Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2012, 19:13   #17
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Ze sceny dochodziły stłumione monologi aktorów, wypowiadane na tyle głośno, aby było je słychać na drugim końcu sali, której pod względem akustyki daleko było przecież do najznamienitszych teatrów Imperium. Sigfrid przyłożył ucho do drewnianej ściany, starając się określić, co dzieje się po drugiej stronie i kiedy powinni wchodzić.
O, biada mi, biada powiadam — głosił głos, niewyraźny, lecz niewątpliwie kobiecy — albowiem Helmut przybył z Nuln, by spotkać się dziś ze mną o północy, nieświadom, że mąż mój nie wyjechał tak, jak zapowiadał. Och, mój drogi kochanku, biada i tobie: gdy Xavier się dowie o naszym zakazanym związku, niechybnie każe cię zgładzić! Gdyby tylko był jakiś sposób na przekazanie ci wieści... Co ja widzę? Biała gołębica przysiadła tuż obok! Niechybnie jest to znak od miłosiernej Shallyi! Napiszę wiadomość do Helmuta i przywiążę do nogi tego szlachetnego ptaka. Leć, leć do mojego kochanka!

Hej, wy. — Słowa wypowiedziane zostały gardłowym głosem, który należał do właśnie przybyłego mężczyzny. Był rozchełstany, miał mętne spojrzenie i śmierdziało od niego alkoholem. Za nim stało dwóch innych, w podobnym stanie; jeden miał wyjątkowo poważne problemy z utrzymaniem się na nogach i był łapany przez swojego kolegę za każdym razem, gdy za bardzo się zachwiał. — Hej, wy. Może wy wiecie, gdzie można tutaj dostać kostium ochroniarza tej, no — wytarł nos w rękaw — Kateriny.

Sigfrid spojrzał w milczeniu na swych towarzyszy, zaniepokojony i zdziwiony. Tymczasem pijak zaczął opowiadać jakąś historię, z każdym zdaniem plącząc się coraz bardziej i bardziej.
…i ten koń, ech, panie, do cholery z tym wszystkim i z tymi zasranymi bestiami… — Spojrzał podejrzliwie na ich trójkę, najwyraźniej czując, że wcale go nie słuchali. — To wiecie, gdzie te kostiumy są?
Tak — powiedział Carolus.
A to świetnie. Świetnie. Koń kolegę kopnął — streścił swoją opowieść aktor.
Koń, no... — dodał drugi bełkotliwym głosem i machnąwszy ręką, o mało się nie przewrócił.
Więc tego… Dlatego tak się spóźniliśmy. Bo koń i, panie, w ogóle.

W oczach Jansa pojawił się drapieżny błysk.
Spóźniliście się. I… mieliście grać ochroniarzy Kateriny. — Cmoknął. — Em… Jakby to powiedzieć?
Żeście przegapili! — wciął się Sigfrid. — Za późno jesteście.
Dokładnie jest jak kolega tutaj mówi. Ochroniarze Kateriny już mieli swoje pięć minut. Przykro mi, panowie.
Ech, kurwa! — zaklął aktor. — A to czemuście wy tak poubierani?

Zingger przewrócił oczami, ale nie stracił animuszu.
Bo my jesteśmy… gwardzistami.
Z Nuln! — dodał Sigfrid.
Z Nuln — potwierdził Jans. — I, panowie, między nami aktorami, to się reżyser strasznie na was zeźlił, jak was nie było. Mówił coś o skórowaniu albo skalpowaniu… W każdym razie nieprzyjemna sprawa. Ja bym mu oszczędził bajeczki o koniu i wiał, nie zwlekał.

Niedoszli statyści, klnąc szpetnie, oddalili się, a Münch wydał z siebie westchnienie ulgi. Chwilę później dostrzegł reżysera, który, wykrzykując jakieś wskazówki do jednego z aktorów, szedł tyłem w ich stronę. Artysta zniknął za załomem, a reżyser obrócił się, tylko po to jednak, by wpaść na duży wieszak. Kartki scenariusza buchnęły mu z rąk i upadły na ziemię; parę z nich zawirowało w powietrzu, oddalając się od swego właściciela, aż wylądowały pod stopami ich trójki. Sigfrid spojrzał na nie spokojnie, po czym schylił się i pozbierał je z podłogi.

O, Sigmarze, tylko nie to! — jęczał reżyser, miotając się na lewo i prawo, cały czerwony. — Wszystko teraz w złej kolejności, nie, nie, nie! — Münch chrząknął i wyciągnął przed siebie papiery, jednak gdy ich autor uniósł głowę, zamiast z wdzięcznością, jakiej się spodziewał, strażnik spotkał się z gniewem. — A co wy tutaj robicie? Właśnie wasza scena!
Nikt nam nie… — powiedział Sigfrid, ale mu przerwano.
O, bogowie! Ten chaos… wszystko się sypie… nikt już tutaj… nikt się nawet nie stara! I… och, moje przedstawienie!

Trójka „aktorów” zostawiła znerwicowanego reżysera i pobiegła w kierunku sceny. Stał tam mężczyzna w szlacheckich szatach i dwóch rycerzy w pełnych zbrojach.
Nikt nie będzie uwodził mojej żony! Drugi raz się ta szuja Helmut do niej nie zbliży, albowiem kazałem strażnikom pilnować jej, dzień i noc, tak że nikt, poza mną, się z nią nie spotka.
Mądrze uczyniłeś, panie.
A na natrętów czeka kara śmierci!

Xavier zszedł ze sceny, podczas gdy rycerze pozostali w bezruchu. Wyglądało na to, że trójka statystów nie była jednak spóźniona. Obok nich pojawiła się piękność grająca Kunegundę.
Teraz wchodzimy — oznajmiła. — Hmm... Nigdy was tu nie widziałam.

Napotkawszy spojrzenie jej błękitnych oczu, Sigfrid zaśmiał się nerwowo i spuścił wzrok, a na jego twarzy rozkwitł szkarłat. Fraulein Besser zmarszczyła brwi, po czym ruszyła na scenę. Oni ruszyli za nią. Sigfrid, wciąż czerwony z zawstydzenia, poczynił parę kroków ze spuszczoną głową, jednak spojrzawszy na widownię, zamarł. Musiało tam być kilkaset osób; nie był pewien, równie dobrze mogłoby być i parę tysięcy. Zdawało mu się, że wszystkie spojrzenia skierowane były właśnie na niego. Dostrzegł nawet Luizę na balkonie na trzecim piętrze; w geście zszokowania przyłożyła ręce do ust i patrzyła się na nich szeroko otwartymi oczami. Sigfrid nie mógł zrobić nic poza odwzajemnieniem spojrzenia, wpatrując się w nią, równie, co ona, wstrząśnięty. Wiedział, że musi się ruszyć, że nie może po prostu tam stać, lecz nie mógł — jego nogi były jak z kamienia. W ogóle ich nie czuł; był sparaliżowany. Wszyscy ci ludzie…

A potem ktoś pociągnął go za rękaw i Sigfrid ustawił się prawidłowo w szeregu. Nie wiedział, ile trwała jego niemoc — może sekundę, a może godzinę. Wciąż był oszołomiony, ale powoli wracała do niego świadomość otoczenia. Najwyraźniej młody Helmut wkroczył na scenę, bo teraz wymachiwał rapierem.
…mnie nie powstrzyma, jeśli chodzi o mą miłość! Będę walczył z wami wszystkimi; moc moich uczuć doda mi sił. A jeśli nie podołam i polegnę, nie poczuję bólu nawet przez sekundę, bowiem jeśli nie mogę być z moją Kunegundą, to już i tak jestem martwy. Żywemu trupowi nawet i kula armatnia niegroźna: nie ma on nic do stracenia, lecz jego gniew jest jak gniew bogów.

Nie! — zakrzyknęła szlachcianka, padając na kolana. — Zaklinam cię, Helmucie, miłości mego życia: nie rób tego! Albowiem bez ciebie i ja żyć nie będę mogła; sprowadzając siebie na tę pewną drogę do Ogrodów Morra, mnie skazujesz na żywot żywego trupa. Ręka niewieścia nie uniesie wszak miecza i nie przebije kobiecej piersi w samobójczym geście. Jako ten upiór bytować będę, wiecznie pogrążona w rozpaczy.

Zatem chodźże ze mną! Zabiję twych oprawców i będziemy mogli wieść życie pełne beztroski z dala od męża twego i zakłamania jego dworu.
Lecz będzie on nas ścigał. Wyśle swych ludzi naszym tropem jak charty, jak wilki Ulryka!
Więc i ich, i jego zabijemy!
Nie możesz! Jakże mogłabym kochać mordercę?
Jestże zatem jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji, moja miłości?
Nie wiem, Helmucie. Jak wiele bym dała, żeby było!

Zarówno Helmut, jak i jego kochanka wraz ze swą gwardią zeszli ze sceny. Pozostali tam jedynie dwaj rycerze, komentując sytuację.
Zaiste tragiczna to historia, gdy dwoje kochanków w żaden sposób nie może się połączyć.
Gdy życie razem wymaga czynów, które przekreślą ich miłość; a miłość wymaga, by żyli razem.

Kurtyna opadła. Koniec aktu drugiego. Wydawało się, że serce wyskoczy Sigfridowi z piersi. Dopiero znalazłszy się ponownie za kulisami, przestał postrzegać wszystko w zwolnionym tempie i wróciły do niego myśli o ich planie.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 10-03-2012 o 15:11. Powód: małe poprawki... i poprawki...
Yzurmir jest offline