Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2012, 09:15   #101
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Śniadanko:

Arabella przechodząc przez salę u boku Zebedeusza, skinęła na powitanie głową Thomasowi, po czym skupiła swą uwagę na mężczyznach siedzących przy stole, do którego zaprowadził ją jej towarzysz. Ich również przywitała skinięciem głowy i lekkim uśmiechem, po czym usiadła tak by miejsce obok niej mógł zająć żak dzięki czemu miała możliwość przy jego pomocy kontaktować się z pozostałymi czymś więcej niż prostymi gestami. Czekała cierpliwie aż zostanie przedstawiona, spoglądając wyczekująco na Zebedeusza.
Detlef, jak to nakazywał dobry obyczaj, wstał i skłonił się lekko, gdy Arabella podeszła do stołu. Słowem nie skomentował przybycia dziewczyny, podobnie jak wcześniej nie powiedział nic na temat losu Melissandry i związku dziewczyny z tymże losem. Nie miał zamiaru wchodzić w kompetencje Zebedeusza, ani też psuć dziewczynie efektownego wejścia.
Zebedeusz zszedł razem z dziewczyną, lecz gdy zauważył Detlefa skinął do niego głową. Możliwe, że z szacunku a może ze zwykłej wdzięczności, bo bądź co bądź wysłuchał go. Gdy dotarli do stolika Zebedeusz, trzymając delikatnie za dłoń dziewczynę, odsunął jej krzesło i poczekał aż usiądzie by samemu zająć miejsce koło niej.
- Panowie to jest Arabell - zamilkł aby reszta mogła się przedstawić. Nie zamierzał im teraz tłumaczyć, że Arabell jest niemową.
Gdy już zebrali się wszyscy, a karczmarz podał śniadanie i oddalił się Zebedeusz spoważniał, mając pewność że nikt ich nie podsłucha, rzekł:
- Melissandra nie żyje. Była kultystką a teraz jest sześć stóp pod ziemią - jego głos był zimny, bez uczuć. Zupełnie inny niż przy rozmowie ze szlachcicem. Pełen gniewu i chłodu. :
- Co do Pani - wskazał dziewczynę - została ona nam przydzielona do pomocy przez Herr Konrada. Co się tyczy naszej zguby to nie ma jej, tam gdzie być powinna. Byłem i się rozczarowałem.
Zamilkł. Liczył bowiem na jakieś konstruktywne uwagi.
- O kurwa - wymknęła się konstruktywna uwaga stojącemu z miską parującej owsianki Knutowi. Chwilę tak postał, po czym zamknął otwartą gębę, dosiadł się i powiedział grzecznie:
- Witajcie, pani. Knut jestem. Ze Stirlandu.
Nowa nie odpowiadała, co było bardzo niegrzeczne. Żołnierz więc zwrócił się do drużyny:
- Melissadra? Sigmarze uchowaj! Tak coś żem czuł w kościach, że dziwna była - pokręcił głową - A nas wczoraj niezniszczalne demony napadły. I łowca czarownic nas zdybał i o herezje posądzał, ale go przegadałem. Potem tośmy w karczmie się pochlali i potańcowali. I tyle.
Nachylił się po dzbanek, by nalać sobie wody i cicho powiedział.
- Karczmarz ma dwa szelągi na rzemyku.
Arabella co prawda nie odpowiedziała jednak skinęła głową mężczyźnie i z uwagą jego słów wysłuchała. Zdziwiła się nieco, że im się udało z rąk łowcy wyrwać nie zaliczywszy przy tym bolesnego przesłuchania. Widać umiejętności Knuta we władaniu językiem musiały pokonać ochotę Ludwika do ozdobienia placu jak największą ilością wisielców. Szczerze mu tego zazdrościła... Informację o znaku rozpoznawczym przywitała ze spokojem. Wszak Konrad powiedział, że podejrzewa Thomasa, a ona wierzyła kupcowi. Czekała cierpliwie na reakcję pozostałych, uważnie obserwując ich twarze i tylko lekko się uśmiechając.
- To może o nim dobrze świadczyć - odpowiedział cicho Detlef. - Są gorsze rzeczy, niż srebro. Niektóre potwory ponoć nie tolerują tego metalu.
- Taa. A Konrad powiedział, że szelągi - symbol kultu. Ale od kiedy niziołki chaosowi służą? Konrad się mylił? - spytał Knut.
- Konrad może prawdę mówić, ale też może się mylić albo i łgać, bo od tej ostatniej przywary nikt nie jest wolny - stwierdził Detlef. - Na tym pięknym świecie nikomu nie można wierzyć na piękne oczy. - W tym momencie mówiący nie patrzył ani na Zebedeusza, ani na Arabellę, chociaż między innymi to ich miał na myśli. - Zdobędziemy skrzynię, a potem się zobaczy, komu ją damy - czy Konradowi... - Przerwał, widząc nadchodzącego kolejnego członka ich grupy.
W tym momencie do stolika podszedł Albert. Z uśmiechem na ustach odsunął sobie krzesełko i popatrzył na kompanię. Podniósł brwi i zmierzył wzrokiem nowo przybyłą. Popatrzył na Arabell, na Zebiego i rozłożył ręce.
- A gdzie nasza droga szlachcianka? - zapytał nie będąc niczego świadomy - Widzę, że dość szybko znajdujesz nowe kobiety. Jedna ci nie wystarcza? Czy wiesz, że masz równie piękną konkurentkę?. - zwrócił się do Arabelli.
Cyrkówka ograniczyła się do przeczącego ruchu głową i ułożenia swych ust w powitalny uśmiech. Jednak jej wzrok dość szybko opuścił nowo przybyłego by skupić się na Zebedeuszu. Delikatnie dotknęła jego dłoni by dodać mu otuchy w tym trudnym zadaniu jakim dla niego była konieczność poinformowania kolejnego członka drużyny o śmierci szlachcianki. Niepokoił ją ton jego głosu gdy oznajmiał tą wiadomość wcześniej. Był nieco zbyt znajomy jak na jej gust.

Zebedeusz spojrzał spokojnie ma Alberta i rzekł, a w jego głosie było można wyczuć lekką ironię:
- Mel nie żyje, jak już wspomniałem, a co znajdywania nowych kobiet, to jest tak że jedni mają dar -wzruszył ramionami - a inni nie - uśmiechnął się do niego, patrząc mu prosto w oczy.
Zebedeusz spokojnie patrzył na Alberta, ale potem wzrok skierował na Arabell, i uśmiechnął się również do niej, ale ciepło i z “wdzięcznością”.
Miał nadzieję że Albert nie zacznie dochodzić do rękoczynów, bowiem nie miał nastroju na walkę. Nie dziś, nie w tym stanie. Był zbyt zmęczony psychicznie, a przede wszystkim zły i wściekły, a te uczucia nie są dobrymi doradcami.
Dodał szybko jednak, by nie stawiać Arabell w niezręcznej sytuacji:
- Ta dama została nam przysłana przez Konrada by służyć nam pomocą i radą, więc mylnie ją oceniłeś drogi Albercie - tym razem uśmiech był przyjacielski.
Ot i nagle ujawnił się całkiem nowy Zeb-bawidamek i podrywacz, pomyślał Detlef. Zadziwiająco obojętny na los swej ukochanej, a może tylko kochanki.
Jego poziom zaufania do Zeba nieco się obniżył. Ponownie zresztą.
Dziewczyna podziękowała towarzyszowi uśmiechem, po czym cofnęła dłoń by nie prowokować dalszych insynuacji pod ich kierunkiem. Były one bowiem obrazą zarówno dla niej i i Zebedeusza. O ile jednak ona była przyzwyczajona do różnego traktowania i wysłuchiwania różnych opinii na swój temat, to jednak chciała oszczędzić tego żakowi. Szczególnie teraz.
Upiła mały łyk wina, a następnie ponownie skupiła się na słuchaniu. Słowa Zebedeusza co prawda postawiły ją w korzystnym świetle, za co była mu wdzięczna, to jednak nieco mijały się z prawdą.
- Nie żyje? - Albertowi mina zrzedła. Popatrzył w bok dostrzegając jaką gafę popełnił. Po chwili odezwał się jednak.
- Albert. Albert Lynre, największy obieżyświat jakiego zna ta i nie tylko ta ziemia. - przedstawił się nowej kompance podając rękę ta jak witają się mężczyźni.
Podała mu dłoń i skinęła głową na powitanie.
Albert po geście przywitania po prostu usiadł. Popatrzył chwilę na swoje dłonie, które trzymał na kolanach i bawił się nimi układając je w różne gesty i sztuczki, jakie poznał podczas podróży.
Nie lubił Melisandry, widział nieraz w jej oczach dziwny płomień. Nie podobało mi się to. Jej wzrok był czasem wręcz wrogi jak dla niego. Na przykład po potyczce w świątyni. Nie dała mu się opatrzyć i choć jej usta odmówiły dość grzecznie, to oczy puściły wiązankę przekleństw. Nie życzył jej bynajmniej złego losu,

Zebedeusz uznał temat za zakończony, więc już nic się nie odzywał. Nie czuł potrzeby drążenia tego tematu, tym bardziej że nie miał ochoty na wyjaśnienia i kolejne opowiadanie. Przeszłość to przeszłość, a Zebedeusz nie chciał do niej wracać.

- Nie dziwi was, że łowca czarownic w ogóle nie przejął się, jak opowiadaliśmy o demonach?

- Wszak on od tego jest, by czarownice łowić, a nie za demonami się uganiać. - Detlef uprzejmie zwrócił mu uwagę na błąd w rozumowaniu. - Wszak sam dobrze wiesz, że łatwiej jest człeka upolować, niż demona. Większość ludzi, w przeciwieństwie do tego ostatniego, nawet nie spojrzy krzywo na łowcę, a co dopiero o czynnie mu się przeciwstawić.
Szłomnik podrapał się po głowie.

- Łowca winien być człowiekiem twardym, ale sprawiedliwym i na chaos ciętym jak chart na zająca. A nie karbowym, co tylko na oraczy z batem się zasadza, z krzywdy słabszych mając przyjemność. Mi on śmierdzi jak gnój na bucie.

- Z tego co mi wiadomo Knucie, to ten tutejszy wiesza zbirów... ot tak żeby kogoś powiesić, żeby sprawiał wrażenie skutecznego... i chyba żeby o nim gadano. - Albert szeptał. Rozglądnął się po oberży wcześniej czy aby jakieś ciekawskie uszy nie przylepiły się do jego słów.
- Wszyscy pogłupieli - podsumował Szłomnik.
- Gadałem z karczmarzem o jego amulecie, to po prostu jakiś lokalny symbol szczęścia, nic więcej...
*Gdyby to był tylko lokalny symbol szczęścia wtedy ludzie nosiliby go otwarcie, a nie widziałam by ktoś zdradził się z jego posiadaniem w ciągu tych dni, które spędziłam w wiosce.*
Arabella, która w trakcie powitań i wcześniejszych rozmów zdążyła wyjąć papier i rysik, postanowiła wreszcie wziąć udział w rozmowie. Kartka z jej opinią znalazła się między Detlefem, a Zebedeuszem by któryś z nich mógł użyczyć jej swego głosu.

Zebedeusz pokręcił głową że, też nie widział nikogo z owym symbolem, kto by go jawnie pokazywał.

- Hm... wiecie, popytać mogę. Co jak co ale na amuletach i innych dziwnych lokalnych plotkach, przesądach i świętach się znam. Poniocham co gdzie i jak. - zadeklarował Albert.

Arabella przez chwilę myślała nad pytaniem Knuta, a jako że nikt nie kwapił się by na nie odpowiedzieć jako pierwszy, pospiesznie skreśliła kilka słów na papierze i przesunęła kartkę tak by umiejący czytać mogli przekazać reszcie jej propozycję.

* Pan Detlef, Zebedeusz i ja zostaliśmy zaproszeni na obiad, na którym co znaczniejsi mieszkańcy wioski winni się pokazać. Przy odrobinie szczęścia może uda się czegoś od nich dowiedzieć. Nasz krasnoludzki przyjaciel mógłby spróbować tego samego odwiedzając swego ziomka, który mieszka niedaleko stąd i czasem zagląda do karczmy. Pozostaje jeszcze zbadanie miejsca w którym była skrzynia oraz odwiedzenie świątyni czym mogliby się zająć panowie Knut i Albert. O ile, oczywiście, nie mają nic przeciwko.*

- W miejscu gdzie była skrzynia znalazłem wbita tabliczkę, z kometą z dwoma ogonami - zaczął żak

Zebedeusz pokręcił głową, jakby zaczął myśleć ,lecz machnął ręką:

- Może rzeczywiście, rozdzielmy się tak jak proponuje Arabella. A pod wieczór znów się spotkamy i zobaczymy, co kto się dowiedział.
- Poza tym, po obiedzie zamierzam przejść się do naszego drogiego inkwizytora.. porozmawiać
- uśmiechnął się

- Ja wybadam inkwizytora - rzekł Knut z zawadiackim uśmiechem - My się już znamy. Na resztę planów mówię dobra.

- Hm... ja pójdę więc na egzekucję. Dowiem się co nieco o naszym lokalnym łowcy. - rzekł Albert
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline