Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2012, 23:21   #67
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Rosalinda de Vion

- Nie wstydzę się żadnego z łajdactw, które popełniłem - starzec machnął ręką - I nie unikam żadnych konsekwencji. Moje wybory są tym co mnie ukształtowało. Lecz sam napisałem swoją historię, dlatego plwam na te, które prokurują mi bajkopisarze. Zaś co do pani pytań - toleruję obecność królewskiego szpiega, ale nie zamierzam znosić przesłuchań. Proszę zaraportować, że w uwiędłym ciele de Gotta tkwi wciąż żywy duch... - mężczyzna znów rozkasłał się - Przynajmniej tak długo, jak to ciało będzie chętne go nosić. Natomiast przypominam, że zobowiązała się pani do pracy dla mnie i zachęcam do przyjrzenia się powierzonemu zadaniu. W tym oczekuję pani pomocy.

Robert Arthur de Marsac, Ryan Shatterland, Robin de Briosse

Podochoceni alkoholem, wzburzeni bezczelną kradzieżą, a na dodatek zmotywowani przemowami Ryana i Anthony’ego, klienci tłumnie wybiegli z lokalu. Na ulicę! Za złodziejami! Porywali przy tym kufle, stołki, sztachety, a jeden z drwali wywijał nawet dwuręczną siekierą. Tymczasem na czele grupy pędzącej przez portowe alejki biegła Robin, krok w krok z nią trzech wyrostków z beczką, zaraz za nimi Robert, potem gruby milicjant, Ryan i reszta piwoszy. Szybko! Pędem! Zakosami! Umykający hultaje usiłowali zgubić i zmylić pogoń. Zakręt i kolejny, pod płotem, przez podwórze, skrzyżowanie - w lewo, nie! zmyłka i w prawo! Wtem na ich drodze stanęła elegancka para. Trach! - i pani w eleganckiej sukni wylądowała w błotnistej kałuży. Hultaje pobiegli dalej, odprowadzani piskiem kobiety i groźnymi okrzykami jej towarzysza, który dołączył do pościgu wymachując szpadą.

Wiatr świszczał w uszach, krew tętniła w żyłach, kłucie w płucach odbierało dech. Ale biegli. Wpadli na targ, pomiędzy wózki z towarami. Tu młody Pete kopnięciem wstrząsnął pełen arbuzów wózek. Pojazd ruszył po pochyłej ulicy, sypiąc wkoło arbuzami. Owoce fruwały wkoło, roztrzaskując się o ziemię i ściany domów.

Rozdzielili się - chłopcy w prawo, dziewczyna w lewo. Wtem, zaraz za zakrętem, panna de Briosse straciła równowagę i padła - twarzą prosto w arbuza. Zaraz na niej wylądował de Marsac. Zaś na Robercie milicjant. „Stać, zbóje” - wysapał stróż prawa (ziejąc wonią, dowodzącą zamiłowania do czosnkowych potraw), choć jego ciężar z pewnością uniemożliwiał im wstanie. Niepewny, łapanie którego ze ściganych jest ważniejsze, po prostu zacisnął wielkie łapska na obydwojgu, krępując ich w strasznych zapasach. Sytuacja więc prezentowała się następująco: na samym dole leżał arbuz, na nim Robin, na niej usiłujący ją złapać Robert, zaś na górze milicjant usiłujący uchwycić wszystko pod nim (może poza arbuzem).

Tymczasem chłopcy z beczką popędzili inną uliczką - w krok za nimi biegł Shatterland. Kilka kroków, chwila wysiłku i mężczyzna capnął jednego z gagatków za koszulę, zachwiewając ich równowagę. Po czym cała grupa malowniczo wywaliła się w błoto. „Auu” - krzyknął ktoś. „Lać go!” - odkrzyknął drugi. Wtedy jeden z wyrostków rzucił piaskiem w twarz Ryana, drugi kopnął go w kolano, trzeci zaś pełznął do toczącej się ulicą beczki.

Pozostali uczestnicy pościgu prawdopodobnie zdążyli się już pogubić w pijanym widzie, stracić siły, ochotę, potknąć o arbuzy. Ci, którzy jeszcze trzymali się na nogach, biegali bezładnie w labiryncie uliczek, nie wiedząc, którędy umknęli złodzieje.

Anthony Robinson, Piter de Banx

Tawetna szybko opustoszała. Tym samym pan de Banx, nie mając towarzystwa, wyszedł na ulicę szukając może innej rozrywki. Pogoń popędziła hen daleko i nadążenie za nią wymagałoby dużego wysiłku. Przez dłuższą chwilę oficer przyglądał się czerwonemu zachodowi słońca na portowych dachach. Po czym jego wzrok przykuło nowe dziwo tego świata - po ścianie domu pełzła jaszczurka - nie dłuższa niż męskie przedramię. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby gad nie miał co najmniej dziesięciu par nóg. Zwierzę, które kojarzyć się mogło bardziej ze stonogą niż z jaszczurką, spokojnie popełzło po ścianie i schowało w jakiejś dziurze. Piter usłyszał ćwierkanie nad głową i wzniósł wzrok, by zobaczyć wróbla. Lecz tutejszy wróbel również prezentował się nadzwyczajnie - w dziobie miał najprawdziwsze zęby. Przyroda Ultimy zadziwiała.


Anthony, sprytnie przyczyniwszy się do opuszczenia karczmy, zabrał się za realizację niecnych zamiarów. Nie niepokojony zakradł się do składziku, gdzie wśród beczek wszelkiego rodzaju znalazł odpowiednią. Nie za dużą, nie za małą, ozdobioną symbolem bananów. Zadowolony ze zdobyczy wyszedł na zewnątrz i tu natknął się - na Pitera de Banx.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.

Ostatnio edytowane przez JanPolak : 04-03-2012 o 01:01.
JanPolak jest offline