Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2012, 23:05   #110
Vivianne
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Noc była niespokojna. Niepokojące sny znikały jednak zaraz po przebudzeniu pozostawiając po sobie poczucie pustki, chwilową dezorientację. A przebudzeń tej nocy było wiele.
Balansowanie na granicy jawy i snu niosło za sobą ryzyko. Cienka granica między nimi często zacierała się niemal całkowicie rodząc strach i niepewność. Do życia na granicy można się było jednak przyzwyczaić, stawało się jak każdy inny lęk, który po chwili paniki można było racjonalnie wytłumaczyć.
Powód bezsenności Amy był tym razem zupełnie realny - zadanie, cholernie trudne zadanie, jakie mieli do wykonania. Pół nocy myślała nad sposobem dobrania się do Marka, próbowała wymyślić coś, co zadowoli i Malcolma i Anthonego. Nic z tego, jej umysł uciekał jednak do spraw zupełnie innych: dziwnego wykładu, który odbył się kilkanaście godzin temu, do ostatniego spotkania w Wenecji i do Mirandy. Przede wszystkim do niej.

Jak to zwykle bywa budzik zadzwonił chwilę po tym, gdy w końcu udało jej się spokojne zasnąć.
- Niee - jęknęła głośno po czym wyłączyła irytujący sygnał alarmu.
Wstanie z łóżka było nie lada wysiłkiem, ale jeśli chciała wyrobić się na samolot, a nie było innego wyjścia, trzeba było podjąć męską decyzję i wygramolić się spod ciepłej pościeli.

W drodze do recepcji natknęła się na Exa.
- Co z Mirandą? - zapytała poważnym tonem nie siląc się nawet na powitalne grzeczności.

- Szczerze? - odpowiedział Malcolm ściszonym głosem. - Stan apatii, nic nie mówi, brak zainteresowania światem zewnętrznym. Plusem jest, że reaguje na bodźce zewnętrzne. Pozwala się nakarmić, zaprowadzić do łazienki. Ale niestety nic więcej. Może to trwać tydzień, miesiąc, ale równie dobrze rok i więcej. Jest pod dobrą opiekę i nie wiem co możemy zrobić więcej. Masz jakiś pomysł?

- Aż tak źle? - Amy była wyraźnie zaskoczona. Znała Mirandę i nie przypuszczała, że może być aż tak... słaba... właściwie trudno to było nazwać - nie... nie mam pojęcia jak jej pomóc - przez chwilą zastanawiała się czy nie powinna iść do niej czy obecność kogoś znajomego pomoże jej w powrocie do zdrowia, ale skoro nie reagowała na świat, nie nawiązała kontaktu z Malcolmem... teraz byłoby to bez sensu. - Będziesz szukał kogoś na jej miejsce?

- Źle ... - niepewnym głosem odparł Whitman. - Powiedzmy, że nie jest za dobrze. Czy będę kogoś szukał ... jest jeszcze Szósty ... ale Wingman Pointa przydałby się. Masz kogoś na oku Amy?

- Chciałabym kogoś mieć, ale niestety nic z tego. Cholera, niedobrze nam wróży taki start.

- Nic, poszukamy - z utkwionym gdzieś w dali wzrokiem odparł Malcolm. - Mam nadzieję, że nie wszyscy mają batalistyczne zapędy. Nie godzę się na żadne straty w ludziach. Jesteśmy złodziejami a nie mordercami.

- Widać zdanie w naszej drużynie są podzielone - powiedziała bardziej do siebie niż do rozmówcy - nieważne. - Trzeba teraz jakoś, hmm obłaskawić Anthonego bo aktualna sytuacja nie sprzyja... niczemu.

- Nie da się w jednej chwili z gladiatora zrobić artysty a z żołnierza poety.
To inne kategorie ludzi ... czym innym się kierujący, mający inne wartości.
Nie mówię, że ich umiejętności są nieprzydatne, ale zupełnie co innego strzelać do projekcji, jak w grze komputerowej o podwyższonej adrenalinie a co innego zabić człowieka w rzeczywistości. Coś wymyślę ... jak zwykle - dodał po chwili.

Zaśmiała się krótko, lecz w tym śmiechu nie było wesołości. - Nie wiem czy pamiętasz, ale jestem psychologiem - zamilkła na moment. - Wiem, że wymyślisz. I odpocznij kiedyś - uśmiechnęła się delikatnie - nie wyglądasz najlepiej.

- Nie zapomniałem - Malcolm odwzajemnił uśmiech. - Będziemy musieli ułożyć przesłanie dla Marka, liczę tu na Twoją pomoc ... Nic mi nie jest, i dzięki za troskę.

- Pomyślimy nad tym. Załatw tu co masz załatwić, dołącz do nas szybko,
wyśpij się i wtedy możemy zacząć działać

- Być może prosto z Berlina polecę do Las Vegas, a tam być może przyda mi się Twoja pomoc. Jeśli tak będzie zadzwonię do Ciebie.

- Tak jest szefie - posłała mu szczery uśmiech. Spojrzała na zegarek - czas na mnie.Trzymaj się Malcolm.

Whitman puścił oko na pożegnanie i ruszył w sobie tylko znanym kierunku.



Miasto Aniołów tętniło życiem. Witało nowo przybyłych szeroko otwartymi ramionami, dawało mnóstwo możliwości obiecując nowe, lepsze życie. Uwodziło blaskiem, ku któremu wszyscy chcieli podążać. Blaskiem kuszącym i fałszywym, który jedynie dla grona wybrańców okazywał się być światłem flaszy i reflektorów. Dla większości blask był światełkiem w tunelu... światełkiem nadjeżdżającego pociągu przeładowanego ludzkimi marzeniami, który zatrzymywał się na stacjach zawodu, porażki i rozczarowania kończąc bieg na przystanku: samo dno.

Amy Fox wkroczyła pewnie do przestronnej hali studia filmowego. Stukot obcasów niósł się echem ginącym gdzieś w odległym zakątku metalowego molochu, w którym miała mieszkać przez najbliższe miesiące, Zmęczona długim lotem z nieoczekiwanymi atrakcjami marzyła tylko o gorącej kąpieli, pysznym obiedzie i wygodnym łóżku. Niestety żadna z tych przyjemności mnie miała być jej dana. Przynajmniej nie w tym momencie.
Ciągnąc za sobą ogromną walizkę na kółkach doczłapała się w końcu do części mieszkalnej.
- O nie - syknęła otwierając drzwi. Wciągnęła walizkę do środka, przebrała się szybko, wyrwała kartkę z notatnika, zapisała na niej kilka słów i wetknąwszy ją w szparę po zewnętrznej stronie drzwi opuściła studio filmowe.
Jeśli ktoś przechodził koło pokoju, mógł odczytać następującą wiadomość:

Wielkiego okna to tu może nie wstawię, ale jakiś komfort mieszkania muszę sobie zapewnić.
W razie potrzeby szukać w najbliższym meblowym lub dzwonić. Może odbiorę.
Amy
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline