Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2012, 18:16   #61
Delta
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Louis&Ziutek&Cao&Cao&Delta&MG

- Więc wystarczającym do tej rozmowy. - Zakonnik kiwnął glową krótko. - Widziałeś co się dzieje w Barcelonie i byłeś świadkiem rozmowy, która wydarzyła się po śmierci Alberta. Zbliża się wydarzenie na skalę kolejnego Rozdarcia. Wojna, która pochłonie Europę. - Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami. - Więc jak widzisz można to nazwać misją ratowniczą. A naszym celem jest potomek Ryszarda, osoba pochodząca w prostej linii z jego krwi i ducha.
Antonio aż zagwizdał.
- I jak przypuszczam nie wiemy gdzie ten potomek przebywa, nie wiemy jak wygląda, jak się nazywa, tak?
- Ależ wiemy gdzie przebywa. - Thane uśmiechnął się oszczędnie. Nawet pomimo tego jak najemnik postawił sprawę, on sam wierzył, że ich wyprawa zakończy się sukcesem. Prędzej lub później. - Gdzieś w Rosji.
- Czyli zwiedzimy sobie trochę świata, całkiem miło.
Thane nie odpowiedział, ale kiwnął krótko głową. Przeniósł wzrok na mijany przez nich krajobraz, odpływając myślami gdzieś dalej. Optymizm był wyjątkowym orężem.
Szkoda, że prawdopodobnie ulegnie złamaniu, gdy przyjdzie im przedzierać się przez zmrożone, rosyjskie ostępy.

***

Inkwizytor w długiej szacie, stał na moście nie daleko tawerny, oczekiwał na swoich wybrańców. Za nim, jacyś dwaj podpicie jegomoście rozmawiali głośno o tym, że Templariusze na pewno przyjmą najemników. Z samej tawerny, dobiegał niewyobrażalny szum. Nadal miejsc noclegowych, w niej brakowało. Kiedy spostrzegł w końcu wóz, uniósł dłoń w geście powitania, którą zamachał lekko do woźnicy. Kiedy wóz się z nim zrównał, a w dodatku spostrzegł brata Blythe, powitał go ciepło.
- Witam Cię bracie Blythe w moich stronach. Wyruszyłem przodem, żeby umożliwić wam nocleg w domostwie mych rodziców, niestety tawerna jest zajęta przez uchodźców z Barcelony.
- Witam cię również, sir Jerzy. - Thane uśmiechnął się na widok Inkwizytora. Mężczyzna może i należał to niesławnego Świętego Oficjum, ale od samego początku sprawił na nim pozytywne wrażenie. Pokazał pozostałym, żeby zatrzymali wóz, a sam zszedł na ziemię i podszedł do ich przyszłego gospodarza. - Słyszeliśmy już co nieco o tym. Chętnie skorzystamy z zaproszenia - daleko jest twoje domostwo?
- Nie moje, lecz mej rodziny. - Mężczyzna wskazał dwupiętrowy budynek we wsi za polami. - Niestety nie wszyscy się w nim zmieścicie, część będzie musiała spocząć w szopie. Tawerna od kilku dni zajęta. Wręcz pęka w szwach. Jak miła wam podróż, “wybrańcy”?
- Żmudnie, lecz spokojnie. - Thane uśmiechnął się krótko, przenosząc spojrzenie na odległy budynek. - Zwykła szopa wystarczy. Kto wie czy w przyszłości będziemy mieli gdzie zatrzymać się na noc.
- Tak więc zapraszam, rodzina jest przygotowana i bardziej spokojnie patrzy na ludzi dotkniętych magią, niż ten tłusty oberżysta z tawerny. Proszę za mną - Rycerz zaczął prowadzić wąską ścieżką przez pole w kierunku wioski.
- Bardzo dobrze... Mamy parę osób które winny dziękować chociażby za szopę. Najchętniej zostawił bym ich pod gołym niebem podczas burzy czy innego cholerstwa. - odezwał się złośliwie kupiec, schodząc z wozu. - Zwę się Pedro Panie, jesteśmy Ci wielce zobowiązani, aczkolwiek czy nie będzie problemem przenocować całej zgrai morderców, złodziei i innych szumowin ? - Wskazał obiema dłoniami na siebie z bardzo dziwnym uśmiechem.
- Ja jestem Jerzy Emanuel Chavarro. Miło mi poznać, robiłem czasami zakupy w Pańskim sklepie. A nocleg dla wybrańców... Cóż, nawet jeśli to mordercy, złodzieje i inne szumowiny, wtedy muszę zaufać Bogu i zdać się na jego łaskę. W domostwie są dwa wolne miejsca. Moje łóżko i zapiecek.
Habibi, kryjący się gdzieś z tyłu, byle Inkwizytor na niego nie patrzył, szturchnął stojącego przed nim Pedra.
- Więc ja wybieram szopę - odezwał się z szerokim uśmiechem. W jego myślach już formował się plan, Arab niewątpliwie coś knuł.
- Ale są też osoby którym nie wystarczy pańskie domostwo, uznają je pewnie za niegodne i haniebne - powiedział najemnik, spoglądając na Pedra. - Antonio Malvarez do usług - skłonił lekko głowę - Rad jestem, że przyjmujesz nas tak ciepło panie. Żeby się tobie panie zbytnio nie narzucać swoją osobą wybiorę szopę.
- Wspaniale, oddajcie tej Monice miejsce w domu, Ja tym czasem mam dużo lepsze zajęcie, aniżeli wysłuchiwanie osób które dla tej wyprawy znaczą tylko tyle, że podjadać będzie nasze zapasy. Ehh...Ale to jest życie, nawet z pasożytami trzeba podróżować.. Swoją drogą nie dziwie się żeś obrał oborę, te zapachy z pewnością stanowić będą dla Ciebie rodzinne wspomnienia, a dodatkowo oszczędzisz świerzbu rodzinie tego miłego zakonnika. Idę, idę napić się dobrego piwa. - odgryzł się Pedro i wzruszył ramionami, po czym ruszył wolnym krokiem w stronę pełnej gospody, licząc po cichu że jeszcze nie osuszyli ostatniej beczułki.
Karczmarz o piwo zadbał, w końcu na tylu klientów musiał to zrobić. Jedynie rycerz zakonny na reakcję Pedra zamlaskał i przygryzł wargi, a kiedy znikł, ponowił rozmowę:
- Utrapienia z nim macie?
Thane, który do tej pory milczał, nie chcąc ingerować w wymianę zdań pomiędzy kupcem, a najemnikiem, uśmiechnął się przepraszająco.
- Przez Pedra przemawiają pieniądze i szlachetne urodzenie. Trudno w kilka dni pozbyć się przyzwyczajeń i nabrać pokory - odpowiedział jedynie. - Drugie miejsce w pana domostwie mogłaby zająć nasza druga towarzyszka, jeżeli wyraźni taką wolę i nie będzie to przeszkadzało jej naturze. Zła krew jest miedzy naszym kupcem, a Monicą i mogłoby to sprzyjać problemom, gdyby nocowali w odosobnieniu pod jednym dachem.
- Oczywiście - zapewnił mężczyzna. - Obie wasze towarzyszki znajdą miejsce w domu, obiecuję że moja rodzina nie będzie niepokoiła obu.
- Przepraszam, panie, gdzie stoi ta szopa, w której mam nocować? - zapytał delikatnie złodziej. - Chciałbym się dowiedzieć, zanim nie pójdę do tego..siedliska rozpusty - wskazał głową na knajpę. Chciał co nieco ukraść, dawno tego nie robił i znów go korciło.
- Pójdę z Tobą, Arabie. Zobaczymy co tam popijają - odezwał się do Habbiego, Antonio.
- Zaraz za moim domem, o, tamta - sir Jerzy wycelował palcem w budynek.
- Więc chodźmy, kompanie. Zachlejemy własne mordy i obijemy kilka cudzych. - Habibi mrugnął do towarzysza i szturchnął go w bok. - A ja zwinę kilka sakiewek, żebyś miał za co pić - dodał ciszej, żeby tylko on usłyszał. A potem ruszył.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=IL5K09mqwZc&list=FLYsc5OT9n6xb9i3HrgKyEuw& index=15&feature=plpp_video[/media]

"Stara szopa Chavarro nie jest najprzytulniejszym miejscem na świecie, ale ma swój urok. Nigdy nie potrzebowałem zbyt wielu wygód i potrafię docenić miejsca posiadające własny, specyficzny klimat, bez względu na to czy są to niegościnne ulice Barcelony, czy niewielka, drewniana konstrukcja do magazynowania siana i zboża. Już w zakonie nauczyłem się, że trzeba się cieszyć drobnymi przyjemnościami. Moje późniejsze podróże tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu, gdy nierzadko musiałem nocować pod gołym niebem nad głową i zimną ziemią pod plecami. Niewiele jest rzeczy milszych dla ludzkiego serca niż ciepłe posłanie i dach nad głową, gdy wiesz, że w najbliższych miesiącach możesz być tego luksusu pozbawionym.
Dom gospodarzy stoi niedaleko, ale nie chcę ich odwiedzać. Sir Jerzy już wystarczająco nam pomógł i wykorzystywanie go bardziej byłoby pogwałceniem jego gościnności. Zresztą i tak potrzebuję odrobinę ciszy i spokoju by pisać, a tego nie dane byłoby mi zastać w domostwie Chavarro. Pedro i Antonio wcześniej skierowali tam swe kroki."


Pedro i Antonio. Pióro Thane'a zamarło w miejscu, unosząc się milimetry nad kartą dziennika. Wybrańcy. Jego towarzysze. Zakonnik westchnął ciężko. Pióro znowu zatańczyło, kreśląc równe, lekko pochyłe linie atramentowego pisma.

"Nasza wyprawa jeszcze się nie zaczęła na dobre, a jej członkowie już są w stanie się pozabijać. Me serce toczy obawa o to co przyniesie przyszłość, o to co będzie w przeciągu następnych tygodni lub miesięcy. Trudno było o bardziej różnych kompanów. Los zaiste musi mieć wyrafinowane poczucie humoru, by płatać nam takie figle. A może to subtelne przypomnienie o przywarach jakie posiadamy?
Można by pomyśleć, że każdy z nas reprezentuje jeden z Grzechów Głównych i być może w tym tkwi cała symbolika naszej misji. Tylko jak ona się zakończy? Czego będzie znakiem?
Pedro. Pycha. Grzech prowadzący do upadku, zbyt wielka wiara w swoje możliwości, wyniosłość. Boję się, by upadek nie dotyczył nas wszystkich.
Antonio. Gniew. Tłumiona emocja, przejawiająca się zamiłowaniem do agresji i silną ekspresją swojego zdania, wzburzenie, nienawiść. Bez wątpienia powodowany przez dawną urazę, która zapuściła na dobre korzenie w jego sercu. Cecha łącząca go z Niną, chociaż dziewczyna wydaje się gorzej nad nią panować.
Habibi. Chciwość. Ale czy na pewno? Czy jego złodziejskie zapędy są powodowane chęcią wzbogacenia się, czy jedynie zdobycia dobra drugiej osoby dla samej potrzeby zdobywania? Ten charakterystyczny błysk w jego oczach daje odpowiedź.
A ja? Którym Grzechem jestem? Moje demony podpowiadają mi, że wszystkimi siedmioma, ale podejrzewam, że najbliżej mi do samego Pedra. Łączy nas ten sam cień kłamstwa i obłudy, którym jesteśmy spowici. Czasami bawię się myślą, że dam radę doprowadzić cały plan do końca i że wszystko pójdzie po mojej myśli. Wiem, że się mylę, ale takie myśli pomagają. Dają bezpieczeństwo i odpychają na bok nierealność i szaleństwo całej misji.
Niewypowiedzianym pozostaje pytanie o dwóch pozostałych Wybrańców, których nie dane było nam poznać. Czy kiedyś się spotkamy? Kim będą? Które Grzechy będą reprezentować? Jaki wkład wniosą w podróż? Na żadne z tych pytań nie ma jeszcze odpowiedzi, ale jestem dobrej wiary.
Wszak tylko to posiadam."


Zakonnik cofnął pióro i wytarł zaostrzony koniec w szmatkę, wkładając je następnie do podłużnego, drewnianego pudełka, które trzymał w torbie razem z pozostałymi rzeczami. Odczekał aż ciemny atrament wyschnie i zamknął dziennik ostrożnie, również chowając go na dno torby. Przez szczeliny między deskami widział, że na zewnątrz słońce już powoli zachodzi i zapada zmrok. Przysypał swój bagaż sianem i ułożył go sobie pod głową, wyciągając się na stogu wysypanym w najdalszym rogu szopy. Jutro nadejdzie nowy dzień i wyruszą w dalszą drogę.
W tym samym składzie, jak Los pozwoli.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 03-03-2012 o 18:19.
Delta jest offline