| Druga doba podróży Pierwsze spotkanie z wątpliwymi urokami dzikiej przyrody nie wyszło podróżnikom na zdrowie. Wszyscy z trudem powstrzymywali się od drapania, a Etromowi szybko przestało być do śmiechu, gdy po kilku minutach od wyjścia z wody Saelim zwalił się jak kłoda na ziemię. Chłopak był nieprzytomny i miał wyraźne problemy z oddychaniem. Zresztą zawroty głowy i torsje targające Zaraźnikiem i Korennem były również mało zabawne. Na szczęście mieli Eillif i jej zapas ziół. Okłady niewiele dały, a zaparzenie ich wydawało się trwać wieki... ale w końcu leczniczy napar został ostrożnie wlany w usta rzężącego młodzieńca, który powoli zaczął dochodzić do siebie. W tym czasie Rafael poszedł poszukać większej ilości ziół, by ulżyć sobie i innym, gdyż zapasy zielarki nie starczyłyby dla wszystkich. Reszta, z braku innego zajęcia, uzupełniała wodę w bukłakach i suszyła rzeczy na słońcu. Koniec końców dopiero po dwóch czy trzech godzinach ruszyliście w dalszą drogę - tym razem jednak lasem, trzymając się prawego brzegu Wartki. Późnym popołudniem Yarkissowi zdawało się, że znów słyszy tętent kopyt - zapewne to strażnicy wracali do Viseny. Na szczęście w gęstych zaroślach, jakie otaczały trakt i rzekę, nie mieli szans zobaczyć uciekinierów. I wreszcie nastał wieczór. Trzeba było przyznać, że większość z Was przyjęła zachód słońca z niekłamaną ulgą - nie tylko z powodu upału, który wzmógł się po burzy. Jedynie myśliwi byli przyzwyczajeni do wielodniowych wędrówek - reszcie podróżników ze zmęczenia nogi wchodziły do tyłka, a paski toreb i plecaków niemiłosiernie wżynały się w pogryzione przez szerszenie ramiona. Pozostawało tylko znaleźć dobre miejsce na nocleg, uzupełnić wodę w pustych już bukłakach, zjeść i udać się na spoczynek. Dopiero teraz można było też ocenić kto dobrze przygotował się do wędrówki... a kto nie przygotował się wcale. Tym razem nikt nie protestował gdy Rafael poprowadził grupę z dala od rzeki - niezbyt daleko, ale wystarczająco, by nie zostali zdeptani (lub zjedzeni) przez zwierzęta, które przyjdą do wodopoju. Przynajmniej w teorii, bo akurat w tym miejscu zwierzęcych ścieżek nie widział. Po ogłoszeniu postoju każdy zajął się sobą. Jeszcze daleko Wam było do zgranej drużyny, która razem posila się przy ognisku, omawiając dawne przewagi i plany na kolejny dzień. Yarkiss i Solmyr udali się po drewno i rozpalili niezależnie od siebie ogniska. Co prawda noce były jeszcze ciepłe, ale ogień koił pierwotny lęk przed ciemnością, dając poczucie bezpieczeństwa i odstraszając dzikie bestie. Pozostawała jeszcze kwestia wart... Etrom i Korenn wymówili się złym samopoczuciem; zielonkawa twarz Saelima mówiła sama za siebie. Koniec końców do czuwania nad bezpieczeństwem grupy zgłosili się - oczywiście - Rafael i Yarkiss, Jarled, Fernas, Solmyr i - niejako zmuszona do tego komentarzem chłopaka - Eillif. Nie było źle - sześć osób dawało po jakieś dwie-trzy godziny warty na łebka. A wszyscy potrzebowali odpoczynku - zwłaszcza chorzy i mieszkańcy Osady, którzy poprzedniej nocy niewiele spali. Myśliwi nie spodziewali się, by tak blisko wioski coś mogło ich zaatakować i rzeczywiście - noc minęła spokojnie, na obserwacji otoczenia i cichych rozmowach. Jedynie Etrom rzucał się na swoim posłaniu, aż w końcu obudził się z wrzaskiem, gdy poczuł, że coś po nim przebiegło. Ale była to tylko Sigrid, która wróciła z nocnych łowów. Młodzieniec rzucił się z powrotem na ziemię i nakrył kocem, starając się odgonić od siebie wizje tego, co mu się śniło - krążących wokół niego szerszeni i wypełzającej z gniazda gigantycznej larwy... Dla Eillif noc również nie była łatwa. Zmuszona do trzymania warty z Solmyrem, który wyraźnie czegoś od niej chciał, nie potrafiła się odnaleźć w sytuacji. Zwłaszcza po dziwnym... hm... tańcu, jaki młodzieniec zaprezentował skacząc wokół własnego ogniska. Jastrząb spał gdzieś wysoko w konarach drzew i niewiele mógł jej pomóc. Dopiero gdy wróciła na swoje posłanie zdołała się uspokoić. Nie na długo jednak - nagle otworzyła szeroko oczy czując, że ktoś... coś jej się przygląda. Na skraju kręgu światła, rzucanego przez dogasające ognisko, stał olbrzymi basior. Samotne wilki o tej porze roku nie były niczym niezwykłym. Zielarka w panice odwróciła się w stronę towarzyszy, ale Rafael i Fernas siedzieli plecami do niej, wpatrując się w inną część lasu... a może śpiąc? Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na wilka, który - mogłaby przysiąc! - uśmiechnął się złośliwie, po czym odwrócił i nieśpiesznym krokiem zanurzył się w mroku. Nikt niczego nie zauważył. A może zwierzę jej się tylko przyśniło? ◈◊◈ Nowy dzień zapowiadał się równie upalnie co poprzedni. Podróżnicy przespali świt, niespiesznie zjedli śniadanie i ruszyli w drogę. “Ranni” czuli się już nieco lepiej, toteż nie spowalniali przesadnie wędrówki. Lecz w zasadzie nigdzie Wam się przecież nie śpieszyło! Nie spodziewaliście się zastać niczego innego niż trupy koni, psa i ochrony. A zwłoki nie uciekną. Jedynie Eillif niespokojnie rozglądała się po otoczeniu. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś ich obserwuje, chociaż nie spodziewała się wilka w nadrzecznych szuwarach. Kilka razy zdawało jej się, że widziała w sitowiu jakiś ruch, jakiś błysk w leszczynie, jakiś chichot wpleciony w szum wody... Pewnie była po prostu przewrażliwiona, bo inni nie zwracali na to uwagi. Wczesnym popołudniem coś w głębi lasu przykuło uwagę Yarkissa. Jasna plama wskazywała polanę, a na niej... Ostrożnie ruszył w tamtym kierunku, ale reszta oczywiście polazła za nim. Po kilku minutach wszyscy staliście przed starą, walącą się chatą. Kiedyś musiał być to piękny dom, wykonany ręką uzdolnionego cieśli; teraz dach zapadł się, a całość przechyliła się na bok, na podobieństwo rannego zwierza. Małe okna miały zamknięte okiennice, a drzwi wyglądały na zaparte od środka. Jednak - zważywszy na stan budynku - nie trzeba było wielkiej siły by dostać się do środka. Nie wiedzieliście kto mógł tutaj mieszkać. Czasem zdarzało się, że ludzie budowali samotne chaty na odludziu - czasem byli to wygnani ze wsi przestępcy, czasem dziwacy i szaleńcy, czasem po prostu samotnicy, którzy woleli dożyć swych dni w dziczy. Tu zapewne ktoś mieszkał przez długi czas; może nawet nie jedno pokolenie - nieopodal domu Jarled dostrzegł kilka jabłoni i śliw, oraz pole zdziczałych warzyw, w których w najlepsze buszowała... niewielka wataha loch z warchlakami! ◈◊◈ Do wieczora było jeszcze daleko, więc znów ruszyliście w drogę. Według Waszych założeń jeszcze trzy dni marszu dzieliły Was od konwoju - może więcej, może mniej. Co będzie, gdy tam dotrzecie? Co znajdziecie? Co z tym zrobicie? Dla osób, które chciały uratować wioskę, problemem był głównie transport dóbr wiezionych na wozach. Dla osób, które chciały ze wsi uciec - co zrobić, gdy okaże się, że mniej niż połowa podróżnych będzie chciała iść dalej. Czy to ma sens? Te i inne myśli kłębiły się w głowach młodzieży gdy przedzierali się przez las, a potem rozbijali kolejne obozowisko.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 12-03-2012 o 08:09.
|