Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2012, 15:14   #37
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Aoife O'Brian

Policjanci kręcili się wszędzie. Dosłownie zaglądali pod każdy zmurszały pień, pod każda skałę. Byli przy tym niezwykle skrupulatni. Ale, jak na ironię, niszczyli ślady. Sami pewnie do końca nie zdawali sobie z tego sprawy.
Najlepszym dowodne na to było podniesienie powozu. Jak się można było łatwo domyśleć tego typu konstrukcje nie były lekkie, a stróże prawa nie byli do tego przygotowani. W rezultacie nim powóz ponownie postawiono na kołach zdążył był przynajmniej trzykrotnie wyślizgnąć się z rąk mężczyzną. Sam pojazd doznał przy tym dodatkowych uszkodzeń.
O’Brian podziwiała z lubością jak przedstawiciele prawa nurzają się w błocie. A widok był naprawdę przedni i bezcenny dla Verbeny. Pokładała się ona ze śmiechu obserwując zmagania policji z powozem i naturą. Szczególnie ta część kiedy to natura zwyciężała było miłe dla oka obserwatorki.
Jeden z policjantów właśnie poślizgnął się na mokrej trawie u siadł tyłkiem na rozmokniętej ziemi. Inny nie miał tyle szczęścia i wylądował twarzą w błocie.
W tym całym towarzystwie tylko constabl Simpson zachował godność, może dlatego, że stał na drodze i wydawał polecenia.
Ale ileż można oglądać nawet najzabawniejszą komedię?? A Aoife wytrzymała naprawdę długo. Ale jej własny organizm zaczął jej przypominać o upływającym czasie. W brzuchu zaczynało burczeć, a zgrabne cztery litery i uda zaczynały cierpnąć od siedzenia w niewygodnej pozycji.
Jeden i drugi problem można było rozwiązać w jeden sposób. A mianowicie, przejść się trochę. Irlandka doszła do wniosku, że gdzieś tu w pobliżu mogą rosnąć jakieś jagody, a oglądanie przedstawienia znudziło się już jej.

Od kiedy Irlandka opuściła swoją “lożę honorową” wśród krzaków bzu nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. A może to tylko ten las?? Drzewa i krzewy była jakieś takie inne niż zwykle. Mniejsze. Bardziej powykręcane. I było tu też dużo ciszej. Dziwne to wszystko jak na las. Verbena posuwała się zatem bardzo ostrożnie do przodu. Nie chciała również zbytnio oddalić się od drogi. Nie żeby bała się głuszy, ale zawsze to szybciej można wrócić do posiadłości.
W końcu O’Brian znalazła czarne jagodny. Zawsze to lepsze niż nic.
Zaspokoiwszy głód, jeżeli tak można nazwać pochłoniecie kilku garści wyjątkowo kwaśnych jagód, dziewczyna wróciła do obserwowania policji. Można powiedzieć, że szczęście się do niej uśmiechnęło, gdyż stróże prawa właśnie zwijali się.

Margaret Twisleton

Pokojówka odebrała od pani Twisleton tacę z miską i mokre ręczniki. Margaret mogła teraz udać się do swojego pokoju i tam chwileczkę odpocząć. Wcześniej jednak postanowiła sprawdzić co u pani Telley. Zachowanie jej męża było cokolwiek dziwne. Meg była pewna, że gdyby to ona leżała chora, to William na krok nie odstępowałby jej. Ty czasem pan Barry Telly udał się na polowanie z innymi gośćmi. Różne bywają układy w związkach małżeńskich, ale zachowanie głowy tej rodziny w odczuci Verbeny było niewybaczalne. A po za tym Meg czuła się w obowiązku sprawić jak czuje się pani Telley.
Zapukała cicho do drzwi. Wprawdzie nie spodziewała się, że ktoś jej odpowie, ale dobre maniery tego wymagały. Odczekała kilka sekund i nacisnęła na klamkę. Ale ta ani drgnęła. To było bardzo dziwne. Meg spróbowała raz jeszcze, efekt był podobny. Nawet gdyby drzwi były zamknięte na klucz klamka jednak powinna dać się nacisnąć.
Przy drugim kontakcie z misternie rzeźbioną powierzchnią Margaret poczuła drobne, acz nieprzyjemne wyładowanie elektryczne. Ktoś tu chyba stroi sobie głupie żarty.
Meg przypominała sobie skargi guwernantki pod adresem najmłodszych chłopców. Kobieta skarżyła się, że dzieci coś robią z klamką w jej pokoju, co powoduje, że za każdym razem kopie ją prąd, gdy usiłuje otworzyć drzwi. Krótkie śledztwo wykazało, że to nie najmłodsze, ale najstarsze latorośle urządziły sobie zabawę. Ale Etheringonowie nie mili w domu w takim wieku. Tego Margaret była pewna. Nie mniej jednak coś z tymi drzwiami było nie w porządku.

Julia Darlington


Julia zatraciła poczucie czasu. I nie była to bynajmniej sprawka jakiegoś przerażającego demona czy innego złego ducha. Przynajmniej nie w mniemaniu Julia czy innych panien. Mężczyźni mieliby na ten temat inne zadnie. Julia zatraciła poczucie czasu podziwiając kolejne precjoza Aakena. Wybierała, przebierała, podziwiała. Oczywiście było w czym. Nawet James poddał się i dał się ponieść bestii zwanej “marnowaniem pieniędzy na rzeczy ładne choć mało przydatne”. Zupełnie jak prawdziwa dama. Oczami wyobraźni panna Darlington zobaczyła swojego brata jako kobietę. Prawie każda dziewczyna marzy w pewnym wieku by mieć siostrę. Julia też o tym marzyła, ale wiele, wiele lat temu. Później dorosła i przekonała się, że z chłopcami też można się pobawić.
Wprawdzie James w sukni w wizji Julii wyglądał uroczo i z pewnością miałby wielu adoratorów, ale wolała go jako brata.
Dziedziczka uśmiechnęła się do swoich myśli, ale i do brata, który jej uśmiech odwzajemnił. Teraz Julia nie wyobrażała sobie życia bez Jamesa.
Tak sobie gdybając panna Darlington przyglądała się kolejnym cudeńkom. W końcu wybrała coś dla siebie. Przepiękna pozytywkę. Karmazynowe jajko bogato zdobione złotem. Podstawa pozytywki pokryta była miniaturami przedstawiającymi tańczące pary z rożnych epok. Gdy przekręciło się kluczyć Jajko powoli otwierało się i okazywała się mała baletnica z różą w ręku. Obracała się w tak melodii wygrywanej przez urządzenie.



Julia stała oczarowana pięknem pozytywki. Tańcząca baletnica w karmazynowej sukni ze złotymi koronkami i pantofelkami wydawała jej się naprawdę żywa gdy tak tańczyła w takt Jeziora Łabędziego Piotra Czajkowskiego.

- Trzeba być chyba czarodziejem, żeby tchnąć życie w kamień i metal. - Usłyszała za sobą męski głos. Głos, który doskonale znała. Charls Archer. . Panna Darlington nie spodziewałaby się go tutaj zastać.

Sir Roger Attenborough


Gospodyni jakby zbagatelizowała ostrzeżenie Rogera mówiąc coś o niestosownym zachowaniu swojego małżonka. Ale to w końcu tylko ona, lub sam pan Etherington, mogli decydować kto zostanie w ich posiadłości, a kto nie. A zadecydowali, że obaj młodzieńcy pozostaną ich gośćmi. Dziwna sytuacja.

W oczekiwaniu na jakiś posiłek Roger oddał się lekturze gazety codziennej. Nie żeby interesowały go plotki z Bath i okolic, ale chciał sobie jakoś wypełnić czas.

- Obudź się. - Ktoś kopnął go w piętę. Attenborouhg natychmiast zerwał się na równe nogi. Nie było to najlepsze co mógł zrobić. Ba, było to chyba nawet coś najgorszego. Rozespany organizm źle reagował na polecenia mózgu. Z opóźnieniem. A do tego gwałtowne podniesienie się spowodowało odpływ krwi z głowy. W efekcie czego Roger poczuł jak ziemia podnosi się i uderza go w czoło. Gdy ponownie otworzył oczy leżał u stóp...tak, to na pewno były stopy i to bose. Roger uniósł wzrok nieco wyżej i przyjrzał się czarnym nagolennikom zdobionym złotem.
- Długo masz zamiar się tak wylegiwać?? - Ktoś znowu krzyknął na Rogera. I z pewnością był to ten sam osobnik u stóp którego teraz dyplomata klęczał z zawrotami głowy. - Roger!! Rusz się. - Pogonił go ten sam osobnik.
Sir Attenborough trzymając się za głowę dźwignął się z klęczek i znalazł się twarzą w twarz z dziesięciogłowym demonem. Rawan.



Tej postaci jego awatra dawno nie używał.
Gdzieś w oddali ktoś wygrywał jakąś melodię. Roger je znał. Wielokrotnie słyszał je podczas swojego pobytu w Indiach.
- Idziemy Rogerze. - Rawan machnął rękoma na swojego podopiecznego.
- Ale gdzie?? - Dyplomata rzucił bez zastanowienia.
- Tam. - Pięć olbrzymich ramion wskazało mu budowlę wśród zieleni.



“Khajuraho” Pomyślał Anglik. Znał tę świątynię. Był tam. Podziwiał płaskorzeźby ją zdobiące. Płaskorzeźby, które większość jego krajan uznałaby za nieprzyzwoite, wręcz wulgarne. Tymczasem sama budowla, wykonana z piaskowca, była doskonałym przykładem kunsztu budowniczych z Indii. Godna podziwu. Monumentalna. Wspaniała.

Rawana i Roger ruszyli przed siebie. Budowla nie mogła być zbytnio oddalona od nich. Tak przynajmniej wnioskował Roger na podstawie tego co widział i odgłosów, które do niego dochodziły. W samej świątyni odbywał się prawdopodobnie jakiś festiwal.
Ale Roger szedł i szedł za Dziesiecioręki a to co widział przed sobą wcale się nie przybliżało.
Pola uprawne ustąpiły miejsca dżungli. Roger poczuł się nieswojo.
- Roger, idziemy. - Dziesięciolicy strofował go dalej.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 08-03-2012 o 18:46.
Efcia jest offline