Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-03-2012, 12:11   #11
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Baelraheal był już gościem w Calidyrrze wcześniej, i to nie raz. W polecanej im przez Gustava Skrzeczącej Mewie, przybytku luksusowym mimo nazwy sugerującej podrzędną tawernę, nie był, ale co nieco słyszał o tamtejszych luksusach i cenach wziętych jak dla niego z jednego z księżyców Torilu. Że jednak po drodze można było się rozejrzeć za przydatnym ekwipunkiem i innymi atrakcjami, a Lairiel zależało na “lepszych warunkach” nie krzywdował sobie zbytnio.

Ceny w Skrzeczącej Mewie tylko wywołały uśmiech na jego twarzy. A były one zaiste nader ciekawe: noc w apartamencie na dwieście pięćdziesiąt sztuk złota wyceniono, kolacja i kadź z gorącą wodą o pięćdziesiąt złociszy tą cenę podnosiły. Apartament kupiecki (poprzedni zapewne zwany był włościańskim czy plebejskim) tym się charakteryzował że przez całą dobę pokojówka czekała w nim na rozkazy. Baelraheal nie był pewien czy wachlowanie i odganianie przed komarami przez całą noc warte jest zmiany apartamentu plebejskiego na kupiecki i pięćdziesięciu sztuk złota więcej wydatku. W tej sytuacji apartament szlachecki wydawał się już naprawdę niewielkim skokiem w rozpustę, z tymi pięcioma pokojami i łazienkami do każdego, podgrzewaczami do wody, mosiężnymi wannami, łożami godnymi królów i tak dalej, i tak dalej. Czterysta czterdzieści sztuk złota wydawało się skromnym wydatkiem.

Posłem nie był, kuzynem władcy również, więc jedynie wzruszył ramionami, a że i Lairiel aż takim zbytkiem nie była zainteresowana poprowadził ją i towarzyszy ku przybytkom mniej może reprezentacyjnym, ale i takim w których rozsądniejsze ceny panowały. Niziołki miały zwykle łeb na karku i nie mniejsze od ludzi wyczucie zapotrzebowania na rynku.

Spacerując pośród żałośnie wyludnionych ulic, najemnicy trafili na szyld : “Pieczara” ze znakiem wskazującym, iż miejsce o tej jakże przytulnej nazwie jest karczmą. Uliczka, na którą wskazywał szyld, była niesamowicie wąska, wciśnięta między budynki przytulone do jednej z głównych ulic. Wyciągając ramiona, każdy z najemników był w stanie ścięgnąc jej krańców. Budowle dookoła odcinały wszelki dopływ światła. Na jej drugim końcu dostrzec jednak się dało wątłe światło pojedynczej pochodni.

Kolejny szyld zawieszony był nad schodkami, prowadzącymi w dół, pod tyłami kamiennego budynku - “Miejskie Zgromadzenie Kupców”. Schodki były zamiecione , czego nie dało się powiedziec o ulicach w całym mieście. Potęgowały jednak klaustrofobiczne wrażenia z uliczki, którą najemnicy mieli teraz za plecami.

Drzwi skrzypnęły lekko a oczom elfów ukazała się zaciszna, niewielka izba oświetlona kilkoma naftowymi lampami. Ot kilka stolików ustawionych w rządku przy ścianie , na przeciwko kontuaru, za którym siedział pomarszczony, ostrzyżony “na pazia” gnom.

- Aaaa, klienci. Witajcie, witajcie.- jego głos był piskliwy i nieco nieprzyjemny dla ucha. Na twarzy pojawił się jednak szeroki, szczery uśmiech, który dał wspaniały widok na jego poczerniałe od popalania fajki zęby - No , śmiało. Nie wiem co wam naopowiadali o tym miejscu, ale nieprawdą jest , że gotujemy zupy na stopach zarżniętych we śnie gości … Wiecie, szlachetni podróżnicy, że oni te kłamstwa nazywają przed sędzią “ chwytem mark..marke...” -usilnie starał się zacytować - Nie ważne... Potrzeba wam pokoju ? A może miska kaszy z duszonym prosiakiem ? Mogę również pochwalić się kolekcją win sprowadzanych z Wybrzeża Mieczy... Szczena opada, co ? - nadął się dumny niczym paw.

W izbie głównej panował nienaganny jak na Fearuńskie standardy porządek. Kamienna posadzka była czysta, nie walały się po niej odpadki. Stoły naznaczone były przez czas, jednak poza plamami wosku, skapującego na blaty ze świec były czyste. Narzekac możnabyło jedynie na wilgoc panującą w powietrzu - cóż całość znajdowała się pod ziemią - oraz marną wentylację, przez którą całą izbę wypełniał zapach nafty zmieszanej z typową , kuchenną wonią .

Pokoje nie były luksusowe. Wiele im brakowało do takich po prawdzie... Nie było tam okien, jedynie wąska szpara przy suficie. Wypchane słomą sienniki były jednak czyste, a wszech ogarniająca wilgoć oraz kamienne ściany był trudnym środowiskiem dla pluskiew , wszy i innych pasożytów, przez co ich ilośc była mocno ograniczona w porównaniu do większości lokali Calidyrr’u. Jednak cena - trzy sztuki złota za noc , z pewnością nie była wygórowana.
Baelraheal uśmiechnął się z rozbawieniem, poczucie humoru gospodarza dziwnie rezonowało z jego.

- Jak dla mnie brzmi to i wygląda obiecująco - powiedział wreszcie gdy rozejrzeli się i zapytali o ceny. - Zwłaszcza to duszone prosię, mam jeno nadzieję że w misce nie jest to jeno kawalątek tego stworzenia wobec legionów kaszy. Że jednak nasza towarzyszka ma głos decydujący, co ona powie, tak uczynimy. Osobiście jestem gotów zaryzykować że ktoś popróbuje zupy z moich stóp.

- Zależy mi po prostu na pokoju w którym nie płacę za dodatkowych, małych współlokatorów - tu pokazała palcem tyci rozmiar i uśmiechnęła się do gospodarza.

***

Po wybraniu odpowiedniego lokum Baelraheal postanowił jednak obejrzeć teren jutrzejszej akcji. W tym celu poprosił Lairiel o towarzystwo, Salarinowi pozostawiając wino i pilnowanie dobytku. W końcu miał ochotę na alkohol, to niech z okazji korzysta.
Salarin słysząc propozycję zostania jako jedyny w karczmie przy trunkach wybałuszył oczy w szczerym zdziwieniu. Zastanawiał się przez chwilę czy Gwardzista żartuje. Kiedy jednak okazało się to poważną propozycją chrząknał teatralnie i powiedział:

- Wybacz przyjacielu, ale... źle mnie oceniasz. Mogę to zrozumieć bo po prawdzie to mnie nie znasz, ale ja jestem zawsze tam gdzie coś się dzieje. Jeżeli kiedyś nadejdzie czas, że będę spędzał wieczory przy kieliszku kiedy inni się narażają to będę musiał wtedy być zbyt sędziwy bu ruszyć na wyprawę. Teraz tego czasu nie ma zatem idę z wam i ani myślę zostawać.
Gwardzista Boga nie znał się na teatrze, więc pochrząkiwanie Salarina nie zrobiło na nim większego wrażenia. Uznał jednak że Calidyrr to wspaniałe miasto - w jeden dzień zdobył już wielu przyjaciół! Dlatego też z rezygnacją ale uprzejmie skinął pieśniarzowi klingi - oznaczało to że cały majdan będzie musiał nieść na własnych plecach.

- Przespacerujemy się na most, rozejrzymy trochę, sprawdzimy nurt rzeki, czy nie nazbyt rwący - powiedział spoglądając na nich, potem na dziewczynę. - Mości Gustav może mieć trochę racji wspominając o podejrzliwości strażników. Pozwolisz więc że Cię przytulę i zakochanych poudajemy?
Lairiel w odpowiedzi zmarszczyła brwi.

- Nie podoba mi się ten pomysł, Gustav wyraźnie nie chce abyśmy kręcili się tam na widoku. W takim razie trzeba uszanować jego prośbę, jako że jest naszym zleceniodawcą. Dlatego będę musiała prosić, abyś został. Jeśli coś potem pójdzie nie tak, to cała wina spadłaby na Ciebie za nie postępowanie zgodnie z planem. Wystarczy że następnego dnia strażnicy byliby bardziej podejrzliwi i uważni. - elfka dotknęła jego ramienia, spoglądając mu uważnie w oczy. - Proszę Cię więc, zostań.

Kiedy było trzeba, Gwardzista Boga potrafił być cierpliwy. Teraz nawet nie westchnął.
- Nie lubię w ostatnim momencie przekonywać się co mnie czeka. Pamiętajcie że jutro mamy przeprawiać się o zmroku, odszukać te drzwi co do których sam rycerz nie jest pewien jak są zabezpieczone i gdzie się znajdują. Mówię jedynie o spacerze na most i rozejrzeniu się tam. Gdyby nie Twoje towarzystwo, Lairiel, sam bym się tam nie pchał, ponieważ byłoby to dość dziwne - para jednak nie powinna wzbudzić podejrzeń. Czy tam trójka - zerknął na Salarina.

- Powiem wam, że sam z siebie bym się nie wybrał nad rzekę czy gdziekolwiek by robić rekonesans. Gustav tego od nas nie oczekuje, a raczej wie co robić. Jeśli jednak wy byście się tam udali to po prostu nie przystoi bym sam siedział bezczynnie.

- Rozumiem Cię Baelrahealu, ja wcale nie jestem tak niespełniona, by szukać samych niespodzianek. Jednak Gustav pozwolił nam co najwyżej obserwować wodę z daleka, w takim wypadku możemy albo zająć się innymi sprawami, choćby tą mapą, albo dostosować do jego słów. Poza tym wiem że to byłoby przekonujące, para elfów nad wodą... kiedyś może bym to zrobiła. Teraz odkąd jestem paladynką nie chcę udawać, ani kłamać. Nawet jeśli jest to wygodne. Przysięgałam przestrzegać kodeksu i będę się go pilnować, bo to on pomógł mi kiedyś się podnieść. Już i tak sama perspektywa tego że mam się gdzieś wkradać jest dla mnie trudna. - tu Lairiel zrobiła dość długą pauzę. - Może trzeba by poprosić Gustava, aby wypożyczył nam jakaś lunetę, zapewne posiadają coś takiego. Ktoś mógłby wejść na drzewo i stamtąd przyjżeć się okolicy w którą się wybieramy nie pokazując strażnikom.

- Obawiam się że Gustavowi środków może już nie starczyć na tą lunetę - kapłan odpowiedział uprzejmie, myśląc jednocześnie o tym jak ciężkie życie muszą prowadzić paladyni i zastanawiając się z którego to księżyca spadają - ale pomysł jest dobry - pod warunkiem że zostały mu jeszcze jakieś zasoby. Dobrze więc, to albo zostajemy, albo chodźmy tą rzekę obejrzeć z dala od zamku.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 04-03-2012, 15:46   #12
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Baelraheal wyczuł w glosie Lairiel jakieś dziwne nutki i postanowił nie zagłębiać się w szczegóły związane z “upadkiem” paladynki, bo i cierpliwości do łzawych historyjek nie miał wielkiej.

- Co do tego co się komu podoba a co nie - to mnie to też nie przyprawia o chęć do wycinania hołubców, to całe infiltrowanie zamku. Najgorsza ewentualność jest taka że rozpoczniemy walkę z całym garnizonem. Z tego co wiem na zamku jest sporo magów, tam mają najbezpieczniejsze miejsce do uprawiania swej sztuki i są na własnym terenie - przeczesał włosy palcami, krzywiąc się gdy zaczepiały o odciski.

- Nie mam zamiaru z nimi walczyć. - wtrąciła stanowczo.

- No to oswój się, dziewczyno, z tą myślą, bo wszystko co może pójść źle pójdzie źle - powiedział łagodnie - mimo wszystko - zapomniałaś o pierwszym prawie pola bitwy?

- Nie będę zabijać bogu ducha winnych ludzi tylko po to by ratować innych. Jeśli nas wykryją i nie będzie jak uciec to poddam się. To że Gustav chce zrobić to dyskretnie, nie znaczy że ja będę robić wszystko by tą dyskrecję zachować. Liczę że jednak nie znajdą nas aż wejdziemy do tych podziemi.

Wtedy wtrącił się Salarin.

- Skąd wiesz, że będą bogu ducha winni? Sam Gustav wspomniał, że nie wiadomo kto na dworze jest poplecznikiem owej ‘uzdrowicielki’. Jeśli nas zaatakują nie będziesz wiedzieć czy są naprawdę źli czy po prostu według ich mniemania postępują słusznie. Nie wiemy tego i nie będziemy wiedzieć... -zamyślił się na chwilę- słyszałem jednak, że paladyni potrafią wyczuć zło w człowieku. To prawda? Jednak kiedy dojdzie co do czego zapewne nie będzie czasu, trzeba będzie reagować szybko. Bronić samych siebie, jeśli będziesz mieć z tym problem to pomyśl Lairiel, że bronisz siebie by kroczyć dalej drogą światłości, a żyjąc dalej możesz dokonać jeszcze wiele dobra. Martwa nie będziesz mogła przysłużyć się Stwórcy. Czy jeśli umrzesz i staniesz przed obliczem Corellona Larethiana będziesz mogła patrząc mu w oczy powiedzieć szczerze, że zrobiłaś wszystko co tylko mogłaś w swoim życiu by uczynić jak najwięcej dobra?

Paladynka wręcz spojrzała na Salarina z niedowierzaniem, ale gdzieś w głębi ducha była wściekła na siebie samą bo myślała że jest inny, tylko dlatego że przedstawił się jako obrońca rasy.

- Salarinie, Ty chyba ze mnie kpisz? A co według Ciebie powinni zrobić Ci ludzie widząc zbrojnych podkradających się do murów których muszą bronić? Ja na ich miejscu bym strzelała i nie mam zamiaru zabijać ich tylko z tego powodu że sama mieszam się w nie do końca otwartą grę, a mieszam się tylko dlatego że liczę iż jest ona słuszna. Ci ludzie mają swoje rodziny, mają dzieci i nie zasłużyli na traktowanie ich z góry jako “agentów wroga”. Moje życie to służba, a służba polega na wspieraniu innych, nie zaś interesowaniu się własnym tyłkiem. Według Ciebie mam mordować niewinnych tylko po to by móc ocalić innych? To chore! Gdzie Twoja godność?! - prawie krzyknęła aż na niego.

Wyraz twarzy pieśniarza nie zmienił się ani o jotę.

- Kto powiedział, że musisz ich zabijać?

- Tak wynika z Twoich słów! - wtrąciła.

W końcu Salarin zacisnął zęby w kłębiącej się wewnątrz irytacji. Nie powiedział przez chwilę nic jedynie zaczął nerwowo chodzić w te i na zad myśląc intensywnie. W końcu powiedział cicho:

- Nie wszystko jest proste Lairiel... nie ma nigdy prostego i idealnego rozwiązania. Nic nie jest albo czarne albo białe. Jesteśmy tylko pionkami w grze losu, Bogów... Wiem, że oni mają rodziny, my też, mieliśmy lub mamy. Każdy jest czyimś synem, córką, ma... przynajmniej powinien mieć kogoś kto z radością powita go w domu. Ja również nie chcę zabijać niewinnych, jeśli będzie możliwość to zabarykadujemy drzwi, odetniemy się lub w inny sposób obezwładnimy ich. Można unieszkodliwić nie zabijając. Jeśli jednak będzie trzeba to będę się bronił, a w ostateczności... jeśli będą mieli zabić Ciebie bo nie będziesz chciała walczyć i się poddasz to wyrzucę Cię z pomieszczenia, Ciebie i was wszystkich i sam stanę do walki by dać wam czas. Nie dam umrzeć nikomu na moich oczach jeśli będę mógł coś zrobić by to zmienić! -z czasem kiedy mówił ton jego głosu narastał, aż pod koniec niemal krzyknął- Nie dam, kiedyś... -urwał nagle, a po chwili skończył powoli- nie zniósłbym tego po raz drugi.

- Trochę głośniej - Baelraheal wypalił naraz - Nie słychać Was jedynie na ulicy.

Zastanowił się nad słowami które właśnie padły. Zadanie zapowiadało się na trudne, było bardzo prawdopodobne że dojdzie do walki. Co wtedy? Pieśniarz klingi ewidentnie chciał wywrzeć wrażenie na dziewczynie gładką gadką, a paladyni generalnie byli oderwani od rzeczywistości, ale coś było na rzeczy w tej kłótni.

- Trzeba będzie zrobić wszystko by walki uniknąć. Dobrać ekwipunek i czary, dlatego jutro trzeba będzie pogadać z Filutem i Randalem - “jakim by bucem nie był” - pomyślał - i wszystko zawczasu ustalić.

Przypomniał sobie o jeszcze innej sprawie.

- Słyszałem że z nieumarłymi Ci nie po drodze? - zapytał Lairiel niby obojętnie.

Przez twarz elfki przeszedł dziwny grymas, a jej duże oczy wpatrywały się w Gwardzistę z zupełnym zaskoczeniem jego pytaniem. Dało się wyczuć po niej małe spięcie, ale starała się nie okazywać go za bardzo.

- S-skąd to słyszałeś?

Westchnął w duchu. Zamknięte od demony jedne wiedzą ilu lat katakumby przed nimi, a paladynka spina się jak dziewica - to nie nastrajało go optymistycznie.

- Ludzie gadają - mruknął. - Nie żebym ja miał z nimi wiele do czynienia - przyznał niechętnie - a w tych podziemiach diabli wiedzą na co trafimy. Coś niecoś wywiadywałem się o nich, ale wszelka informacja gdybyśmy na jakiegoś trafili cenną by była.

Salarin przyglądał się uważnie wyrazowi twarzy paladynki. Jemu samemu także nieumarli po drodze nie byli... nie przez doświadczenia, po prostu jego broń nie potrafiła w walce z nimi rozwinąć skrzydeł. Nie mógł wykorzystać w pełni swojego potencjału.
Lairiel wplotła dłoń we włosy, drapiąc się po karku i choć wyraźnie pobladła, odpowiedziała dość stanowczo.

- Poradzę sobie, szkolono mnie do walki z nimi.

- Oto duch, oto odwaga! - roześmiał się i potarmosił jej włosy. Zaraz potem przepraszał i ostrożnie uwalniał kosmyki spomiędzy odcisków. Salarina nie pytał, jakoś lepiej słowa o nieumarłych znosił, więc tu problemu pewnie nie będzie. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i kolory nieco jej wróciły.

- Idziemy nad rzekę czy zostajemy? Sklepy i tak już pozamykane - rzucił i zebrał jej rozsypane na ramionach włosy w jakiś porządek.

Temat nieumarłych na tyle ją zaskoczył i poruszył że zupełnie nie zareagowała na zabawę jej włosami. Chociaż zaskoczył ją tym i poczuła się nieco dziwnie, niecodziennie zaburzając tą wewnętrzną surowość którą gdzieś w sobie pielęgnowała. Jej wiara, i oddanie bóstwu sprawiało że choć strach istniał, nie potrafił jej złamać. Mimo to dalej był odczuwalny.

- Oh, myślę że już w tej kwesti mogę iść Ci na ustępstwo. Przejdziemy się nad rzekę i spróbujemy czegoś dowiedzieć, w końcu co trzy pary oczu to nie jedna. Co Ty na to? - Lairiel odwróciła twarz, nieco ukradkiem uciekając od jego dłoni, po czym spojrzała znów i delikatnie się uśmiechnęła.

- Stawiam w zamian kolację - Baelraheal uśmiechnął się w odpowiedzi, spojrzał na zbroję ale postanowił jej jeszcze nie zdejmować.
- Chodźmy - powiedział do obojga elfów - Opowiecie coś więcej o sobie po drodze? Gdzie Cię, Lairiel, szkolono w Twej zacnej profesji?

Do listy łask o które miał prosić i zsyłanych przez Corellona postanowił dopisać modlitwy pomagające utrzymać morale.

- Zgoda, muszę wreszcie zjeść coś ciepłego. - uśmiechnęła się i ruszyła obok. - Przybyłam z Silverymoon i tam mieści się świątynia która zapewniła mi schronienie.

Pilnując się by nie rozmawiać o zadaniu, wybrali się w kierunku mostu. Prąd rzeki był spokojny, co dobrze wróżyło ich przeprawie. Chociaż spotkali po drodze kilku miejskich strażników, żaden nie zainteresował się trójką elfów na tyle by ich zaczepiać. Pojawiły się oczywiście wścibskie spojrzenia, przez kilka chwil byli nawet śledzeni.
Pochodnie rozświetlały drogę przez most. Ich blask odbijał się od płynącej spokojnie wody pod nimi. Most zawieszony był jednak zbyt wysoko nad korytem rzeki, by w wieczornych ciemnościach można było dostrzec cokolwiek w zaroślach.
Dla uwiarygodnienia całej wyprawy troje elfów pogapiło się w gwiazdy i nurt rzeki, nadal gawędząc o dzieciach, małżonkach (lub ich braku), rodzinnych stronach i co tam jeszcze komu przyszło do głowy. Baelraheal obejrzał sobie most, brzeg po obu stronach, obejrzał również zamek w świetle gwiazd.

- Dobrze, wracamy, wystarczy tych wrażeń - powiedział niby rozmarzony - demony jedne wiedzą kto tu ucha nadstawia ku ich gadce. - Piękne widoki.

Paladynce zaburczało głośno w brzuchu, na co się nieco zaczerwieniła.

- Czuję że nie będę zbyt wybredna, czego mi w tym przybytku nie podadzą...

Uśmiechnęła się sama do siebie, trzymając dłoń na wysokości brzucha i zastanawiając czy to przez tą całą zbroję odgłos jej rosnącego apetytu tak się wzmógł.
Kiedy znaleźli się ponownie w mieście i wielkimi krokami zbliżali do niziołczej gospody Salarin zatrzymał się nagle i z nieznacznym uśmiechem powiedział do towarzyszy:

- Wybaczcie, ale muszę was teraz opuścić. Jest coś co muszę zrobić -spojrzał do góry w ciemne chmury i spróbował przebić się przez nie wzrokiem- Zapewne rano spotkamy się w karczmie bo także zamierzam tam nocować, później. Do zobaczenia -pożegnał się z nimi i skręcił w lewo idąc tylko w sobie znanym kierunku.

Lairiel wysłuchała go spokojnie, ale słowa te ani trochę jej nie zmartwiły.

- Tylko nie zgrywaj bohatera! Do jutra. - rzekła miękko i pomachała dłonią.

Kapłan miał z kolei ochotę rzucić coś o miejscowym światku przestępczym ale ugryzł się w język. Nie zdziwiłoby go gdyby Randala, jeśli by ten szastał złotem o które tak walczył, ktoś stuknął w potylicę bez większego trudu, ale pieśniarz klingi powinien być groźniejszym celem. Zamiast tego pomachał mu również i wystawił ramię do Lairiel.

.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 04-03-2012, 17:21   #13
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OYMc7-NHgz4&feature=related[/MEDIA]
Kiedy oddzielił się od dwójki towarzyszy poszedł przed siebie pogrążony w myślach. Praktycznie był taki cały czas od kłótni z Lairiel. Paladynka niechcący obudziła w nim wspomnienia, o których starał się nie myśleć od dawna, bardzo dawna. Przechodził licznymi ciemnymi uliczkami portowego miasta mijając od czasu do czasu grupki podejrzanie wyglądających typów, nikt jednak go nie zaczepił. O tej porze Calidyrr było rozświetlane jedynie nielicznymi lampami przez co trudno byłoby zapewne dostrzec szczegóły budynków zwykłemu człowiekowi. Wzrok Salarina radził sobie jednak z półmrokiem, a światło księżyca dzielnie mu w tym pomagało.


Pomimo rozmyślań obserwował okolicę rozglądając się z rozwagą. W takich momentach trzeba było mieć oczy dookoła głowy i nie trzeba było być ‘poszukiwaczem przygód’ by to wiedzieć. Chwila nieuwagi i można było dostać pałką po głowie lub nożem w żebra kończąc w rynsztoku. Co prawda pieśniarz potrafił się bronić, ale wolał dmuchać na zimne. Zmrużył oczy widząc czarnego kota przebiegającego mu drogę „Nie żebym był przesądny…”. Idąc mimowolnie słyszał odgłosy nocy: liczne owady czy pohukiwania sowy, która wybrała sobie zdecydowanie złe miejsce do polowania „Co Ty tu robisz w mieście? Nic tu nie znajdziesz, zmykaj w stronę lasu”. Jednak nie tylko zwierzęta dawały o sobie znać, słyszał dobiegającą za rogiem bójkę czy dźwięk tłuczonego szkła, oraz odgłosy kochanków zajętych sobą.
W pewnym momencie zatrzymał się przyglądając budowli jaką miał przed oczami.


Porośnięta mchem i roślinnością posiadłość sprawiała wrażenie opuszczonej. Zapewne w czasach swej świetności była zamieszkiwana przez bogatych ludzi. Z jakiegoś powodu ktoś opuścił to miejsce pozostawiając je samemu sobie „Dlaczego nikt tu nie zamieszkał? Lub chociaż czemu tego nie zburzono? Byłoby dużo miejsca na coś nowego.”. Salarin zwrócił uwagę na wiszące na jednym zawiasie drzwi, powybijane okna, ale także i na bardzo duży balkon zajmujący praktycznie całą lewą stronę domu. „Tak… to będzie dobre miejsce”. Nie zwlekając ostrożnie wszedł po starych schodkach i odsunął drzwi. W środku nie było praktycznie żadnych mebli ani sprzętów nie licząc połamanego stolika i kilku zniszczonych obrazów. Część ścian była osmolona jakby kiedyś wybuchł tu pożar i strawił w swych czeluściach domowe sprzęty. Światło księżyca wpadające przez okiennice wystarczyło by odnaleźć schody na górę. Delikatnie stawiał kroki na stopniach, a te odpowiadały mu złowrogim skrzypieniem. Nie dotykając poręczy znalazł się na piętrze i skręcił w lewo.
Pod wpływem powracających wspomnień elf zapragnął odnaleźć jakieś spokojne i odosobnione miejsce. Nie chciał by mu przeszkadzano i zakłócano to co chciał zrobić. Duży balkon z widokiem na niebo w opuszczonej posiadłości, przy której w dodatku nikt nie mieszkał był idealnym miejscem. Przestąpił próg balkonu i zdjął swój plecak, uklęknął przy nim ewidentnie szukając czegoś. W końcu wyjął całkiem spore ciemne pudełko, które po otwarciu ukazało jego mały, prywatny skarb.


Kunsztowny flet poprzeczny, który jak wszystko na wyposażeniu Salarina pasowało kolorystycznie do reszty. Zręcznie skręcił wszystkie części i stanął tuż przy balustradzie patrząc gdzieś w niebo.
- Ileż to lat minęło Cynthio? Ponad sto trzydzieści… a ja dalej nie mogę pogodzić się z tym co się stało. Przepraszam, że nie myślałem o Tobie ostatnio, wiesz jakie jest to dla mnie trudne. Teraz jednak… chciałbym dla Ciebie zagrać. Pamiętam, że lubiłaś żywsze utwory. –nieznaczny uśmiech pojawił się na twarzy elfa- Zatem… zacznę jeśli pozwolisz.

Nie czekając przyłożył ustnik do swych warg i ułożył palce odpowiednio palce na instrumencie, złapał ostatni głębszy oddech i zaczął grać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n25mDmcBC6E[/MEDIA]

Okolica wypełniona została dźwięcznymi i żywymi nutami przenosząc emocje wykonawcy. Salarin poruszał się po balkonie w rytm melodii odpływając całkowicie do dawnych czasów. Jego oczy cieszyły się do wspomnień spod zamkniętych powiek, a włosy poruszały dzięki lekkiemu wietrzykowi. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów czuł w swojej duszy taką nieopisaną lekkość, że mógłby niemal latać.

Nim zdążył skończyć harmonia dźwięków została przerwana przez odgłos tłuczonej butelki. Pieśniarz urwał w jednej chwili stając w bezruchu. Do posiadłości weszli ludzie, prawdopodobnie dwójka. Rozmawiali ze sobą, a raczej bełkotali coś w swoim ordynarnym języku. Elf usłyszał znajome skrzypienie schodów, które zaraz zamieniły się w kroki skierowane w jego stronę.
- Słyszałeś? Ten dziwak przestał grać, ha! Może się przestraszył?
- Pewnie tak, kurwi pomiot. To nasza miejscówka.
- Zaraz sobie z nim porozmawiamy.

Nim jeszcze pokazali się na balkonie Salarin zgrzytnął zębami. Nie był z tych łatwo wpadających w gniew, ale teraz było inaczej. Oni przerwali jego koncert dla niej, ku jej pamięci i zakłócili muzykę prostackimi słowami. Położył delikatnie flet przy ścianie i czekał aż wejdą . W końcu przestąpili próg. Dwójka smarkaczy z mlekiem pod nosem, zwykłe gówniarstwo w wieku osiemnastu lub dziewiętnastu lat . Butelka lokalnego bimbru w jednym ręku i krótkie mieczyki przypięte do pasa.

- Ej Ty! Spieprzaj stąd! To nasza miejsce ćwoku –krzyknął jeden zbliżając się do Salarina-
- Czekaj Fred, on ma broń!
- I co z tego? My też i jest nas dwóch
- Masz rację, w dodatku wygląda bogato. Obrobimy go i zarobimy niezłą sumkę!


Więcej powiedzieć nie zdążyli. Pieśniarz wystrzelił do przodu niczym błyskawica i potężnym ciosem posłał jednego z dzieciaków na ziemię. Mógł poczuć jak nos łamie się pod ciosem, a cała twarz dzieciaka zalana krwią tylko to potwierdziła. Nim jego towarzysz mógł zareagować w jakiś sposób cios w brzuch zgiął go w pół. Salarin stał przed nim przez chwilę niczym góra patrząc jak tamten nie może się podnieść. Pomimo wszystko nie zamierzał się wyżywać i utulił chłopaka do snu silnym hakiem w brodę. Złapał ich obu za kołnierz i wyniósł z balkonu wrzucając do pierwszego lepszego pokoju. W końcu się obudzą, ale kiedy to się stanie nie obchodziło go wcale. Po chwili wrócił po swój flet i odetchnął kilka razy głęboko uspokajając się.

- Wybacz, zacznę od początku.

Jak gdyby nic złego nie miało miejsca elf ponownie wypełnił okolicę dźwiękami będącymi podarkiem dla swej dawno zmarłej lubej. Kiedy ostatnie nuty zniknęły, a utwór dobiegł końca do uszu Salarina dobiegł czyjś niewyraźny głos. Wybałuszył oczy w szoku, a coś ścisnęło go mocno za serce. Wstrzymał oddech by nie zagłuszać wszechobecnej ciszy żadnym dźwiękiem. W końcu usłyszał ponownie

- Salarinie…

Przełknął ślinę i poczuł gorąco rozchodzące się po całym ciele.

- Salarinie chodź do mnie…

Głos, który odbił się wspomnieniem w całej jego duszy dobiegał z wewnątrz domu. Zapomniał o swoim plecaku czy o rozłożeniu fletu. Trzymając go cały czas w dłoniach skierował się do środka idąc za głosem.

- Tutaj…

Błądząc w ciemności doszedł do schodów na jeszcze wyższe piętro i zamarł. Wszechobecny mrok wypełniający mury starego domu nie potrafił objąć swym działaniem jasnej postaci utkanej jakby z przejrzystej mgły. Pieśniarz nie potrafił wydobyć głosu ze ściśniętego gardła.


- Witaj Salarinie – powiedziała, a jej głos odbił się echem po całym pomieszczeniu docierając do uszu, mózgu i duszy elfa z każdej strony-
- Cynthia… to naprawdę Ty? –zapytał znając odpowiedź, zawsze poznałby ten głos- Przecież to…
- Zmężniałeś, wydoroślałeś, wiedziałam, że zajdziesz daleko… mój ukochany.

Nie potrafił nic powiedzieć, potrafił prowadzić w myślach długie monologi czy przemawiać swobodnie do niej przy grze, ale teraz kiedy miał ją przed oczami był bezradny niczym dziecko, jakby dopiero się narodził i o niczym nie wiedział.

- Jest coś co musisz zrobić. – powiedziała ponownie

Drgnął słysząc słowa, które niedawno sam do siebie powiedział.

- Cynthio, ja…
- Wysłuchaj mnie proszę, nie mamy wiele czasu.
–podeszła do niego, a jej sylwetka nabrała szczegółów ukazując mu dokładnie tę, którą kochał.
- Musisz sobie wybaczyć Salarinie… -kiedy elf otworzył usta by się wtrącić ta położyła mu palec na ustach, poczuł lekki chłód i zamilkł posłusznie- Musisz sobie wybaczyć to co się stało. To nie była Twoja wina. Musisz… zapomnieć o mnie.
- Nie… -próbował ponownie się odezwać, ale pod wpływem jej spojrzenia zmiękł.
- Musisz pogodzić się z tym, że mnie już nie ma, zapomnieć. Chcę żebyś odnalazł szczęście Salarinie, to jedyne czego zawsze chciałam i chcę. Rozpamiętując przeszłość to się nigdy nie stanie… Otwórz swoje serce i spójrz na otaczający Cię świat. Otwórz oczy, z pewnością jest ktoś dla kogo mogłoby bić Twoje serce, ktoś kto ma w sobie dobro i byłby godzien. Ja wiem, że jest… ale sam musisz to dostrzec.

Elf opuścił wzrok wpatrując się tępo w podłogę.
- Spójrz na mnie –podniósł posłusznie wzrok- zapamiętaj to co Ci mówię. Długą przeszedłeś drogę, ale to dopiero początek. Jeszcze wiele przed Tobą, nie chcę byś szedł przez życie sam i cierpiał w cichym bólu. Pragnę Twojego uśmiechu. Chcesz żebym była szczęśliwa prawda?
- Tak…
-wybełkotał niewyraźnie-
- Zatem sam musisz być szczęśliwy. Przez ponad sto trzydzieści lat nosiłeś smutek w sercu, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Pora skończyć ten rozdział i zacząć nowy. Jeżeli mnie kochałeś to obiecaj, że dla mnie odnajdziesz uśmiech.
- Dobrze…
- Nie, nie tak. Zróbmy to tak jak kiedyś.


Wyciągnęła otwartą dłoń w jego kierunku, która z jasno-przezroczystej zamieniła się w ciało, w prawdziwą ludzką rękę. Na jej twarzy pojawił się wielki wysiłek przez co ciężko byłoby jej mówić, Salarin wiedział jednak co ma teraz zrobić. Niedowierzając przyłożył swoją dłoń do jej, palce zaplotły się między sobą, a pieśniarz miał łzy w oczach.
- Obiecuję Ci Cynthio… chcę byś była szczęśliwa. Przysięgam Ci na wszystko co było i będzie… postąpię według Twoich słów, ukochana…
Z chwilą wypowiedzenia ostatnich słów dotyk zniknął, a dłoń kobiety znów stałą się widmem. Uśmiechnęła się do niego i zaczęła szybko rozwiewać się na wietrze.
- Kocham Cię Cynthio
- Ja Ciebie też Salku
-na twarzy elfa pojawił się szeroki uśmiech, który przeniósł się także i na nią- Takiego chcę Cię widzieć. Masz wspaniałego ojca wiesz?
Szukał w myślach jakiegoś zdania, pożegnania, nie potrafił jednak…
- Będę nad Tobą czuwać, jak zawsze.

Ostatnim co zapamiętał był jej szczery uśmiech, po chwili rozwiała się na wietrze.

***

Stał jeszcze chwilę wpatrując się w stare schody. Nie wiadomo ile dokładnie czasu minęło mu w tych ciemnościach kiedy w końcu wrócił po swój plecak i spakował flet do pudełka. Wychodząc z posiadłości czuł w środku coś dziwnego, a jego myśl plątały się po głowie jak szalone. Szybkim krokiem wrócił do niziołczej gospody i rzucił gospodarzowi zapłatę za pokój, był bardzo zmęczony. Przebrał się szybko zapominając o głodzie czy pragnieniu i rzucił się na łóżko zapadając w głęboki sen.

Sny jak każdy wie potrafią pokazywać różne rzeczy. Salarin zwykle rzadko śnił cokolwiek, a jak już się to działo to był to zbiór bezsensownych i niepowiązanych ze sobą scen czy obrazów, ten był inny. Był wyjątkowo monotematyczny i skupiał się na jednej osobie, której początkowo nie mógł poznać. W kolejnych obrazach widział co raz więcej szczegółów aż w końcu jeden detal powiedział mu dokładnie kim jest ta osoba. Morski kolor włosów...

Oboje stali naprzeciwko siebie w odległości trzydziestu metrów. Wszystko wyglądało tak jakby znajdowali się na dwóch stojących obok siebie blokach skalnych na nieskończenie wielkiej wysokości w samych chmurach. Elfka nagle wyciągnęła w stronę Salarina dłoń, a ten powoli podążył w jej kierunku. Po prostu szedł... ale między nimi znajdowała się głęboka przepaść. Dałoby się ją przeskoczyć jeśli elf by się postarał, zrobił duży rozbieg i skoczył ze wszystkich sił, ale ten tylko szedł... jeśli będzie tak szedł niewątpliwie spadnie i nie dojdzie do niczego. Paladynka wyciągnęła w jego stronę miecz jakby ostrzegając, a Salarin to zauważył, tuż przed ostatnim krokiem ku zgubie. Spojrzał w jej piękne oczy i cofnął się jakby wiedząc co ma zrobić. Nim jednak sytuacja rozwinęła się dalej był znów w swoim wyjątkowo rozbebeszonym łózku.

- Lairiel...

Pierwsze słowa po przebudzeniu same wyrwały się z jego ust.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 05-03-2012 o 08:03.
Bronthion jest offline  
Stary 06-03-2012, 17:54   #14
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Usiadł niezgrabnie na łóżku przyglądając się pomiętej pościeli i poduszce na podłodze. Potarł nieznacznie zaspane oczy i spróbował wreszcie wstać. Wyprostował się i pod wpływem nagłego zawrotu głowy prawie się przewrócił, szczęśliwie jednak zdążył się złapać stojącej obok komody.

- Co jest do cholery…

Usiadł ponownie i sięgnął do bukłaka z wodą. Lekkie orzeźwienie dobrze mu zrobiło i trochę rozbudziło. Postronny obserwator mógłby stwierdzić, że pieśniarz niezłe poprzedniej nocy pobałował sądząc po jego zachowaniu, dlaczego jednak takie było? Sam zadawał sobie to pytanie. Czuł jakby coś się w nim zmieniło, coś bardzo znaczącego. Pamiętał wydarzenia z ostatniej nocy jak i sen… potrafił dobrze łączyć fakty i miał pewne podejrzenia, ale to nie wyjaśniało do końca tego dziwnego… czegoś kłębiącego się wewnątrz jego duszy. Czasami bezwiednie powracał do niej myślami, ale zaraz przypominał sobie słowa obietnicy, musiał się do nich zastosować. W końcu zebrał się w sobie i wstał, nim zakupi wszystko co chciał to zapewne wybije południe, a żołądek grał mu tak głośno, że w obawie przed obudzeniem innych bywalców gospody czym prędzej zszedł na dół zamówić coś na ząb.

Ze wszystkich sił starał się nie pożreć posiłku niczym barbarzyńca, było to wyjątkowo trudne zadanie. „Ludzie patrzą…” przypominał sobie w myślach żeby utrzymać fason. W końcu po drugiej dokładce mógł śmiało ruszyć w miasto na zakupy. Rozpisał sobie wcześniej wszystko na pergaminie żeby nie zapomnieć o żadnym szczególe. W pierwszej kolejności udał się do pobliskiej świątyni. Na początku budynek zrobił na Salarinie bardzo pozytywne wrażenie, tak samo jak kapłani. Wszystko jednak rozwiało się w pył kiedy dowiedział się o cenach mikstur. Nijak jednak gładka gadka czy wzywanie w duchu łaski Pańskiej nie pomogły na zmniejszenie kosztów. Zapłacił więc ile było trzeba mając chociaż świadomość, że w krytycznej sytuacji może mu to uratować życie.

Przez następny czas kręcił się po targu po prosu obserwując co kto ma do zaoferowania. Jego uwagę przykuł kupiec wołający jakoby z jego strzał to nawet widmo czy innego upiora do grobu odesłać można. Salarin zainteresowany owym sposobem na upiory i inne plugastwa nie zwlekał i podszedł przyjrzeć się dokładniej o co chodzi. Po chwili wszystko było jasne…

- Sto siedemdziesiąt sztuk złota za jedną strzałę?! Czy wyście tu wszyscy powariowali? –wypalił Salarin w oburzeniu
- Takie są ceny waszmościu, to przeca magia! Najprawdziwsza magia, taką to nawet…
- Upiora zabije się, tak słyszałem
- No to jak żeście słyszeli to w czym problem?
- Za czterysta to ja planowałem cały kołczan kupić, a nie dwie sztuki…
- Mogę sprzedać zwykle badyle i za czterysta to Pan kupi tyle, że się nie zabierze do domu

Elf zmrużył oczy patrząc groźnie na swego rozmówcę po czym odwrócił się
- To ja sobie jednak wydam te stówki gdzie indziej –po czym zaczął powoli odchodzić
- Czekaj Pan, czekaj! Jakoś się dogadamy…
Sal uśmiechnął się pod nosem i wrócił na miejsce gdzie chwilę temu stał.
- Dorzucę jeszcze to pudełko!
- Szachy? –zapytał zawiedzionym tonem-
- Ano szachy waszmościu, ale to nie byle jakie! Z drewna najwyższej jakości , idealne na prezent lub do rozrywki na ten tego… dworach. A Pan to na inteligentnego wygląda to i rozrywka taka pasować będzie…

Pieśniarz wziął do ręki brązowe pudełko przyglądając mu się z niezadowoloną miną. Westchnął rozglądając się po straganie kupca kiedy jego wzrok zatrzymał się na innym pudełku, czarnym ze złotym zamkiem.


Poczuł wtedy coś dziwnego, jakieś… przyciąganie, nie mógł oderwać wzroku od ciemnego przedmiotu.
- A… tamto? –pokazał palcem
Kupiec odwrócił się i zbladł nieco.
- Aaa… tamto… to tego…
- No mówże, nie mam całego dnia. Też szachy? Tamte mi się bardziej podobają, mogę obejrzeć?

Człowiek popatrzył na Salarina wyraźnie podenerwowanym wzrokiem, ale posłusznie wziął do reki ciemne pudełko i trzęsącymi się rękoma wręczył je pieśniarzowi. Skórzane obicie było wyjątkowo przyjemne dla palców, jakby nawet zachęcało do tego by je dotykać. Ze zdziwieniem Salarin zauważył, że kupiec zaczął szybko pakować swój majdan.

- Zaraz, zaraz! A moje strzały? Mogę dać czterysta za…
W pośpiechu człowiek wyciągnął ze swoich zapasów cztery sztuki, wręczył je nabywcy i wziął bez gadania tyle ile Salarin mu oferował. Na co ten zamrugał zdziwiony obserwując najbardziej ekspresowe zwijanie interesu jakie w życiu widział.
- Czyli za stówę… spora obniżka, ale dlacz… -urwał myśląc nagle, że nie ma sensu się nad tym rozwodzić ani nad niczym innym.

Pogłaskał swój nowy nabytek i z ciężkim sercem schował do plecaka. Kiedy szachy zniknęły w bezdennych czeluściach ogarnęło go niewytłumaczalne poczucie ulgi. Całkiem długo zajęło mu odnalezienie wszystkich potrzebnych przedmiotów. Natknął się po drodze na Lairiel, z którą odbył rozmowę. U Griga stawił się na czas.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 06-03-2012 o 22:51.
Bronthion jest offline  
Stary 06-03-2012, 20:41   #15
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
„Dorodna pieczeń skwierczała wesoło, zawieszona na pokaźnych rozmiarów, ruszcie kominka. Języczki karmazynowego ognia czule pieściły świeże mięsko, sycąc się skapującym zeń tłuszczykiem. Każda kolejna, wyciskana kropla roztaczała słodką, ponętną woń, próbującą skusić każdego śmiałka który miał szczęście znaleźć się za blisko gorejącego drwa.
Na jeden jedyny moment karczma „U szczerbatego Griga” stała się przedsmakiem cudownego raju.”



Ha! Mam w sobie to coś, co nie? Mamuśka zawsze powtarzała, że u mnie we łbie łajno tylko i najpewniej zostanę jakim szajbusem czy innym bardem. Ponoć jakem był maluczki to z kołyski wypadłem i głową w parkiet zaryłem. Wszyscy chcieli kapłana wzywać, coby odprawił rytuał odejścia, a tu niespodzianka! Mały Pat dychał i miał się dobrze. Jak twierdzi matka to na rozum mi od tej pory poszło, bo za żadną porządną robotę chwycić się nie chciałem. Prawda jest jednak taka, iż stworzony jestem do większych rzeczy, aniżeli wykradanie kartofli z pola sąsiada. Od zawsze miałem smykałkę do… twórczego myślenia!


-Ej! Młody, nie śpij! Wchodzisz, czy nie? – I nici z głębokich refleksji…
-Ja…? – Czasem wolno trawię nadmiar informacji, toteż nie dziwota, że moja odpowiedź do najbłyskotliwszych nie należała. Niektóre rzeczy jak dobre wino, muszą dojrzeć, aby ujrzeć światło dzienne.
-Na cipsko Tymory! Toć to przygłup jaki! – A chuj ci w oko! – I co tak usta rozdziawiasz jak kurwa jaka, he? Zamknij ty je lepiej, bo ci co tam wleci jeszcze… Pytam po raz ostatni, wchodzisz do gry, czy nie?

I ot jak chamstwo ogranicza mój talent. Duszą w tobie wszystko co najlepsze, odcinając Cię od odżywczej bryzy intelektu. Ale cóż… W tym jednym, jedynym przypadku musiałem zaakceptować swój los. Byłem spłukany, a potrzebowałem pilnie gotówki.

-A jaki mam wybór? Wchodzę.
-No. Może jeszcze będą z was ludzie. – Niedoczekanie ty mały, śmierdzący kutasie! – Kuśka, a ty?
-No żem jasne żem gram.
-Świniojeb?
-Oczywiście, że wchodzę. Filut szykuj się na pogrom. – Śmierdzący karzełek kontynuował całkowicie ignorując przechwałki podchmielonego pyszałka.
-Zalewacz?
-Mhmmmmm… - Nieszczęśnik z uciętym językiem nie błyskał nadmierną elokwencją.
-No to graj muzyko.

Zaczęły się pierwsze przetasowania i wymiany. Całe to upodlone towarzystwo zdawało się tonąc w odmętach hazardu. Wszyscy byli pochłonięci grą. Typowe. Ot zwykłe, bezwartościowe pospólstwo, które i tak, czy siak skończy w jakim rynsztoku. Doprawdy… Wielce ubolewam nad ich nędznym losem.

-I co tam masz dzieciaku? Znajdzie się chociaż jedna para? – Bezczelny typ!
- Jedna i owszem. Kareta jak ulał, specjalnie dla ciebie Filut. – Ha! I co? Łyso Ci kurduplu?
- Oho, widzę, że nasz Pat ma nieokrzesany języczek. Masz chłopie zadatki! – Chcesz mnie wziąć na litość, co? – Jeszcze trochu praktyki, a może dorównasz tutejszym kurwom!

I po co mi to było? Od początku wiedziałem, że gra z tymi typami to zły pomysł.

Ale nie dam za wygraną:

-Nie pierdol tylko graj.
-No, żem no! Gówniorz ma racje. Groj Filut!
-Agrrrrrrr.
-Jak sobie życzycie, moje wy nieszczęsne owieczki. Podbijam!


„Niestrudzony pot uparcie przedzierał się przez głębokie bruzdy na czole Świniojeba. Klątwa grawitacji bezlitośnie nakazywała przeć na przód. Nie było litości. Za późno na odwrót.
Niczego nieświadoma kropla wody podążała przetartym szlakiem swych licznych poprzedniczek . Zwinnie minęła zmarszczkę nad okiem i krzaczaste brwi. Z każdą sekundą zbliżała się do kresu swej wędrówki.
20!
50!
78!
100 kurwa!
Yrrrr…

Istniał tylko jeden cel… Pustka i zatracenie…”




-Vabank! –Emocje wzięły górę. Potrzebowałem gotówki na gwałt. Nie myślałem logicznie. Dobra… to było głupie.

Ale o dziwo… poskutkowało! Gracze zaczęli się wycofywać. Stawka była kusząca, ale wiązała się ze zbyt wielkim ryzykiem. Jeden po drugim warczeli wymowne -„PAS”. Tylko ten mały, śmierdzący karzełek tytułujący się Filutem twardo stał przy swoim.

-Widzę, że coś tam jeszcze w gaciach masz dzieciaku. Ale wchodzę. – Przesunął błyszczącą kupkę na środek stołu. – Sprawdzam.
Nie miałem wyboru… odsłoniłem się.
-Full. Asy na królach. - Serce waliło mi jak szalone. Każda sekunda zwłoki zdawała się latami ciężkich tortur. Ledwo co usiedziałem na krześle. Cały drżałem ze strachu i podniecenia.

-Kurwa! Wiedziałem żem, że ten zasrany smarkacz ma farta. – Żalił się poszkodowany Kuśka.
-Czyżby nasz stary Pierdziel spłukał się do reszty, hę?

Twarz mojego przeciwnika nie wyrażała żadnych emocji. Zaczynałem mieć dość tego wrednego skurwiela. Celowo grał na zwłokę…

-Muszę Cie zasmucić Pat. Wpadłeś. Kareta.

Filut odsłonił swoja „rękę” ukazując równy rządek czterech waletów.
Cały mój świat runął w jednym momencie. Straciłem wszystko. Kurwa! To koniec! Co ja…


- Moja słodka golonko!- Zwrócił się do dziewki karczemnej. - Bądźże tak dobra i przynieś nam po kuflu specjału Griga! Trzeba czymś zapić smak goryczy, czyż nie dzieciaku?
- Gówno… - A co niby mogłem odpowiedzieć? Nagłe bankructwo nieustannie zakrzątało mi myśli. Co teraz pocznę?
-Lepiej tego ująć nie mogłeś. A! I jeszcze jedno moja droga. Zapisz wszystko na rachunek ser Gustava. Zaiste szczodrość naszego hojnego mecenasa nie zna granic!

Spiję się jak wieprz, ot co!

-Za pomyślne wiatry. – Triumfator wzniósł toast, po czym dla podkreślenia wagi swych słów, pierdnął donośnie.


Chcąc niechęcąc przyglądałem się temu wszystkiemu z wielkim niesmakiem. Coś w kościach mówiło mi, że kartofle stęskniły się za mną…

***


Wczorajsze nawiązywanie znajomości u Griga skończyło się dla Filuta bolesnym kacem. Cóż… żadna nowość. Podobnych rezultatów można było spodziewać się już przy szóstym kuflu, jednak czarodziej nie należał do osób przewidujących. W przeciwnym razie nie musiałby teraz tkwić uwięziony na tych „cuchnących wyspach”.
Kiedy tylko zwlekł się ze swego zawszonego łoża, nogi mimo woli skierowały go na parter ku ladzie za którą stał naburmuszony gospodarz. Zamówił to co było najlepsze w jego obecnym stanie. Maślankę.
Pochłonął całe hektolitry skwaszonego mleka, po czym zebrawszy w sobie cudowne pokłady silnej woli, wyruszył na poszukiwania kilku drobiazgów, które miał wykorzystać dzisiejszej nocy.

Mekką jego morderczej wędrówki okazał się dom niejakiego Bahadura - lokalnego, nawiedzonego starucha, który jak sam twierdzi, jest potężnym magiem. Chuj tam wie, co też temu staremu grzybowi chodziło po łbie. Najważniejsze, że miał kilka interesujących fantów, których Filut nie omieszkał nabyć.


Wraz z nastaniem wieczoru, czarodziej zjawił się w przybydku Griga cały zwarty i gotowy. Choć ze swym wymiętolonym, dziurawym kapeluszem przywodził na myśl ofiarę stada pederastów...
 

Ostatnio edytowane przez Glyswen : 06-03-2012 o 22:10.
Glyswen jest offline  
Stary 06-03-2012, 21:26   #16
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Post wspólny Kaitlin i Romulusa, część pierwsza

Pozór uroczego spaceru tylko nieznacznie psuł potwornie wypakowany plecak na grzbiecie kapłana.

- Koniecznie, KONIECZNIE muszę sprawić sobie coś poręczniejszego - mruknął do paladynki. Rozejrzał się po szyldach. Jeśli go pamięć nie myliła …
Lairiel złapała go pod rękę, ale pozostała w grzecznej, taktownej odległości. Wydawała się już nieco zmęczona, troszkę marudna, mrużąca oczy, a ruchy ciała były bardziej płynne niż ostre i szybkie.
- Ty marudzisz? - zaśmiała się cicho. - Ja noszę worek przez ramię jak jakiś krasnolud..
- No to nieźle sobie i tak radzisz, zwłaszcza w tej skorupie - z uśmiechem wskazał jej pancerz - Tu niedaleko powinna być gospoda niziołcza. To nie gnomy, a na pewno o niebo lepiej gotują. Odpoczniemy trochę.
Elfka wydała się nieco zawstydzona, fakt że tak mało podróżowała po świecie i była trochę nieobyta był dla niej trochę krępujący.
- Przyznam że nie znam się tak na tych różnicach w ich kuchni... - ponownie się uśmiechnęła z lekką nutką niepewności.
- Nauczysz się, bez obawy, zwłaszcza jak pokrążysz parę lat po świecie - znowu się uśmiechnął - O, i jest. “Ptak i dziecko”. Tylko niziołki mogły tak nazwać karczmę, ale skubańcom trzeba przyznać że wiedzą jak mieszać chochlą. Aaa, i nie dziw się książkom, tych trzech niziołów którzy ją prowadzą jest trochę na bakier z kobietami i jak nie mają co robić to cięgiem czytają - mrugnął do niej i wyszczerzył zęby. - A przynajmniej lepiej myśleć że czytają.
Sięgnął do klamki niskich drzwi.



Wnętrze izby było - jak na niziołków siedzib standardy - wcale rozległe, a żar z kominka znakomitym przeciwieństwem zimnego wiatru, zapowiadającego już powoli srogą jesień. Chociaż Lairiel nie pierwszy raz była w niziołczym domu, to jednak nie widywała ich tak często i teraz wchodząc czuła się jakby odkrywała je na nowo. Wszystko było mniejsze, a ona dość wysoka tym bardziej nie pasowała tutaj, jakby wyciągnięta postać z bajki. Ludzie zwykle ludzkich karczem się trzymali, “Ptak i dziecko” raczej na przyjezdnych zarabiała, toteż gdy drzwi skrzypnęły wszyscy trzej mikrzy gospodarze wgapili się w nich niczym w rarogi. Zgodnie z przewidywaniami Baelraheala gospoda była pusta, a przeszkodzili jedynie w nader żywiołowej rozmowie pomiędzy dwiema trzecimi stanu personelu.
- Dobrywieczorek waszmościom. Dobry wieczór. - powitali wesoło niziołków - Znajdzie się miejsce dla zdrożonych i głodnych niczym wilki wędrowców?
Rychło też zrzucili z ramion worki czy plecaki i rozsiedli się w wygodnych acz niskich jak nieszczęście fotelach, Gwardzista Boga zamówił polędwicę z … czymś tam, tego gatunku ryby kapłan akurat nie poznawał, pewnie jakiś miejscowy. Wtedy wtrąciła się Lairiel.
- Ja nie jadam ryb, wezmę.. jakiś kotlecik z fasolką i ziemniaczki.
Co do wina chociaż się zgodzili, a i butelkę miodu pitnego zamówili na wszelki wypadek.
- O desce serów pamiętajcie, a żywo! - dorzucił elf na wszelki wypadek, bowiem przygotowanie pieczystego musiało potrwać.
- Odo, Dudo i Togo, ten ostatni po jakimś admirale - szepnął cicho paladynce i sięgnął po książkę długim ramieniem.
- Romanse - mruknął spoglądając na okładkę i znowu się nachylił - nic dziwnego że ciągle są zazdrośni o siebie.
- Lubisz książki? Często czytasz? - zapytała zaciekawiona, i chociaż próbowała się rozsiąść to w zbroi nie było jej ni jak wygodnie. Żałowała że nie zostawiła jej gdzieś, i zamyśliła czy powinna coś z tym począć.
- Gdyby nie to że ten plecak jest tak … ciężki to nosiłbym ile się da - skrzywił się ale zaraz uśmiechnął - Wszystko poza spisami podatkowymi i tak często jak się da. Taka mała obsesja. Może zdejmiesz to całe żelastwo? - zapytał i spojrzał po sobie - Po całym dniu łażenia w zbroi i ja mam jej dosyć. W razie czego to tutaj możemy pokój wynająć.
Elfa spojrzała po płytkach swej zbroi z nieukrywaną niechęcią, by po chwili unieść wzrok na niego.
- Masz rację, nie można cały czas się w tym dusić, ale to chwilę zajmie.. widzisz trochę rzemieni tu jest.
- Ano właśnie, całe szczęście żeś rozsądna, nie jak ci niektórzy idioci od Tyra czy Helma. A co do czasu to trochę go mamy, nawet kotleta tak szybko nie wysmażą - zgodził się kapłan, skinął ku niziołom - Mości Odo, znalazłby się wolny pokój? Może być z dwoma posłaniami, czy wolisz jednak mieć pomieszczenie tylko dla siebie, po tych wszystkich niewygodach? - odwrócił się do paladynki.
Ze stalowym zgrzytem wstała i zaczęła powoli pozbywać się pancerza który na dość opornie zdejmowało się z ciała. Wiele sprzączek, skomplikowana budowa na pewno tego nie przyspieszały.
- Nie wiem co za różnica, jeśli nie chrapiesz niczym niedźwiedź to nie będzie mi przeszkadzać. - wtrąciła zdejmując z siebie kolejną metalową płytę.
- … więc z dwoma łóżkami. I balią z ciepła wodą, bo oboje po tej podróży nie pachniemy - dodał pod adresem Odo.
- No ale nie tu... - mruknął widząc co paladynka robi, ale wstał z westchnieniem i pomógł z rzemieniami i sprzączkami. Samemu też odwiązał rzemienie kolczej koszulki, na ciemną barwę oksydowanej; zdarł ją z grzbietu i na plecaku położył. Potarł powycierany kaftan na piersi, przesunął święty symbol na właściwe miejsce. Obrzucił dziewczynę bacznym spojrzeniem.
Ubranie które miała na sobie pod zbroją nie było piękne, ale widać było że stworzone do tego właśnie kompletu. Biło prostotą, nie będąc przy okazji zupełnie niewygodne. Spod tej całej stalowej, chłodnej otoczki wyłoniła się bynajmniej na pierwszy rzut oka delikatna dziewczyna o bardzo kobiecej sylwetce. Teraz starając przywyknąć do zmiany jaka nastąpiła gdy wreszcie z rycerza mogła na powrót stać się po prostu kobietą. Poskładane na siebie płytki zbroi położyła obok i ponownie usiadła przy stole, z przyjemnym westchnięciem zarzucając nogę na nogę i dłonią przeczesując wreszcie wolne włosy. Wtedy też nie potrafiła już ukryć lekkiego grymasu na twarzy który odprowadził jego dłonie, gdy te ściągały z siebie zbroję.
Gdy wino znalazło się już przed nimi w towarzystwie deski serów i pieczywa, i można było zaspokoić pierwszy głód, Baelraheal nie czekał długo.
- Częstuj się, dziewczyno, stąd słyszę jak Ci burczy w brzuchu - uśmiechnął się do niej i przesunął deseczkę, samemu dobierając się do wina.
Ukrywanie że wcale nie jest tak głodna i grzeczności wcale jej się teraz nie widziały, dlatego bardzo chętnie podsunęła sobie bliżej swój posiłek i chwyciła za sztućce. Jego słowa skwitowała tylko cichym śmiechem spod nosa.
- Smacznego.
Gospodarze uczynnie trzymali się z daleka, zerkając ku nim jedynie ciekawie. Zresztą Dudo królował w kuchni. Baelraheal zerkał ku Lairiel z uśmieszkiem.
- To jak to jest z Tobą? Jest już ktoś kto skradł Twoje serduszko? - zapytał nie ukrywając ciekawości. Podsunął jej kieliszek.
Elfka właśnie miała ugryźć kotlet, gdy zaskoczył ją tym pytaniem. W zasadzie to nie wiedziała co odpowiedzieć, bo nieczęsto ktoś ją o to pytał. W końcu jednak wzięła kęs, być może dla wymówki by nie musieć za szybko odpowiadać i zatopiła spojrzenie swych wielkich oczu w nim. Nie była dobra w ukrywaniu swoich emocji, drobna krzywizna kącików jej ust zdradzała uśmiech. Kotlet niestety w końcu się skończył i trzeba było odpowiedzieć.
- Zwariowałeś? Kto skazywałby się na los u boku paladyna? - częściowo wymigała się od odpowiedzi żartując.
- Faktycznie, nie najlepszy to pomysł, jak tak się paladynom przyglądam - wyszczerzył do niej zęby, tęsknie zerknął w stronę kuchni. Dudo miał stanowczo za bardzo załzawione oczy podając kotlet - znać że spokój w domostwie był mocno zakłócony. Miał nadzieję że nie pogorszy to smaku pieczeni.
- To pojawił się taki głupi kiedyś, jak nie byłaś jeszcze paladynką, czy nikt się nie odważył? - uśmiechem odjął żądła z szorstko brzmiących słów, nachylił do niej kieliszek.
Po tych słowach jednak dość gwałtownie uśmiech zszedł jej z ust, a blask w oczach zgasł równie szybko. Spojrzała w bok, byle gdzie nim wróciła do talerza i widelcem prawie nie zabiła szparaga. W końcu wyszeptała z jakimś takim cichym, tajemniczym i trującym głosem.
- Byli kiedyś tacy..
Zamyślone spojrzenie elfki zamiast na Baelrahealu skupiało się teraz na ganianiu widelcem za jedzeniem na talerzu.
Kapłan powstrzymał westchnienie, pokiwał głową. W Evermeet, szczególnie w Leuthilspar, młodzież często-gęsto bawiła się w przeróżne miłości, rozstania i powroty i takie tam porywy serca. Różne tragedie - wyimaginowane czy faktyczne - były na porządku dziennym, sam przeżył kilka takich zdarzeń, ale na szczęście wyrósł z tego dawno. I nie zamierzał bawić się w to znowu. Dlatego powiedział tylko przyjemnym tonem:
- Zapewne wielu - i zabrał się do jedzenia, bowiem na całe szczęście Dudo wreszcie wynurzył się z kuchni.
- Nic nie rozumiesz..
- Dlatego pytałem - odpowiedział cierpliwie.
- To na prawdę trudny dla mnie temat.
- Faktycznie. Twa rodzina jeszcze żyje? - zapytał po chwili z pełnymi ustami. Na szczęście rozterki miłosne Dudo nie zaszkodziły jego kunsztowi. - Dokąd teraz zmierzasz? Wybacz, jakoś nie przyszło mi do głowy zapytać wcześniej.
Jeśli wcześniej jej entuzjazm opadł, to teraz gdy zapytał o rodzinę zauważył że elfka zacisnęła mocniej dłoń na widelcu, sama nieco drąc od oddechu. W końcu odłożyła sztućce i błądząc lekko świecącymi oczami sięgnęła swojego kieliszka który wychyliła dość szybko.
Elfka oparła łokieć na stole, przesłaniając dłonią twarz. Kłopotliwe emocje przyniosły ze sobą kilka łez które tylko zbierały się w kącikach oczu, ale już ją zdążyły zawstydzić. Z drugiej strony gdzieś w sobie czuła że mało ją to obchodzi. Próbowała przetrzeć dyskretnie palcami oczy, przy okazji zbierając się do zmiany tematu który niezbyt im służył.
- A Ty? Masz kogoś?
Baelraheal czuł się jak na polu minowym - o co by bardziej osobistego nie zapytał, paladynka reagowała niczym spłoszone jagnię, a nie twarda wojowniczka. Dlatego nie zwlekał z jedzeniem. Pytanie nie było zaskakujące, biorąc pod uwagę że sam je zadał chwilę temu i służyło tylko odbiciu piłeczki, ale wzbudziło zaskakująco silną tęsknotę. Przerwał posiłek i wpatrzył się w komin.
- Ano, mam. Erulaeriel, latawica jedna - uśmiechnął się wreszcie, mając nadzieję że Manveru nie dopadł dzikuski. - I córę, Rossarinyę. Zwariowana jak matka, pyskata jak ojciec. To ostatnie dlatego że z pospólstwa pochodzę - przeciągnął się aż mu w kręgosłupie strzeliło. - No tak, i rodzinę w Leuthilspar. Ojciec, matka, dwie siostry, dwóch braci. Najmłodsza siostra pewnie w najbliższych latach za mąż pójdzie.
- Przepraszam, po..
- Za co? - przerwał jej gwałtownie - Widzę że masz ze sobą problemy, to dlaczego sobie z nimi nie próbujesz poradzić, tylko włóczysz się po świecie trzymając je w sercu?
- Właśnie w ten sposób próbuję sobie z nimi poradzić. Być może gdybym nie znalazła choć cienia nadzieji w świątyni Stwórcy, nie byłoby mnie tu dzisiaj.
Gwardzista Boga ugryzł się w ostatnim momencie w język, by nie wypalić że trzeba tam było pozostać. Zamiast tego złapał kieliszek i wychylił go do dna.
- Zawsze, gdybyś sobie nie radziła, możesz przyjść do mnie, postaram się pomóc jak tylko będę mógł - powiedział wreszcie spokojniej. - Nawet gdybyś miała się tylko wygadać.
W końcu był kapłanem, i takie brzemię należało do jego obowiązków.
- Dziękuję, to miłe z Twojej strony. Nie martw się jednak, to co było.. nie powinno wpłynąć na naszą pracę.
- To znakomicie - uśmiechnął się do niej pokrzepiająco - Gdyby jednak coś sprawiało Ci ból czy strach, nie wahaj się o tym powiedzieć. Od tego jestem.
- Nalejesz mi jeszcze wina? - zapytała doprowadzając się do porządku.
- Oczywiście, jakżeby inaczej - sięgnął długim ramieniem po butelkę, wychylił się z fotela klnąc w duchu niziołków i ich rozmiary. - Za co wypijemy?
- Wypijmy za wiarę i nadzieję.
- Znakomity toast - Baelraheal odetchnął w duchu że nie za jakichś pomarłych, uniósł kieliszek do trącenia się. - Za wiarę i nadzieję.

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 07-03-2012, 11:35   #17
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Promienie słońca nieśmiało wyjrzały zza chmur, oblewając swym blaskiem oszronione ogrody Calidyrr'u. Pogoda pogorszyła się, co zmusiło mieszkańców miasta to przywdziania grubszych szat. Zimny wiatr kąsał skórę, targał włosy, zmuszał do mrużenia oczu tych nielicznych, którzy zdecydowali się na opuszczenie swego domostwa. Ciężkie, ciemne chmury nie zapowiadały poprawy obecnego stanu rzeczy. Jedynym co pozostało mieszczanom to cieszyć się wątłymi promieniami słońca, które tu i ówdzie przedzierały się przez siną szatę nieba.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7veIGZ6Vy9U[/MEDIA]
Gustav wychylił głowę spod zadaszonego ganku jednego z domostw usytuowanych w południowej części miasta. Na ramiona zarzuconą miał wilczą skórę, którą dokładnie otulił kark.
- Jesień będzie w tym roku wyjątkowo nieprzyjazna... - zabrzmiał kobiecy głos gdzieś za jego plecami. Rycerz skinął głową w odpowiedzi i milczał przez chwilę jakby dopatrując się boskich znaków na zachmurzonym niebie.
- Jeśli mamy racje, całe nasze królestwo może stać się bardzo nieprzyjaznym miejscem. Cóż też dziwić się wiatrom , skoro niosą jedynie pył z ludzkich serc ? - odpowiedział nie odwracając oblicza od nieba.
- Niech Tempus natchnie Twój miecz, Gustavie.
- Tempus nie natchnie nikogo w tej podłej grze... Jest niegodna Jego i wiernych. Mimo wszystko...
- Będę czekała na wyznaczonym miejscu... Kocham Cię.
- I ja miłuję Cię całym sercem...
- jedynie kątem oka zerknął ku ciemność panującej w uchylonych drzwiach za jego plecami. Skinął lekko głową, nie wypowiadając już ani jednego słowa. Poprawił zwierzęcą skórę, po czym ruszył przed siebie.
Gleba była twarda. Zimne powietrze hartowało zmoczoną, dżdżystą ziemię niczym kowal żelazo. Chłód potęgował przygnębienie trawiące mieszkańców, teraz przypominających zakapturzone zjawy włóczące się po wyłożonych zmarznięta breją uliczkach. Wciskając głowę między ramiona starał się nie poświęcać im uwagi. W jego głowie rozpoczęło się odliczanie.

+-+-+

Do speluny Griga trafił późnym popołudniem, po tym jak załatwił inne sprawy... O których wolał aby jego dawny towarzysz broni nigdy się nie dowiedział.
Jak zwykle o tej porze, w tawernie panowały pustki. Kilku barczystych jegomości raczyło się beczułką piwa przy jednym ze stolików, zaś przy innym spała urocza grupka stałych bywalców. Grig zbliżył się do nich i czubkiem buta uderzył w jedną z nóg stołu.
- Albo płacita za posłanie, albo spierdalać !
Półprzytomni mężczyźni wyprostowali się energicznie. Jednemu z nich do czoła przylgnęła karta do gry.
- Jeno wczoraj wykupili mi tyle tej twujej bryndzy, co ją nazywosz piwem a tera nas wyprasza, a ? To tak si dba tutej o goś...
- Stul ryj , bo Ci łańcuch skrócę !
- warknął gospodarz i trzepnął pyskacza otwartą dłonią w twarz.- Za kogo Ty si masz, na zżartą francą kurwią szparę ?! Za księżniczkę ! Grig mówi wypierdalać to co robita , a ?
Chłopak potarł poczerwieniały policzek, po czym warcząc coś pod nosem podniósł się wraz z kolegami i skierował do wyjścia.
- A wieczorem i tak tutaj przypełźnieta psubraty ! Bo na lepsza piwo was stać będzie w czasie, kiedy pozwolita za garść srebra jakiemu szlachcicowi wam w rzyc zajrzeć ! - Grig najwidoczniej dopiero w tym momencie dostrzegł stojącego nieopodal wejścia Gustava i odsłonił swoje "wojskowe" [co drugi wystąp] zębiska.
- Kogo to moji ślipia widzą ! Już się nakurwiłeś, a ? - zaprosił rycerza gestem, strącając na podłogę pozostawione przez poprzednich klientów szpargały. Splunął w szmatę i przetarł nią niedbale blat stołu.
- Odzwyczaiłem się od płacenia za takie rzeczy...- mruknął Bronith zasiadając na zydlu. - Jak rozumiem, Twoja baba Ci stale cennik podnosi ?
- Pies ją srał...
- karczmarz wybałuszył widząc szmaciane zawiniątko, delikatnie położone przez Gustava na stole. Spod poszarzałego materiału wystawał zaledwie fragment zdobionej rękojeści. - Na cycki Sune... Czy to ? To ON prawda ?
Rycerz przytaknął skinięciem głowy, po czym rozejrzał się po karczmie. Pozostali goście zdawali się dalej bardziej zaabsorbowani beczułką piwska niżeli ich rozmową. Chwycił zatem za skrawek materiału i zręcznym ruchem obnażył pokryte runami ostrze.
- Niech mnie pierun trzaśnie ... Ile lat minęło, a ? Bydzie prawie dziesięć... Myślał, żem ja , że pozbyłeś się tego ostrza. Oddałeś je tyj skrajcowanej ... - Grig zadrżał , po czym przeniósł spojrzenie z miecza na rycerza.- Tylko mi ni mów, że ześ jum odwiedził, a ? To babsko znowu namisza Ci w głowie !
- Nie twój to interes Grig jak je odzyskałem. Tym ostrzem posłałem przed oblicze Kelemvora więcej dusz, niż cała straż przyboczna Lorda Dugthaara razem wzięta.
- A cu z obietnicą, ży teraz nie miczem będziesz spory rozwiązywał a tych co wadzą gromił ? Ni to żebym si przejmował, pałą zawsze sprywy łatwiej rozwiązać niż machając ozorem...
- uśmiechnął się nagle, jakby dumny z niezamierzonej sprośności swojej wypowiedzi.
Gustav w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami.
- Jak tam moi najemnicy ?
- Aaa... pies ich jeden wie. Ten zachłanny ylf napasł się jak wiprz , nakurwił w budyneczku obok i gdzieś polazł. Za to ten śmirdzący goblin...Filut, ta ? Obyś miał co jeszcza w sakwie, bo dawno nie widział żem ja takiego... wlał z siebie z wiadro mojego bibra !
- I żyje ?
- uśmiechnął się rycerz, wsuwając miecz do pochwy.
- Medyka nie musiał żem ja sprowadzać... sam się uleczył kwaśnym mlykiem. I też gdzieś spierdolił. Pozostali nie wrócili na noc... I moża i tak lypiej ? Ta pyskata ylfka tylko by mi w interesie nabruździła. Widział Ty jak się gapiła na moich gości , a ? Jak na te uczciwe kobity zbierające na kromke chlyba ? Każdy zarabia tak ja umi, a to ich wina, że najlepiej im to dupą idzie ?
-Widziałem, widziałem... I widziałem też jak spotulniałeś kiedy Ci pięścią zagroziła. Więc kiedy wróci lepiej się grzeczne uśmiechaj... Albo lepiej się nie uśmiechaj i potakuj. Bo znowu dostaniesz jak szczenie po tyłku...
- uśmiechnął się wrednie- A teraz podaj mi wina. Poczekam tu na nich... Ach, to dla Ciebie. - rzucił wypchany złotem mieszek na blat stołu- Musi wystarczyć.

+-+-+

Gustav zebrał piątkę najemników na zapleczu karczmy Griga. Zabawa w sąsiedniej izbie zaczynała nabierać kolorów, jednak tego wieczora nie miała stać się udziałem żadnego z nich. Odziany w wypolerowaną, zdobioną, płytową zbroję rycerz wpatrywał się w nich przepełniony powagą. Na nieco dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na niskim towarzyszu elfiej brygady, zastanawiając się czy aby na pewno jest w stanie ruszyć razem z nimi.
- Na pewno dasz radę, Filucie ? Z tego co słyszałem wczoraj dałeś tak do wiwatu, że największa moczymorda Luskanu podałaby Ci rękę...- mruknął nieco niezadowolony z nieodpowiedzialności człowieka.
- Od teraz - żadnych pytań, aż nie znajdziemy się za miastem. Gdyby ktoś nas zatrzymał, zmierzamy do mości Taebalda, miejscowego kupca, który szuka najemników do ochrony jego karawany. - wcisnął dłoń do szmacianej torby leżącej na stole obok i podał tanie, znoszone płaszcze z kapturem tym z najemników, którzy tak dokładnie maskującego odzienia nie posiadali. Sam zarzucił podobne odzienie na plecy i zaciągnął na głowę okazały kaptur. Jego twarz spowił cień.
- Do tego czasu również nazywajcie mnie Umed. Sir Gustav Bronith w tej chwili smacznie drzemie w pokoju na górze. - zerknął w kierunku paladynki, której zapewne działania jego mogły wydać się bardzo podejrzane. - Zaufaj mi, że to dla naszego własnego bezpieczeństwa. Ruszajmy.
Otworzył tylne drzwi karczmy, wychodzące na zdewastowany "ogród". Krzewy były martwe, otoczone przez błotniste kałuże wypełnione, sądząc po zapachu, moczem a nie wodą.
Kiedy weszli w wąską alejkę prowadzącą miedzy domostwami Calidyrr'u na ich ramiona posypały się pojedyncze , białe płatki śniegu.
- Niech Tempus sprzyja naszej sprawie...- wyszeptał Gustav, zanurzając się w mroku alejki.

Nieznającym tak dobrze miasta najemnikom, wydawać się mogło , że błądzą na oślep wśród jednakowych korytarzy. Z dala od głównych ulic wszystko wyglądało tak samo. Uliczki były niewyobrażalnie ciasne - czasami musieli przeciskać się bokiem pomiędzy ścianami, ocierając brzuchami o zimne , kamienne ściany. Z rynsztoków ulewały się cuchnące ciecze, tworząc błoto, w którym brodzili po kostki. Dopiero po kilku długich chwilach wyszli na nieco bardziej uczęszczaną ulicę, która ciągnęła się pomiędzy domostwami średnio zamożnych mieszczan.
Zatrzymali się pod jednym z nich, którego tyły przytulone były do palisady otaczającej miasto. Gustav rozejrzał się dyskretnie - pusto. Trzykrotnie uderzył w drzwi i w spokoju oczekiwał reakcji. Usłyszeli ciche szuranie stóp, po czym drzwi uchyliły się lekko. W wypełnionej wątłym światłem szparze, ukazała się pomarszczona twarz brodatego mężczyzny. Zmierzył ich obojętnym spojrzeniem, po czym bez słowa wpuścił do środka.
Rycerz dał im znak, by podążali za nim. Nie powitał starca, zwyczajnie go minął . Sam kupiec również tak postąpił. Nawet nie obdarzył najemników spojrzeniem, kiedy mijali go w progu. Zamknął za nimi drzwi, po czym udał się do pokoju obok, zostawiając ich samych sobie. Gustav śmiało otworzył drzwi prowadzące do piwnicy i poprowadził towarzyszy w dół po schodach. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Ściany, aż po sufit zastawione był workami, pomiędzy którymi harcowały myszy. Jedno kopnięcie i sterta worów przewróciła się na bok odsłaniając drewnianą klapę. Zawiasy zawyły przeraźliwie, kiedy rycerz pociągnął za uchwyt.
- Jeszcze chwila i będziemy za murem.
Zgięci niemal wpół przemaszerowali wydrążonym w glinie tunelem , aż dotarli do kolejnej klapy. Na powierzchni czekała ich niespodzianka...
Znaleźli się pośrodku kniei otoczeni przez czwórkę zakapturzonych postaci i sześc koni.
Gustav gestem dał znac najemnikom by zachowali spokój.
Jedna z postaci zbliżyła się do rycerza, opuszczając kaptur z głowy. Ich oczom ukazała się kobieta o jasnej skórze i falujących, kasztanowych włosach. Jej uszy były szpiczaste, przypominające elfie jednak dla dzieci Corellona różnice były łatwe do spostrzeżenia. Rysy twarzy, choć delikatne dalej przypominały bardziej ludzkie niżeli ich własne. Z pewnością jej krew w pewnym stopniu wymieszana była z elfią.
- Spisałaś się Laona...
- Czyli zakładałeś , że mogę sprawić Ci zawód Gustavie ?

Rycerz uśmiechnął się pobłażliwie w odpowiedzi, po czym zwrócił się do najemników.
- To moja przyjaciółka, Laona. Pomogła mi wszystko zorganizować...- wyjaśnił- To jedyna osoba, jakiej możemy w pełni zaufać.
Półelfka skinęła głową w kierunku najemników na powitanie.
- Konie będą tutaj czekac, aż powrócicie. Zostawię jednego człowieka by tego dopilnował. Reszta... Tak jak to ustaliliśmy.
- Wspaniale. Czekajcie w pobliżu bramy.
- zawahał się jakby i zerknął po pozostałych.- Wybacz, czas nagli.
- Naturalnie. Niech Selune swym blaskiem wskażę wam właściwą ścieżkę...


+-+-+

Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem. Przeprawa przez gęsty las nie należała do przyjemności - wilgotne gałęzie uderzały o ich twarze, grunt był miękki , tak iż często zapadali się w nim niemal po kolana. Co chwila Gustav nawoływał ich by zachowali cisze, jednak sam - opancerzony w ciężką zbroję - nie dawał popisu swej zręczności. W końcu zirytowany zatrzymał się.
- Szlag by to...- mruknął, po czym chwycił za ramię Salarina.- Poprowadzisz, towarzyszu. Ja ledwie widzę w tych diabelskich ciemnościach....
Choć nie bez problemowo, dotarli w końcu na skraj lasu. Szum rzeki docierał do nich coraz wyraźniej wraz z typowym, towarzyszącym rozlewiskom zapachem. Również niemal natychmiast, spomiędzy gałęzi do ich oczu dotarły wątłe światła dwóch pochodni. Każdy z najemników musiał wytężyc wzrok niezwykle mocno, by dostrzec dwie postacie stojące z pochodniami i opartymi na ramieniu glewiami.
- Gwardziści królewscy...- mruknął cicho Gustav.
Mężczyźni stali na piaszczystym brzegu przy czymś, co na pierwszy rzut oka wydawało się kupą mchu, mułu i przegniłych gałęzi. Dla wszystkich jednak było oczywiste - to zakamuflowana łódź.
Gustav zerknął między zarośla po ich prawej stronie i wskazał na coś ramieniem, jednocześnie wskazując podbródkiem na Filuta i Salarina.
- Ze mną... Wy, zajmijcie się tamtymi. Musimy dostac się na łódź... - westchnął cicho.- I na Tempusa... postarajcie się nie wyrządzić im krzywdy... Oni spełniają jedynie swoje obowiązki względem Królowej. Spróbujcie ich obezwładnić... - zerknął z nadzieją w kierunku Randala.

Rycerz ruszył przez zarośla, w nadziei iż człowiek wraz z elfem podążą za nim. Salarin mógł zdawać się lekko zdezorientowany tym poleceniem. Fiult jednak dobrze wiedział o co chodzi Gustavowi - przez szlak nieopodal nich maszerowało dwóch zbrojnych, zapewne również strażników i nie można było pozwolić na to, by zameldowali o ukrytej łodzi w forcie zamkowym.




----------
Lairiel - [Rzut w Kostnicy 17] - udany
Lairiel - [Rzut w Kostnicy 10] - niepowodzenie
-----
Baelraheal - [Rzut w Kostnicy 18] - udany
Baelraheal - [Rzut w Kostnicy 26] - udany
-----
Filut - [Rzut w Kostnicy 19] - udany
Filut - [Rzut w Kostnicy 8] - niepowodzenie
-----
Salarin - [Rzut w Kostnicy 17] - udany
Salarin - [Rzut w Kostnicy 7] - niepowodzenie
-----
Randal - [Rzut w Kostnicy 7] - niepowodzenie
Randal - [Rzut w Kostnicy 7] - niepowodzenie.

-------
Gwardziści
KP - 16
PW - 25
Wyt - +4
Ref - +1
Wola - +0
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 08-03-2012 o 15:32.
Mizuki jest offline  
Stary 09-03-2012, 10:32   #18
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Kiedy razem z innymi znalazł się w karczmie Griga przesunął wzrokiem po twarzach towarzyszy „Zatem zaczęło się”. Przyjął od Gustava płaszcz i zarzucił sobie na ramiona naciągając od razu kaptur. Wyjął z kieszeni niewielkie srebrne puzderko zatrzymując na nim wzrok przez chwilę po czym uśmiechnął się do siebie.

- Niech nam sprzyja… pomyślność –powiedział za Gustavem

Przed opuszczeniem przybytku przez tyle drzwi mruknął pod nosem kilka słów i potarł udo dłonią swędzącą od zaklęcia. Teraz żadne wiatry ani mrozy nie będą mu straszne, biorąc pod uwagę że był zapewne najlżej ubranym w drużynie potrzebował ochrony z innego źródła. Po dosyć beztroskim zachowaniu towarzyszącemu mu rankiem na targu nie pozostało nawet śladu. Nie uważał tego jednak za złe, należy czasami czerpać radość z drobnostek by zachować zdrowy umysł w tym szaro-burym świecie. Teraz jednak kroczył razem z nimi pomiędzy ciemnymi uliczkami ukrywając twarz w kapturze. Zaczynało się coś co kochał najbardziej, nieprzewidziany wir wydarzeń mogący skończyć się na tysiąc różnych sposobów. Czuł, że ma w sobie duszę podróżnika czy poszukiwacza przygód, chciał dokonać kiedyś w życiu czegoś co będzie się wspominać przez wieki. Kiedy Salarin był jeszcze bardzo młody sam Duirsar wspomniał, że przeznaczenia chłopaka sięga daleko, bardzo daleko.

Zgodnie ze słowami Gustava nie odzywał się póki pozostawali w mieście. Przyjrzał się uważnie kupcowi, który jednak nie poświęcił nawet sekundy by wzrokiem zbadać najemników. Razem z pozostałymi przeszedł przez klapę i drgnął w duchu nie spodziewając się takiego przywitania. Położył dłoń na rękojeści miecza, ale cofnął ją szybko dzięki gestowi rycerza. „Laona… wygląda na kogoś godnego zaufania, poza tym i tak nie mamy wyboru”, odpowiedział półelfce skinieniem głowy lecz nic nie powiedział, to nie była pora na czcze gadki.

Salarin nie obawiał się przeciwności losu, trud, niewygodny i… brud nie przeszkadzały mu, koncentrował się w pełni na zadaniu. Kiedy zatrzymali się odpowiedział Gustavowi kiwnięciem głowy.

- Zostaw to mnie

Nie czekając wyszedł na prowadzenie grupy i wytężając wzrok poprowadził ich przez knieję jak potrafił najlepiej. Na widok pochodni zmrużył oczy przenosząc pytające spojrzenie na rycerza „Gwardziści? Gorszych problemów można było się spodziewać. Poradzimy sobie”. Posłusznie udał się za Gustavem mając obok Filuta.

- Nie martwcie się, włos im z głowy nie spadnie –szepnął cicho- Słyszałem jakiś ruch z tamtej strony –pokazał kiwnięciem głowy- jednak o nich bym się nie bał. Skupmy się na tej dwójce… -przeniósł wzrok na Filuta- Spróbuj się podkraść i ogłuszyć jednego, w potylicę najlepiej i problem z głowy. Możesz to zrobić? Będę Cię ubezpieczał –ponownie zwrócił się do rycerza- Podejdę na tyle blisko by szybko wspomóc Filuta w razie potrzeby, ale Ty powinieneś tu zostać. Zbroja mogłaby Cię zdradzić przyjacielu, liczę jednak na to, że dołączysz zaraz po mnie.

Odwrócił głowę w kierunku Gwardzisty, Lairiel i Randala, ale zaraz dał znak Filutowi by zaczynał. Chwilę po nim starał się podkraść na tyle blisko by szybko móc zaskoczyć gwardzistów.

---
Zaklęcia:
Rzucam zaklęcie Ochrona przed energią (24h odporność na temperatury od -45 do +60 stopni)


Rzuty:
Ciche poruszanie sie [Rzut w kostnicy: 16]
Ukrywanie się [Rzut w kostnicy: 4]
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 09-03-2012 o 15:19.
Bronthion jest offline  
Stary 09-03-2012, 20:25   #19
 
homeosapiens's Avatar
 
Reputacja: 1 homeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetny
Nazywać go Umed, nie mówić gdzie idziemy... W niezłą kabałę się wpakowaliśmy. Prawdopodobnie rycerz nie kłamie - jeżeli kłamie to nieświadomie. Ktoś go może oszukiwać lub nim manipulować. Nawet w mieście musimy się strzec, idziemy do jakiegoś kupca...

Tak. Zawsze miałeś takie szczęście do trafiania z robotą, jak przy podrywie...

Randal aż się wzdrygnął. Gdyby nie prostytutki pewnie nigdy nie zaznał by przyjemności kobiecego łona. Z drugiej strony trudno było się temu dziwić - kiedy był młody i pełen wigoru został wygnany z tego planu. Kiedy powrócił - był już zwiędły jak suszona śliwka. Jego doświadczenie z kobietami było praktycznie zerowe i atutów za bardzo nie miał. Charakter też miał niezbyt urokliwy. Żył zemstą i czynnościami życia codziennego, dyskutując więcej ze swoją żabą niż z kimkolwiek innym. Nie była ona jakaś niesamowicie elokwentna, ale poznawanie nowych osób wydawało się czarodziejowi strata czasu i środków.

Podczas drogi przez miasto Randal nie odzywał się. Jego zdrowie nie pozwalało mu na zbędne pogaduszki podczas szybkiego marszu. I tak cały był zdyszany. Kiedy przechodzili przez dom "kupca" i tunel zastanawiał się jak bardzo ta misja jest dla ogólnego dobra ludzi, a jak bardzo zrobili z nich najemnych zbirów. Z ciekawości - tak na prawdę nie obchodziło go to. Ważne, że zapłacą. Środek do celu, który przyświeca można zdobyć w różny sposób.

***

Tak, teraz to zerkasz na mnie, bo wiadomo, że zawsze czarodziej musi wszystko załatwić. Wcześniej tysiąca nie chciałeś dać. Pff, a ja teraz nawet nie wiem czy to się uda. Uśpienie to czar pierwszego kręgu, a ja nie mam nic innego, żeby obezwładnić nie raniąc. Licz na fart!

Oczywiście niby wszystko dla większego dobra, dobrej sprawy, a jak coś to trzeba stróżów prawa usypiać, przed nimi spieprzać lub walić w mordę. Najbardziej ciekawi mnie co na to powie nasza paladynka. Przecież to co robimy to czyste bezprawie. Randal zaśmiał się w duszy. Eh, paladyni są plagą tego świata i oprócz tego, że nie mają poczucia humoru, nie wiedzą co to sarkazm, nie potrafią działać skrycie - to jeszcze nie potrafią zazwyczaj widzieć celu, który uświęca środki. Jestem pewien, że usłyszymy jakies obiekcje.

Co było dzisiaj w tym wszystkim pozytywnego? Filut gdzieś polazł i mozna było pooddychać świeżym powietrzem.

Wiedział, że ten po lewej ma na imię Rolf i na codzień jest przybocznym Girarda ,możnego, który ostatnio zajmuje się nielegalnie kupiectwem, czy też przemytnictwem. Wiedział też, że Rolf bije żonę i ostatnio umarł mu jedyny syn. Możliwe, że to właśnie dlatego zaczął kłócić się z małżonką. Ten drugi, Henryk, był synem garncarza i dostał się do straży dzięki łapówce ojca. Generalnie się nadawał i nawet nie pił i nie macał dziewek w karczmie. Dobry chłopak. Czy to wszystko miało cos wspólnego z tym, że tutaj właśnie stoją? Może tak, a może nie.

Randal podszedł kilka kroków bliżej i rzucił czar na dwie postacie stojące przy łodzi. Z jego rąk wypłynęły strugi dymu, na wpół siwego, na wpół przezroczystego. Opadły one na ziemię i błyskawicznie przemieszczając się dopadły pilnujących łodzi Rolfa i Henryka. Czarodziej skierował czar tak, żeby jeżeli nie da się uśpić obu, pierwszy padł syn garncarza. Rolf najwyżej dostanie po łbie, zdecydowanie się mu należy.

---
Zaklęcia: Uśpienie
Rzut 2k4=4KW
 

Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 11-04-2012 o 17:04.
homeosapiens jest offline  
Stary 09-03-2012, 21:05   #20
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pr3vlKxfRe8[/MEDIA]

Zasłona gęstniejącego mroku spowiła opustoszały korytarz. Milcząca ciemność cały czas trwała nieprzenikniona. Świat tracił rysy i swój materialny wymiar. Czy to sen? Rodzaj pewnego koszmaru? Co robić? Jak to zakończyć? Tysiące, niewypowiedzianych słów i szaleńcza cisza.
Zdezorientowany mężczyzna stał pośród nicości. Narastające napięcie wymuszało na nim podjęcie jakiejś decyzji. Miał dość. W końcu uległ.
Pierwszy, niepewny krok w otchłań nieskończoności. Stukot obcasa. Następny. I kolejny. Jeden za drugim.
Echa przeszłość zdawały się intonować modlitwy ochronne.
Gdzieś w oddali poczęło mienić się światełko. Rozpaczliwa nadzieja nawoływała zbłądzonych podróżnych. Mężczyzna nie zastanawiał się długo. Pewniejszym krokiem ruszył przed siebie, prosto w objęcia gorejącej jasności.

~”~


Zdyszany, znalazł się w przytłaczającej komnacie. Wyostrzył swój stępiały wzrok.

Kości. Wszędzie kości. Ściany, sufit, podłoga.
Nagle ogarnęła go trwoga. Stał przed jakimś ołtarzem. Setki pustych oczodołów, przeszywało go swym nieobecnym wzrokiem. Rozsądek nakazywał ucieczkę, jednak zesztywniałe nogi odmówiły posłuszeństwa. Z przerażeniem przyglądał się makabrycznemu otoczeniu.
Chwilę szaleńczego zatracenia przerwało ciche westchnienie. Dźwięk zdawał się dochodzić z któregoś kąta.
-Jest tu kto?
Odpowiedziało mu milczenie.
- Do kurwy nędzy, odezwij się!
Z mroku wyłoniła się niska, znajoma sylwetka. Po chwili był już nieomal pewien. Znał tę postać.

-Co ty tu robisz? Przecież…
Nie dokończył. Nagły, gwałtowny ruch wprawił go w jeszcze większe osłupienie. Świat zaczął wirować i tracić resztki swych skąpych barw. Ciemność spowiła mężczyznę, strącając go prosto w objęcia próżni.

Wszystko zatracało kontekst i sens.
Istny obłęd.

***


-Sierżancie? – Przerażony otworzyłem oczy. Byłem cały mokry. Musiał minąć kawał czasu nim zdałem sobie sprawę gdzie i kim jestem.
-Co wy tutaj robicie, Teon? – Pytanie może i głupie, ale wierzcie lub nie, byłem nadal roztrzęsiony.
-Ja…? Znaczy się ten… tego…- Gdyby nie wszechobecna ciemność, twarz młodzika z pewnością nabrałaby buraczanych barw.- kapitan was chce widzieć. Znaczy się ten tego… o! Wzywa was do siebie.
-Jest środek nocy. – Właściwie i tak nie miałem zamiaru już spać. Nie po tym co właśnie przeszedłem. - Krzyczałem? Mówiłem coś przez sen?
-Mamrotaliście co nieco pod nosem. Ale i tak nie zrozumiałem o co chodzi. – Nieudolny łgarz. Kłamstwo wyczuję na kilometr.
Jeszcze dziś rano wszyscy będą plotkować o wieczornych traumach sierżanta. Cudownie…
- Zatem jeśli nie macie nic więcej do powiedzenia to spierdalajcie do swoich obowiązków i nie trujcie mi więcej dupy. Odmaszerować. – Zbyłem go zwykłym machnięciem ręki.
Roztargniony przysiadłem na zydlu swojego twardego łóżka. Przez cały czas próbowałem przypomnieć sobie ten dziwny koszmarach ...
-Ty mały kutasie… Nawet w snach nie dajesz mi spokoju. – Czasem mam skłonności do wypowiadania niektórych myśli na głos. – Ech… Mam nadzieję, że nic Ci nie jest.






***



Czarodziej spojrzał z wyrzutem na zakutego w zbroję Gustava.
-A chuj wam w dupę. – Syknął na granicy słyszalności. – Jak stary pierdziel ze mnie to od razu na pierwszy ogień, ha? No jasne… kto tam przejmie się nieszczęściem biednego Filuta. A chuja wam!

Mamrocząc jeszcze insze bardziej wyszukane bluzgi, wyściubił swój nos zza krzaków, po czym z obnażonym mieczem,bezszelestnie * ruszył w stronę trzech gwardzistów zmierzających do zamku. Wbrew wszelkim prawom fizyki, mag poruszał się z niespotykaną wręcz gracją. Koordynacja jego ruchów zdawała się nienaganna.

Nieco zgarbiony, jakby gotowy w każdej chwili do skoku, zadziwiająco szybko sunął w kierunku niczego nieświadomych żołnierzy. W tej jednej, jedynej chwili, wszechobecny mrok zdawał się jego oddanym sprzymierzeńcem.
W końcu znalazł się niebezpiecznie blisko swych dawno upatrzonych ofiar.

-Wiecie co? – zaczął jeden z wojaków. – Gównem mi tu zalatuje.
-Boś pewno w jakie wdepł. Sprawdź ty lepiej buta, bo jeszcze kapitan cię opierdoli, że posadzkę w pałacu świnisz.

Mężczyzna przystanął po czym schylił się do swojego trzewika. Na lepszą okazję nie można było dłużej czekać. Cuchnący karzełek uderzył prosto w potylice nieszczęśnika. Nie trzeba było dłużej czekać na efekty brawurowego wyczynu.
Gwardzista upadł na ziemie nieprzytomny.
Jego towarzysze stanęli jak wryci, z niedowierzaniem obserwując to co wydarzyło się przed chwilą.

-Łożesz, kurwa! - Zdążyli tylko jęknąć...
 

Ostatnio edytowane przez Glyswen : 10-03-2012 o 18:08.
Glyswen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172