Wątek: Obłędny Kult
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2012, 12:11   #11
Bronthion
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Baelraheal był już gościem w Calidyrrze wcześniej, i to nie raz. W polecanej im przez Gustava Skrzeczącej Mewie, przybytku luksusowym mimo nazwy sugerującej podrzędną tawernę, nie był, ale co nieco słyszał o tamtejszych luksusach i cenach wziętych jak dla niego z jednego z księżyców Torilu. Że jednak po drodze można było się rozejrzeć za przydatnym ekwipunkiem i innymi atrakcjami, a Lairiel zależało na “lepszych warunkach” nie krzywdował sobie zbytnio.

Ceny w Skrzeczącej Mewie tylko wywołały uśmiech na jego twarzy. A były one zaiste nader ciekawe: noc w apartamencie na dwieście pięćdziesiąt sztuk złota wyceniono, kolacja i kadź z gorącą wodą o pięćdziesiąt złociszy tą cenę podnosiły. Apartament kupiecki (poprzedni zapewne zwany był włościańskim czy plebejskim) tym się charakteryzował że przez całą dobę pokojówka czekała w nim na rozkazy. Baelraheal nie był pewien czy wachlowanie i odganianie przed komarami przez całą noc warte jest zmiany apartamentu plebejskiego na kupiecki i pięćdziesięciu sztuk złota więcej wydatku. W tej sytuacji apartament szlachecki wydawał się już naprawdę niewielkim skokiem w rozpustę, z tymi pięcioma pokojami i łazienkami do każdego, podgrzewaczami do wody, mosiężnymi wannami, łożami godnymi królów i tak dalej, i tak dalej. Czterysta czterdzieści sztuk złota wydawało się skromnym wydatkiem.

Posłem nie był, kuzynem władcy również, więc jedynie wzruszył ramionami, a że i Lairiel aż takim zbytkiem nie była zainteresowana poprowadził ją i towarzyszy ku przybytkom mniej może reprezentacyjnym, ale i takim w których rozsądniejsze ceny panowały. Niziołki miały zwykle łeb na karku i nie mniejsze od ludzi wyczucie zapotrzebowania na rynku.

Spacerując pośród żałośnie wyludnionych ulic, najemnicy trafili na szyld : “Pieczara” ze znakiem wskazującym, iż miejsce o tej jakże przytulnej nazwie jest karczmą. Uliczka, na którą wskazywał szyld, była niesamowicie wąska, wciśnięta między budynki przytulone do jednej z głównych ulic. Wyciągając ramiona, każdy z najemników był w stanie ścięgnąc jej krańców. Budowle dookoła odcinały wszelki dopływ światła. Na jej drugim końcu dostrzec jednak się dało wątłe światło pojedynczej pochodni.

Kolejny szyld zawieszony był nad schodkami, prowadzącymi w dół, pod tyłami kamiennego budynku - “Miejskie Zgromadzenie Kupców”. Schodki były zamiecione , czego nie dało się powiedziec o ulicach w całym mieście. Potęgowały jednak klaustrofobiczne wrażenia z uliczki, którą najemnicy mieli teraz za plecami.

Drzwi skrzypnęły lekko a oczom elfów ukazała się zaciszna, niewielka izba oświetlona kilkoma naftowymi lampami. Ot kilka stolików ustawionych w rządku przy ścianie , na przeciwko kontuaru, za którym siedział pomarszczony, ostrzyżony “na pazia” gnom.

- Aaaa, klienci. Witajcie, witajcie.- jego głos był piskliwy i nieco nieprzyjemny dla ucha. Na twarzy pojawił się jednak szeroki, szczery uśmiech, który dał wspaniały widok na jego poczerniałe od popalania fajki zęby - No , śmiało. Nie wiem co wam naopowiadali o tym miejscu, ale nieprawdą jest , że gotujemy zupy na stopach zarżniętych we śnie gości … Wiecie, szlachetni podróżnicy, że oni te kłamstwa nazywają przed sędzią “ chwytem mark..marke...” -usilnie starał się zacytować - Nie ważne... Potrzeba wam pokoju ? A może miska kaszy z duszonym prosiakiem ? Mogę również pochwalić się kolekcją win sprowadzanych z Wybrzeża Mieczy... Szczena opada, co ? - nadął się dumny niczym paw.

W izbie głównej panował nienaganny jak na Fearuńskie standardy porządek. Kamienna posadzka była czysta, nie walały się po niej odpadki. Stoły naznaczone były przez czas, jednak poza plamami wosku, skapującego na blaty ze świec były czyste. Narzekac możnabyło jedynie na wilgoc panującą w powietrzu - cóż całość znajdowała się pod ziemią - oraz marną wentylację, przez którą całą izbę wypełniał zapach nafty zmieszanej z typową , kuchenną wonią .

Pokoje nie były luksusowe. Wiele im brakowało do takich po prawdzie... Nie było tam okien, jedynie wąska szpara przy suficie. Wypchane słomą sienniki były jednak czyste, a wszech ogarniająca wilgoć oraz kamienne ściany był trudnym środowiskiem dla pluskiew , wszy i innych pasożytów, przez co ich ilośc była mocno ograniczona w porównaniu do większości lokali Calidyrr’u. Jednak cena - trzy sztuki złota za noc , z pewnością nie była wygórowana.
Baelraheal uśmiechnął się z rozbawieniem, poczucie humoru gospodarza dziwnie rezonowało z jego.

- Jak dla mnie brzmi to i wygląda obiecująco - powiedział wreszcie gdy rozejrzeli się i zapytali o ceny. - Zwłaszcza to duszone prosię, mam jeno nadzieję że w misce nie jest to jeno kawalątek tego stworzenia wobec legionów kaszy. Że jednak nasza towarzyszka ma głos decydujący, co ona powie, tak uczynimy. Osobiście jestem gotów zaryzykować że ktoś popróbuje zupy z moich stóp.

- Zależy mi po prostu na pokoju w którym nie płacę za dodatkowych, małych współlokatorów - tu pokazała palcem tyci rozmiar i uśmiechnęła się do gospodarza.

***

Po wybraniu odpowiedniego lokum Baelraheal postanowił jednak obejrzeć teren jutrzejszej akcji. W tym celu poprosił Lairiel o towarzystwo, Salarinowi pozostawiając wino i pilnowanie dobytku. W końcu miał ochotę na alkohol, to niech z okazji korzysta.
Salarin słysząc propozycję zostania jako jedyny w karczmie przy trunkach wybałuszył oczy w szczerym zdziwieniu. Zastanawiał się przez chwilę czy Gwardzista żartuje. Kiedy jednak okazało się to poważną propozycją chrząknał teatralnie i powiedział:

- Wybacz przyjacielu, ale... źle mnie oceniasz. Mogę to zrozumieć bo po prawdzie to mnie nie znasz, ale ja jestem zawsze tam gdzie coś się dzieje. Jeżeli kiedyś nadejdzie czas, że będę spędzał wieczory przy kieliszku kiedy inni się narażają to będę musiał wtedy być zbyt sędziwy bu ruszyć na wyprawę. Teraz tego czasu nie ma zatem idę z wam i ani myślę zostawać.
Gwardzista Boga nie znał się na teatrze, więc pochrząkiwanie Salarina nie zrobiło na nim większego wrażenia. Uznał jednak że Calidyrr to wspaniałe miasto - w jeden dzień zdobył już wielu przyjaciół! Dlatego też z rezygnacją ale uprzejmie skinął pieśniarzowi klingi - oznaczało to że cały majdan będzie musiał nieść na własnych plecach.

- Przespacerujemy się na most, rozejrzymy trochę, sprawdzimy nurt rzeki, czy nie nazbyt rwący - powiedział spoglądając na nich, potem na dziewczynę. - Mości Gustav może mieć trochę racji wspominając o podejrzliwości strażników. Pozwolisz więc że Cię przytulę i zakochanych poudajemy?
Lairiel w odpowiedzi zmarszczyła brwi.

- Nie podoba mi się ten pomysł, Gustav wyraźnie nie chce abyśmy kręcili się tam na widoku. W takim razie trzeba uszanować jego prośbę, jako że jest naszym zleceniodawcą. Dlatego będę musiała prosić, abyś został. Jeśli coś potem pójdzie nie tak, to cała wina spadłaby na Ciebie za nie postępowanie zgodnie z planem. Wystarczy że następnego dnia strażnicy byliby bardziej podejrzliwi i uważni. - elfka dotknęła jego ramienia, spoglądając mu uważnie w oczy. - Proszę Cię więc, zostań.

Kiedy było trzeba, Gwardzista Boga potrafił być cierpliwy. Teraz nawet nie westchnął.
- Nie lubię w ostatnim momencie przekonywać się co mnie czeka. Pamiętajcie że jutro mamy przeprawiać się o zmroku, odszukać te drzwi co do których sam rycerz nie jest pewien jak są zabezpieczone i gdzie się znajdują. Mówię jedynie o spacerze na most i rozejrzeniu się tam. Gdyby nie Twoje towarzystwo, Lairiel, sam bym się tam nie pchał, ponieważ byłoby to dość dziwne - para jednak nie powinna wzbudzić podejrzeń. Czy tam trójka - zerknął na Salarina.

- Powiem wam, że sam z siebie bym się nie wybrał nad rzekę czy gdziekolwiek by robić rekonesans. Gustav tego od nas nie oczekuje, a raczej wie co robić. Jeśli jednak wy byście się tam udali to po prostu nie przystoi bym sam siedział bezczynnie.

- Rozumiem Cię Baelrahealu, ja wcale nie jestem tak niespełniona, by szukać samych niespodzianek. Jednak Gustav pozwolił nam co najwyżej obserwować wodę z daleka, w takim wypadku możemy albo zająć się innymi sprawami, choćby tą mapą, albo dostosować do jego słów. Poza tym wiem że to byłoby przekonujące, para elfów nad wodą... kiedyś może bym to zrobiła. Teraz odkąd jestem paladynką nie chcę udawać, ani kłamać. Nawet jeśli jest to wygodne. Przysięgałam przestrzegać kodeksu i będę się go pilnować, bo to on pomógł mi kiedyś się podnieść. Już i tak sama perspektywa tego że mam się gdzieś wkradać jest dla mnie trudna. - tu Lairiel zrobiła dość długą pauzę. - Może trzeba by poprosić Gustava, aby wypożyczył nam jakaś lunetę, zapewne posiadają coś takiego. Ktoś mógłby wejść na drzewo i stamtąd przyjżeć się okolicy w którą się wybieramy nie pokazując strażnikom.

- Obawiam się że Gustavowi środków może już nie starczyć na tą lunetę - kapłan odpowiedział uprzejmie, myśląc jednocześnie o tym jak ciężkie życie muszą prowadzić paladyni i zastanawiając się z którego to księżyca spadają - ale pomysł jest dobry - pod warunkiem że zostały mu jeszcze jakieś zasoby. Dobrze więc, to albo zostajemy, albo chodźmy tą rzekę obejrzeć z dala od zamku.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline