Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2012, 12:49   #38
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jakim... cudem się tu znalazł?
Czy przypadkiem, chwilę temu nie był w Anglii ?
Dżungla.
Gorąca, pełna życia, wilgotna, znajoma. Nie znał tego miejsca, ale ogólnie wiedział gdzie jest. Deszczowe lasy Indii.


Zielone piekło.
Dziesięciogłowy gigant poruszał się jak duch niemalże, nie zostawiając na swej drodze ni ułamanej gałązki, o drzewach nie wspominając. Roger zaś z trudem przedzierał się przez plątaninę pnączy i zarośli.
Spocił się. Powoli pozbywał kolejnych części stroju, marynarki, kamizelki, krawata. Koszula lepiła się od potu, a on sam przeklinał pod nosem króla rakszas, który już zdołał zniknąć mu z pola widzenia.
Wędrując przez to miejsce, próbował pozbierać myśli.
Jak się tu znalazł? Jakim cudem?
Khajuraho. Dom. Szereg świątyń, wśród nich ta właściwa. Ta jedyna. Jego świątynia. Jego szkoła.
Jego mistrz, uczniowie.
Jego odrodzenie.
Indie wyryły w sercu Anglika niezatarty ślad. Stały się jego domem. Wiele razy Roger zastanawiał się czy dobrze uczynił powracając do Anglii. Może trzeba było zostać tam z Aishą? Może warto było odbudować to co upadło? Może za łatwo się wtedy poddał?
Khajuraho... było ledwie widoczne pomiędzy drzewami. Awatar już całkiem zniknął z pola widzenia.
Roger był sam w środku dżungli.
Sam?
Pomruk, gardłowy, mrukliwy.


Ptaki ucichły przestraszone. Jazgot wypełniający dżunglę znikł w jednej chwili.
Roger czując strach zaciskający swe zimne palce na jego gardle. Rozejrzał się dookoła.

Tygrys! Tygrys! Jasno płoniesz
W nocnych lasów ciemnej toni,
Nieśmiertelne jakież oko
Twą symetrię mogło począć?

W jakiej głębi, nieb przeźroczu
Płonął ogień twoich oczu?
Jakich skrzydeł się nie lękał?
Jaka ogień skradła ręka?

Tygrys.
Był w pobliżu. Polował. Tak jak wtedy. Duża pręgowana bestia, powinna być łatwa do wypatrzenia w poszyciu dżungli. Nie była.
Tygrysy wtapiają się idealnie w otoczenie. Podchodząc powoli. Osaczają.
Roger nerwowo zajrzał za siebie niemal oczekując, że zobaczy wpatrzone w siebie ślepia i kły niosące śmierć.

Jaką siłą i sposobem
Twego serca zwarto obieg,
Aby w piersi bić poczęło?
Jakich strasznych rąk to dzieło?

Jaki łańcuch? Jakie młoty
Twego mózgu kuły sploty?
Jaki kowal, w jakiej kuźni
Śmiał nań cęgów zewrzeć uścisk?

Był w okolicy, czaił się, obserwował. Tak jak przed laty. Ścigał go i w dzień i w nocy. Zawsze tuż za nim, zawsze gotów zaatakować. Bawił się z ofiarą. Mścił się.
Tygrys. Bestia z piekła rodem. Prześladowała go w dzień i w noc. Musiał być czujnym zawsze czujnym. Musiał szybko nauczyć, się jak rozpoznawać znaki, by przeżyć. Dzień, dwa, trzy... Nie pamiętał ile czasu zajęło mu błąkanie się po dżungli. Pamiętał za to pragnienie, głód, dojmujący ból przetrąconego obojczyka i prowizorycznej rany. I strach. Wierny towarzysz nocy i dni.
Broń!
Potrzebował broni. Ale jak na złość nie miał przy sobie żadnej. Ani dubeltówki, ani rewolweru, ani nawet szpady.
Ułamał gałąź, choć zakrawało to na kpinę. Po czyż kawałkiem kijka można było się bronić, przed leśnym zabójcą? Nasłuchiwał przerażony i z bijącym sercem. Każdy szelest, mógł być jego krokiem. Każdy cień mógł z skrywać w jego sylwetkę. Jego. Diabła w kociej skórze.



Gdy się gwiazdy skier pozbyły,
Łzami Niebo napoiły,
Czy uśmiechnął się do siebie?
Jak Baranka stworzył ciebie?

Tygrys! Tygrys! Jasno płoniesz
W nocnych lasów ciemnej toni,
Nieśmiertelne jakież oko
Twą symetrię śmiało począć?

Bo czyż tą bestię, tego stwora który polował na niego w Indiach, można było porównać ze zwykłym tygrysem. Dzień i noc, czaił się. Dzień i noc wędrował, dzień i noc polował nie dając czasu na sen, nie pozwalając na odpoczynek. Mógł dopaść od razu, gdyby chciał. Bo jakież szanse, miał przerażony i ranny człowiek w dzikiej dżungli? Jakież szanse miał biały człowiek z cywilizowanej Anglii w zielonym piekle, w jego królestwie.
Szelest.
Czy to bestia? Wydawało mu się, że mignął mu przed oczami.
Stary odwieczny druh z Indii.


Stary odwieczny wróg. Zagrożenie.
Czy to był on?
Roger nie był do końca pewien. Mogło mu się wydawać. Mogło to być złudzenie. Gra światłocienia.
Niełatwo bowiem wypatrzeć tygrysa. Sam wiedział to najlepiej. Polującą bestię najłatwiej zobaczyć, gdy się rzuca na ciebie. A i to bywa rzadkością.
Tygrysy atakują od tyłu.
Trzeba mieć oczy dookoła głowy. I zawsze być czujnym. One mają respekt przed człowiekiem. Jego bestia miała.
Trzeba być czujnym. Zawsze czujnym. I iść do przodu. Iść do Khajuraho. Iść do domu.
Krok za krokiem. Ruszył do przodu biegiem. Nie za szybko jednak. Panika jest wrogiem, panika dezorientuje. Strach jest sojusznikiem, ale tylko ujęty w karby woli.
Biec, ale nie dać dopaść. Mieć oczy ze wszystkich. Czujność i strach ujęty w karby opanowania.
Khajuraho... coraz bliżej.
Starożytne budowle świątyni uspokoiły nieco Rogera, gdy dotarł do brzegu lasu.


Zapomniany przez wielu kompleks świątyń. Nie wszystkie zostały odnalezione przez Imperium Brytyjskie. Jedną z nich, ukrytą przed wścibskimi oczami, szlachcic przez pewien czas uważał za... dom. W jednej ze świątyń, nie był znany jak sir Attenborough. I tam zamierzał się udać, pewien że tam spotka Rawanę.


w poście użyto wiersza "Tygrys" William Blake'a w przekładzie Macieja Frońskiego
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-03-2012 o 16:11. Powód: poprawki
abishai jest offline