominała o niedawnej burzy. Wszyscy podnieśli się, by ruszyć z powrotem na trakt... i z ust Korenna wyrwał się zduszony okrzyk. Na gałęzi bezpośrednio nad głowami Solmyra, Fernasa, Eillif, Saelima i Etroma wisiała olbrzymia, niemal dwumetrowa, pseudo-drewniana konstrukcja.




Promienie słońca oświetliły gigantyczne “jajo”, a buczący dźwięk, na który nie zwróciliście wcześniej uwagi z powodu deszczu, nasilił się. Banię zaczęli opuszczać pierwsi skrzydlaci mieszkańcy-strażnicy, którzy poczęli nieśpiesznie kołować nad głowami młodzieńców i zielarki.

Saelim zadarł więc głowę i zaczął się przyglądać narośli. Po obserwacji dość długiej, by zrozumieć, że wciąż nie ma pojęcia co to jest, odwrócił się w stronę grupy i wskazując palcem na dziwny obiekt zapytał:
-Co to, do cholery, jest?
Oszust oczywiście bywał w lesie, ale za swoje naturalne środowisko uznawał budynki i tłumy. Przyroda była dla niego zjawiskiem, którego nie miał zamiaru poznawać dogłębniej.
Fernas usłyszawszy pytanie Oszusta podniósł głowę do góry, po czym jak najszybciej się odsunął. Usłyszał wtedy buczenie, a z dziwnego przedmiotu zaczęły wydostawać się owady.
-No to mamy odpowiedź. To gniazdo. Radzę się odsunąć - skwitował krótko i bez emocji, po czym odszedł jeszcze dalej. Wolał nie zostać pokąsany.
Eillif, kiedy tylko dowiedziała się, że z “gniazda” zaczęły wylatywać jego mieszkańcy oraz że owa konstrukcja wisiała nad jej głową, zaczęła powoli i jak najciszej się oddalać. Robiła to w skupieniu, ciszy i z szeroko otwartymi zielonymi oczami, nie spuszczając wzroku z dziwnego przedmiotu. Zielarka spędzała dużo czasu w lesie, ale czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała. Nawet nie myślała czym to może być, wiedziała tylko, że dla własnego bezpieczeństwa oraz zapewne bezpieczeństwa całej grupy musi się jak najszybciej oddalić.
- Biednemu to zawsze wiatr w oczy i... - Etrom postanowił nie dopowiadać bardziej wulgarnej części tego przysłowia. Nie chodziło mu o to by nie urazić owadów a bardziej o Eillif. Może być aspołecznym wrzodem na tyłku ale resztki kultury osobistej posiada. Zwłaszcza że poczuł w tej dziwnej i nieszczególnie przyjemnej dla oka dziewuszce. Ale to później. Teraz istotne było robactwo.
- Może - zaczął - dobrze by było to ściąć? Znaczy, takie robactwo to na kilometr i jeszcze trochę, latać potrafi... niebezpieczne szkodniki. Skoro jesteśmy na tej wyprawie - mówił dalej, również się oddalając od gniazda - celem której jest pomoc wiosce to... - Zamknął się. Sam zaczął wątpić w logikę swojego rozumowania. Nie wie dla czego ale poczuł że chciałby stać się przydatny. A że ma topór i jest synem drwala, to wnioski same się nasuwają.
Solmyr, kiedy tylko usłyszał zduszony krzyk Korenna, zatrzymał się. Spojrzał w górę na drewnianą konstrukcję, która przypominała mu gniazdo i oddalił się, bardzo ostrożnie stąpając po ziemi, tak aby nie wydać zbyt głośnego dźwięku.
- Lepiej tego nie ścinajmy. - ~Bezpiecznie byłoby to spalić.~ Pomyślał. - Co robimy? Ja proponuję się oddalić i znaleźć jakieś ustronne miejsce, aby pogadać, zjeść i się przespać.
Solmyr szeptał, cały czas obserwując “gniazdo”. ~Szerszenie dość nietypowe~, rzekł w myśli. Próbował sobie przypomnieć czy widział bądź czytał o takich wcześniej.
- Nie radzę tego tak zostawiać - powiedział bard. - [i]Pozbądźmy się tego, póki nikt nie ucierpiał[i] - nie sądził by szerszenie spowodowały jakieś groźne rany, ale przezorny jest zawsze ubezpieczony. [i]
Etrom ciągnął więc dalej swoje. - Ścinam. A potem w nogi do wody... z tego co wiem robale latające nie pływają najlepiej... - Mówiąc to wyjął swój toporek i patrzył to na gniazdo to na drzewo. “Kalkulował” sobie co będzie lepiej, czytaj, bezpieczniej ściąć. I po chwili, bez głebszego zagłębiania się w problemie... Podszedł pod sam baniak i trzymając pewnie topór zamachnął się z całych sił, celując jak najwyżej w gniazdo. Potem słychać było tylko krzyk: W NOGI! - to Etrom krzyczał. Sam, oczywiście też zastosował się do swojego własnego zalecenia i zaczął uciekać.

Zalecenie było ze wszech miar słuszne. Już oględziny Saelima sprawiły, że szerszenie zainteresowały się dwunogami i zaczęły krążyć wokół głowy złodzieja, a solidny wstrząs, jaki zaserwował bani Etrom sprawił, że ze wszystkich otworów gniazda zaczęły wylatywać rozjuszone owady.
- Chowajcie głowy! Głowy! - wrzeszczał Yarkiss, ale ciężko było zastosować się do tego zalecenia gdy rój składający się z kilku setek, a może nawet i tysięcy (w końcu strach ma wielkie oczy) owadów otaczał podróżników ze wszystkich stron. Szum cienkich skrzydeł przerodził się w monotonny huk przeplatany wrzaskami strachu i bólu ludzi, gdy szerszenie pikowały na bohaterów wczepiając się w ubranie, wplątując we włosy, plecaki, torby, kłując i gryząc gdzie popadnie. Do Wartki był jeszcze spory kawałek, a owady nie odpuszczały; do tego były szybsze od ludzi! Co prawda z każdym przebytym metrem było ich mniej, ale nadal atakowały. Wreszcie przedarliście się przez jedne krzaki, drugie, nadrzeczne sitowie i wreszcie wpadliście do rzeki, zanurzając się w niej z głowami. Na szczęście w tym miejscu nie była zbyt głęboka; a i wokoło było się czego chwycić. Musieliście jednak kilkukrotnie zanurzyć się pod wodę nim ostatnie szerszenie zrezygnowały z ataku i odleciały w stronę gniazda. Tylko ostatnie niedobitki zwycięskiej armii bzyczały niemrawo, pełzając po mokrych ubraniach pokonanych.

Z ulgą wypełzliście na drugi brzeg, dysząc ciężko i oglądając swoje spuchnięte, podrapane ciała. Ranki piekły jednak tak bardzo, że z jeszcze większą ulgą wróciliście do wody. Nie wyglądało na to, że opuchlizna zejdzie szybko; zwłaszcza Saelim, Etrom i Korenn wyglądali źle - spuchnięci bardziej niż reszta, oddychali z wyraźnym trudem. W najgorszym stanie był Etrom, który podszedł przecież pod samo gniazdo i uderzał w nie toporkiem.

Ralfi z wściekłością strącał ostatnie owady z przemoczonej skórzni.
- Co to u licha było?! - wykrzyczał do
Etroma, stukając się palcem w czoło. Był zły, że nie zdążył powstrzymać Zaraźnika. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, podnosząc z przyrzecznych zarośli torbę i łuk. Niestety nie zdążył zrzucić kołczanu - lotki strzał zamoczyły się na dobre. Stanął przy brzegu, oczekując aż reszta towarzyszy się pozbiera. Teraz dopiero spojrzał na swoje ukąszenia. Nie były najgorsze w porównaniu do innych, ale mimo to lepiej się nimi zająć, kto wie czy nie miał czasem uczulenia na jad szerszeni. Wielu ludzi wykazywało większą wrażliwość na tę truciznę, co groziło poważnymi skutkami.
- Znam kilka roślin, które uśmierzą opuchliznę, ale przydałoby się coś, co zneutralizuje ten jad. Wiesz co mogło by pomóc? -rzucił rzeczowo do
Eillif, pomagając jej wstać.
Jarled także uciekał przed szerszeniami do rzeki. W trakcie panicznego biegu myślał tylko o tym żeby od żądeł nie ucierpiała jego twarz i szyja. Po wyjściu z rzeki Jarled był mokry i wściekły na Etroma.
~Zamiast w gniazdo mógłby w siebie trafić~ Pomyślał syn grabarza i zaczął szukać czegoś suchego aby mógł wytrzeć broń. Podczas wycierania ostrza przemówił do towarzyszy

-Wypadałoby znaleźć miejsce na nocleg. Przy okazji trzeba by było podzielić się jakoś zadaniami, i ustalić kto pierwszy trzyma wartę. -

Podnosząc się z wody
Etrom nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Strącając niedobitki zwycięskiej armii owadów chlustami wody z rzeki. Widział złość na twarzach innych ale mimo to nie słyszał jeszcze jakichś szczególnie uszczypliwych komentarzy. Był... rozczarowany.
W odpowiedzi na pytanie “lidera” tako odrzekł:
- Przygoda. - I wrócił do śmiania się i jęczenia od pogryzień szerszeni. Oberwał najmocniej. Gdyby nie jego chusta i kurta pewnie miałby więcej śladów. Niestety nawet tak szczelne odzienie nie ochroniło go. Robactwo wlazło pod ubranie i gryzło niemiłosiernie. Mógł się założyć że gdy zdejmie ubranie będzie cały w żądłach... i bąblach... i opuchliźnie. Już nawet teraz czuje jak go wszystko piecze i gryzie. O uczuciu bezdechu nie wspominając. Mimo to się śmiał. Wreszcie, po latach męczarni i dławienia każdej oznaki kreatywności i zabawy, mógł zrobić coś zupełnie głupiego i mieć z tego niesamowity ubaw. Etrom wiedział że inni raczej nie zrozumieją jego chorych, poniekąd, pobudek więc nawet się nie tłumaczył. Może później, jak humor już wszystkim bardziej dopiszę. A póki co wychodzi z wody. Czas się zbierać. Nawet przez chwilę naszła go myśl żeby o tym fakcie napomknąć “liderom” ale wolał ugryźć się w język. Zwłaszcza po tej “przygodzie”. Zresztą i tak wszyscy udawali strasznie przejętych. Nawet, a może zwłaszcza, Jarled.

Wstając, zielarka skorzystała z pomocy Rafaela. Podziękowała. A zaraz potem, na kolanach zaczęła szybko i nerwowo przeglądać zawartość plecaka.
- Piołun, krwawnik, to może się przydać.- Szeptała pod nosem Eillif. Cieszyła się, że jeszcze przed dojściem do młyna uzupełniła zapasy. Może za bardzo się denerwowała, ale rany towarzyszy wyglądały na poważne. Uspokoiła się jednak widząc potrzebne zioła, więc usiadła na ziemi i wycisnęła wodę z długiego, mokrego warkocza. Popatrzyła na zanoszącego się śmiechem Etroma i nie wiedzieć czemu sama się roześmiała.


***

Nie sądziliście, że pierwszymi mieszkańcami lasu, na których traficie będą owady - i nie można było nawet zrobić z nich kolacji! Jednak trakt był bezpieczniejszy... Zanim jednak zdołaliście wydostać się z powrotem na drogę, Yarkiss zatrzymał grupę. Tym razem to na prawdę były końskie kopyta - charakterystyczny dźwięk pociągowych koni galopujących ociężale po świeżym błocie. Nie było uch dużo - dwa, może trzy... ale jednak ktoś Was szukał. Gdyby nie deszcz zapewne viseńczycy przydybaliby Was na trakcie; a i ślady ucieczki w las łatwo było by zobaczyć.

Yarkiss i Rafael przepłynęli rzekę i podkradli się do traktu. Okazało się, że
"pościg" to nieco za duże słowo - na spracowanych kobyłkach, nie przyzwyczajonych do takich galopad, jechali dwaj podwładni Knuta. Przynajmniej tak wydawało się młodzieńcom z Osady, którzy z trudem kojarzyli twarze viseńskiej straży. Obaj jeźdźcy byli uzbrojeni i - tam samo jak uciekinierzy - przemoczeni do suchej nitki. Wyglądali na zmęczonych i dość mocno wkurzonych sytuacją w jakiej się znaleźli. Nie rozglądali się wokoło, toteż łatwo przegapili miejsce, gdzie podróżnicy staranowali okoliczne krzaki w mało chwalebnej ucieczce przed owadami i pogalopowali dalej. Myśliwi nasłuchiwali jeszcze przez chwilę; wyglądało na to, że kawałek dalej jeźdźcy zwolnili do stępa; nie było w tym nic dziwnego - galop po błocie nie należał do przyjemności i męczył konie. Ciężko było powiedzieć kiedy wrócą, ale nie spotkawszy grupy na trakcie zapewne będą wracać bardziej uważnie.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-03-2012 o 11:02.
Sayane jest offline