Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2012, 20:31   #83
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Niepokój.
To odczuwał właśnie odczuwał Leonidas i Ilisidir przemierzając kolejne komnaty.
Niepokój i niepewność.
Bo co tak naprawdę zaszło w tamtym pokoju? Kim, czym było to dziecko? Nie wyczuł od niego magii.
Czemu ta drowka się nad nim pastwiła?I gdzie są pozostałe ciała? Ilość posoki, którą znajdowali w kolejnych pokojach świadczyła bowiem o straszliwej jatce.
Więc, gdzie są jej uczestnicy?
Grimma i pozostali przybyli na górę, kilkanaście minut po ucieczce drowki. I skupili swe badania na zwłokach dziecka.
Kapłan krasnoludzki przyglądał się im beznamiętnym wzrok, zupełnie jakby przywykł do takich.
Po czym rzekł.- Ten, tego... Jutro mogę wymodlić zaklęcie, które pozwoli mi porozmawiać z tym biedaczkiem.
Zaś Grimma spojrzała podejrzliwie na mnich i Leonidasa, pytając.- Co tu się... właściwie stało?

Gdy sprawa została wyjaśniona w drużynie, Sarabis wspomniała o znalezisku jej i krasnoluda.
O glifie wyrytym na jednej ze ścian piwnicy budynku.
Bardzo ciekawym glifie, bo pełnym mocy. Mordimer od razu zaprzeczył by była to runa krasnoludzkiej roboty.- Ni pismo elfów. Diabli jedynie wiedzą, do czego służy.
Leonidas będący jedyną osobą władającą magią wtajemniczeń zszedł więc z drużyną na dół, by wykorzystać swą wiedzę do jej zidentyfikowania.
Glif był duży i rzeczywiście, pulsował mocą magiczną.


Na jego widok jednak, ciarki przeszły po grzebie. Obarskyr, co prawda nie wiedział, do czego ów glif służy.
Za to jego widok nie był mu obcy.
“Baator... obroża... poniżenie... udręka... laboratorium... świetliste glify na ścianach... takie jak ten. Jeden z nich identyczny z tym."
Wspomnienia udręki, wspomnienia owe koszmaru na jawie sprawiły, że Leonidas zbladł. Nogi się ugięły pod zaklinaczem. Cofnął się i oparł o ścianę łapczywie łapiąc oddech. To wszak niemożliwe, prawda?
Ona nie mogła przeżyć. A nawet jeśli przeżyła, to jakim cudem znalazła się tu przed nim?
To tylko zbieg okoliczności, nic więcej. To musiał być zbieg okoliczności.
-Hej. Dobrze się czujesz?- Sarabis spytała zaklinacza zaniepokojonym tonem głosu.
-Co teraz szefowo? Świątynia?- spytał Gharrok.
-Nie. W świątyni światło zgasło. Mrok zaległ zanim tu przybyliśmy. Gdzie indziej trzeba szukać oporu materii.-odparła półorczyca niezrozumiale dla innych... a może i dla siebie.

Niepokój i strach.
To czuł Drogbar idąc za szalonym zaklinaczem, będąc na usługach szalonych dzieciaków i czczonego przez nich Śpiącego (który, czymkolwiek był na pewno nie był normalny), otoczony przez tunele pełne stworów równie szalonych co krwiożerczych... i co gorsza mu wrogich.
Miejsce do którego zaprowadził go Erazm, nie należało do najpiękniejszych, ale też różniło się od mijanych jaskiń.
Była to świątynia, wykuta i zbudowana przez szalonego twórcę. Głównym motywem jej zdobniczym były oczy.
Małe, duże, średnie, zwierzęce, gadzie, ludzkie, demoniczne. Oczy ryte na ścianach bez składu i ładu..


Był też ołtarz, umieszczony we wnęce, a przed nim leżały kajdany powbijane w ściany i podłogę. Zapewne dla ofiar składanych wyznawanemu tu bóstwu, którego symbol zawieszony na łańcuchach, był pilnowany, przez paskudnego potworka o zębatej paszczy.
-Przybyłeś znów się naigrawać jednoręki?- do uszu obu mężczyzn wchodzących do świątyni dotarł szept wydobywający się z nieruchomych ust posążka bestii.- Ale przecież nie masz z czego. Jesteś zgubiony, jesteś ofiarą składaną na ołtarzu. Wszyscy jesteście. Każdy kto wkroczył do dziedziny, jest obecnie pionkiem w rękach jednej z dwóch sił. I bez względu na to, którą stronę obierze... zginie.
-Dobrze wiesz czemu tu jestem.- rzekł Erazm, a posążek odparł pogardliwie.-A tak. Tylko tu możesz być pewien, że cię nie usłyszą.
-Chcę odpowiedzi.- rzekł zaklinacz z irytacją.-Gdzie się kryją wyznawcy twego plugawego Pana?
-A czemuż miałbym ci powiedzieć? Czemuż miałbym ci pomagać?-syknął posążek bestii.
-Bo znam twe prawdziwe imię. Biały ogniu, który jest ciemniejszy niż noc.- rzekł Erazm triumfującym tonem. A posąg zaśmiał się pogardliwie.-Tylko tyle zdołałeś wyciągnąć ze swego jeńca? Och, już się boję. Nie masz nic co mógłbyś mi ofiarować, czym mógłbyś mnie przestraszyć, lub przekupić do pomocy.
-A on? Za odpowiedź na me pytanie, dostaniesz krasnoluda w ofierze.- rzekł zaklinacz do posągu wskazując ręką na Drogbara.

Niepokój... nie opuszczał ich.
Choć wymknęli się z pułapki żaru, kosztem porzuconej zbroi i płonących obecnie lin. Przebrnęli jednak.
A sztyletem Lila otwarła im przejście do kolejnego korytarza.


Było tu ciemno, wilgotno i zimno. Co było przyjemnym kontrastem w porównaniu z poprzednim miejscem.
Na ścianach wisiały obrazy, stare i brudne... głównie obrazy jakichś osób, których rysy zatarł czas.
Evelyn oparta o ramię Tarnusa z trudem stawiała kroki. Ale i z uporem. Nie chciała być niesiona, ale też i nie mogła iść bez pomocy. Była zależna od mężczyzny. Była... zdezorientowana.
Bowiem po raz pierwszy, ktoś się nią opiekował. Ktoś inny niż Viltis.

Smok szedł na czatach z Lialdą. Paladynka zamykała pochód. I czuła się bardzo niepewnie. Głównie ze względu na wystrój wnętrz. Z pokrytych pleśnią obrazów, patrzyli na nią rycerze. Dla Corelli te twarze nie były niewyraźne...Frugeon Forgedawn, Prulynn Dryadson, Zannan Gellantar, dowódcy, towarzysze broni, młody paladyn i kapłan o bladych obliczach i ze strużką krwi spływającą po podbródku.
Znała każdą twarz z portretów. I każde oblicze ją potępiało. Każde wykrzywiał grymas odrazy.
Każde przypominało jej o starych i nowych grzechach.

Dotarli do drzwi za którymi znajdował się... A właściwie powinien się znajdować gabinet burmistrza.
Też były zamknięte, a w wyryty na ich symbol


który, żadnemu z nich nic nie mówił.
Lila otworzyła ostrożnie drzwi obawiając się pułapek i weszli do przestronnej komnaty z zamurowanymi oknami.
Kiedyś zapewne bardzo wystawnego gabinetu, obecnie jednak było widać że coś na środku niego wybuchło.
Biurko odepchnięte siłą wybuchu uderzyło o ścianę, miażdżąc fotel, w samych meblach jak i w obrazach i ścianach tkwiły żelazne prostokątne blaszki.
Które po dokładnym obejrzeniu okazały się metalowymi kartami do gry, misternie grawerowanymi i o bardzo ostrych brzegach.
Gdy tylko drużyna weszła do środka, drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a pośrodku gabinetu pojawił się znikąd wir metalowych blaszek. Po chwili wśród tego wiru zaczęła migotać sylwetka, która coraz bardziej nabierała wyrazistości i materialności.


By w końcu przybrać postać upiornego błazna, o bladej twarzy i makabrycznym uśmiechu. Błazen spojrzał po awanturnikach i Swerdagonie. Po czym rzekł głośno.- Wybierzcie kartę jakąkolwiek. W końcu podjęliście grę, więc warto zagrać jakimś atutem, czyż nie? Ostatecznie wygrana liczy się ponad wszystko. A gdy jeno blotki w dłoni, pozostaje jeszcze blef, nieprawdaż?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-03-2012 o 23:11. Powód: poprawki
abishai jest offline