Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-03-2012, 03:46   #401
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Była skołowana i zdezorientowana. Rozmowa z Winsem zamiast rozwiązać kilka kwestii, tylko pogmatwała sprawy bardziej. Strony konfliktu zamazały się, objawiając wiele odcieni szarości. Odchodząc od ogniska była padnięta i podirytowana. Dobrze, że chociaż udało się im go przekonać by wypuścił chociaż część porwanych. Jedyne pocieszenie. Była apatyczna. Nawet jednoznaczne zachowanie kozaka i przytyki kompani nie poprawiły jej humoru. Właściwie to ledwo je zanotowała. Z obowiązku tylko sprawdziła stan jeńców, zmuszając się przy tym do uśmiechu w stronę dziewczynki. Uśmiech szybko jednak zniknął gdyż przypomniała się jej córka burmistrza oraz jej zmasakrowane truchło. Nie dała po sobie poznać zmartwienia. Szybko odwróciła się od dziecka i ruszyła za swoimi towarzyszami.
Nie wiele pamięta z tamtego okresu. Jedynie fragmenty obrazów. Była jakby w innym stopniu świadomości. Gdyby nie zachowanie towarzyszy, to pewnie przegapiła by też chatę. Rozejrzała się dookoła przed wkroczeniem do niej. Mimo mroku dało radę dojrzeć sylwetkę martwego Linus’a. Kolejne wspomnienia zaatakowały Klarę. Widok mężnego gladiatora, padającego pod ciosami mutanta. Kogoś kogo poznała zaledwie kilka dni wcześniej ale zdążyła polubić jak starego przyjaciela.
Nie okazała żadnego zdziwienia tym, że reszta kompani również akurat znajdowała się w chacie. Oczy właściwie same jej się zamykały. Nie interesowała się zbytnio tym co wydarzyło się u innych. Podzieliła się tylko skromnymi zapasami z uwolnionymi i ułożyła się na podłodze. Zasnęła zanim w ogóle doszli do tematu wart. Sama zresztą nie wie kiedy.

***

Następny dzień nie przyniósł poprawy nastroju. Wstała tak jak wszyscy i zabrała się za jedzenie resztek zapasów na śniadanie. W myślach dziękowała latom nauk w uczelni, które oszczędziły jej bólu karku po spaniu w niewygodnej pozycji na twardych deskach. Kiedyś musiała pomieścić się z dwudziestoma żakami w czteroosobowym pokoju. Trzeba było przyznać, że to była zaiste interesująca i zabawna noc. Teraz jednak nie było jej do śmiechu. Najchętniej udała by się do Ostermark a potem do własnych włości. Marzyła jedynie o tym by odpocząć. Żądza przygody, jaką cieszyła się przybywając do zamku von Antary ulotniła się w niebyt. Załamała się jej wola i ciało, ale nie godność. Dlatego nie narzekała głośno i ze spokojem przyjęła propozycję grupy by udać się do tuneli pod zamkiem von Kytke.
W trakcie podróży zastanawiała się, co tak naprawdę wprawiło ją w ten beznadziejny humor. Poczucie bezsilności? Błądzenie w mgle? A może uczucie bycia piątym kołem u wozu? Nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale przynajmniej czymś ją zajmowało.
Pomysł z groblą wyraźnie ją zaintrygował. Ekscytacja i adrenalina sprawiły, że znowu poczuła że żyje. Szybko pojawiła się też złość bo zanim dotarła na drugi bieg, była już cała mokra. Fakt odsłonięcia, zagrożenia odstrzeleniem i nieznajomość terenu, sprawiły że pokonywali groblę w dużym pośpiechu co skończyło się jej wielokrotnym osunięciem się w wodę. Równie dobrze mogła by przepłynąć to jezioro.
W jaskiniach nie było lepiej. Wilgotno, wietrznie i ponuro. Przez moment martwiła się czy przez to wszystko nie złapie kataru, dopiero później śmiejąc się z siebie, że w tej sytuacji katar był jej najmniejszym problemem. Podążała mniej więcej w środku korowodu, polegając na towarzyszach. Miecz wyciągnęła jeszcze na plaży. Te ułamki sekund mogą później uratować jej życie albo przynajmniej przedłużyć na jakiś czas. Wkrótce też napotkali pierwsze trupy. Podświadomość szeptała jej, że powinna zrobić to co pierwszy z napotkanych truposzy i uciekać gdzie pieprz rośnie, ale zagłuszyła pierwsze oznaki paniki. Czuła jak włosy jeżą się jej na całej skórze, a nawet jeszcze nie usłyszała Bestii.
Ciał było coraz więcej. Przy dwunastym przestała liczyć, to nie miało najmniejszego sensu.

***

Właściwie mogła to przewidzieć…
Odkąd dotarli do Ostermark, nic nie szło zgodnie z planem. Tak było też teraz. Dość szybko zostali pochwyceni. Nici z elementu zaskoczenia. Pozostało jedynie iść razem z Wins’em i nie robić żadnych głupot. Chociaż w głębi serca liczyła że ktoś wpadnie na cudowny pomysł, ratując ich od niechybnej śmierci jakiej się spodziewała.
Zamiast tego zaprowadzono ich do umierającego starca. Zupełnie nie przypominał tego pewnego siebie kapelusznika, próbującego się z nimi pertraktować. Teraz zostały mu już tylko godziny życia, sama dokonała oględzin, więc i ton rozmów się zmienił. To już nie były rozkazy podyktowane lepszą sytuacją. Teraz była to wymiana argumentów, próby podejścia do ich rozsądku aż wreszcie prośby. Klara nie brała w nich udziału. Wizja czaszki Gustava rozlatującej się od wystrzału z odległości ramienia sprawiła, że całą swoją wolę przeznaczyła na powstrzymanie się przed wyszarpnięciem miecza i skończeniem życia tego mordercy tu i teraz. Pojawienie się Bestii nie polepszyło sytuacji. Znowu pojawiły się wizje rozpłatanego dziecka. Odezwała się jednak dopiero na końcu.
- Elf zwrócił uwagę na ważną sprawę – odezwała się, starając się utrzymać równy ton, chociaż gardło drżało jej z furii. – To… ta Bestia zabiła dziecko. Niewinną istotę. Nie mnie oceniać wagę twojego odkrycia. Nie jestem uczoną. Zajmuje się tym co się wydarzyło, pomagając jak potrafię. Leczyłam też rany twojej Bestii i widziałam efekty jej umiejętności. Jednak po tym co wydarzyło się w domu burmistrza, przysięgłam sobie na Sigmara, że ją zabije albo zginę próbując.
Ruszyła w stronę rannego, powoli stawiają kroki. Jej głos był coraz bardziej rozdygotany. Stworzenie warknęło cicho, ale dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Zrobiła to na co nie odważyło by się wielu facetów „z jajami”. Podeszła do doktora i złapała go za szatę na piersi unosząc go delikatnie do góry i usta do jego ucha:
- Mam jej pozwolić oddalić się na południe? Nie. Mam ochotę ją zabić. Zrobić jej to samo, co ona zrobiła Agnes. Wysłałeś ją na mnie, więc ty powiesz mi jak to zrobić. Okaż chociaż tyle przyzwoitości na łożu śmierci, a może Morr lepiej cię przyjmie. Kto wie, może i ona znajdzie tam spokój u Twojego boku – wyszeptała mu spokojnie, starając się by nikt poza ich dwójką tego nie usłyszał.

Tak jak i u starego von Antary tak też w zbrojowni mutantów nie zabawiła długo. Wzięła tylko dwa pistolety załadowane akurat do jednego strzału. Strzelcem była beznadziejnym ale w ciżbie walczących nawet ona byłaby wstanie kogoś trafić. Tak czy siak dwie dodatkowe bronie z pewnością nie zaszkodzą. Gdy byli już na zewnątrz, Klara spojrzała na Bestię. Myśli, która ją teraz nawiedziła, nie powstydziłby się największy szaleniec. Mimo obrzydzenia do tego stworzenia, zrozumiała że pomysł, rzucony mimochodem lub wręcz żartem, znacznie zwiększał ich szansę.
- Ja to zrobię – powiedziała, zanim resztki strachu spowodowały u niej szczękościsk.
Dopiero kiedy została przypięta do swoistego siodła i spoczywała na potworze, ogarnęła ją panika. Notowała w myślach wszystko co radził jej Wins, wodząc wzrokiem dookoła, licząc że ktoś będzie miał jednak coś lepszego do zaproponowania. Nie miał.
Spokojnie, dasz sobie radę. To tylko taki trochę mniejszy i szybszy koń. Nie powinno być tak strasznieeee…”
- …EEEAAAAAAAAAA!
Jej krzyk był ostatnią rzeczą jaka po niej pozostała, kiedy Bestia zanurzyła się w las pędząc jak oszalała.

Mimo słów Wins’a już po kilku chwilach zrozumiała, że stanęła wobec niemożliwego. Mięśnie jej omdlewały od kurczowego trzymania się czegokolwiek co nie ruszyło się w takt kroków stworzenia. Zdawało się, jakby łamali prawa fizyki poruszając się z nadzwyczajną prędkością. Klara zacisnęła powieki, czując łzy płynące jej po powiekach od pędu powietrza. W myślach powtarzała jak mantrę by trzymać głowę nisko i ściskać co sił, a mimo to cała była poharatana od gałęzi i liści. Cud, że wytrzymała do rzeki. Gdy już myślała, że najgorsze już minęło, rozpoczął się taniec śmierci. Zanim dziewczyna się zorientowała, przeciwny nie żyli, a ona trzymała głowę jednego z nich na kolanach.

Obudził ją chłód i wilgotność. Musiała zemdleć od nadmiaru wrażeń. Reszta drogi minęła niczym sen. Zanim się obejrzała, znajdowała się przy mieście. Bestia warknęła na nią i zatrzęsła tułowiem. Przekaz był wyraźny. Drżącymi palcami namacała klamry, rozpinając je po kolei. Nie można powiedzieć, że zeszła z siodła o własnych siłach. Ba, ciężko nawet powiedzieć że się zsunęła. Została zrzucona, niczym niepotrzebny bagaż, prosto na ziemię. Gwiazdy na niebie wirowały w opętańczym tańcu. Nie wiedziała ile tak leżała, ale miała nadzieje że niedługo. Cała była w czymś umazana. Wolała sama nie wiedzieć w czym dokładnie. Zrobiła kilka chwiejnych kroków, ale świat zawirował i upadła prosto w kolejne gówno. Niczym innym nie można było nazwać wybebeszonych zwłok kolejnej z ofiar Bestii. Niczym oparzona wyskoczyła z krzaków, próbując uwolnić się z oplątujących ją jelit i trzewi. Balansując na granicy szaleństwa ruszyła przed siebie. Jedyne o czym teraz myślała to wypełnić zadanie i ostrzec ludność miasta. Nawet jeżeli ktoś ją rozpoznał, to z pewnością nie chciał wchodzić w drogę. Ludzie rozstępowali się przed nią, jak przed zarażoną. Nic dziwnego. Bardziej przypominała teraz jakąś demonicę z odmętów Chaosu niż człowieka. Nie zatrzymywana przez nikogo przeszła przez bramę, wpadając niemalże na Gislan’a.
- ...ara?! Co cię się stało na bogów?! Klara?! – podbiegł w jej kierunku. Również wyglądał na zmęczonego.
- Gislan? To Ty? Czyli udało się? Udało się... – uśmiechnęła się. Dopiero teraz poczuła olbrzymie zmęczenie w kończynach. Nogi nie utrzymały jej ciężaru. Opadła ciężko na bruk, podtrzymując się rękoma. Krasnolud pochylił się nad nią.
- Co do cholery miało się udać!? Skup się i mów kobito!
Normalnie zareagowała by na taki ton. Teraz jednak brakowało jej sił i czasu.
- Von Kytke… - wysapała, próbując sklecić zdania w logiczny sposób. – barbarzyńcy… atak… mutanci i reszta… trzeba ostrzec… trzeba…
Zamiast kolejnych słów, z ust kobiety wyleciały resztki dzisiejszego śniadania wymieszane z żółcią. Gislan odskoczył w ostatniej chwili, ratując swoje buty od śmierdzącej breji. Klarze zawirowało się w głowie, ale jednocześnie rozjaśniło umysł. „Nie ma to jak dobry rzyg na koncentracje” powiedział jej kiedyś znajomy żak. Najwyraźniej miał racje.
Z trudem podniosła się na równe nogi. Mimo trzęsących się kolan, dawała radę jako tako stać.
- Von Kytke – powtórzyła swój poprzedni wywód. – chce zdobyć miasto siłą i podstępem. Wynajął barbarzyńców. Reszta drużyny już tutaj zmierza, w towarzystwie dość… awangardowym. Nie pytaj, nie ma na to teraz czasu – dodała widząc zdziwioną minę krasnoluda. - Trzeba zamknąć i zaryglować bramy oraz ostrzec ludzi. Musimy poinformować Larsa, burmistrza i Bruna. Gdzie oni są?

W szczegóły postanowiła krasnoluda wprowadzić przy okazji, zmierzając do rządzących i przygotowując obronę. Najpierw skupiała się na tym kto, z kim i kiedy, dopiero później wyjaśniając dlaczego i w jaki sposób. Jedno było pewne. Mina krasnoluda, gdy usłyszy o nowych sojusznikach z pewnością będzie bezcenna.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 02-03-2012 o 02:35.
Noraku jest offline  
Stary 03-03-2012, 15:37   #402
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Ostermak. Niedaleko koszar straży miejskiej.

Po dawce środka wspomagającego koncentracje, Klara zdołała jako tako dojść do porozumienia z Gislanem. Krasnolud pomny swej niecodziennej sytuacji postanowił na razie nie pokazywać się straży miejskiej, Zamiast tego ruszył na poszukiwanie burmistrza. Klara zaś, widząc, że mieszkańcy uciekają przed nią, czyniąc znaki chroniące przez złem i zarazą postanowiła na początek udać się do świątyni. Gislan nie omieszkał poinformować jej o ciężkim stanie krajana a ona będzie miała okazje doprowadzić się do porządku i zorganizować punkt opatrunkowy.

Stara przystań. Wejście do tunelu.

Wins uśmiechnął się półgębkiem po słowach Mierzwy i pokiwał przytakująco głową. Tymczasem do kozaka dołączył Siegfried, jako drugi ochotnik do zwiedzania tunelu.

- No i gdzie to wejście? -
Zapytał bez ogródek czarodziej.
- Tam. -
Wins wskazał palcem tafle wody, po czym ruszył przez płyciznę. Kiedy odnalazł właściwe miejsce, zanurzył się pod wodę i... tyle o było widać. Za jego przykładem poszła reszta mutantów i w końcu na brzegu zostali tylko awanturnicy von Antary. Chcąc nie chcąc, musieli się znowu zamoczyć.

Wejście było sprytnie ukryte pod powierzchnią wody, ale nurkowanie nie było długie. Po kilku sekundach obaj stali w tunelu, szerokim na dwóch ludzi (lub jednego Olafa). Śmierdziało tu wilgocią, zgnilizną i trupem. Wszędzie pełno było grzybów, pleśni, pajęczyn i inkszych jeszcze rzeczy, których pochodzenia woleli nie dociekać. Wins pokazał im znajomy ślad łapy odbity w miękkim błocie, tuż przy tafli wody.

- Ktoś tędy nie dawno szedł. Większa grupa ludzi. Ona poszła za nimi. Wygląda jednak na to, że wcześniej, przez długi czas nikt nie używał tego przejścia. -

Wins podzielił się swoimi spostrzeżeniami i wręczając Mierzwie jedną ze znalezionych tu pochodni i ruszył do przodu. Za nim maszerowali mutanci. Kozak z czarodziejem znów zamykali pochód.

Ostermak. Przy bramie.

Mieszkańcy miasta i strażnicy pod bramą w pierwszej chwili byli mocno zdezorientowani, jednak krzyki i rozkazy uzbrojonych po zęby najemników, szybko przywróciły porządek. Natychmiast zaczęto zamykać bramę, nie specjalnie przejmując się tymi pod drugiej stronie, Tylko niewielka ilość uchodźców, tych stojących najbliżej bramy, zdołała przedostać się za mury, zanim zamknięto wrota. O większej ewakuacji nie było mowy. Brakło by na nią czasu, poza tym Albert, od którego wyszedł ten pomysł wyczuł wyraźną niechęć mieszkańców i strażników, do obdartych lokatorów podgrodzia. Broń przytaszczona przez czarodzieja z podziemi, szybko znalazła nowych właścicieli. Leo i Moperiol, jako najlepsi strzelcy, zajęli pozycje na drewnianych wieżach po obu stornach bramy, wypatrując nadejścia wroga. Strażnicy z kuszami zajęli pozycje na bramie i palisadzie, ale było ich wyraźnie za mało, bo między pojedynczymi strzelcami, były spore luki nieobsadzonego muru. Kilku innych zaganiało mieszkańców do tarasowania bramy i budowy palisady kawałek dalej. Szło im zadziwiająco sprawnie, zupełnie jakby jeszcze niedawno ćwiczyli coś takiego. Wysłany przez Felixa człowiek podpalał ogień pod kotłami z olejem, ale potrzeba było sporo czasu, aby podgrzać go na tyle, aby nadawał się do użytku.

Edgar, całkiem już osiwiały sierżant straży, dosyć sprawnie komenderował swoimi ludźmi. powiedział im też, że Larsa nie ma w mieście, gdyż ruszył na poszukiwanie Gustawa i ich właśnie. Na wzmiankę o synu łowczego, awanturnicy spojrzeli po sobie, pomni słów Winsa o starym łowczy. Burmistrz był ponoć w mieście, ale nikt nie wiedział gdzie. Ostatecznie Dirk zaoferował się, że go znajdzie i ruszył w kierunku jego domu.

- Nadchodzą! -

Usłyszeli z góry głos Moperiola i wszyscy udali się na bramę, aby przekonać się o tym na własne oczy.

Von Kytke istotnie nadciągał. Na bojowym rumaku siedział rycerz w pełnej zbroi, z wolna zmierzwiając ku miastu. Obok niego, na znacznie mniejszym zwierzęciu jechał korpulentny jegomość, w kapeluszu z piórkiem. Za tą dwójka podążał giermek, trzymając łopoczący na wietrze sztandar z herbem von Kytke i jeszcze jedna, kobieca postać, w charakterystycznej czerwonej sukni i trójkątnym kapeluszu. Jak teraz na to popatrzeć, to nakrycie głowy było podobne w kształcie, do tego, które zwykł nosić pewnie już martwy dr Grass... Jej konia prowadził za uzdę sam von Kytke. Oprócz tej czwórki, było jeszcze trzech konnych, również wa brawach rodowych i podobnie ubranych koło dziesięciu pieszych knechtów. Piechota taszczyła na ramionach arkebuzy.

Za ta grupą, w nieładzie podążali widziani przez nich już wcześniej barbarzyńcy. Tyle, że ci byli żywi. Potężnie zbudowani wojownicy z północy, odziani w zwierzęce skóry szli bez łądu i składu. Uzbrojeni w wielkie topory, miecze a niektórzy również w włócznie, budzili respekt. Zwłaszcza, że na oko było ich koło osiemdziesięciu. Łącznie dawało to koło setki zbrojnych i ten widok wprawił w wyraźne osłupienie strażników na murach. Zdziwienie trwało krótko, szybko zastępowane strachem widocznym w niepewnych spojrzeniach, jakie rzucali wokół siebie.

Von Kytke tymczasem wkroczył w zgliszcza obozu uchodźców i zatrzymał się na małym wzgórzu, niedaleko miejsca gdzie jeszcze niedawno stał obóz Iskatioty Czarnego Proroka. Z tej odległość nie słyszalni co mówi, ale widzieli jak zawezwał do siebie jakiegoś mężczyznę z obozu i o coś go wypytywał. Najwyraźniej nie był zadowolony z uzyskanych informacji, bo po kilku zdaniach wyciągnął zza pasa pistolet i strzelił mężczyźnie w głowowe, rozbijać ją jak arbuza. Zaraz też wdawał jakieś gardłowe rozkazy a zgromadzeni wokół barbarzyńcy ryknęli dziko i ruszyli na rzeź.

Widok był straszny. Niektórzy z nich widzieli już wojnę na własne oczy, ale to tutaj ciężko było nawet nazwać walką. Spuszczone ze smyczy dzikusy, rzuciły się na uchodźców jak ogary na swą ofiarę. Mordowali wszystkich, którzy stali im na drodze, nie patrząc czy to mężczyźni, kobiety czy dzieci. Rzeź była potworna. Ludzie nie mieli się nawet czym bronić. Ginęli jak bydło przyprowadzone na rzeź, nie mając gdzie się ukryć ani gdzie uciec, bo dzicy wojownicy byli zdrowi, silni i szybsi od wycieńczonych ludzi. Niektórzy od razu zabrali się za gwałcenie kobiet, czasami nawet tych już przez nich zabitych. Uciekajcie dzieci nabijali na włócznie i nieśli przed sobą, jako sztandary i proporce zwycięstwa. Krzyki zarzynanych niosły się po całym mieście. Strażnicy na murach odwracali oczy, niektórym kusze zaczęły trzęś się w rękach. Mieszkańcy nie widzieli rozmiaru masakry, ale same jej odgłosy dochodzące zza murów wywoływały panikę. Tyle, że i oni nie mieli gdzie uciekać...

Sam von Kytke przyglądał się widowisku przez chwile, po czym zgromadził ludzi w swoich barwach i ruszył ku bramie. Zatrzymali się na przeciw wrót, ale poza zasięgiem strzału. Piechota ustawiła się w linie i zaczęła ładować arkebuzy. Jeźdźcy podobnie uczynili z kuszami. Rycerz i jego gruby towarzysz wpatrywali się tylko w bramę, jakby chcąc ją otworzyć samym spojrzeniem.

- Tych tam, za mało aby sforsować bramę, będzie musiał poczekać na dzikusów. Akurat olej zdąży się rozgrzać. Głupcy nie mają nawet tarana. Niechaj zdechnę, jak nie uściele ich trupami podjazdu, zanim dopadną tej bramy! Gotuj broń! -
Krzyknął z nienawiścią w oczach Edgar, który jako jeden z nielicznych zachował zimną krew. Stojący obok niego Leo, pokiwał głową, spoglądając na wrota. Strażnicy zdołali jakoś się opanować i zagonić ludzi do ustawiania barykady z pak, pudeł i poprzewracanych wozów, jako drugą linie obrony. Wypełniony beczkami wóz podjechał właśnie pod samą bramę, dołączając do kilku innych już tam ustawionych, w celu wzmocnienia wrót. ~~ Przynajmniej niektórzy jeszcze myślą. ~~ przemknęło myśliwemu przez głowę.

Ostermak. Tunel.

- I co teraz? -

Pytanie zadał mutant z nietoperzowymi uszami a tyczyło się rozwidlenie tunelu, przed którym właśnie stanęli. W trakcie wędrówki znaleźli jeszcze jedne potwornie rozszarpane zwłoki, ale poza tym nic. Maszerowali już ładne kilka minut i Wins sądził, że są ich pod miastem, ale jak na razie nie było widać wyjścia z podziemi.

- Olaf i wy trzej w prawo, reszta za mną. -

Wins zakomenderował swoimi ludźmi, nie zwracając najmniejszej uwagi na Dmucha i Siegfrieda. Ci rzucili sobie szybkie spojrzenie i czarodziej poszedł z potężnym Olafem i jego grupą a Mierzwa podążył za Winsem.

Siegfried

Czuł się dziwnie samotny podążając za grupą odmieńców. Jako przyszły magister (a wciąż wierzył w tą przyszłość) miał przysięgać tępić Chaos w każdej jego postaci. Tym czasem teraz ma działać do spółki z mutantami, w dodatku na zlecenie czarnoksiężnika. Świadomość, że ci tutaj w każdej chwili mogą obrócić się przeciw niemu, też nie dodawała mu otuchy. Nie łudził się, że samotnie zdołałby ich pokonać...

- Tutaj. -
Olaf zatrzymał się i wskazał klapę w suficie.
- Coś ją blokuje od góry. -

Mutant przez chwile siłował się z klapą, podpierając ją wszystkimi czterem kończynami aby w końcu otworzyć im przejście. Od razu podciągnął się do góry a w jego ślady poszła reszta odmieńców. Siegfried musiał radzić sobie sam, ale kosztem kilku siniaków i zadrapań, udało mu się wdrapać na górę.
Byli w jakimś magazynie. Pełno tu było beczek, skrzyń, słoi i słoików. Większość z jedzeniem i alkoholem. Poza nimi nie było tu nikogo a Olaf szybko znalazł drzwi wyjściowe. Był zamknięte od zewnątrz, prawdopodobnie na kłódkę, ale najwyraźniej nie stworzoną do ochrony przed czterorękimi wielkoludami. Olaf wyjrzał na zewnątrz, po czym zwrócił się do czarodzieja.

- Ty! Idź na zewnątrz i zobacz, co się dzieje. Słysze jakieś krzyki. My zostaniemy w ukryciu, dopóki nie będziemy przydatni. Idź! -

Nawet jeśli Siegfried chciał coś powiedzieć, to z uwagi na własne dobrze rozumiane bezpieczeństwo, postanowił to zachować dla siebie. Olaf bynajmniej nawet nie sugerował, że to prośba. Wyszedł starając się rozpoznać, w której części miasta się znajduje. Wkrótce nie miał już problemów z orientacja. Magazyn był na tyłach „Złotego Runa”, jedynego zajazdu w samym mieście. Siegfried wyszedł właśnie zza budynku, na centralny plac miasta, nasłuchując złowieszczych krzyków dochodzących gdzieś z daleka, kiedy niemal wpadła na niego znajoma twarz. -[/i]

- Dirk? -
- Siegfried? -
- Co tu się dzieje? -
- Von Kytke nadjechał, Idę właśnie po burmistrza, bo... -

Mierzwa

Choć z założeni nie ufał czarodziejom, to z żalem rozstał się ze swym kompanem. Teraz był sam przeciw Winsowi i jego kompanom a mutant już raz pokazał na co go stać. Analizując w myślach swoją sytuację zastanawiał się, czy to wszystko jest warte złota obiecanego przez von Antare...

Na głębsze wyliczanie, jednak nie było czasu, bo prowadzący pochód Wins dał znak i mutanci ja na komendę zwolnili kroku i sięgnęli po broń. W ciemnościach tunelu rozległy się dźwięki odciągania kurków pistoletów i wyjmowania mieczy. Po chwili ruszyli biegiem, do znalezionego przez Winsa wejścia na górę. Tunel prowadził jeszcze dalej, ale widać mutant postanowił się już nie rozdzielać i sprawdzić co jest na górze.

Gotowi do walki wpadli na górę, do zastawionego pakami i skrzyniami magazynu. Szarżujący kozak omal nie poślizgnął się na rozlanej plamie krwi. Nie było tu nikogo żywego, ale na podłodze znaleźli dwa kolejne trupy. Jedne miał odgryzioną głowę a drugi wielka dziurę w brzuchu. Bestia nie próżnowała i już musiała zwiedzać to miejsce. Za sobą usłyszał głos Winsa.

- Co jest w tych baczkach? Ci dwaj chyba ich pilnowali... -
Mierzwa podszedł do mutanta, podwajającego wieko beczki sztyletem
- O kurwa... -

Gislan

Po rozstaniu z Klarą, brodacz ruszył na poszukiwania burmistrza. Musiał przy tym uważać, na kręcących się tu i ówdzie strażników, obawiając się, że zanim zdołałby im wytłumaczyć o co chodzi, Bestia będzie grasować po mieście. W dodatku o mało o nie przejechał go wóz pełen beczek, zmierzwiający ku bramie.

Udało mu się w końcu dotrzeć do domu Lipkego, ale ten był pusty. Drzwi było otwarte ale nikogo w środku nie znalazł. W dodatku na poszukiwaniach zeszło mu sporo czasu. Zły jak osa wypadł z budynku, prosto na rynek i ruszył w kierunku bramy, skąd zaczęły dochodzić jakiś przerażające krzyki. Ani chybi Bestia rozpoczęła rzeź. Już miał rzucić się biegiem w tamtym kierunku, kiedy drogę zastawiła mu znajoma postać z wielkim guzem na środku czoła, w towarzystwie dwójki strażników.

- To Ty! Co ty Tu robisz, powinieneś gnić w lochu?! Brać go! -
Strażnicy ruszyli ku niemu a Gislan zastawiał się, czy zdąży cokolwiek powiedzieć, zanim zanim ktoś zginie...

Klara

W świątyni zastała dwie służki, czuwające przy nieprzytomnym Jotunie i kilku innych rannych, których nie znała. Obydwie dziewczyny pisnęły tylko na jej widok, po czym rzucił się do ucieczki, zanim zdołała cokolwiek powiedzieć. Coby nie mówić, jej obecna aparycja, robiła na wszystkich piorunujące wrażenie. Jak przystało na wybrankę bogini w końcu! Zrezygnowana podeszła do złożonego na ołtarzu krasnoluda i sprawdziła opatrunki. „Pypeć” był faktycznie ciężko ranny, ale na szczęście miała jeszcze przybory zabitego na szlaku medyka. Być może zdoła mu pomóc?

Rzut oka na pozostałych rannych, ujawnił, że wszyscy mają rany po poparzeniach i to świeże. Trzeba im było czegoś więcej niż opatrunki, ale i na to znajdzie się rada. Musi się tylko umyć i zawołać kogoś do pomocy. Na początek postanowiła doprowadzić się do porządku. Na tyłach świątyni znalazła misę z wodą i jakieś stare, choć w miarę czyste ubrania. Na początek musiały wystarczyć. Przebierając się, przypominała sobie ostatnie słowa dr Grassa, tam w lochach pod zamkiem von Kytke...

*****

- Zabijesz ją, albo zginiesz kobieto? Tak sobie przysięgałaś? Więc giń... -

*****

Tak wyszykowana wyszła na zewnątrz w poszukiwani zbiegłych pomocnic. Zatrzymała się po kilkunastu krokach, przypominając sobie, że w środku została jej torba. Odwróciła się do budynku i...

Wszyscy

Chwila

Jedna Chwila, potrafi odmienić wszystko. W jednej chwili stali na bramie, szykowali się do walki, biegli, rozmawiali... W następnej świat stanął w ogniu.

Pierwsza eksplodowała brama a w zasadzie wóz wypełniony beczkami z prochem, który obserwował Leo. Już w chwili, kiedy powożący go chłop zaczął uciekać, domyślił się, że coś jest nie tak, ale było za późno. Potężna ekspozycja wyrwała bramę z zawiasów i rzuciła na drogę przed miastem. Ci którzy stali nad nią, głównie strażnicy z kuszami, rozlecieli się na wszystkie strony. Wśród nich był Gottri i Felix, których rzuciło w stronę miasta. Obadaj mieli dużo szczęścia, bo wylądowali na czymś miękkim i poza chwilowym ogłuszaniem praktycznie niż im się nie stało. Albert pilnujący kotła z olejem, poleciał kilka metrów w tył i wyrzną o drewnianą ścianę jakiegoś domu. Przed oczami tańczyły mu czarne plamki.

Moperiol był zasłonięty od wybuchu, trzymającym kusze strażnikiem. Siła eksplozji zmiotła schody prowadzące na wieże, na której stał a życie uratował mu pechowy strażnik. Teraz leżał obok niego a z płuca wystawał mu sporej wielkości deska. Gdyby nie on, to elf nie miałby kolejnej szansy doczekać długowieczności danej jego rasie.

Leo stojący na drugiej wieży, miał podobny problem. „Jego” konstrukcja ucierpiała bardziej. Nie było połowy podłogi, ani schodów prowadzący na dół. Mimo to konstrukcja nadal stała i nadal stanowiła dobry punkt strzelniczy.

Mierzwa wypadł z siedziby straży, potykając się o własne nogi. Kiedy tylko zorientowali się, co jest w beczce, zaczęli uciekać. Nie wiadomo ile było beczek, gdzie są ani kiedy wybuchną. Wolał nie ryzykować. Kozakowi udało się odnaleźć drogę na zewnątrz, ale jak na złość ktoś pozamykał wszystkie kolejne drzwi, prowadzące na zewnątrz budynku i na każdych kislevita tracił kolnej cenne sekundy. Nie wiedział gdzie jest Wins i nie dbał o to. Wiedział tylko, że trzeba uciekać. Zdążył tylko wypaść przed budek i w plecy uderzyła go fala uderzeniowa. Siedziba straży, w kuli ognia wyleciała w powietrze.

Dirk i Siiegfred nie zdążyli na dobre podzielić się wieściami, kiedy budynek za nimi wyleciał w powietrze. Siała eksplozji rzuciła ich obydwu w głąb rynku i obaj wyrżnęli plecami o bruk placu. Dach „Złotego Runa” uniósł się i rozerwał jak balon, uwalniając kule ognia w powietrze. To z niej wynurzył się szybujący w powietrzu czarny kształt. Obydwaj patrzyli jak urzeczeni jak trójnogi, tajemniczy przedmiot wzlatuje do góry i zaczyna opadać, lądując dokładnie między nimi dwoma. Z brzękiem i trzaskiem łamanego drewna czarny fortepian rozbił się w drzazgi a struny, klawisze i deski poleciał we wszystkie strony, zasypując obydwu morzem szczątków pechowego instrumentu. Mieli szczęście. Tym razem.

Klara poczuła tylko falę gorąca uderzającą ją w twarz i pęd powietrza, kiedy leciała w tył. Upadła plecami na bruk, nie mogąc złapać powietrza. W uszach chuchało jej od siły wybuchu. Mimo to podniosłą głowę, spoglądając na budynek świątyni Sigmara, z którego właśnie wyszła. Akurat, żeby zobaczyć, jak dach zapada się do wewnątrz płonącej budowli, grzebiąc wszystkich którzy byli w środku...

Gislan już miał odezwać się do włodarza Ostermak, kiedy poczuł uderzenie w plecy i falę gorąca uderzającą od tyłu. Huk ekspozycji usłyszał już lecąc. Rąbną o bruk rynku a wokół niego wirowały palące się wciąż deski z siedziby burmistrza. Z budynku nie pozostało nic, jego resztki walały się wszędzie, spadając na zgromadzonych na rynku ludzi i okoliczne budynki, które już zaczynały się palić.

Obok siebie krasnolud usłyszał jęki. Lipke leżał parę metrów od niego, przygnieciony potężną krokwią dachowa. Dwaj towarzyszący mu strażnicy nie żyli.

Rynek.
Gislan, Klara, Dirk, Siegfried


Rynek utoną we wrzasku umiejących, rannych i spanikowanych ludzi. I okrzyku bojowym barbarzyńców z północy, którzy pojawili się znikąd i poczęli mordować kogo popadnie. Dzikusów było coś koło dwudziestu i pojawili się z kilku różnych kierunków.

Gislan spostrzegł, że dwóch właśnie zmierza w jego kierunku, wywijając toporami i pokazując sobie palcami, przygniecionego burmistrza. Za sobą słyszał też krzyki Klary, która została samotnie przed świątynią. Uciekający tłum omal nie stratował dziewczyny a teraz miała przeciw sobie wielkiego wojownika młócącego dokoła włócznią. Na jej oczach zakuł nią staruszka, który nie uciekał dość szybko i dwie kobiety, nadziewając je na włócznie jednoczesnej, jak befsztyk. Teraz ruszył na nią.

Dirk i Siegfred obserwowali to wszystko na razie przez nikogo nie atakowani. To oni pierwsi dostrzeli wybiegających na plac mutantów. Odmieńcy oddali salwę z pistoletów w kierunku barbarzyńców, kładąc kilku trupem i ruszyli do walki wręcz. Potężny Olaf walczył z kilkoma przeciekami naraz i to oni zdawali się mieć w tej walce kłopoty! Mutantów było jednak znacznie mniej niż barbarzyńców i wynik tej walki był niepewny. Przynajmniej dopóki część z dzikusów była jeszcze zajęta mordowaniem i gwałceniem bezbronnych...

Brama
Leo, Moperiol, Falix, Albert, Mierzwa.


Sytuacja przy bramie wyglądała jeszcze gorzej. Wrota stały otworem o nieliczni obrońcy starli się ogarnąć za nieco tylko uszkodzoną wybuchem barykadą. Ranny Edgar starał się przekrzyczeć tłum i wydawać jakieś komendy a ocali strażnicy i mieszkańcu ustawiali się za barykadą.

Nagle rozległ się huk salwy arkebuzerów von Kytkego i kilku obrońców padło na ziemie. W tej liczbie Edgar, któremu kula rozbiła czaszkę. Zza równej linii piechoty Kytego, która właśnie zabrała się za przeładowywanie broni, z wyciem ruszyli do do szturmu barbarzyńcy. Na razie nie wszyscy, bo część plądrowała jeszcze obóz uchodźców, ale i to starczyło aby niektórzy z obrońców już zaczęli uciekać...
 
malahaj jest offline  
Stary 03-03-2012, 17:11   #403
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Na słowa Gottriego i reszty drużynników strażnicy i reszta obrońców szybko się ogarnęła i zamknęli bramę. Poczynili także stosowne przygotowania. Wszystko wyglądało na prawdę dobrze i krasnoludowi przez myśl nie przeszło to co za chwilę stało się faktem.
W jednej chwili z toporem w reku stał przy bramie czekając na szturm by chwilę później leżeć jak ryba wyrzucona na brzeg. Nie miał pojęcia co wskutek eksplozji mogło stać się ze Spągiem, nie było jednak czasu się tym przejmować. Z trudem pozbierał się z ziemi, chwycił topór w garść, poprawił tarczę i ruszył w kierunku ostatniej barykady.
-Nie wychylajcie się, niech sobie strzelają. Czekajmy aż przejdą do ataku. Edgar...-próbował zdyscyplinować najbardziej zaangażowanego w walkę strażnika. Za późno, nastąpiła salwa i strażnik padł.
"Niech to szlag, wszystko nie po naszej myśli. Przyjdzie mi tu chyba umrzeć."
-Ludzie, stać, na stanowiska!-rozpaczliwie krzycząc próbował dodać ducha obrońcom.
Widząc nadbiegających maruderów zacisnął dłoń na toporze i polecił swą duszę Grimnirowi.
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 03-03-2012 o 17:17.
Ulli jest offline  
Stary 03-03-2012, 18:47   #404
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Nie było czasu na zastanawianie się, szukanie miecza, który wyśliznął się zza pasa podczas wybuchu. Nie było też czasu na ładowanie kuszy, bo skurwiele z toporami byli tuż tuż. Gislan nie wiele myśląc rzucił kuszą w jednego z nich i szybko doskoczył do następnego. Zdołał zanurkować pod opadającym ostrzem, unikając go i władował piąchę w bebech barbarzyńcy. Cios zgiął napastnika w pół, a krasnolud szybkim ruchem wydobył sztylet i dźgnął człowieka w bok pod pachę. Ranny, a właściwie już trup, zabulgotał tylko krwią i usłużył Gislanowi jako jednorazowa tarcza, przed atakiem drugiego barbarzyńcy. Topór człeczyny dobił towarzysza, grzęznąc w nim na moment. To wystarczyło krasnoludowi, który natarł na przeciwnika całym swoim ciałem i obaj runęli na bruk. Szamotali się przez chwilę, aż w końcu Gislan pieprznął sukinsyna czołem w nos. To przesądziło o losie barbarzyńcy, którego głowa sprawdzała teraz, czy aby nie jest twardsza od brukowych kamieni. Nie była.
Krasnolud wstał, zabrał swój sztylet i topór przeciwnika i krzyknął niczym stare smoczysko.
- Wrrrraaahhhh!!! - dzisiaj chyba wstąpił w niego sam diabeł.
 
Komtur jest offline  
Stary 04-03-2012, 11:00   #405
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Okolice Bramy


- Buuum!

Dmuch wyleciał niesiony siłą uderzenia i rąbnął w pakunki, których jeszcze nie użyto do postawienia barykad. Brama znajdowała się teraz dobre trzydzieści kroków od niego.

- Na kły Wielkiego Niedźwiedzia... - wykrztusił kislevski najemnik i wypluł krwawą ślinę.

Świat zwolnił wydatnie. Kozakowi dudniło w uszach. Widział jak przez mgłę, mimo że raz po raz przecierał oczy. Obolały podniósł się z ziemi i oparł z trudem na czarnej szabli. Dopiero dotyk zimnej stali przywrócił go do teraźniejszości.

Świat wokół przyspieszył.

- O żesz ty w mordę... - wybełkotał Mierzwa rozglądając się wokół.

Wielkie odrzwia bramy nie istniały, wkoło biegali ludzi bez składu i ładu. Wszędzie snuły się smugi dymu i pyłu. Słyszał jęki rannych i w oddali niezrozumiałe wrzaski dzikusów.

- Co tu się do bladej piczy dzieje? - kozak próbował zebrać strzępki myśli.

Dostrzegł jak Gottri stojący tuż przy punkcie dowodzenia próbował utrzymać w ryzach przestraszonych obrońców.

Wtem w kierunku, gdzie stał obolały Dmuch do ucieczki rzuciła się gromada łyczków.

Kozak drgnął jak dźgnięty szpikulcem w dupę, zakręcił młyńca szablą na głową i rzucił się dosłownie na nadbiegających mężczyzn:

- Gdzie! Kurwa! - wściekły Mierzwa uderzył płazem pierwszego z uciekinierów, aż zadźwięczało.

- Gdzie patałachy?! - rękojeść szabli rąbnęła drugiego w żołądek.

- Pytam się? Łyki! Gdzie Wam tak spieszno?! - kozak zasadził kopa kolejnemu Ostlandczykowi.

- Stać! Kurwa! Zatrzymać się! To jest rozkaz!
- zawył kozak jak podczas oblężenia dumnego Praag, rozbijając wargę następnemu.

To powstrzymało jawną dezercję, lecz łyczkowie nadal stali niezdecydowani i nie chcieli zawracać pod bramę, gdzie zaraz miało rozpętać się piekło.

- A Wyście, Panie? Kto? - ze strachem pytał jeden ze skulonych Ostermakczyków.

- Jaa?! - wrzasnął kozak wypinając dumnie pierś jak na musztrze u von Antary. - Jam jest Ci kurwa Twój hetman wielki koronny, synu! Ruszże dupę i na barykady! - dla wzmocnienia swych słów podetknął człowiekowi stal pod nos.

- Czy Wy myślicie, żołnierze, że dacie nogę i będzie spokój?! - krzyknął na pozostałych. - Gówno nie spokój! Ci barbarzyńcy znajdą Was i wybiją co do jednego, wcześniej srogo chędożąc nie zważając na płeć i wielkość przyrodzenia! - głos jego zawisł wśród jęku rannych.
- Chyba, że wrócicie i wspólnie pozabijamy te zwierzęta i wymuskanych paniczyków od von Kytkego.

- Ale Edgar, dowódca, nie żyje! - padło gdzieś z tyłu.

- Wystąp chłopcze z szeregu - huknął rozeźlony Dmuch. - Popraw broń. Jak Ci na imię?

- Mnietislav, Ppaanie hetmanie... - odpowiedział barczysty młodzian.

Od razu spodobał się kozakowi. "Nadaje się idealnie" - pomyślał Dmuch i bezwiednie uśmiechnął.

- Mnietku! Zostałeś właśnie nowym kapralem. Winszuję błyskotliwego awansu. Zbierz ludzi i pod bramy do tego tam krasnoluda! Jasne?!

- Tak jest! - wypiął pierś chłopak.

Mierzwa przejechał wzrokiem po swych nowych podkomendnych i ponownie wrzasnął:

- To jak kurwa będzie?!

Kozakowi odpowiedziały niemrawe pomruki aprobaty, ale Mierzwa wiedział żołnierze zapomnieli o ucieczce. Przynajmniej na razie.

- Za mną! Wyjąć broń! Rozstawić się szeroko i zatrzymywać dających drapak! Urra!! Ostermak! - kozak ruszył do roztrzaskanej bramy a za nim kapral Mnietislav i parunastu żołnierzy.



***

Zawrócili do Gottriego. Mierzwa błysnął zębiskami i palnął:

- Rad Cię znowu widzieć krasnoludzie. Odsiecz przywiodłem.

Zwrócił się do Mnietislava:

- Kapralu! Obsadź ludzi na barykadach, zaraz się zacznie! Trzymaj w odwodzie paru zaufanych. Mają powstrzymać dezercję! A teraz odmaszerować!

- Pamiętajcie! Damy, kurwa, radę! Nie będzie szlachcic von Kytke pluł nam w twarz!

Kozak zerknął na zbierającą się luźną kupę dzikusów i mruknął do Gottriego.

- Gdy zacznie się piekło, wmieszam się w atakujących i przywołam Bestię - pokazał towarzyszowi gwizdek od doktora Grassa. - Trochę ten tłumek nam przetrzebi. A wtedy hyc, ubić Kytkego i wyratować Monikę - wyjawił pokrótce krasnoludowi swój plan.

- Idziesz ze mną? - iskry w oczach Kislevity mówiły, że lekko oszalał.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 04-03-2012 o 11:07.
kymil jest offline  
Stary 04-03-2012, 13:17   #406
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Leo westchnął, siedząc na wieży i wbijając strzały w deskę wzdłuż blanki. Dobrze że ze zbrojowni wziął zapas. Oprócz kołczanu na plecach miał drugi, wypełniony, wiszący mu na biodrze.

Gdyby była to powieść o bohaterach, on lub Moperiol, zabiłby von Knytke strzałą jedną na milion a barbarzyńcy rozpierzchliby się, wiedząc że nie ma już pracodawcy za którego wartoby walczyć.

Niestety, nie była to powieść. A nawet jeśli, to nie o bohaterach. Tutaj był smród, bród, śmierć oraz krew.

-Morr ma dziś pełne ręce roboty...- mruknął, zastanawiając się czemu w mieście tak blisko lasu nie było więcej łuczników. Teraz nie miało to jednak znaczenia. We dwóch z Mopem niewiele zdziałają.

Chociaż...

Łowca spojrzał najpierw na pochodnie płonącą mu nad głową, a potem wychylił głowę ponad barykadę. Gdyby tylko mu się udało. Ba... Gdyby pod bramą był wtedy von Knytke...
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 04-03-2012, 15:06   #407
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Zniesmaczony widokiem rzezi szedł z murów.
-Mówiłem trzeba ich było ewakuować. Sprawdzę co z kotłem.
Chwilę porozmawiał z odpowiedzialnymi za kocioł ludźmi i nawet założył grube rękawicę by się nie poparzyć gdyby miał dotknąć samego kotła a nie uchwytów. Żaden nie miał broni tak im brakującej gdy szturm się załamie będzie można wyjść i zabrać broń martwym barbarzyńcom.


Wtedy świat eksplodował a sam ocknął się chwilę później patrząc na wyrwaną z zawiasów bramę.
-Wstawaj!- krzyknął do jednego z kotlarzy, drugi leżał przebity kawałkiem drewna.- Rusz się! Wylejemy smołę i podpalimy!
-Strzelają!
-Oni może cię nie zabiją ja ci urwę jaja!- Szarpnął nim bez rezultatu.- Kurwa! Felix! Pomóż mi z tym kotłem! Ty weź szczapy zamocz w smole podpal i wypieprzaj na barykadę!
Ten rozkaz już posłuchał i zgarnął trochę smoły gdy on z Felixem nieśli kocioł pod bramę.
-Wylewamy w miarę równo, niech spłoną!
Wejście do Ostermark pokryło się śliską łatwopalną mazią gotową do pochłonięcia życia atakujących. Tym razem nic nie spalą, kamienny mur był nie palny. Zaparł się o żeliwny kocioł i pchnął go z góry .
-Wiejemy!
Odwrócił się i kątem oka widział jak ten prowizoryczny pocisk nabiera prędkości. Wdrapał się na barykady i spojrzał na trzymających pochodnie ludzi. Szybko odpalił od jednej butelkę z olejem.
- Gdy skurwysyny wpadną rzucać celnie spalimy tych w bramie i odetniemy tych między nią a barykadą. I ty możesz zostać łowcą czarownic!
 
Matyjasz jest offline  
Stary 04-03-2012, 20:47   #408
 
Luffy's Avatar
 
Reputacja: 1 Luffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skałLuffy jest jak klejnot wśród skał
Wszystko poszło gładko, aż dziwne że straż od razu bez gadania zaczęła wypełniać ich rozkazy. Chociaż widok wpadających, uzbrojonych po zęby i wydających polecenia wojowników na pewno robi wrażenie na każdym kto chce cieszyć się zdrowiem. Ustawili się już na pozycjach gdy nadszedł von Kytke i jego ludzie, a raczej banda. Felix poczuł dreszcz, nigdy nie brał udziału w bitwie większej niż walki w karczmach czy potyczki na dziesięciu, dwudziestu zbrojnych góra, lecz chyba mieli przewagę! Z niesmakiem oglądał barbarzyńców rozprawiających się z uchodźcami. Żałował, że nie udało im się wprowadzić za mury nikogo więcej ale co to za bój bez ofiar. Zaczął szykować pistolety...

BUM

W jednej chwili Felix stał na murze, a w drugiej leciał. Gdy upadał na ziemię doszedł do jego uszu huk eksplozji i poczuł jak jego głowa pulsuje rwącym bólem. Co do kurwy się dzieje! Mieli przewagę... Spojrzał jak ich przewaga wraz z bramą miasta leżała na ziemi w drzazgach. Doświadczenie było tym bardziej przykre, bo widział podwójnie. Oszołomiony poczuł potężny przypływ adrenaliny.

Wstał opanowując chwiejne nogi. Odzyskaniem panowania nad oczami też powoli wracało wraz z wyraźnym obrazem pola walki. W samą porę by zobaczyć nadbiegający chłopów. Krzyczeli coś do niego i wyglądali na przerażonych. Łowca zadziałał odruchowo, bicz krótko strzelił podcinając nogę jednemu, drugiemu Felix wpakował pięść w brzuch.

-Co wy kurwa robicie?!-wydarł się na niedoszłych obrońców-Jeśli zostaniecie macie szansę przeżyć lub chociaż uratować innych, jeśli nie w dupe wleje każdemu olej i podpalę!- Obejrzał się na barykadę stanowiącą teraz podstawę obrony Ostermark
-Jeśli zaraz was nie zobaczę wypełniających polecenia tego krasnoluda to biada wam- Strzelił jednego w ucho dla posłuchu

Podbiegł do niego Albert prosząc o pomoc. Zanieśli szybko kocioł rezlewając równomiernie smołę, powinno zadziałać choć Ci barbarzyńcy wyglądali na twardzieli. Gdy zaczęli się wycofywać Felix zauważył samego von Kytke w odległości dobrej do oddania strzału. Jeśli trafi... wskoczył za barykadę, wyciągnął pistolety i poświęcił dłuższą chwilę na przymierzenie. Przypomniał sobie jak Wins mówił o wietrze, który znosi kule tak jak strzały i wziął delikatną poprawkę. Sigmarze, gdybyś poniósł tę kulę byłoby miło. Strzelił.
 
Luffy jest offline  
Stary 05-03-2012, 18:21   #409
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Leo pokręcił głową, widząc że jednak nie musi uciekać się do szansy jednej na milion. Smoła została rozlana i gotowa do podpalenia. Łowca uśmiechnął się, i zaczął strzleać.

Głównym celem byli barbarzyńcy oraz żołnierze Von Knytke. Chociaż jeśli sam głowny zły byłby na tyle głupi by się zbliżyć... Heinz nie zamierzał odpuścić sobie strzału w gnoja.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 06-03-2012, 23:56   #410
 
dambibi's Avatar
 
Reputacja: 1 dambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znany
Zaalarmowanie burmistrza może nie było bohaterskim wyczynem , ale ktoś to zrobić musiał - wypadło na Dirka. Idąc przez plac spotkał Siegfrieda , i nawet nie zdążył go poinformować co się dzieje , bo w następnej chwili już sam tego nie wiedział. Potężne uderzenie obaliło chłopaka na ziemię , kilka metrów dalej leżał jego kompan , szczęśliwie dość długo się zbierał , bo gdyby wstał szybciej i zechciałby pomóc młodemu von Antarze , został by z niego krwawy placek przygnieciony fortepianem...

Tymczasem trzeba się już gotować do walki , bo najemni barbarzyńcy Kytkego przedarli się do rynku i rozpoczęli kolejną rzeź , nie namyślając się długo Dirk wyciągnął ówcześnie naładowany pistolet zza pasa i wycelował w gnidę , która dobierała się właśnie do obywatelki Ostermak , następnie sięgnął po swój miecz i dobiegł do następnego nieuważnego troglodyty wbijając mu ostrze w bok , ale jest ich sporo więcej , i są już bardziej uważni...
 
dambibi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172