Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2012, 16:22   #102
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
*** Knut***


Szłomnik dziarsko wyszedł z karczmy. Nie dla niego były poranne pogaduchy. Dowiedział się tylko tego co było mu potrzebne i ruszył. Trzeba było działać, a piękna jesienna pogoda tylko temu sprzyjała. Poszedł za palisadę, na miejsce gdzie wczoraj nastąpił atak demonów. Po chwili tam był, mijając wcześniej spalony dom, nie znajdujący się daleko od jego ścieżki. Jak i dom łowcy, w którym byli wczoraj ‘goszczeni’, a który później miał zamiar ponownie odwiedzić.

Bez żadnego problemu odnalazł miejsce napadu. Dokładnie wszystko tam przejrzał. Najpierw zwrócił uwagę na ślady, by ich później nie zadeptać. Nie znał się bardzo na tropieniu, ale umiejętności jakie posiadał i jego spostrzegawcze oko, były wystarczające by stwierdzić, że poza śladami końskich kopyt i butów, nie było żadnych innych. Żadnych, które mogłyby pasować do zwierzęcej postury dwóch z demonów. Nic, co mogłoby wskazywać na ich wczorajszą obecność w tym miejscu. Również nic nie wskazywało, by ktoś opuszczał to miejsce wczoraj, w innym kierunku niż wioska. Czyżby demony rzeczywiście się rozpłynęły w powietrzu?

Gdy skończył ze śladami, przeszukał dokładnie teren pod innym kątem. Poza paroma śladami krwi nic, zupełnie nic. Niewielka, krwista plama była tylko w jednym miejscu, dokładnie tam, gdzie wczoraj leżał ranny człowiek. Podejrzanych przedmiotów, żadnych nie znalazł, jak i śladów po jakimś rytuale, czy miejsca gdzie mógł zostać przyzwany demon. Knut nie wiedział dokładnie jakby to mogło wyglądać, ale i tak nie było nic podejrzanego. Ani tu, ani w najbliższej okolicy. Nic, kompletnie nic, żadnych śladów mrocznych pomiotów, jakby kompletnie ich tu nie było.

***

Właśnie się zbierał w kierunku kolejnego przystanku zaplanowanego na dzisiejszy dzień, gdy zauważył że ktoś idzie, ku niemu. Gdy mężczyzna się zbliżył, rozpoznał twarz wczorajszego poszkodowanego. Mężczyzna zbliżał się przytrzymując się za bok. Gdy podszedł do Knuta, przywitał go.

- To Ty?! To tyś mnie wczoraj ratował! Tak? Poznaję Cię panie!...Po stokroć dzięki, gdyby nie Wy, to bym tu wciąż pewnie leżał…ino już bym nie dychał pewnie! – rzekł wyraźnie rozradowany tym spotkaniem mężczyzna, chociaż z pewną dozą bólu w głosie.
[i]- Ło kurcze … wybacz, nie przestawiłem się! Martin, Martin Hilpert…łowca nagród…poszukiwacz skarbów…poszukiwacz przygód[i] – mówił wyraźnie podekscytowany tym co robi.

Przed Knutem stał młody, nad wyraz gadający, wiele wyolbrzymiający młokos. Szłomnik próbował go od razu spławić, jednakże nie było to łatwe zadanie. Czasami łatwiej walczyć z demonami, niż uzyskać chwilę spokoju. Martin, zaczął mu opowiadać o wczorajszej sytuacji. Knut chcąc, nie chcąc, dowiedział się, że młodzian nim został napadnięty, ‘zwiedzał’ okolicę i odnalazł pewną skrytkę. Była przed nią wbitą tabliczka. Cały opis, przedstawiony przez Martina, zgadzał się z tym co mówił Zebedeusz, więc Szłomnik od razu skojarzył, że to miejsce do którego i on się teraz wybierał. Miejsce, w którym miała być schowana ich, czy też bardziej Konrada, skrzynia. Hilpert opisał więc, że coś tam było ważnego i cennego, ale już nie ma. Z pewnością był tam przed nim i łowca, który zostawił ową, wspomnianą tabliczkę.

Nim się rozstali Hilpert opowiedział jeszcze o demonach. Twierdził, że pojawiły się one nagle i znikąd w momencie, kiedy właśnie wracał z kryjówki. Chłopak jest niemalże przekonany, że ktoś bardzo chce to, co było w tej skrytce. Nie ma tego i pewnie przy pomocy demonów próbuje zdobyć. Czy jest to tylko wymysł dość bogatej wyobraźni poszukiwacza skarbów, czy prawda, to już zadanie dla Szłomnika, by to osądzić.

***

W końcu Knut na własne oczy przekonał się o tym, o czym opowiadali Zebedeusz i Martin. Pusta skrytka, przed nią tabliczka, a w środku wszystko dokładnie wyczyszczone. Zero śladów. Nic. Pustka. Wszystko dokładnie przejrzane. Chociaż…w pewnym miejscu, w pobliżu skrytki, znalazł ślady po walce. Postrzępione, zakrwawione kawałki ubrania i w paru miejscach ślady krwi. To jest coś czego pozostali mogli nie zauważyć po ciemku. Spostrzegawcze oko Knuta, w słoneczny dzień, jednak bez problemów takie szczegóły wyłapało.

***

Teraz postanowił złożyć wizytę łowcy. Przygotowany, ‘przystrojony’, stanął przed jego drzwiami. Parę razy, solidnie w nie walnął. Poskutkowało.
- Co jest w pytę nietoperza?! – usłyszał nerwowy, krzyk gdy drzwi się otwierały
- Będziemy demony bić! – odpowiedział dziarsko, jednak po momencie zorientował się, że głos który przed chwilą usłyszał nie należał do tego, który wrzeszczał na nich wczoraj. Podniósł wzrok i rzeczywiście nie był to łowca, tylko jego pomocnik.
Całą jego infiltracja i zaplanowana rozmowa padła w gruzach.
- Eee, gdzie łowca? Ja do niego. – wydukał lekko zaskoczony sytuacją
- Łowcy nie ma i dziś nieuchwytny na rozmowy. Przyjdź wieczorem na egzekucję. Po niej może z nim Ci się uda rozmówić. Do tego czasu zajęty jest. – usłyszał od pomocnika. Choć Knut próbował, niewiele się od niego dowiedział. Tamten stwierdził, że bez łowcy nie może nic powiedzieć. Drążąc jednak nieco temat o egzekucji, dowiedział się tylko tyle, że powieszony podniósł rękę, uzbrojoną rękę na jednego z nich. Walczył i zranił poważnie pomocnika łowcy. I to jest kara za to. Kara, która ma być jak zwykle także nauczką dla innych. Pomocnik wyraźnie to podkreślił, zwracając uwagę na sytuację, jaka była wczoraj. Po krótkiej rozmowie Knut odwrócił się i odszedł. Zauważył jednego z towarzyszy.


***Albert***

Chwilę po Knucie z ‘Wesołego Kubła’ wyszedł Albert. Miał zamiar zdobyć informacje na swój sposób. I choć o wyraźnych ciemnych typków, paserów, czy nawet o większy targ było ciężko w stuosobowej wiosce, to z pewnością zdolności Alberta, nie stawiały go na przegranej pozycji w poszukiwaniu informacji.

Lynre miał czas, by przejść całą wieś w jedną stronę i drugą. Co w gruncie rzeczy wielkiego problemu i wysiłku nie stanowiło. Widział z bliska spalony dom. Obejrzał go z zewnątrz, nie zagłębiając się na razie do środka. Nie mógł być pewien, czy jest obserwowany w tym momencie, czy nie, więc wolał się nie wychylać. Rozpoznał jednak, że dom dopiero co spłonął, najdalej parę dni wstecz.

***

O rozmówki i plotki nie było ciężko. W końcu Albert to Albert, żadne plotki nie przejdą obok niego.

- Łowca, a no przybył niedawno i porządku strzeże. Od niedawna jest, a już dwóch wisi. Plugawi kultyści. Tfu! A i trzeci dziś zawiśnie! Trzeba przyjść oglądać dziada. Jak zawiśnie. Przyjdziesz? Trzeba przyjść! – usłyszał od jednego

- A ten co uwiśnie, to ponoć łapy jak żaba ma. Mutant! Chyba pierwszy tutaj u nas! – gadał jaki inny
- A co Ty za pierdoły ośle gadasz?! Ty masz łapy i ryj jak żaba. Tamten przecie, czworo oczu ma! Wstrętna paskuda- poprawił go drugi

- Ten łowca, to trzeba uważać. Groźnie spoziera cały czas. U takiego łatwo kultystą zostać. Skąd tu w takiej wiosce kultysty? A on już tu dwóch znalazł. Niemożliwe!- zasłyszał w innej części wioski

- Tu ponoć w okolicy skarb zakopany! Wielki mag kolegium światła go zakopał. A wcześniej to on rozpalił ognisko, rytuał zrobił na tej tam, naszej wieży. I on wtedy chodzące trupy pokonał. I Morra kazał czcić. To my tu czcimy i nawet świątynie mamy. W takiej wiosce naszej małej. Piękna świątynia! – usłyszał od jakiegoś chłopa, gdy zmienił temat plotek, po czym drugi stojący przy nim dodał.
- No, a teraz nasz jej Latarnik Nargond strzeże. Ino nie świątyni, tam kapłan, wieży. I on zapali jak co ogień, bo pochodnie ma. I wtedy odegna wszystko co złe. Dlatego nie ma nic tu nic złe u nas.

A gdy pytał o karczmarza:

- On to taki przyjazny, wesoły , gadatliwy. Prawdziwy niziołek. Prowadzi tą karczmę. Co by tu było gdyby nie on. Cały dzień smutek. A tak? A tak se wieczorem na piwko i fajnie. – powiedział jeden
- A nie dość, że taki przyjazny. To i prawdziwy wyznawca Morra! Takiego drugiego, jak on, to prawie nie ma. On prawie jak kapłan. Wierny wyznawca. Wzór. A Ty Morra czcisz? – dodał drugi

I tak dalej i tak dalej. Chyba tylko Albert, opierając się na swym doświadczeniu, był w stanie stwierdzić, co mu się przyda, a co nie. Co ma jakiś sens, a co w ogóle. W końcu cały czas polega na tych wszystkich plotkach i do tej pory, jak widać źle na tym nie wyszedł.

***

Chodząc tak po wsi zawitał też w okolice świątyni. W gruncie rzeczy była bardzo niewielka i skromna. Aż dziw, że mieszkańcy byli z niej aż tak dumni. Nie widział by, był ktoś w środku. Prawdopodobnie żył tu jeden kapłan, ale i jego teraz nie w swoim przybytku. Możliwe, że był on na pobliskim cmentarzu.

Ciężko, bardzo ciężko spotkać tu było kogoś, kto wyglądałby na typowego złego typa. W końcu jednak dostrzegł kogoś ze znajomym rzemykiem na szyi. Czym prędzej podszedł do niego i wyciszonym, szemranym tonem zagadał.
- Witam. Jestem nietutejszy i mam pewną sprawę do kogoś, kto zna się na wycenie. Mianowicie znalazłem gdzieś niedaleko taki wisiorek... Bardzo charakterystyczny, może znasz kogoś, kto zbiera takie rzeczy?
Człek spojrzał na niego spode łba. Chwycił wisiorek i dokładnie obejrzał z każdej strony. Po czym rzucił nim zdenerwowany w Alberta.
- Co Ty kurna mi tu wciskasz?! Kto zbiera dwie srebrne monety na wisiorku?! Wiesz kto? Każdy, kto chce mieć dwa srebrniku na wisiorku! Co w nim jest charakterystycznego, bo nie widzę nic a nic. Idźże już naciągaczu! Wycena? Dwa srebrniki ośle! Mnie tu w beczkę nie nabijesz złodzieju! Wypieprzaj stąd!

I tym oto akcentem skończyły się poszukiwania przez Alberta ciemnych typków. Tamten zachował się niezwykle dziwnie i podejrzanie, więc Lynre odwrócił się jedynie na pięcie. Lepiej nie zadzierać samemu z miejscowymi, szczególnie jeśli mają jakąś zorganizowaną grupę. Spostrzegł w oddali Knuta.


***Knut i Albert***

Gdy tylko się ujrzeli, podeszli do siebie. Dowiedzieli się co nieco i postanowili przekazać sobie wiadomości, którą zdobyli. Zaczęli się zastanawiać co dalej.


***Arabella, Detlef, Zebedeusz***

Jako ostatnie z karczmy wyszły osoby zaproszone na obiad. W końcu mieli jeszcze do niego trochę czasu. Spędzili go więc na lekkim odpoczynku, ‘rozmowach’ i zajęciach własnych. Przed wyjściem trzeba było się solidnie umyć, oprzyrządzić i w miarę możliwości przystroić. Głównie tyczyło się to Zebedeusza, którego wygląd wciąż, bądź co bądź, przypominał o ciężkiej ostatniej nocy. W tym momencie, łagodnie mówiąc, wyglądał niewyjściowo.

Gdy nadeszła godzina obiadu, udali się na niego wspólnie. Arabella zaprowadziła ich do Grety. Rozsiedli się wygodnie. Jako goście w wiosce, siedli koło siebie, na centralnych miejscach. Siedli tak, by każdy mógł się z nimi poznać, tak samo jak i oni mogliby poznać mieszkańców wioski. Między Zebedeuszem, a Detlefem usadowiła się Arabella. Naprzeciwko nich, gospodyni Greta, a obok niej stało jeszcze wolne, w tym momencie, krzesło. Przy stole siedziało wiele osób, a on sam był pięknie przystrojony. Greta bardzo się postarała przygotowując ucztę dla swego brata. Na stole wylądowały same przednie dania i popitka w postaci tutejszego, wyśmienitego wina. Jedynie co, to świeżo upieczonego absolwenta a zarazem i osoby, dla której organizowane było to przyjęcie, brakowało. Zaczęli jednak bez niego.

Przy stole zasiedli, poza gospodynią, poznani już przez nich wcześniej, karczmarz – Thomas oraz łowca Ludwig. I wielu nie poznanych przez nich do tej pory. Poza ‘zwykłymi’ mieszkańcami, poznali jeszcze tutejszego kapłana świątyni Morra - Hendrika Milde oraz opiekuna pobliskiej wieży – krasnoluda Nargonda, nieraz zwanego przez pozostałych Latarnikiem.

Głównym tematem rozmów, był oczywiście jutrzejszy przyjazd elektorki. Sposób przystrojenia miasta, podarek jakim miało być słynne, tutejsze wino. Mówiono także o wieczornej egzekucji, choć łowca nie zdradzał nic w związku z nią. Pewne było jednak, że wszyscy na niej się zjawią. Zaproponowano to również i bohaterom.

Greta opowiedziała nieco więcej, trójce przyjezdnych, o sobie. Była miejscowym cyrulikiem, jedynym w okolicy. Dzięki temu mogła wieść dość dostatnie życie i pozwolić sobie chociażby na zorganizowanie takiego przyjęcia. Dodatkowo pomaga przy wyrobie wina. Obecnie jest bardzo zaangażowana w przygotowanie Heisenburga na przyjazd elektorki. Jedyną rodziną jaka jej pozostała, był brat-bliźniak.

Krasnolud Nargond, był znowu najstarszym mieszkańcem tej wioski. Zamieszkuje pobliską wierzę, jednak często też przebywa wśród mieszkańców. Za młodu służył jako żołnierz w armii krasnoludzkiej. Obecnie osiadł już tutaj, składając obietnicę, że będzie strzegł pobliską wieżę. Można bez problemu zauważyć, że ze względu na swój wiek, posiadaną wiedzę, czy zdolności cieszy się w okolicy ogromnym szacunkiem.

Atmosfera była przyjazna, wszyscy byli ciekawi nowych przybyszów. Oni też mogli dowiedzieć się co nieco o wiosce, a także zaspokoić swoją ciekawość na temat różnych interesujących ich rzeczy. Przy stole siedzieli prawdopodobnie wszyscy, mający jakieś znaczenie w wiosce. Wystarczyło tylko ubrać pytania w odpowiednie słowa i je zadać.

***

W końcu na przyjęciu zjawił się i główny gość. Wszedł, witając wszystkich, po czym przeprosił.
-Wybaczcie! Byłbym wcześniej, ale tacy jedni nie chcieli, żebym się z nimi zabrał. Ale może dobrze, bo jacyś szaleni byli!

Usiadł i wtedy dokładnie, przed jego oczyma znaleźli się Detlef z Zebedeuszem. Owi wspomniani przed momentem wariaci, których niedawno w przydrożnej karczmie, prosił o podwiezienie do Heisenburga.
 
AJT jest offline