Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2012, 18:16   #61
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Louis&Ziutek&Cao&Cao&Delta&MG

- Więc wystarczającym do tej rozmowy. - Zakonnik kiwnął glową krótko. - Widziałeś co się dzieje w Barcelonie i byłeś świadkiem rozmowy, która wydarzyła się po śmierci Alberta. Zbliża się wydarzenie na skalę kolejnego Rozdarcia. Wojna, która pochłonie Europę. - Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami. - Więc jak widzisz można to nazwać misją ratowniczą. A naszym celem jest potomek Ryszarda, osoba pochodząca w prostej linii z jego krwi i ducha.
Antonio aż zagwizdał.
- I jak przypuszczam nie wiemy gdzie ten potomek przebywa, nie wiemy jak wygląda, jak się nazywa, tak?
- Ależ wiemy gdzie przebywa. - Thane uśmiechnął się oszczędnie. Nawet pomimo tego jak najemnik postawił sprawę, on sam wierzył, że ich wyprawa zakończy się sukcesem. Prędzej lub później. - Gdzieś w Rosji.
- Czyli zwiedzimy sobie trochę świata, całkiem miło.
Thane nie odpowiedział, ale kiwnął krótko głową. Przeniósł wzrok na mijany przez nich krajobraz, odpływając myślami gdzieś dalej. Optymizm był wyjątkowym orężem.
Szkoda, że prawdopodobnie ulegnie złamaniu, gdy przyjdzie im przedzierać się przez zmrożone, rosyjskie ostępy.

***

Inkwizytor w długiej szacie, stał na moście nie daleko tawerny, oczekiwał na swoich wybrańców. Za nim, jacyś dwaj podpicie jegomoście rozmawiali głośno o tym, że Templariusze na pewno przyjmą najemników. Z samej tawerny, dobiegał niewyobrażalny szum. Nadal miejsc noclegowych, w niej brakowało. Kiedy spostrzegł w końcu wóz, uniósł dłoń w geście powitania, którą zamachał lekko do woźnicy. Kiedy wóz się z nim zrównał, a w dodatku spostrzegł brata Blythe, powitał go ciepło.
- Witam Cię bracie Blythe w moich stronach. Wyruszyłem przodem, żeby umożliwić wam nocleg w domostwie mych rodziców, niestety tawerna jest zajęta przez uchodźców z Barcelony.
- Witam cię również, sir Jerzy. - Thane uśmiechnął się na widok Inkwizytora. Mężczyzna może i należał to niesławnego Świętego Oficjum, ale od samego początku sprawił na nim pozytywne wrażenie. Pokazał pozostałym, żeby zatrzymali wóz, a sam zszedł na ziemię i podszedł do ich przyszłego gospodarza. - Słyszeliśmy już co nieco o tym. Chętnie skorzystamy z zaproszenia - daleko jest twoje domostwo?
- Nie moje, lecz mej rodziny. - Mężczyzna wskazał dwupiętrowy budynek we wsi za polami. - Niestety nie wszyscy się w nim zmieścicie, część będzie musiała spocząć w szopie. Tawerna od kilku dni zajęta. Wręcz pęka w szwach. Jak miła wam podróż, “wybrańcy”?
- Żmudnie, lecz spokojnie. - Thane uśmiechnął się krótko, przenosząc spojrzenie na odległy budynek. - Zwykła szopa wystarczy. Kto wie czy w przyszłości będziemy mieli gdzie zatrzymać się na noc.
- Tak więc zapraszam, rodzina jest przygotowana i bardziej spokojnie patrzy na ludzi dotkniętych magią, niż ten tłusty oberżysta z tawerny. Proszę za mną - Rycerz zaczął prowadzić wąską ścieżką przez pole w kierunku wioski.
- Bardzo dobrze... Mamy parę osób które winny dziękować chociażby za szopę. Najchętniej zostawił bym ich pod gołym niebem podczas burzy czy innego cholerstwa. - odezwał się złośliwie kupiec, schodząc z wozu. - Zwę się Pedro Panie, jesteśmy Ci wielce zobowiązani, aczkolwiek czy nie będzie problemem przenocować całej zgrai morderców, złodziei i innych szumowin ? - Wskazał obiema dłoniami na siebie z bardzo dziwnym uśmiechem.
- Ja jestem Jerzy Emanuel Chavarro. Miło mi poznać, robiłem czasami zakupy w Pańskim sklepie. A nocleg dla wybrańców... Cóż, nawet jeśli to mordercy, złodzieje i inne szumowiny, wtedy muszę zaufać Bogu i zdać się na jego łaskę. W domostwie są dwa wolne miejsca. Moje łóżko i zapiecek.
Habibi, kryjący się gdzieś z tyłu, byle Inkwizytor na niego nie patrzył, szturchnął stojącego przed nim Pedra.
- Więc ja wybieram szopę - odezwał się z szerokim uśmiechem. W jego myślach już formował się plan, Arab niewątpliwie coś knuł.
- Ale są też osoby którym nie wystarczy pańskie domostwo, uznają je pewnie za niegodne i haniebne - powiedział najemnik, spoglądając na Pedra. - Antonio Malvarez do usług - skłonił lekko głowę - Rad jestem, że przyjmujesz nas tak ciepło panie. Żeby się tobie panie zbytnio nie narzucać swoją osobą wybiorę szopę.
- Wspaniale, oddajcie tej Monice miejsce w domu, Ja tym czasem mam dużo lepsze zajęcie, aniżeli wysłuchiwanie osób które dla tej wyprawy znaczą tylko tyle, że podjadać będzie nasze zapasy. Ehh...Ale to jest życie, nawet z pasożytami trzeba podróżować.. Swoją drogą nie dziwie się żeś obrał oborę, te zapachy z pewnością stanowić będą dla Ciebie rodzinne wspomnienia, a dodatkowo oszczędzisz świerzbu rodzinie tego miłego zakonnika. Idę, idę napić się dobrego piwa. - odgryzł się Pedro i wzruszył ramionami, po czym ruszył wolnym krokiem w stronę pełnej gospody, licząc po cichu że jeszcze nie osuszyli ostatniej beczułki.
Karczmarz o piwo zadbał, w końcu na tylu klientów musiał to zrobić. Jedynie rycerz zakonny na reakcję Pedra zamlaskał i przygryzł wargi, a kiedy znikł, ponowił rozmowę:
- Utrapienia z nim macie?
Thane, który do tej pory milczał, nie chcąc ingerować w wymianę zdań pomiędzy kupcem, a najemnikiem, uśmiechnął się przepraszająco.
- Przez Pedra przemawiają pieniądze i szlachetne urodzenie. Trudno w kilka dni pozbyć się przyzwyczajeń i nabrać pokory - odpowiedział jedynie. - Drugie miejsce w pana domostwie mogłaby zająć nasza druga towarzyszka, jeżeli wyraźni taką wolę i nie będzie to przeszkadzało jej naturze. Zła krew jest miedzy naszym kupcem, a Monicą i mogłoby to sprzyjać problemom, gdyby nocowali w odosobnieniu pod jednym dachem.
- Oczywiście - zapewnił mężczyzna. - Obie wasze towarzyszki znajdą miejsce w domu, obiecuję że moja rodzina nie będzie niepokoiła obu.
- Przepraszam, panie, gdzie stoi ta szopa, w której mam nocować? - zapytał delikatnie złodziej. - Chciałbym się dowiedzieć, zanim nie pójdę do tego..siedliska rozpusty - wskazał głową na knajpę. Chciał co nieco ukraść, dawno tego nie robił i znów go korciło.
- Pójdę z Tobą, Arabie. Zobaczymy co tam popijają - odezwał się do Habbiego, Antonio.
- Zaraz za moim domem, o, tamta - sir Jerzy wycelował palcem w budynek.
- Więc chodźmy, kompanie. Zachlejemy własne mordy i obijemy kilka cudzych. - Habibi mrugnął do towarzysza i szturchnął go w bok. - A ja zwinę kilka sakiewek, żebyś miał za co pić - dodał ciszej, żeby tylko on usłyszał. A potem ruszył.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=IL5K09mqwZc&list=FLYsc5OT9n6xb9i3HrgKyEuw& index=15&feature=plpp_video[/media]

"Stara szopa Chavarro nie jest najprzytulniejszym miejscem na świecie, ale ma swój urok. Nigdy nie potrzebowałem zbyt wielu wygód i potrafię docenić miejsca posiadające własny, specyficzny klimat, bez względu na to czy są to niegościnne ulice Barcelony, czy niewielka, drewniana konstrukcja do magazynowania siana i zboża. Już w zakonie nauczyłem się, że trzeba się cieszyć drobnymi przyjemnościami. Moje późniejsze podróże tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu, gdy nierzadko musiałem nocować pod gołym niebem nad głową i zimną ziemią pod plecami. Niewiele jest rzeczy milszych dla ludzkiego serca niż ciepłe posłanie i dach nad głową, gdy wiesz, że w najbliższych miesiącach możesz być tego luksusu pozbawionym.
Dom gospodarzy stoi niedaleko, ale nie chcę ich odwiedzać. Sir Jerzy już wystarczająco nam pomógł i wykorzystywanie go bardziej byłoby pogwałceniem jego gościnności. Zresztą i tak potrzebuję odrobinę ciszy i spokoju by pisać, a tego nie dane byłoby mi zastać w domostwie Chavarro. Pedro i Antonio wcześniej skierowali tam swe kroki."


Pedro i Antonio. Pióro Thane'a zamarło w miejscu, unosząc się milimetry nad kartą dziennika. Wybrańcy. Jego towarzysze. Zakonnik westchnął ciężko. Pióro znowu zatańczyło, kreśląc równe, lekko pochyłe linie atramentowego pisma.

"Nasza wyprawa jeszcze się nie zaczęła na dobre, a jej członkowie już są w stanie się pozabijać. Me serce toczy obawa o to co przyniesie przyszłość, o to co będzie w przeciągu następnych tygodni lub miesięcy. Trudno było o bardziej różnych kompanów. Los zaiste musi mieć wyrafinowane poczucie humoru, by płatać nam takie figle. A może to subtelne przypomnienie o przywarach jakie posiadamy?
Można by pomyśleć, że każdy z nas reprezentuje jeden z Grzechów Głównych i być może w tym tkwi cała symbolika naszej misji. Tylko jak ona się zakończy? Czego będzie znakiem?
Pedro. Pycha. Grzech prowadzący do upadku, zbyt wielka wiara w swoje możliwości, wyniosłość. Boję się, by upadek nie dotyczył nas wszystkich.
Antonio. Gniew. Tłumiona emocja, przejawiająca się zamiłowaniem do agresji i silną ekspresją swojego zdania, wzburzenie, nienawiść. Bez wątpienia powodowany przez dawną urazę, która zapuściła na dobre korzenie w jego sercu. Cecha łącząca go z Niną, chociaż dziewczyna wydaje się gorzej nad nią panować.
Habibi. Chciwość. Ale czy na pewno? Czy jego złodziejskie zapędy są powodowane chęcią wzbogacenia się, czy jedynie zdobycia dobra drugiej osoby dla samej potrzeby zdobywania? Ten charakterystyczny błysk w jego oczach daje odpowiedź.
A ja? Którym Grzechem jestem? Moje demony podpowiadają mi, że wszystkimi siedmioma, ale podejrzewam, że najbliżej mi do samego Pedra. Łączy nas ten sam cień kłamstwa i obłudy, którym jesteśmy spowici. Czasami bawię się myślą, że dam radę doprowadzić cały plan do końca i że wszystko pójdzie po mojej myśli. Wiem, że się mylę, ale takie myśli pomagają. Dają bezpieczeństwo i odpychają na bok nierealność i szaleństwo całej misji.
Niewypowiedzianym pozostaje pytanie o dwóch pozostałych Wybrańców, których nie dane było nam poznać. Czy kiedyś się spotkamy? Kim będą? Które Grzechy będą reprezentować? Jaki wkład wniosą w podróż? Na żadne z tych pytań nie ma jeszcze odpowiedzi, ale jestem dobrej wiary.
Wszak tylko to posiadam."


Zakonnik cofnął pióro i wytarł zaostrzony koniec w szmatkę, wkładając je następnie do podłużnego, drewnianego pudełka, które trzymał w torbie razem z pozostałymi rzeczami. Odczekał aż ciemny atrament wyschnie i zamknął dziennik ostrożnie, również chowając go na dno torby. Przez szczeliny między deskami widział, że na zewnątrz słońce już powoli zachodzi i zapada zmrok. Przysypał swój bagaż sianem i ułożył go sobie pod głową, wyciągając się na stogu wysypanym w najdalszym rogu szopy. Jutro nadejdzie nowy dzień i wyruszą w dalszą drogę.
W tym samym składzie, jak Los pozwoli.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 03-03-2012 o 18:19.
Delta jest offline  
Stary 10-03-2012, 16:28   #62
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Pedro w Knajpie

Mężczyzna nie tracąc czasu, udał się pewnym krokiem ku budynkowi, z którego dobiegały głośne dźwięki, widać było iż na brak gości z pewnością tutaj nie narzekają. Pedro wcisnął się do środka, przepychając między ludnością zdołał dotrzeć do barmana.
- Panie... Dajcie coś mocnego. Naprawdę mocnego. - Złapał się za Głowę nieco blady, widać było że jest ostatnio naprawdę zmęczony.
- A stać Pana? Mamy tu taką gorzałkę... Domowy wyrób. Z krwi sylwana ognia i z ducha gorzelnika. Nie wiadomo ile w tym prawdy, ale za 100 sztuk złota naleję Panu kubełek. Ostatni który to pił, odpłynął na cały dzień.
- Z krwi...? - Zapytał niepewnie, jakby nie usłyszał dokładnie
- Po czymś takim, prędzej był Panu zabrudził Ladę, aniżeli obaliłoby mnie to. Czy ja wyglądam na cholernego krwiopijcę ? Nie macie nic, ludzkiego ? Bez tej przeklętej domieszki Magii ? Gorzałę, wódkę, cokolwiek ! Byle to był alkohol, który sprawi że głowa przestanie mnie chociaż na chwilę boleć ! - Powiedział oburzony
Barman fuknął oburzony i z głośnym trzaskiem postawił przed Pedrem flaszkę gorzałki
- 50 sztuk złota - burknął, co jak co, na brak klientów nie narzekał.
- 50 sztuk złota za gorzałę ? Rozumiem że w stolicy, to może podejść w górnym mieście, ale w podmiejskiej spelunie ?! Co powiecie na 25 i mój szczery uśmiech, oraz radość z posiadania takiego klienta jak Ja ? - Zapytał z parszywym uśmiechem
- Jakby ów klient był grzeczniejszy i mniej zadzierał nosa, może by to przeszło - nalał jakiemuś chłopowi obok szklankę trunku, biorąc od niego cztery sztuki złota z podziękowaniem - Dawaj Pan te 25.
Pedro zgodnie z umową podał 25 sztuk złota, jednak po chwili dopowiedział
- Znajcie Pańską łaskę. Jednak oczekuje też paru informacji. Na temat tego odzianego w szaty co mieszka tutaj w sąsiedztwie, jakiś podejrzany z niego typ, co nie ?
- O Chavarrę chodzi Panie?
- Tak.. To istotnie jego nazwisko, o ile pamięć mnie nie zwodzi. Jerzy.. Imię miał jak dobrze mówię... -
zamyślił się
- O, nie drogi Panie. Na Pana Chavarrę nie będziecie złorzeczyć w moim lokalu - karczmarz oddał Pedrowi pieniądze - Niech Pan dokończy i będziemy się żegnać.
- My się Panie nie rozumiemy... Moja podróż nie oczekiwanie się tutaj zakończyła, Ja oraz paru parobków błąkaliśmy się przez jakiś czas, moja żona właśnie u niego została wraz z ludźmi, po prostu martwię się, a nie mogę nic zrobić. Jestem póki co zdany na jego łaskę, aczkolwiek wdzięczny jestem że przyjął mnie pod dach, aczkolwiek nie zapewnia to mi gwarancji... - Powiedział wyraźnie dobity, udawanie to zawsze mu wychodziło
Złoto znowu zniknęło ze stołu:
- Chavarro to bardzo dostojny Inkwizytor, nie dzieli ludzi na tych dobrych i tych innych. I dobrze, bo to porządne chłopy, a że mają rogi, albo więcej futra? - wzruszył ramionami - Toż to drobiazgi, przy mordercach czy innym tałatajstwie. Zresztą kiedyś Pan Inkwizytor pokazał jaką włada mocą, ktoś kiedyś mnie zdzielił w łeb i ukradł dzienny utarg. Akurat trafił na Inkwizytora we wejściu i rzucił się na niego. W mgnieniu oka zajął się płomieniami.
- To zaprawdę fascynująca opowieść, zgadzam się w zupełności z jego poglądami. Co tam dzielić, chłop czy szlachcic, mag czy człowiek. Ważne jeno by miał dobre serce ! - zagrał teatralnie, przynajmniej starał się
- Jeszcze jedno wam Powiem Panie, odnośnie zbójów. Uważajcie na jednego. Z wielkim toporem, toż to szaleniec, próbował nas napaść, jednak zobaczył że nas wielu, to jeno szpiegował ! Jeśli takiego spotkacie, to straż jeno wołajcie ! W mieście już mi kiedyś groził, nigdy nie sądziłem że uda się za mną do pracy. Macie tutaj jakieś odziały wiejskie ? Cokolwiek by można było zamknąć zbója ?!
- A, jest w wiosce milicja chłopska. Pan Chavarro zorganizował, ale oni tu się nie zapuszczają - posmutniał - Pilnują ino zagród
- Rozumiem, takie jeno społeczne chłopy. Słuchajcie Panie, musimy coś z tym zrobić, mogę liczyć na twoją pomoc, naturalnie zapłacę a być może coś cenniejszego mam, aniżeli pieniądze do zaoferowania... - Uśmiechnął się podejrzliwie
- W jakiej sprawie ta pomoc? - spojrzał na kupca z ciekawością.
- Pozbyć się... tego zwyrodnialca. Tego przeklętego bandytę ! Ja sam nie mam szans, jednak gdybyśmy jakąś pułapkę z organizowali ! - szybko dodał
- Panie! Ja ani mieczem nie władam, ja nie chcę żadnych problemów, skoro to taki zabijaka i rębajło jest. A thfu, żeby mi budę spalił? Sam mówiłeś że tu ino wiejskie chłopy, nawet miecza w wiosce nie ujrzysz.
- Mało macie Panie klientów ? W grupie, ogłuszyć i związać to nie problem, zresztą można spoić alkoholem, obić twarz ciężkim kijem i kamlotem ! Chcesz mieć Panie za sąsiada takiego zbója ?! Macie Panie rodzinę ? Pomyślcie wszak o nich ! - nie odpuszczał kupiec
- Ale Panie! Zrozumcie! A jak się nie uda i dźgnie mnie mieczem, albo rąbnie toporem? Jak wtedy rodzinę utrzymam? - mówił poddołowanym głosem - Może inni z przyjemnością ruszą na tego graba, ale ja biedny karczmarz nie mam zamiaru ryzykować. Jeszcze się mścić będzie chciał, albo jacy jego poplecznicy. Nie.
- Rozumiem obawy Panie. Ha ! Sam je mam, aczkolwiek życie nie jest od tego, by jeno przetrwać je siedząc nie wychylając się, muszą być istoty która dla dobra ogólnego zrobią coś więcej, aniżeli będą biernymi obserwatorami. Mogą sięgnąć dużo wyżej, mają aspiracje, dla dobra swojego jak i innych ! Pomyślcie, przedstaw moją propozycje, a zapłacę 250 sztuk złota, dla tego który go zbije. Domyślam się że w takich czasach, to sporo pieniędzy a nie każego stać by płacić 25 sztuk złota za gorzałkę, co nie ?
- Już moje zdanie Panie poznałeś, za dużo utracić mogę, a tawerna o wiele większe dochody mi przynosi. Ale może we wsi jaki chłop się połakomi. I są przy zagrodach razem z milicją chłopską najemnicy, oni pewnie chętnie za taką sumę utłuką dziada.
- Najem... Cholera Jasna ! - wrzasnął szlachcic
- Jak mogłem zapomnieć ! Ta kur... Jest z - Po czym szybko na pięcie zwrócił się w stronę wyjścia, ruszając coraz szybciej w stronę domostwa
- Jak mogłem zapomnieć o tej dziwce ?! Przecież ona jest z nami ! A teraz, to sprawi zagrożenie i dla mnie ! Oby ten stary osioł nie wysłał jeszcze tych siepaczy - Mówił sam do siebie.
Oberżysta wzruszył ramionami i wrócił do szorowania kufli i podawania kolejnych dań i napitków.

Złodziej i najemnik w knajpie:

Nie zszedł z drogi kupcowi, ciągle szedł powoli i spokojnie. Zastanawiał się co ten pies tam robił.
Złodziej, tuż za nim, nie patrzył nawet za bardzo gdzie idzie, zajęty był wycieraniem nosa w rękaw. A jakby Antonio się zawahał i przystanął, Arab ‘przypadkiem’ na niego wpadnie i sprowokuje kolizję z kupcem.
Panowie minęli się bez słowa, kupiec poszedł w swoją stronę, najmita i złodziej w swoją.
Podszedł do lady i zaczepił stojącego za nią mężczyznę
- Co macie dobrego? Jakiś specjał? - jego topór był idealnie widoczny dla wszystkich bo miał go na plecach.
Arab stanął trochę za najemnikiem. Trzymał go ciągle na oku, jakby tamten miał się zapaść pod ziemię, i szukał potencjalnej ofiary. Wynikiem był niezły zez, ale cóż.
Karczmarz zmierzył wzrokiem Antonia i pobladł...
- Piwo! Wino! Cokolwiek! - uznał, że karczmarz potrzebuje szczegółów. Pstryknął palcami i od pasa odpiął sakiewkę i wysypał kilka monet po czym spojrzał znów na mężczyznę.
- Niech Pan mnie nie zabija... - wybełkotał.
Spojrzał na Araba potem znów na karczmarza - Em... A to... To miałem Cię zabić?
- Nie rób dymu, bracie. - Habibi kiwnął ręką na kompana. I postanowił się poszwędać w oddali, brakowało mu tak z pięciu ciężkich sakiewek przy pasie, i zamierzał je zdobyć jeszcze dziś. Wypatrywał, niczym sęp, pijanych osób i zaczął się przy nich krzątać.
Karczmarz zaczął się krzątać ze strachem w oczach przy najemniku. Widać było że się bał. Nim kufel piwem został napełniony, jakiś ubogi farmer chcący tylko wypić piwo, stracił swoje ostatnie grosze na chleb.
- Ile to? - spytał biorąc kufel do ręki
Ze zgrozą w oczach wybełkotał że pięć sztuk złota.
Przysunął mu pięć monet
- Zastanawia mnie czego się tak trzęsiesz? Z tego co wiem jestem tu pierwszy raz, a moi przyjaciele siedzą tam skąd przyjechałem więc żadne złe plotki nie mogły tu dotrzeć, na handlarzy też nie napadałem, nie krzywdziłem dziewek... - zaczął wyliczać wszystkie złe rzeczy których nie robił.
Habibi, po kilku rundkach wokoło sali, powrócił do najemnika.
- Ten się upił, że tak bełkocze? - zwrócił się do karczmarza. - Poproszę wino w czymś dużym, dobry człowieku. - złodziej rzucił dopiero co zdobyte drobniaki na ladę, czas był najwyższy żeby się czegoś napić - Allach mu wybaczy.
Karczmarz milczał, patrzył błagalnie na chłopów przy szynku, a oni na niego pojednawczo. Mimo wszystko, nalał Arabowi wino.
- Ja już dziękuję bo nie dojdę do łoża - zaśmiał się i wstał - Ty pewnie zostajesz pijaku jeden - zwrócił się do Araba - Jakby coś to zostawcie go pod karczmą, ja po niego wrócę świtem.
Kilku chłopów, około trzech dorodnych siłaczy ruszyło do wyjścia.
Antonio zwrócił na nich uwagę, ale zachowywał się spokojnie i szedł cały czas do wyjścia, powolutku i spokojnie.
Oni też wyszli, przed nim, ale zaś zwolnili. Bardzo. Antonio nie mógł ich nie wyprzedzić, szli w tym samym kierunku.
Przystanął niby patrząc się w niebo, jednak oczy nadal utkwione były w grupce mężczyzn.
Habibi sącząc swój trunek, przesunął się nieco, aby mieć jakiś wgląd w sytuację najemnika. Nie, żeby chciał mu ratować cztery litery, jak wino zostawi to ktoś mu świśnie w końcu, ale jak dopije to może się zainteresuje sytuacją.
Dwójka wieśniaków złapało go pod ręce, trzeci trzasnął go w nosala z siłą niedźwiedzia, kiedy tylko się zbliżył.
Na chwilę go oszołomiło, jednak doświadczenie w bijatykach pomagało bardzo. Szarpnął prawą ręką, żeby rzucić wieśniaka na ziemię.
Wieśniak odpadł od ręki, za to drugi uderzył go z pięści z brzuch. Niestety trafił na metalową płytkę pod pancerzem. Trzeci natomiast po raz drugi bez problemu trafił w nos, który złamał się jak zapałka.
Jęknął i przytknął przedramię do nosa.Taki odruch. Po chwili w lekkim amoku zamachnął się i próbował strzelić w pysk drugiego wsioka co trzymał go za lewą rękę.
Muzułmanin kończył już wino, więc mógł bezpiecznie je zostawić na kilka chwil. Wypadł przed karczmę i ogarnął sytuację wzrokiem. Nieco błędnym.
- Panowie, po równo! Jeden na jednego, a nie mu nos na czoło przemieszczacie! - krzyknął donośnie.
- To morderca i zbój! - ryknął ten podnoszący się z ziemi, obserwując jak jego kompan odlekaja się od drugiej ręki i odpływa.
- Mordercą jestem, ale nie byle kogo! - krzyknął i próbował zasadzić kopa temu wstającemu w głowę.
Zasadził, chłop odpłynął, ale ten co go obkładał pięściami po nosie, stał w najlepsze i zadał kolejny nos, nos najemnika przypominał krwistego tatara. Sytuację przed tawerną zaczęli interesować się inni klienci.
Złapał się za nos. Zabolało. Spojrzał dzikim wzrokiem na ostatniego rzeźnika po czym posłał serię prostych w jego buzię.
Serię zgasiły zapał napastnika, jak i jego samego.
Wytarł krew przedramieniem i szybkim krokiem wrócił do karczmy, podszedł do lady i złapał karczmarza za fraki prawie kładąc go na aldzie
- Kto na mnie powiedział złe słowo? - szeptał, ale oczy były dzikie.
- Nikt Panie, nikt! - zaskomlał, a chłopi gdy szedł, rozeszli się przed nim.
- Nikt mówisz? To Ty poniesiesz konsekwencje, przypuszczam, że to twoje pachołki. Jak nie to... Co za różnica, w końcu jestem mordercą i zbójem - pociągnął go tak, że znalazł się po drugiej stronie lady i zaczął wlec do wyjścia.
Tym razem chłopi zaszli drogę Antoniemu i otoczyli szczelnym kołem, na oko piętnastu chłopa. Niektórzy mieli widły i pałki.
- Puszczaj go łobuzie! - zaryczał jakiś.
- Pytałem grzecznie, kto nasłał trójkę psów na mnie?! - wydarł się - Nie dostałem odpowiedzi więc ponawiam pytanie, tym razem do was.
- Nikt nie nasłał, to tutejsi rozrabiacze. Polują na bogatych mieszczan. Ale rozmawiał z nim jakiś miejski Paniczyk. A teraz go puszczaj, nam wszystkich rady nie dasz - przed twarzą Antonio pojawiły się ostro zakończone widły gotowe, do pchnięcia.
Postawił na nogi karczmarza i puścił - Czy ja wyglądam na bogatego?! Według mnie to nie. Jak wyglądał ten mieszczanin? - zaczął coś podejrzewać
- Normalny fircyk - widły się ulotniły sprzed twarzy najemnika - Nie wiem jak go opisać. Na pewno nie miał tak bogatego pancerza i topora.
- To jest najzwyklejszy pancerz, topór też nie jest bogatego kunsztu. I nie każdy szlachcic chodzi w pancerzu - zaczął podawać opis Pedra - Czy tak wyglądał?
- No, powiedzmy - odpowiedział - Po pijaku cieżko się przyjrzeć czemukolwiek.
Klepnął się lekko w czoło uważając, żeby nie dotknąć przypadkowo nosa - Skoro mówicie, że to mógłby być on to coś wam powiem. Ten pies wcale nie jest gorszy ode mnie. Ja działał osobiście, on wysługuje się swoimi ludźmi, zdziera pieniądze ze wszystkich biedniejszych od siebie. Uwierzycie czy nie, ale jestem synem rolnika, też nie miałem lekko. Tacy jak ten paniczyk zniszczyli mi żywot, który może nie był najlepszy, ale był wystarczający i sam do niego doszedłem, nie wspomagając się pieniędzmi bo skąd je miałem wziąć. Przez takich jak on jestem jak wy to powiadacie “mordercą i zbójem”. Dla szlachty liczy się tylko pieniądz, nieważne, że przy tym cierpią ludzie - spojrzał na karczmarza - Mogę poprosić jeszcze jeden kufel piwa?
Karczmarz usłużnie nalał mu piwa, chłopi wrócili do swoich zajęć. Ktoś pozgarniał tamtych trzech przed lokalem.
Nos go bolał, ale starał się tego nie zauważać
- Jak wam się tutaj żyje? - spytał kiedy odstawił pół pełny kufel na ladę.
- Dobrze, Pan Chavarro zorganizował milicję wiejską i jest w miarę bezpiecznie - mówił karczmarz - To dobry człowiek. A i najemnicy są przy zagrodach.
- Wiesz kto nad nimi stoi, nad najemnikami? - spytał - Czy to grupa niezorganizowana?
- Od jakiegoś Lenina... Leoparda... Nie przypomnę sobie. Z Gildii są.
- Może od Lee?

- Za krótkie. Oni mają Gildię przy granicy z Francją... O, wiem! Lares!
- Rozumiem, dużo od was biorą?

- Gdyby brali dużo, nie było by ich tu. Ale fakt, sporo. Połowę opłaca sołtys, połowę Pan Chavarro.
Zaśmiał się - Przepraszam najmocniej jak mogę za to całe wydarzenie, w końcu nie zawsze człowiek zostaje napadnięty.
- Drobiazg -
machnął ręką - Dobrze żeś ich Pan prał za lokalem chociaż.
- Wie pan, jakby zaatakowali tutaj to nie wychodziłbym na zewnątrz. Samoobrona nie na tym polega -
upił łyk piwa.

Habibi postanowił zostać w karczmie i pohulać trochę. Dawno tego nie robił. Po trzecim dzbanie wina postanowił udać się w długą drogę do szopy - było już nieco ciemno i miał wzrok oszukiwany przez alkohol, ale próbować można..
 
louis jest offline  
Stary 10-03-2012, 16:46   #63
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Pedro w domu, Antonio i Pedro

Pedro w domu

Kiedy mężczyzna minął dwójkę towarzyszy, obdarował jedynie najemnika złośliwym uśmiechem, jednak dało się zobaczyć że o coś się martwi, co było wręcz dziwne jeśli chodzi o jego osobę. Kiedy odstąpili już pewną drogę, zaczął biec.
- Monica ! - wykrzyczał
- Do jasnej cholery ! Chodź tutaj ! Musimy porozmawiać !
- Czego chcesz? - wstając od stołu, gdzie rozmawiała z rodzicami Inkwizytora.
- Chcesz rozmawiać przy wszystkich ? - Odpowiedział szybko
Zmarszczyła czoła, wyszła starając się utrzymywać bezpieczną odległość od kupca, nie ufała mu.
- Jeśli tutaj zostaniesz, spowodujesz zagrożenie dla tych ludzi, oraz wszystkich w okolicy. Musisz uciec, najlepiej trzymać się z dala od bezdroży ! Mamy wspólne interesy, tak więc mogę Cię wysłać w bezpieczne miejsce, aczkolwiek musisz bardzo uważać... Polują na Ciebie, chłopi jak i najemnicy. Słyszałem to w karczmie !
- Co ty bredzisz? Antonio jest najemnikiem. Po co ty mnie tu w ogóle ciągnąłeś?
- Antonio był najemnikiem, ale stał się psem na smyczy.Zgadzali się na każdą propozycje byle go oddelegować, nawet zgadzali się na bezsensowne wymiany typu żelazo... A dobrze wiedzą że jestem handlarzem który ma sklepik. Pomyśl więc, komu ON jest wierny ? Pomyśl do jasnej cholery, kto dotychczas ratuje tutaj wszystkim tyłki ! Nie licząc mnicha !
- Daj mi złoto na drogę - zażądała
- Masz mnie za głupca ? Mam lepszy pomysł, napiszę list, z tym listem w Barcelonie, zostanie wypłacona Ci pewna suma. Załatw kawałek papieru. I się pośpiesz ! - warknął szlachcic
- Ehh... - poszła do domy, po chwili wróciła z kawałkiem papieru i piórem - Chcę jeszcze konia.
- Zamknij się i daj się skupić...- Pedro podszedł i usiadł przy stole i zaczął pisać

To będzie moja pierwsza wiadomość
O ile się nie mylę, to dobry początek

Osobę którą tutaj widzisz
Nazwać mógłbym przyjaciółka
Ale przybyła w pewnych interesach

Możesz potraktować Ją jak kogoś bliskiego dla mnie
Ale naturalnie Ty traktujesz tak każdego, jaśnie Panie...

Straszne problemy ma i musi zostać wsparta finansowo
Każdy kto ma problem, winien zwierzać się przyjaciołom prawda ?
Ale dobrze pamiętasz, kiedy Ja miałem taką sytuacje
Rozsądnym człowiekiem Panie jesteś
Błagam byś nagrodził Ją żywym Koniem jak i złotem
i czytaj dokładnie dobry Panie... Spójrz na to z innej perspektywy

Pedro


- Masz... Znaj Pańską łaskę, oczywiście możesz wpierw przeczytać, jeśli masz takie życzenie...
- Oszczędzę sobie tego - mruknęła - Gdzie mój koń?
- Hah, dostaniesz, ale w Barcelonie, prawdziwego rumaka, teraz najlepiej idź jak najszybciej. W końcu jak widzisz... Też nie mam konia, jechaliśmy powozem, prawda ? A Ja nie jestem magiem, nie sprawie Ci tego... - Pedro za pieczętował wiadomość
- Ta pieczęć nie może być naruszona. Udasz się z tym, do Hrabiego Barcelońskiego, każdy będzie wiedział o kogo chodzi. Teraz się pośpiesz.
Młoda mruknęła coś i poszła po swoje rzeczy do domu. Zapytana gdzie idzie, powiedziała że musi wracać. Wyszła i ruszyła ze swoim łukiem, w swoim kierunku.


Pedro & Antonio

Wrócił na ziemie Chavarro. Normalnie poszedłby spać, ale chciał za wszelką cenę dorwać Pedro. Wszedł do posiadłości i zaczął go szukać.
Pedro przesiadywał w głównym salonie, delektując się chwilą spokoju. Co jak co, to był stosunkowo udany dzień.
Stanął na przeciwko kupca, widac było nos ułożony nie w tę stronę co trzeba.
- Witam Szefa. Szef na swoich pracowników nasyła zbirów, aby sprawdzić umiejętności nowych rąk do pracy?
- Zbirów ? - zamyślił się szlachcic - Nie wpadło Ci przypadkiem na myśl, że być może nie spodobała się komuś twoja twarz ? - odparł złośliwie
- Nawet mnie to łatwo nie przychodzi, ale teraz ? Teraz jesteś jeszcze obrzydliwszy niż ostatnio, idź po jakieś bandaże...
- Wątpię, reszta była dość przyjazna. Słyszałem o bogato ubranym szlachcicu, który rozpowiada wszem i wobec o jakimś mordercy z toporem na plecach, bardzo podobnym do mnie. A ten szlachcic okazał się bardzo podobny do ciebie. Poradzę sobie bez bandaży, tylko delikatna szlachta musi używać bandaży do byle zadrapania.
- Też Ci los... Moja wina, że wyglądasz jak zbój ? Ba, w końcu za morderstwo wyrzucili Cie ze straży, co nie ? Tak więc, ten bogaty szlachcic zbytnio się nie mylił... Prawda ? Co jak co, nie miał bym żadnego interesu w wynajmowaniu kilku chłopów. Uwierz, nie stanowisz dla mnie, centrum zainteresowania. Jak by nie patrzeć, jest tyle ciekawszych rzeczy, chociażby szczury czy myszy. - Pedro odpowiadał nie patrząc w stronę najemnika, spoglądał przed siebie, jak by był zamyślony.
- A stanowczo dzięki mojej rodzinie i rodzinom wielu rolników, rzemieślników i innych robotników wyglądasz jak bogaty szlachcic. Mylisz się i to bardzo. Morderstwa dokonali psy Twojego pokroju, tylko jak zwykle posłużyli się kim innym bo przecież oni są zbyt ważni. Ciekawe czy do wychodka ktoś za Ciebie chodzi bo ty jesteś na to za ważny? Przez takich jak ty właśnie są ludzie tacy jak ja i takich których wynajmujesz do swoich czarnych interesów.
- Nie widzisz że jesteś dla mnie męczący ? Ale dobrze... Zaspokoję cię pewną opowieścią. Otóż, możesz nawet nie uwierzyć, ale od dziecka musiałem pracować... Tak dokładnie, musiałem harować dla mojego majątku, podróżować po świecie za groszem. Więc przestań mi pieprzyć o luźnym i łagodnym życiu. Mimo że jestem z pochodzenia kimś “ważnym” to jednak nie zwalniało mnie nigdy z pracy, a to że potrafiłem pracować umysłem i słowem, to nic nie zmienia, niektórzy po prostu nadają się do czegoś innego, ale jeśli dają się wykorzystać do najpodlejszych czynności to już chyba chodzi o ich własną mentalność oraz moralność, prawda ? Dlaczego więc mam się przejmować kimś, kto dał się wrobić ? W końcu życie jest cholernie nie uczciwe, niezależnie jak na to spojrzysz. Myślisz że Tylko ciebie w życiu spotkało nieszczęście ? Masz się za najbardziej pokrzywdzoną przez los istotę ? Może gdybyś przestał mierzyć każdego swoją miarą, doszedł byś do czegoś, aniżeli męczył mnie... - Odpowiedział poważnie
- A to Ci opowiastka. Pan Pedro i praca - parsknął śmiechem - A czy ty myślisz, że od dziecka siedziałem na farmach z mieczem w ręku i ich pilnowałem? Nie. Byłem synem rolnika, siedziałem od świtu do nocy na polu, czy były to upalne dni czy ostatnie, zimne początkowo jesienne zbiory. Większość tego co wypracowałem ojciec musiał oddawać szlachcie jako rzekomy podatek. Nie mówię już o ilości zbiorów, które przypadały mojej rodzinie. Udało mi się dostać do straży miejskiej. Tam też nie było dobrze, szerzyła się korupcja. I jak sądzisz kto kogo przekupywał? Szlachta straż. Ja stroniłem od tego i właśnie to załatwiło mi pobyt w koloni karnej. Cholerna korupcja, szlachta i skorumpowany strażnik. Byłem wtedy na nocnej warcie w innej części dzielnicy szlachty. Widziałem jak jakaś osoba wybiega z domu, nie złapałem jej bo głupia zbroja dla straży “wysokiej dzielnicy” nie dawała mi szans. W tamtym domu zobaczyłem rodzinę, martwą łącznie z dziećmi. Nie znaleziono tego człowieka, ale to była zbyt... Zaplanowana akcja. Chyba komuś się naraziłem odmawiając łapówki, i ten z zemsty zrobił ze mnie winnego. Jak już dostaniesz osąd “podejrzany” nie masz szans. Pewnie myślałeś, że to ja wziąłem łapówkę i zabiłem ich? To dlatego Ci to opowiedziałem, ale uznasz to za kłamstwo. Więc zostałem najemnikiem dlatego, ze legalna praca jest po prostu fałszywa. Ale nigdy nie okradłem nikogo, nie zabiłem bez powodu, nie wymusiłem niczego. Po prostu wszystko zmieniło to oskarżenie. Cały czas staram się pilnować porządku, ale nie jako strażnik i nie pod fałszywym herbem rządzącego.
- Haha - Roześmiał się głośno - Ty naprawdę nie rozumiesz ? Ja wynająłem rzeźnika i tego oczekiwałem, potrzebowałem mordercy, wojownika który się nie cofnie. A Ty mówisz mi że Cie wrobiono... Tak, to by pasowało do Ciebie. Na dodatek, byłeś tylko strażnikiem, trza było brać te przeklęte łapówki, nic by Ci od tego nie zrobili a dodatkowo miałbyś trochę pieniędzy dla rodziny więcej. Co jak co, pewnie usprawiedliwisz się sumieniem czy też zasadami moralnymi.. Być może, być może tak jest, aczkolwiek to nie jest ważne, to niema żadnej ceny dzisiaj, za wyjątkiem samo zadowolenia czy pewnej świadomości działania. Tak naprawdę teraz, teraz widzę że dobrze się stało. A wiesz co ? Powiem CI coś jeszcze. Monica, była mordercą, ba jest nim do teraz, mordowała, rabowała, kradła. Spójrz, jest większym potworem niż Ty czy nawet JA, a ty ją oszczędziłeś, więc dlaczego ? Jak śmiesz mówić o obronie sprawiedliwości, nie potrafiąc nawet racjonalnie myśleć !
- Jesteś zbyt zachłanny na pieniądz, żeby to zrozumieć. Monicę oszczędziłem bo uznałem to za stosowne. Nie pytaj mnie o szczegóły. Pewnie pomyślisz, że z wiadomych dla nas, mężczyzn przyczyn... Może... Trochę. Ale ten kogo zabiłem był jej wspólnikiem z tego co słyszałem. W dodatku chciał mnie zaatakować. Ja nie byłem sędzią, to była sprawa między nią a nim. Nie powiedziałem nie zabijaj jej bo ona jest dobra. Dzięki pewnym okolicznościom wyrobiła sobie opinię może nie dobrej osoby, ale takiej, która jednak posiada trochę tej moralności. Posiadła ją przynajmniej wtedy kiedy była w gildii. I nie mów, że to była dwulicowość, potrafię to wyczuć.
- No proszę, nie podejrzewałem Cię o taki sposób myślenia, co prawda jest całkowicie pozbawiony sensu, aczkolwiek oznacza że jednak starasz się dostosować a przynajmniej przystosować do otaczającego Cię świata. Niestety Monica jest mordercą, zabójcą oraz złodziejem. Nie mamy wyboru, musi zostać za to ukarana. Dobrze wiesz że mam tutaj racje, dodatkowo nie mamy tyle jedzenia by szła z nami, ale nie martw się, zatroszczę się o to... - Uśmiechnął się - A jeśli się w niej podkochiwałeś, we Francji jest wiele pięknych dziewcząt, niestety w większości płynie trucizna - Powiedział zamyślony
- Teraz o sprawiedliwości mówi człowiek, który do tej pory robi wszystko by się wzbogacić, niekoniecznie legalnie. Działam teraz swoim kodeksem praw więc niezbyt możesz komentować moje działania. Powiem tak - Jeśli ona miałaby zostać ukarana, to Ty również. Ona śmiercią, Ty przynajmniej lochem lub wysoką grzywną i pozbawieniem praw. Wychodzi na to, że ja też powinienem wisieć. Ale nie powinieneś osądzać kogoś skoro sam nie jesteś czysty. Ja działam według praw swoich, ale nie różnią się zbytnio od tych zatwierdzonych przez władzę.
- Nie ? To Ci uświadomię że po powrocie z wyprawy, zostanę dziedzicem, tytułu Hrabiego Barcelony. A wiesz co To oznacza ? Że będę Ponad prawem, a teraz jako szlachcicowi przysługują mi złagodzenia w wyrokach, dodatkowo mam prawo karać banitów oraz złoczyńców. Tak więc to jest moje prawo, drogi Panie strażniku. Niestety Monica zbiegła, teraz pozostaje kwestia, czy powinniśmy Ją gonić czy też nie...
- Władzę dostają psy, których szkielety dawno powinny leżeć w najgłębszych, najciemniejszych i najbardziej śmierdzących celach. To się nazywa niesprawiedliwość. Władzę dostajesz po to, żeby swoimi prawami uczynić poddanych lepszymi ludźmi, a nie sprowadzać sobie z zagranicy luksusowe dobra i pstrykać palcem na swoich podwładnych, aby za ciebie odwalili robotę, najprostszym sposobem. Zastrasz, przekup, albo wybij z obrotów. I ty mówisz że ciężko pracowałeś? To teraz nie pozwalasz podobnym sobie dojść do podobnego stanu w jakim ty jesteś, nawet im to utrudniasz. Bawi Cię to? A Monica... Co znaczy zbiegła?
- Ależ przeciwnie, daje im Prace, w końcu nie robią tego za darmo, prawda ? Nikt ich nie zmusza by pracowali w kopalni czy też na okręcie, ba prowadzę sklep i robię to samotnie, nie mam sługów, najmuje ich tylko wtedy kiedy jest to potrzebne. Po drugie, rola nawracania i zmieniania ludzi, leży po stronie kościoła, a nie przedstawicieli świeckich, zapamiętaj To sobie. Gdzie zbiegła ? Jedno licho wie, mówiłem byś Ją pilnował a w razie ucieczki zabił, ale nie... Miałeś swoje powody...
- Nie robią tego za darmo, robią to za nędzne parę monet, które nie pozwolą im dożyć następnej wypłaty. A właśnie zmusza... Bieda ich zmusza bo przecież szlachta jest tak biedna, że musi płacić robotnikom coraz mniej, bo sami nie mają z czego żyć. A następnego dnia ten biedny szlachcic paraduje po rynku w nowej szacie uszytej z luksusowych materiałów. Najmujesz ich, żeby uciszali niewygodnych ludzi. Takich, którzy mieszają w Twoich brudnych interesach na boku. Kościół przedstawia prawa Boże. Władza powinna zapewnić ludziom dobrobyt. Więc to są inne sprawy, a poza tym nie mówiłem, że masz ich zmieniać, większość zmieni się sama, ale umożliw im to - na zdania o Monice wzruszył tylko ramionami - Jak nie ja, Ty ją ukarzesz, zrobi to ktoś inny. Przestępcy nigdy nie uciekną od kary. Jak nie ukarzą ich tutaj to ukarze ich Bóg zsyłając do piekła.
- Tak... Mieliśmy po prostu, wspaniałych przodków, którzy również zaczynali od zera, a staliśmy się dzięki nim, tym kim jesteśmy. Jak widzisz, niektórzy nie tylko rodzą się lepsi, ale te pozycje potrafią sami zdobyć, można to osiągnąć jeśli człowiek będzie się starał, jeśli życie dla niego nie będzie miało granic, czy to religijnych czy kastowych, bez tego możesz trwać w tym monotonnym żywocie.. Niektórzy muszą pracować by żyć, inni muszą pracować by docenić samych siebie. Nie jest to nic dziwnego, jest to po prostu życie, a twoje wykłócanie się ze mną, nie da Ci ani jednego ani drugiego. Jeśli chcesz coś zmienić, wpierw powinieneś zmienić własne podejście, być może świata nie zbawisz, ale te garstkę osób ? Pamiętaj, że tak już jest, szlachta nie odda swojej pozycji, chłopi zaś będą gnębieni po to, by utrzymać ich w posłuszeństwie, oraz by nie mieli siły się buntować, tak to już jest... Wyzwoleniem.. pozostanie śmierć.
- Rodzą się przegnici od środka. Dlatego chodzi powiedzenie “jaki ojciec taki syn”. Takie pozycje można zdobyć tylko jeśli okaże się samolubność, egoizm i zachłanność. Czyli powiadasz, że kościół dla Ciebie nic nie znaczy? Od kiedy się narodziłeś twoim przeznaczeniem jest spalenie w piekle. Pracować trzeba aby przeżyć i pracować nie trzeba bo przodkowie odwalili najgorszą robotę. Pierwsze dotyczy klasy niższej, drugie szlachty. Nie rusza Cię sumienie, że doszedłeś do tego swojego sklepu po trupach? Jeżeli mam zmienić się na takiego jak Ty to wolę już być najemnikiem. Żebyś się nie zdziwił jak w twój brzuch będą Ci wbijać widły i zawiśniesz za kostki na rynku razem z innymi szlachcicami i tałatajstwem twojej krwi, osobowości, sposobu myślenia.
- Mamy mury, mamy armie, mamy najemników... Sądzę że to wszystko jest Ci doskonale znajome, ale to prawda jesteś oryginalnym najemnikiem... Tak szczerze, ilu myśli tak jak TY ? Sądzę że twoi koledzy po fachu, dużo chętniej zabijać będą za pieniądze... Niestety, taka jest prawda, najemnicy będą mordować za złoto. A małe dzieci ? Chłopi też się rozmnażają, myślisz że zaryzykują rebelie ? Niema takiej możliwości. Po prostu, ta kwestia Cie przerasta.
- A czy ja mówię tylko o najemnikach? Rolnicy, biedniejsi mieszczanie, żebracy. Ich jest całkiem sporo, a pod odpowiednim przywództwem mogą być całkiem skuteczni. Ale tak naprawdę wystarczy odciąć miasta od dostaw jedzenia, a po jakimś czasie zdechniecie z głodu. I pieniądze się skończą bo biedniejsi nie będą ich mieli na co wydawać. I wasze karawany, które za znajomością przywiozą wam jedzenie zostaną napadnięte. Tylko mówię, dowódca z prawdziwego zdarzenia i rebelia jak z legend. I zaryzykują, to tylko kwestia czasu.
- Naprawdę jesteś głupcem... Pomyśl, jaka jest kara za bunt ? Ile w państwie jest wojsk królewskich ? Niema możliwości by rebelia zdołała zrobić coś większego. Mogą chwilowo przeszkodzić, ale potem będą jeszcze bardziej przyciskani a Ci wielcy buntownicy wraz z rodzinami straceni. Taka jest prawda, sądzę że sam nie wierzysz w taką rebelie. Wystarczył by garnizon z jednego miasta sąsiedniego bądź zamku, by posprzątać chłopskie powstania... Niestety, tak to już jest.
- Jednak Ty jesteś głupcem. Wybuchnie powstanie i chłopi przestaną być waszymi sługami. Może nie teraz, w naszych czasach, ale na pewno niedługo. Więc lepiej niech Twoje dzieci i wnuki szykują swój majątek.
- Dobrze... Będziesz miał na sumieniu wszystkie wydarzenia, jak mniemam...Nic więcej nie potrzebuje. Teraz precz mi z oczu. Nie widzisz że oglądam ścianę ?
- Ja się będę tylko przyglądać z góry jak was wymordowują. Wy będziecie winni - i poszedł. Skierował się do szopy.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 10-03-2012, 19:00   #64
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Marion Hawkwood i Alberto E. I. Caballero Batista
Do rzeki, dotarliście, gdy już się ściemniało. Promienie nisko wiszącego słońca, świeciło mocno pomiędzy drzewami, chowając się coraz bardziej i bardziej… Pewnym było, że gobliny do tej pory wpadły na wasz trop i zapewne was ścigają. Wyglądały na niezbyt mądre, ale całkowicie głupie stworzenia nie wznoszą wiosek, nie posługują się kuszami, nie wykuwają sobie broni. Nawet jeśli podkradali te techniki ludziom.
Niedaleko widzieliście wodospad, zwierzołak poprowadził pod kaskadą wody, do małej, okrągłej jaskini. Na jej środku było wody do kolan, i nie można było do niej wejść bez zanurzenia się, ale waszemu przewodnikowi to nie przeszkadzało.
W miejscach suchych, czyli pod ścianami, stało łóżko, palenisko z kociołkiem, w którym już dawno wygotowała się zupa rybna. Na drewnianym meblu, były uszykowane do wrzucenia w kociołek warzywa i przyprawy. Zwierzołak od razu do niego zajrzał, ale tylko zamlaskał zdenerwowany. Ognisko się wypaliło, a i zupa się przypaliła. Od razu zabrał się do skrobania naczynia, przy okazji sprawdzając zanurzone w wodzie linki, na których końcach była przynęta. Na dwóch z nich wyciągnął dość pokaźne ryby, które rzucił na brzeg. Traktował was jak powietrze, tak jakby tolerował waszą obecność. Tolerował. Tylko.
Do wyczyszczonego naczynia, nabrał wody z krystalicznie czystej rzeki i rozpalił na nowo palenisko. Po prostu zaczął przygotowywać na nowo zupę rybną, a kiedy znowu zaczęła się gotować, nalał na trzy miseczki. W międzyczasie, gdzieś przed jaskinią mignęły pochodnie i do waszych uszu dobiegły skrzekliwe głosy goblinów, ale na ten czas wasz gospodarz przygasił ognisko.
- Jutro, przed rankiem, doprowadzę was do wioski. To kilka kilometrów w górę rzeki – powiedział, nim po zażegnanych kłopotach i zjedzeniu posiłku, pościelił sobie pod ścianą jaskini, domyślnie łóżko zostawiając wolne dla kobiety. Alberto musiał sam sobie radzić.
Rankiem, wywiązał się z obietnicy, zostawiając was bez słowa znowu przed Tawerną Mostową. Nim słońce na dobre wstało, minęło was czterech na czarno ubranych jeźdźców.

Goście u Chavarro
Monica, ku zdziwieniu zniknęła z waszej drużyny. Pożegnała się tylko z częścią was, wymigując się jakimś listem. Nim zdążyliście zadać jakiekolwiek pytania, zniknęła na trakcie za mostem.
Kiedy była w połowie drogi, z ogromną szybkością minęło ją czterech jeźdźców w lekkich kolczugach, uzbrojonych w krótkie miecze i kusze. Czarne płaszcze, tylko tyle zapamiętała. Nad ranem, byli już we wsi, kierując się od razu w stronę zagród, gdzie stacjonowała dwójka najemników.
Jeszcze smacznie spaliście, jak i cała wieś, kiedy rozległ się koło zagród brzdęk mieczy, krzyki, chłopy chwytając widły, cepy i inne przedmioty, nadające się do walki, pobiegli w tamtą stronę. Również ojciec Chavarro tam pobiegł, jak i sam jego syn, z kulą ognia na ręce, gotową by ją cisnąć w zagrożenie.
Po chwili rozległy się do tego krzyki, skowyt rannych i umierających. Nie było spod szopy widać miejsca walki, ale pewnym było, że walka jest zacięta. Brzdęk broni rozbrzmiewał w całej wsi.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 14-03-2012, 01:15   #65
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Była zmęczona i głodna. Ucieczka oraz wydarzenia, które ją poprzedziły, znacznie uszczupliły zasób jej sił. Ból głowy przybrał formę tępego pulsowania. Moc powróciła, a Marion powitała ją z ulgą. Na powrót czuła się cała, pustka zniknęła.
Z wdzięcznością przyjęła miskę zupy, którą przygotował zwierzołak. Nie był to jej ulubiony posiłek zapewniał jednak zaspokojenie przynajmniej jednego rodzaju głodu. Drugi nie mógł być zaspokojony, nie teraz. Proszenie Alberto o pomoc w tej sprawie nie wchodziło w grę. W razie gdyby zostali odnalezieni stanowił ich główną siłę. Osłabianie go tylko i wyłącznie po to by poczuć się lepiej wydało się dziewczynie czymś niegodnym. O proszeniu zwierzołaka również nie mogło być mowy. Przede wszystkim dlatego, że niemal na pewno by odmówił. Poza tym dość już dla nich zrobił. Wymaganie czegoś więcej byłoby nadużywaniem przysługi jaką u nich miał. Nie była aż taką egoistką.
Alberto oparty o ścianę jaskini starał się nie przemoczyć nóg. W końcu mógł usiąść, czuł ulgę gdy jego mięśnie się rozluźniły. Powoli czuł się coraz bardziej senny. Był wdzięczny zwierzołakowi. Do jego głowy kołatało zapytanie, czy to napewno dobra kryjówka, czy sprytne jak lis gobliny ich nie znają.
Miał przy sobie swojego espadona. to dodawało mu otuchy. kolczuga mierziła go, nie miał żadnej tuniki, mimo to ją zdjął mając za odzienie jedynie strzępki ubrań jakie pozostały na nim po niewoli u goblinów. Woda parowała z pobliznowacionego muskularnego ciała. Ostatnie problemy z pożywną strawą sprawiły że Templariusz stał się bardziej żylasty, a mięśnie bardziej odznaczały się pod skórą.
Spojrzał na zwierzołaka, który odwrócodny do nich plecami ostatecznie dawał znać, że nie chce wdawać się w dyskusje.
Alberto domyślał się, że dla niego tę miejsce jest już stracone. Zwierzołak nie odwarzy się w nim pozostać, po tym jak Templariusz je zna. Można więc stwierdzić, żywiołak spłacił swój dług.
- Trzeba będzie wrócić do wioski, do tego jak mu tam było. Powiedzieć wszystko o tym chędorzonym drwalu i goblinach... jeśli uda nam się dożyć poranka.

Marion skinęła głową gdyż i jej ten pomysł przyszedł do głowy. Co prawda ponowne spotkanie z Jerzym nie napawało ją pozytywną energią to jednak drwal stanowił zagrożenie, o którym Inkwizytor powinien zostać powiadomiony. Tym bardziej, że odwiedzając jego dom mieli szansę na zjedzenie przyzwoitego śniadania. O ile, oczywiście, ponownie zostaną przyjęci z otwartymi ramionami.
- Jak udało ci się uwolnić? - zapytał przerywając cisze i wsłuchając się w goblinie piski zza ścianą wody.
Jego dłoń bezwiednie ścisnęła rękojeść espadona.
Spodziewała się tego pytania, nie znaczyło to jednak, że miała ochotę na nie odpowiadać. Powrót do tego, co przeżyła po obudzeniu się w jamie goblińskiego rzeźnika, był ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę. Uczucie pustki, strach i ból... Wzdrygnęła się i ciaśniej otuliła kolana rękoma.
- Miałam szczęście, Alberto. Udało mi się pozbyć branzolet. Poczekałam aż któryś z nich wróci i zmusiłam go do pomocy - odpowiedziała tak ogólnikowo jak się dało, starając się przy tym samej zagłębiać w jak najmniejszą ilość wspomnień. Strach wciąż tkwił w niej głęboko i odważnie podnosił głowę. Co by się stało gdyby branzolety zostały ciaśniej założone? Gdyby przyszło jej dłużej szukać Alberto. Gdyby nie znalazła więzionego zwierzołaka. Gdyby miała za mało mocy by opętać tamtego goblina...? Tych gdyby było wiele i zdawały się mnożyć z każdą mijającą chwilą.
Nawet Alberto zauważył, że Marion jest wycięczona ostatnimi wydażeniami. Postanowił nie prowadzić dalej rozmowy. Nie minęły dwie chwile, gdy zasnął ściskając miecz w dłoni.
Zwierzołak obudził ich rano. Czuli się równie wycięczeni jak przed spoczynkiem.
Zwierzołak odprowadził ich do mostku na którym Alberto pochwalił się świetnym cięciem od głowy do miednicy. Gdy Marion odwróciła się, by podziękować za wszystko, zwierzołaka już nie było.
Tak jak Alberto przewidział, kolczuga poczęła się powoli pokrywać tlenkiem żelaza.
Parę kroków dalej Była tawerna. Alberto marzył o pożądnie wysmarzonym cietrzewiu w polewce z ogromną ilością smarzonej cebuli i kaszą. Ale miał ochotę na kasze ze skwarkami. I pajda chleba ze smalcem; ze skwareczkami. Smalec, ah goloneczka... życie by oddał za golonkę, albo karkówkę z hiszpańskim winem.
Czterech jezdźców w czerni przawie ich stratowało, gdy byli pod drzwiami tawerny.
Alberto marząc o porządnym śniadaniu zapomniał o poimformowaniu miejscowej ludności o goblinach. Szedł do tawerny.
Marion ze swoimi zmysłami, tak drobna i efemeryczna, oblana w czerwono-pomarańczowych promieniach wschodzącego słońca wyglądała tak pięknie. Ze swoją bladą cerą i piegami na twarzy, spojrzała ogromnymi błyszczącymi oczyma na Alberto.
Nie trzeba było nic dopowiadać. Hiszpan doskonale słyszał, że coś się dzieje. Śpiew stali o stal nie mógł się ukryć przed uchem wprawionego żołnierza.
 
villentretenmerth jest offline  
Stary 22-03-2012, 19:35   #66
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Zbyt dużo obcych zapachów, zbyt dużo odgłosów istot znanych jej jednocześnie zbyt dobrze i zbyt słabo. Dlatego miała lekki sen, właściwie snem go zwać nie można było. To było czuwanie, jak przy chorym, niby śniąc, ale wciąż będąc na granicy gdzie każdy szmer mógł wyrwać osobę z krain snu, wrzucając do prawdziwego i pełnego niebezpieczeństw świata.

Z jakiegoś powodu poczuła się nieswojo. Nie trzeba było długo czekać nim domyśliła się co się działo. Krew miała swój zapach, swój smak i swoją własną barwę, a kogoś, kto potrafił wgryźć się we wciąż żywego królika, rozerwać skórę i ścięgna własnymi zębami tylko po to, by na szybko się pożywić w czasie polowania na grubszą zwierzynę, nie można było tego od tak oduczyć. Gdy się obudziła i gdy była świadoma tego, co się działo, zareagowała instynktownie jak każde dzikie zwierze.

Znalezienie odpowiedniej kryjówki było ważnym, nawet bardziej od walki. Nina nie była stworzona do walki z ludźmi, ona potrafiła polować na inne zwierzęta. I chociaż walka z ludźmi obca jej nie była, nie lubiła jej. Ludzie potrafili stosować różne rzeczy, których taki niedźwiedź nie znał. I wolała mieć jakąś przewagę nad osobą z którą walczyła.

Dlatego znalezienie dziury pod drzewem, gdy już wydostała się z budynku, było wręcz idealną okazją. Ciężko było ją dostrzec jeśli nie wiedziało się czego się szuka, a i coś jej mówiło, że w tej dziurze jest dosyć miejsca by skryły się i trzy osoby na ścisk. A z pewnością już jedna, mała i giętka. Ale jak wiadomo, los bywał przewrotny, tak tym razem ten cholernik zrzucił na nią coś, co musiała przemyśleć. Mały chłopiec, na oko miał może sześć lub siedem lat, leżał koło drogi, z krwią cieknącą z czoła, ale z wciąż podnoszącą się i opadającą klatką piersiową.

Nina nie wiedziała, czy chłopiec przeżyje, czy zginie, normalnie przeszłaby obojętnie koło człowieka. Ale to było dziecko, ludzkie szczenie, które w końcu nie było odpowiedzialne za czyny swych rodziców. I to, że jej rodziców potraktowano źle przez nią, nie miał najmniejszego wpływu. Żadnego, kompletnie...

-To tylko litość...-

Wycedziła przez zaciśnięte zęby, kiedy wepchnęła chłopca do dziury pod drzewem i sama się wcisnęła, jednocześnie i mimowolnie, układając się tak by chłopiec leżał częściowo na niej i by ta mogła go objąć, chroniąc głowę i wątłe ciałko. I już bardziej świadomie przyłożyła dłoń do jego czoła, używając swych mocy do pozbycia się paskudnego rozcięcia. Nie była dobra. Po prostu czuła litość. Zdecydowanie.
 
Kizuna jest offline  
Stary 23-03-2012, 18:16   #67
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Antonio po nocy pełnej wrażeń spał jak zabity na wyjątkowo dużej kupie słomy. Spał, a w zasadzie drzemał w zbroi, niewygodnie jak cholera, ale w razie ataku z zaskoczenia był gotowy do walki. Dlatego też był jednym z tych co pierwsi wybiegli z szopy.

Trzymając w rękach swój topór biegł na ile pozwalał mu ciężar zbroi i broni. Wparował do jakiejś zagrody, gdzie trzy osoby walczyły z tymi bardziej odważniejszymi chłopami. Niestety przewaga liczebna wieśniaków nie pomagała, z widłami, kosami i pałkami nie radzili sobie zbyt dobrze w walce, a dodając jeszcze płynne i zwinne ruchy bandytów to dobrze, że Antonio się pojawił. Ta trójka na oko Topora nie była byle jakimi zbójami szukającymi zarobku. Ci byli ubrani bardziej jak asasyni, brak zbroi, no i te ich umiejętności walki i szybkość...
Ścisnął topór mocniej i pewnie idzie w ich kierunku - Ej, kmiotki! Chłopów zostawić, walczcie z wojownikami! - zakrzyknął skutecznie zagłuszając jęki ranionych chłopów.
Tylko jeden się odwrócił. Antonio od razu zauważył, że to będzie rozgrzewka. Ten pies tylko odskakiwał na boki i unikał ciosów Antonia. Swoimi dwoma mieczami machał szybko i z widoczną wprawą choć robiły one tylko rysy na zbroi Kolosa. Czasem dostał ostrzem po twarzy co robiły mu dodatkowe rany na i tak już zmasakrowanej twarzy, dość często trafiał na nieosłonięte fragmenty ciała Antonia również powodując krwawienie z tych miejsc. Topór z każdym chybionym ciosem irytował się coraz bardziej. Aż zamachnął się raz, drugi, bandyta robił uniki i za trzecim razem ostrze topora wbiło się mocno, bardzo mocno w lewy bark, blisko szyi. Kości trzasnęły, a krew tryskała z ciała asasyna, które dzięki sile uderzenia bezwładnie poleciało na ziemię. Z dwoma jego kompanami walczyli dwaj najemnicy, którzy przybiegli zapewne kiedy on był zajęty rozgrzewką. Postanowił się nie angażować, ale był gotowy do ewentualnego ataku lub obrony
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 28-03-2012, 21:27   #68
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Arab ledwie wrócił, ledwie położył się w szopie, gdzieś w kącie, a już zerwano go na nogi. Wybiegł, zapominając o swojej magicznej siekierce i ruszył sprintem ku najbliższej gromadzie ludzi. W obolałej głowie wciąż czuł tępy ból, miał wrażenie że picie wina było złym posunięciem. Allach go pokara za grzech. Ledwie zdążył się uchylić przed nadlatującym z ciemności ostrzem, padł plackiem na ziemię i to go uratowało. Przetoczył się na prawy bok i zerwał błyskawicznie. Nareszcie zobaczył swojego wroga. Wyposażony w dwa ostre miecze, czarną pelerynę, prezentował się dość groźnie. W dodatku, spoglądając w jego oczy, Habibi czuł się niepewnie – dziwne, jak na niego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu, że nie ma broni. Tylko swoje ręce i nogi.
Nieprzyjaciel ruszył na niego, atakując z dwóch stron jednocześnie. Złodziej odskoczył nieco do tyłu, unikając jednego ostrza. Drugie cięcie obronił kopnięciem, wyprowadzonym w oka mgnieniu. Rozległo się chrupnięcie trafionego nadgarstka. Jeden miecz poleciał gdzieś w dal i Arab popełnił błąd – zagapił się. Cios rękojeścią w łeb, zamroczenie i tylko cud uratował go przed pchnięciem w brzuch, jakie miało nastąpić zaraz po tym. Miecz prześlizgnął się gdzieś po lewym boku, rana dała o sobie znać ledwie zauważalnym bólem. Później zacznie narastać. Zamroczony Muzułmanin kolejne szerokie cięcie ominął kucając. Podciął przeciwnika i rzucił się na niego, odruchowo. Obalił go. Zaczęli się szarpać na ziemi, zdołał wyłuskać broń z dłoni wroga i odrzucić poza jego zasięg. Złodziej był na wygranej pozycji, uderzył w twarz leżącego łokciem, poprawił kolanem w czułe miejsce. Ułamek sekundy później dodał cios „z główki”. A potem szybko dorwał wyrzucony własnoręcznie miecz i przyszpilił wciąż niemrawego przeciwnika do ziemi jego własną bronią.
- Nie piję już więcej..Panie, nie karaj mnie już, wybacz mi. – stęknął muzułmanin, podnosząc się z klęczek i oglądając sytuację wokół niego. Przycisnął dłoń do zranionego boku, było trochę krwi. Szybko wydarł kawałek peleryny zabitego i obwiązał nim prowizorycznie ranę. Jego uwagę zwrócił kolejny mężczyzna w czarnej pelerynie, siejący spustoszenie wśród bezbronnych chłopów..Złodziej tylko wyrwał miecz z ciała i czekał na odpowiednią chwilę, by włączyć się do akcji.
 
louis jest offline  
Stary 29-03-2012, 14:11   #69
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Gdy od strony wioski poniósł się szczęki mieczy i krzyki jej mieszkańców, Thane nie spał już od dłuższego czasu. W zakonie wstawanie przed świtem było na porządku dziennym, a on spędził tam zdecydowaną większość swojego życia. Niełatwo było porzucić stare przyzwyczajenia i organizm Thane'a sam budził się do życia wraz ze wschodzących słońcem. Dlatego też, gdy pierwsze jego promienie zaczęły przesączać się przez szczeliny pomiędzy deskami szopy, zakonnik już nie spał, a jedynie wpatrywał się w obelkowany sufit pomieszczenia, rozmyślając. Muzyka ścierających się mieczy była niespodziewaną kakofonią dźwięków w porannej ciszy.
Mężczyzna zmarszczył brwi i podniósł się z siana. Zanim zdążył ostrzec swoich towarzyszy, żeby nie próbowali pochopnie stracić życia w swej ciekawości, oni już zaczęli wybiegać na zewnątrz szopy, zbrojąc się i chwytając swój oręż. A przynajmniej ci, którzy o nim pamiętali. Zakonnik wyszedł na świeże powietrze jako ostatni, mrużąc oczy przed jasnym słońcem.
Odgłosy walki dobiegały z wioski. Thane powiódł spojrzeniem po linii budynków, ale nie dostrzegł dymu ani krążących kruków. Jeżeli wioskę zaatakowali bandyci, zrobili to niedawno. A to znaczyło, że oni tym bardziej powinni się stąd wynieść jak najszybciej, żeby nie kusić losu. Już jednego Wybrańca stracili w wyniku walki, a zakonnik nie chciał stracić kolejnych przed końcem ich misji. Niestety jego szarżujący przyjaciele wcale nie ułatwiali mu tego zadania, rzucając się w ogień walki bez większego zastanowienia.

Thane westchnął cicho i wrócił do środka szopy. Wziął swoją torbę lekarską i przerzucił ją przez ramię. Teraz nie było dla niego zajęcia w wiosce, ale po walce z pewnością będzie jej miał aż po łokcie, dlatego nie spieszył się zbytnio. Otrzepał szatę z pojedynczych nitek siana, po czym wrócił na zewnątrz. W stronę wioski ruszył dopiero wtedy, gdy odgłosy bitwy zaczęły przycichać, mając nadzieję na odnalezienie swoich towarzyszy.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 29-03-2012, 20:46   #70
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Marion Hawkwood i Alberto E. I. Caballero Batista
Karczmarz usłużnie podał, to co zamówiliście. Tawerna była pusta. Chłopi z rana pracowali, a podróżni ruszyli dalej, lub spali w pokojach.
Śpiew stali i zgiełk w miasteczku, szybko dobiegł uszu templariusza renegata. Do niego tylko zależało, czy ruszy pomóc, tym co potrzebowali pomocy. Szybko, jęki konających chłopów ustąpiły krzykom kobiet i płaczowi dzieci. Chyba tylko najgorszy potwór nie ruszył by pomóc, bo nawet karczmarz, w końcu miejscowy, złapał siekierę do drewna i ruszył przez pole, w kierunku w którym toczyły się walki.

Wszyscy
Gdyby Marion i Alberto ruszyli by za karczmarzem, zapewne by zauważyli niesamowity popłoch. Lamętujące kobiety, wrzeszczących, porąbanych chłopów oraz tych już martwych. Wszędzie było niesamowicie dużo krwi, ostre miecze trzech najeźdźców nie zważały, czy to kość, czy tkanka, czy kolczuga przechodząca w rodzinie z pradziada, na dziada.
Marion i Alberto, zauważyliby jak jakiś wojownik, nie rycerz, ale też w zbroi, wręcz pozbawia jednego z napastników ramienia, silnym cięciem z nad głowy. Zauważyli by, jak jeden z niewiernych, Arab, podnosi się z klęczek, wyciągając miecz z brzucha jednego z mężczyzny, ubranego w czarny płaszcz, który właśnie dogorywał.
Co spostrzegawsi, zauważyli by jakiś ruch pod jamą wymytą przez deszcze, pod jednym z pobliskich drzew, olbrzymim dębem, zapewne pamiętającym sporą część, jak nie całą historię wsi. Gdyby się zbliżył, usłyszał by ciche łkanie. Gdyby miał wrogie zamiary, niechybnie, jego łepetyna została by rozbita przez celne uderzenie buławą.

Antonio, na równo z Habibim rzucili się na trzeciego nieznajomego, już wtedy odgłosy walki były bardzo ciche, i niedaleko rozróby pojawił się zakonnik Thane, ogarniając wzrokiem pobojowisko. A może rzeź? Oba te określenia pasowały nad wyraz dobrze.
Nim dopadli, trzeci „czarny płaszcz” zdążył pozbawić głów, dwóch pozostałych najemników, które pokulały się w kierunku pola. Dwa krótkie miecze zawirowały, wyśmienicie znosząc walkę na dwa fronty, dostosowując każdą ręką, do szybkości przeciwnika. Jedną kąsał szybko Antoniego, drugą rozbijał potężnymi ciosami słabe bloki Goblina.
W końcu „czarny płaszcz” jakby znudzony walką, odskoczył mocno do tyłu. Szybciej do niego podbiegł do niego sylwan, to też on przyjął na klatkę piersiową solidnego kopniaka, który odebrał mu dech z piersi. W kierunku Antonia, pofrunęły małe kolce, wystrzelone z małej kuszy. Z czterech pocisków, trafił jeden. To wystarczyło, by Toporowi zakręciło się w głowie i runął na ziemię, niczym ścięty najmocniejszym alkoholem. Mężczyzna ruszył w kierunku swojego konia, częstując stalą chłopków. Nie ominęło również karczmarza, który upadł z podciętym udem. Mężczyzna ze stoickim spokojem biegł w kierunku Marion i Alberto, którzy stali na drodze do jego konia. I nagle, tak jakby „czarny płaszcz” stracił swoją szybkość, a w powietrzu rozległ się pogłos gromu. Mężczyzna z wypaloną dziurą w plecach, wpadł niesiony już tylko rozpędem na Antonia, martwym, zimnym wzrokiem.
Za plecami „czarnego płaszcza”, stał Chavarro, z wyciągniętą ręką, która celowała w usmażonego najeźdźcę. Szybko jednak schował ręce pod swoją szatę, szybko odszukując, co poważniej rannych chłopów.

Nigdzie, nie było widać Pedro.

KLIK (Komentarze - Lionheart: W poszukiwaniu potomka Ryszarda Lwie Serce)
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172