Na tratwie było ciasno, ale między Łapaczami, kiedy przyszło już do kaleczenia się nawzajem, okazało się jeszcze ciaśniej. Tropiciele nie chcieli rozmawiać. Może nie byli w nastroju, a może ogólnie byli nieśmiali i kiepsko szły im konwersacje z obcymi. Tak czy inaczej, ścięli się z piątką wędrowców. I chociaż swój okup we krwi musieli zapłacić – a nie była to cena promocyjna – to ostatecznie i tak swego dopięli. Co Claude odczuł wyjątkowo boleśnie. Nie dość, że oberwał jakimś ciężkim żelastwem w tył głowy to czuł jeszcze, że prędko paluchami w żadnej białogłowie nie pogmera. * * *
Może miał rację. Chuj wie, gdzie tu teraz w głuszy, między dzikimi stworami a bandą oprychów-stróżów prawa znaleźć nadobną sikorkę. No, ale racji nie miał, co do paluchów. Paznokcie były porozbijane i w ogóle widok był mało apetyczny, ale kości chyba mimo wszystko przetrwały. Tyle, że będąc zasznurowanym na amen ciężko było się z tego cieszyć. Co dzień to kolejne wiązanie. Co za skurwiała okolica. "Szybciej Owain, naprzód zuchu!" – zachęcał towarzysza d'Arvill. Najemnik miał to szczęście, że koło kutasa wbiła mu się strzała czy coś takiego i ogólnie mógł uwolnić i siebie i wszystkich i w ogóle los świata był w jego rękach. No i Claude czekał. Czekał niecierpliwie, bo opuchnięte paluchy aż go świerzbiły, żeby wyczarować oprawcom jakiś kurewsko nieprzyjemny sposób na zakończenie dnia. I życia. Tak, brzmiało to kurewsko pretensjonalnie i efekciarsko, ale życia też. I w ogóle miał zamiar być wobec nich nieuprzejmy i wycinać im wnętrzności. |