Okolice Bramy - Buuum!
Dmuch wyleciał niesiony siłą uderzenia i rąbnął w pakunki, których jeszcze nie użyto do postawienia barykad. Brama znajdowała się teraz dobre trzydzieści kroków od niego.
- Na kły Wielkiego Niedźwiedzia... - wykrztusił kislevski najemnik i wypluł krwawą ślinę.
Świat zwolnił wydatnie. Kozakowi dudniło w uszach. Widział jak przez mgłę, mimo że raz po raz przecierał oczy. Obolały podniósł się z ziemi i oparł z trudem na czarnej szabli. Dopiero dotyk zimnej stali przywrócił go do teraźniejszości.
Świat wokół przyspieszył.
- O żesz ty w mordę... - wybełkotał Mierzwa rozglądając się wokół.
Wielkie odrzwia bramy nie istniały, wkoło biegali ludzi bez składu i ładu. Wszędzie snuły się smugi dymu i pyłu. Słyszał jęki rannych i w oddali niezrozumiałe wrzaski dzikusów.
- Co tu się do bladej piczy dzieje? - kozak próbował zebrać strzępki myśli.
Dostrzegł jak Gottri stojący tuż przy punkcie dowodzenia próbował utrzymać w ryzach przestraszonych obrońców.
Wtem w kierunku, gdzie stał obolały Dmuch do ucieczki rzuciła się gromada łyczków.
Kozak drgnął jak dźgnięty szpikulcem w dupę, zakręcił młyńca szablą na głową i rzucił się dosłownie na nadbiegających mężczyzn:
- Gdzie! Kurwa! - wściekły Mierzwa uderzył płazem pierwszego z uciekinierów, aż zadźwięczało.
- Gdzie patałachy?! - rękojeść szabli rąbnęła drugiego w żołądek.
- Pytam się? Łyki! Gdzie Wam tak spieszno?! - kozak zasadził kopa kolejnemu Ostlandczykowi.
- Stać! Kurwa! Zatrzymać się! To jest rozkaz! - zawył kozak jak podczas oblężenia dumnego Praag, rozbijając wargę następnemu.
To powstrzymało jawną dezercję, lecz łyczkowie nadal stali niezdecydowani i nie chcieli zawracać pod bramę, gdzie zaraz miało rozpętać się piekło.
- A Wyście, Panie? Kto? - ze strachem pytał jeden ze skulonych Ostermakczyków.
- Jaa?! - wrzasnął kozak wypinając dumnie pierś jak na musztrze u von Antary.
- Jam jest Ci kurwa Twój hetman wielki koronny, synu! Ruszże dupę i na barykady! - dla wzmocnienia swych słów podetknął człowiekowi stal pod nos.
-
Czy Wy myślicie, żołnierze, że dacie nogę i będzie spokój?! - krzyknął na pozostałych.
- Gówno nie spokój! Ci barbarzyńcy znajdą Was i wybiją co do jednego, wcześniej srogo chędożąc nie zważając na płeć i wielkość przyrodzenia! - głos jego zawisł wśród jęku rannych.
- Chyba, że wrócicie i wspólnie pozabijamy te zwierzęta i wymuskanych paniczyków od von Kytkego. - Ale Edgar, dowódca, nie żyje! - padło gdzieś z tyłu.
- Wystąp chłopcze z szeregu - huknął rozeźlony Dmuch. -
Popraw broń. Jak Ci na imię? - Mnietislav, Ppaanie hetmanie... - odpowiedział barczysty młodzian.
Od razu spodobał się kozakowi. "Nadaje się idealnie" - pomyślał Dmuch i bezwiednie uśmiechnął.
-
Mnietku! Zostałeś właśnie nowym kapralem. Winszuję błyskotliwego awansu. Zbierz ludzi i pod bramy do tego tam krasnoluda! Jasne?! - Tak jest! - wypiął pierś chłopak.
Mierzwa przejechał wzrokiem po swych nowych podkomendnych i ponownie wrzasnął:
- To jak kurwa będzie?!
Kozakowi odpowiedziały niemrawe pomruki aprobaty, ale Mierzwa wiedział żołnierze zapomnieli o ucieczce. Przynajmniej na razie.
- Za mną! Wyjąć broń! Rozstawić się szeroko i zatrzymywać dających drapak! Urra!! Ostermak! - kozak ruszył do roztrzaskanej bramy a za nim kapral Mnietislav i parunastu żołnierzy.
***
Zawrócili do Gottriego. Mierzwa błysnął zębiskami i palnął:
- Rad Cię znowu widzieć krasnoludzie. Odsiecz przywiodłem.
Zwrócił się do Mnietislava:
-
Kapralu! Obsadź ludzi na barykadach, zaraz się zacznie! Trzymaj w odwodzie paru zaufanych. Mają powstrzymać dezercję! A teraz odmaszerować! - Pamiętajcie! Damy, kurwa, radę! Nie będzie szlachcic von Kytke pluł nam w twarz!
Kozak zerknął na zbierającą się luźną kupę dzikusów i mruknął do Gottriego.
- Gdy zacznie się piekło, wmieszam się w atakujących i przywołam Bestię - pokazał towarzyszowi gwizdek od doktora Grassa.
- Trochę ten tłumek nam przetrzebi. A wtedy hyc, ubić Kytkego i wyratować Monikę - wyjawił pokrótce krasnoludowi swój plan.
- Idziesz ze mną? - iskry w oczach Kislevity mówiły, że lekko oszalał.