Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2012, 21:40   #114
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację

Chwilowy triumf dopełnił się w skwierczeniu palonej skóry i bólu, który wydarł z jej zniszczonego gardła nieludzki wrzask. Ogień z łatwością dokonał tego, czego nie udało się żadnym medykamentom Chudziny. Zatoczyła się, uderzyła ramieniem o zimny, wilgotny kamień, osunęła na kolana. Połowa świata zgasła w czymś, co nawet nie było czernią, a czerwienią pełną lepkiego, przeszywającego cierpienia.

Cierń walczyła. Jej bat tańczył, wyrywając kolejne ochłapy szarawego mięsa.
Księga krzyczał coś, czego nie mogła zrozumieć.
Grythel śmiał się głośno, szyderczo.

Dzierzba wymiotowała krwią i żółcią.
Prosto pomiędzy drżące nogi, prosto pomiędzy ręce wciąż ściskające rozgrzaną ogniem rękojeść miecza.
Coś było nie tak.

Nie z pieprzonym wygrzebańcem. Nie z pieprzonym klepaczem paciorków, który znowu wykpił się cudzym kosztem Nie z tą całą pojebaną sytuacją, która nie miała prawa mieć miejsca. Coś było głęboko, cholernie nie tak z jej własną krwią. Była rzadka. Ciągle była rzadka, choć nie miała prawa taka być. Trucizna już dawno powinna tworzyć kolejne skrzepy, przemienić juchę w ciemną maź, w brunatnego strupa usztywniającego żyły, zatrzymującego serce.

Kap...
Kropla potu spłynęła po grzbiecie nosa i spadła na posadzkę.
Mogła żyć.
Kap...
Kropla krwi spłynęła po wierzchu jej dłoni i rozbiła się o ciemny kamień.
Jeszcze mogła żyć.
Rysiowym żelazem naruszyła materiał, szarpnięciem oderwała cały dół znoszonej koszuli. Zwinęła w gałgan, docisnęła do najgłębszej rany. Zagryzła zęby, żeby stłumić narastające w gardle wycie. Poprawiła, przewieszony przez pierś, pas od pochwy miecza, zapięła go ciaśniej, by przytrzymał prowizoryczny opatrunek przy ciele, by choć trochę przytamował krwawienie.
Chciała jeszcze żyć.

* * *


Ile to już trwa? Sekundy? Minuty? Godziny? Każdy mięsień krzyczy o odpoczynek, domaga się poddania, bezruchu, snu. Zamknąć oczy. Odgonić ból. Zapomnieć. Zapomnieć. Ale Dzierzba nie potrafi, bo jedyne co rozumie to walka, jedyne co zna to ślepy upór i jakaś wściekła zajadłość, która zmusza ją, by znowu chwycić miecz, znowu podnieść się na nogi, znowu złożyć do ciosu. I znowu zacząć walczyć. Pomimo ran, na przekór chędożonej woli tego, czego nawet nie potrafiła zranić.

Księga wbija sztylet prosto w swoją pierś.
Cierń rozrywa przedramię o stalowe kolce maski.

- Uderz w serce! - krzyczy kapłanka.

I Dzierzba uderza. Całkowicie niehonorowo, możliwie podle. Spodziewa się oporu, lecz miecz wbija się w plecy Grythela z gładkim, suchym dźwiękiem. Głęboko, prawie po rękojeść. A ona skręca nadgarstek, zmienia kąt ciosu, by zrobić we wnętrznościach czarnoksiężnika możliwie duży pieprznik. Czuje jak żelazo rozrywa zdrewniałe mięso i wie, że trafiła dobrze, wie, że dobrze sięgnęła.

Skurwiel jednak nie krzyczy, nie porusza się wcale.
Myślałby kto - wiecznotrwały posąg, o którego rozbijają się bezradnie fale czasu i ludzkich starań.

Dziewczyna syczy przez zaciśnięte zęby i przez chwilę – pot maską potu i krwi - jej twarz jest straszna.

Kap...
Kap...

Jej krew? Jego posoka?

W ostatniej chwili puszcza miecz, po którym tańczą iskry błękitnego ognia. Nie rozumie, ale nie potrafi już czuć zdziwienia. Przyjmuje w siebie ten kolejny ból, to ostre pieczenie poparzonych dłoni. Jest w stanie to wytrzymać, jest jeszcze w stanie dalej działać. Pomimo. Na przekór. Choć już ją przeczuwa, jeszcze nie dotarła do granicy swoich możliwości.

Księga wciąż umiera, w jego szeroko otwartych oczach odbija się wysoka, groteskowa postać Grythela. Spod ciała kapłana płynie ku środkowi komnaty szkarłatny strumień łez jego duszy.

- Nie może dostać jego krwiiiii!!! - głos Althei rozciąga się w wysokiej, ostrzegawczej nucie.

Na ułamek sekundy spotykają się ich spojrzenia i Dzierzba ponownie słucha. Bez słowa, bez wahania. To nie jest jej walka – nigdy nie była. W świecie magii i Aspektów gubi się jak ślepiec w labiryncie cichych ulic. Głos Cierń jest jej jedynym kompasem, jej wiedza jedyną wskazówką, którą może się kierować. Jej decyzje są jedynymi, którym może teraz ufać, jeśli chce żyć.

A chce. Nie jest gotowa na śmierć.
Na gest samopoświęcenia Księgi.

Chce walczyć i wygrać.
Chce przeżyć.

Prawie widzi ruch swojego ciała - jak namalowany w powietrzu. Łuk, który zatoczą ręce sięgające po noże. Unik, którym ominie kolejny cios wygrzebańca. Prawie widzi jak uderza w niego całym ciężarem ciała, jak przewraca go. Jak głowica miecza uderza o kamień i wbija się jeszcze głębiej w czarnoksiężnika. Jak ona wbija nóż w jego głowę – głęboko, aż po rękojeść – i używa go jak prowizorycznej dźwigni. Prawie czuje już ten ból, który pojawi się, gdy zaciśnie oparzone dłonie na rękojeści i szarpnie, pociągnie tak, by odgiąć jego głowę, przyginając ku ziemi. Prawie widzi końcówkę bicza Cierń, która owija się dookoła szyi Grythela, przytrzymuje, dusi, dławi.

Prawie widzi jego porażkę.
Prawie widzi ich wygraną.

Chce tak wielu rzeczy. Chce pojechać na Bastiony. Chce się zahartować w lodowym zimnie. Chce wrócić. Chce raz jeszcze spojrzeć w oczy Kotwicy. Chce raz jeszcze usiąść z Pstrągiem na progu jego domu i patrzeć na rzekę. Chce raz jeszcze napić się pyłówki. Chce raz jeszcze poczuć ciepłe ciało mężczyzny. Chce raz jeszcze skrzyżować ostrze z Pazurem. Chce. Pragnie. Potrzebuje. Nie raz. Wiele razy. Nie potrafi się poddać. Nie potrafi poddać tego pragnienia, porzucić cienia szansy.
Pomóż mi... - modli się bezgłośnie do Narsiliara, gdy jej ciało płacze łzami duszy, roni szkarłatne krople. - Daj mi... Pomóż...
Nie może jeszcze stanąć przed Marają.
To za wcześnie.

Jeszcze nie.
Jeszcze trochę.

Patrz na mnie!
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline