W takich momentach jak ta, Robert niemal słyszał z tyłu głowy szepty odległych żeglarskich przodków “Kobiety na statku to nieszczęście”. Nie sądził, że chodziło o dosłowne ściąganie fatum na wilki morskie, ale kobiety które zajmują się robotą przeznaczoną dla mężczyzn to jak bieganie z nożyczkami. Skończy się na łzach. A on nie tylko miał się martwić o słodziutką Lilly, ale na dodatek tę... eh... Cóż, Joan go trochę wytrącała z równowagi nadmierna pewnością siebie. Podczas pobytu “Pod Łabędziem” miał okazję przyjrzeć się blondynce, która potrafiła w jednej chwili zmienić się ze słodkiej i bezbronnej panny w skupioną nad książką ponurą... wiedźmę. Jego uczucia do tej dziewczyny były w najlepszym wypadku ambiwalentne. A panienka Joe? Ta zapewne też pokaże w końcu pazurki.
Całe szczęście był jeszcze Josh i Arthur. Razem może pociągnę ten kram do przodu.
Plan, jaki zarysował się w umyśle Roberta, gdy stał przed wejściem do mieszkania Zimmera, nie zyskałby uznania w oczach profesora Drumstona. Ale jego tutaj nie było. Zapukał i pozwolił by echo wybrzmiało w pustym korytarzu.
- Panie Zimmer - wywołał majora po niemiecku. Efektu oczywiście można było się spodziewać, nikt nie odpowiedział. Jednak przecież tak naprawdę nie pukał do Zimmera, chciał tylko zwrócić uwagę sąsiadów.
- Pannie Zimmer? - tym razem powtórzył nazwisko z lekką niepewnością i ponowił pukanie, jednak o kilka decybeli głośniej. Nie miał intencji walić pięścią w drzwi. Ot, po protu akustyce zniszczonego bloku czasami należało pomóc.