Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2012, 00:14   #253
Smoqu
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Odpoczynek był dla padawana zbawieniem. Rano obudził się w dużo lepszej kondycji i mógł przystąpić do dalszego naprawiania porozbijanych urządzeń. Całkowicie poświęcony temu zadaniu, nie zwracał zbytnio uwagi na toczące się wkoło wydarzenia, więc nie wyczuł niczego, aż do momentu, gdy Tamir kazał im ruszyć na dół, a tam …

* * *

Walka nie przebiegała po ich myśli. Pomimo przewagi liczebnej nie mogli pokonać przeciwników. Ich determinacja, zaskakujące umiejętności i wciąż niewyjaśniona nieobecność w Mocy dezorientowały Jedi i nie pozwalały rozstrzygnąć pojedynku na swoją korzyść. Co więcej, wyglądało na to, że to przeciwnicy mają przewagę. Verpine, jak nigdy dotąd, odczuwał brak Mistrza. Ale w momencie, gdy Ennrian wymienił jego imię wraz ze złośliwym komentarzem, coś nagle dotarło do padawana. Coś, co ciągle mu umykało, pomimo wielu godzin, które spędził w posiadłości na medytacji. Zupełnie, jakby nagle jego myśli pobiegły drogą, która do tej pory była zamknięta, a teraz stała otworem i wnioski były oczywiste. Karnish mówił o możliwym, rychłym przyjęciu w poczet Rycerzy Jedi. I to było przygotowanie. Musiał odciąć pępowinę, która łączyła ucznia z nauczycielem. Nie podejrzewał, żeby wszystkie te wydarzenia były jakkolwiek zaaranżowane przez właściciela posiadłości, ale były doskonałym egzaminem jego dojrzałości i samodzielności. Musiał się odnaleźć w całkowicie nowej sytuacji otoczony przyjaciółmi, ale w sumie zdany na siebie. Sam musiał podejmować decyzje, sam przewidywać sytuacje, sam ponosić skutki swoich decyzji. Nawet, jeśli te skutki miałyby być tragiczne. Gdy tylko sobie to uświadomił, zniknęła jego niepewność, czekanie na decyzje innych, niepokój. Teraz był on i jego wybory. A czy były one słuszne? Czas pokaże. I to czas już niezbyt odległy.

* * *

Jakaś część umysłu Verpina zupełnie nieświadomie rejestrowała i analizowała toczącą się walkę. Zupełnie, jakby nie był jej uczestnikiem, a widzem. Gdy Era wysłała przekaz z dalszą taktyką, stało się jasne, czego im brakowało. Współpracy. Cała potyczka ze strony Jedi to były indywidualne popisy szermiercze z minimalną dozą współpracy, która tak naturalnie przychodziła Ziewi, gdy walczył u boku Mistrza. Tam doskonale się uzupełniali i współdziałali, a tu … nie było tego widać. Każdy był skoncentrowany na sobie i przeciwniku. Oczywiście dostrzegali innych walczących, ale stanowiło to niewielką pomoc, gdyż trzeba było uważać na nich i ich ruchy, i powodowało konieczność rozproszenia uwagi. I znów nagłe olśnienie spłynęło na Verpina. Gdy uświadomił sobie, że właśnie przeciwnikowi udało się zniszczyć ich największą broń, jaką dysponowali, omal nie roześmiał się. Tak, wróg doskonale wykonał swoje zadanie. Nie współpracowali ze sobą, bo sobie nie ufali. Nie wiedzieli o sobie zbyt dużo, wiele było niedopowiedzeń i niejasności. Wszyscy trafili do tego "ośrodka rehabilitacyjnego", a to znaczyło, że każdy miał jakieś demony przeszłości, z którymi musiał się zmierzyć. Więc jak mieli sobie zaufać, skoro się nie znali? A dodatkowo każdy z nich mógł znów się okazać "klonem". A jednak musieli to zrobić, żeby przeżyć. I musieli to zrobić natychmiast.

>>Ufam … I daj mi zaufanie …<<

Może dlatego, że była najstarszą Jedi? A może dlatego, że najdłużej się znali? A może dlatego, że właśnie z nią nawiązał najbliższe stosunki spośród wszystkich znajdujących się w posiadłości? Powody były drugorzędne, gdy jako adresatkę informacji wybrał Erę, a wraz z nią opuścił względem niej swoją gardę, która zwykle odgradzała go w Mocy od otoczenia. Jego umysł został przed nią całkowicie odkryty. Do tej pory robił to jedynie w stosunku do Mistrza Irtona. Teraz mogła doskonale wyczuć jego rozterki, strach, pewną dozę zwątpienia, gniew, determinację. Wszystko ujęte w silne karby kontroli, ale nie duszącej, niwelującej uczucia. Wyglądało tak, jakby Ziew pozwalał uczuciom na oddziaływanie na siebie, ale gdzieś ponad tym była duża doza samoświadomości, która zapobiegała całkowitemu zawładnięciu myśli przez uczucia. Całość była przykryta teraz silną ufnością. Ufnością w siebie, w nią, w ich połączenie. A dzięki temu miała również możliwość korzystania z jego zmysłów. Zupełnie, jakby przybyło jej ciało z kończynami i mieczem w dłoni. Wiedziała, co on będzie robił, jak zareaguje, co widzi, czuje. Verpine jednak czekał na coś jeszcze. Tylko, czy jego towarzyszka była na to już gotowa?

Kiedy D’an wchodziła do tego pomieszczenia była przekonana, że umrze i wciąż szamotała się na granicy akceptacji i nadzieii. To drugie przeważało tylko nieznacznie gdy patrzyła we wściekłe, złote oczy Liry. Potem nagle poczuła jak kręci się jej w głowie od nadmiaru myśli i wrażeń. Ziew otwierał się przed nią, prosił o zaufanie. I w sumie to była jedyna przewaga jaką mieli nad przeciwnikiem. Zawahała się. Miała zbyt wiele do ukrycia, zbyt wiele myśli i problemów kłębiło się w jej głowie, gdzieś w cieniu aktualnych problemów. Jednak jeśli mieli to wszystko przetrwać i pozostać tym czym byli...

Dobrze Ziew. Zaufajmy sobie.

Odpowiedziała otwierając się na Verpina, odczuwając z jego strony ulgę, która natychmiast została zastąpiona przez ogromną dawkę radości. Jakby insektoid odnalazł coś, czego szukał od bardzo dawna.

>>My … rój<<

Uczucia nie przystawały zupełnie do sytuacji, gdyż ciągle groziła im śmierć, ale tylko potwierdzały naukę, którą wiele lat temu usłyszał od Mistrza, że jedynie sytuacje ekstremalne pokazują na ile nas stać. Uspokojony, z nową energią wrócił do walki. Czuł, jakby znów miał u boku Mistrza i wiedział, że jest już gotów, aby ufać nie tylko jemu. Znów odnalazł część siebie.

Zaatakowali wspólnie z Erą. Teraz ich współdziałanie nabrało płynności, energii i koordynacji. Ziew był tam, gdzie brakowało towarzyszki, a Era tam, gdzie nie było padawana. Nawet dwa ostrza miecza Shaluliry przestały stanowić jej przewagę, choć może to wynikało jedynie z jej chwilowego zaskoczenia. Ziew preferował styl Soresu, charakteryzujący się szybkimi, oszczędnymi ruchami, blokami i cięciami, i był stylem zdecydowanie obronnym, zaś D'an, mimo tego, co przekazała do innych, preferowała styl Ataru, akrobatyczny i ofensywny. Dzięki takiemu połączeniu doskonale się uzupełniali. Ostrza spotykały się i odskakiwały od siebie w coraz większym tempie. Walka trwała nadal, a ich celem było takie zdezorientowanie przeciwniczki, aby trzeci z Jedi mógł zadać uderzenie, które w końcu by ją wyeliminowało ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 05-03-2012 o 10:57.
Smoqu jest offline