Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2012, 23:42   #11
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Idąc przez ośnieżone ulice Łojanek, Sigfrid zdążył ochłonąć po swojej rozmowy z przełożonym i zacząć złorzeczyć pod adresem Carolusa, który postawił go w tak niewygodnej sytuacji. Z drugiej strony, uznał w końcu, pomoc czarodzieja może się okazać przydatna, nawet jeśli nie ufał magii. Podczas dalszej drogi zaczął dostrzegać bardziej pozytywne aspekty tego zamieszania, a mianowicie to, że nie będzie się musiał przez jakiś czas stawiać na posterunku. Małe wakacje z pewnością dobrze mu zrobią.

Wreszcie dotarł do dzielnicy Nordgate i skierował się ku północnemu wyjściu z miasta. Zamierzał odwiedzić Hilberta, który żył w stajni pod murami; z tego względu zakupił po drodze trochę twardej jak kamień, lodowatej marchewki. W ostatnich dniach trochę zaniedbał zwierzaka, ale starał się temu zadośćuczynić.

Gdy wkroczył do stajni, muł od razu uniósł głowę, zwietrzywszy swojego właściciela, ten natomiast usiadł na taborecie i zaczął głaskać i pieścić swego pupila. Podczas gdy on chrupał przyniesione przysmaki, strażnik zaczął opowiadać o ostatnich wydarzeniach.
...no i teraz muszę się dowiedzieć, o co chodzi z tymi gangami i o co chodzi z zamieszkami, a nawet nie wiem, gdzie zacząć. Mam nadzieję, że te dwie sprawy są chociaż jakoś ze sobą powiązane. Ech... Że też mi bogowie musieli poszczędzić rozumu. Jestem pewien, że ty, gdybyś człeczym ciałem był obdarowany, wnet byś te zagadki rozwiązał — stwierdził czule, drapiąc muła za uchem. — No dobra, trza mi iść. Postaram się wpaść do Jansa, może jak obgadamy tę sprawę na trzeźwo, to coś nam do głów przyjdzie.

Niestety w mieszkaniu Zinggera nikogo nie zastał, toteż ruszył z powrotem do siebie, do Złotego Lasu, gdzie zmówił wieczorną modlitwę i poszedł spać. Wydawało się jednak, że poprzez jakieś psychiczne połączenie między dwoma kompanami "Skalp" wpadł na ten sam pomysł. Odwiedził go, a obudziwszy szturchaniem, zaczął opowiadać o ostatnich odkryciach.
A gdzież to masz te proszki, o których mówiłeś, Wuju? — zakończył, zmieniając poniekąd temat.

Sigfrid podrapał się po czaszce, analizując nowe informacje, potem podrapał się po nodze drugą nogą, wreszcie odrzekł:
Proszki? Ano tu mam, pod podłogą ukryte. Taką luźną klepkę znalazłem i wiesz…

Wstał i zaczął wodzić wzrokiem po podłodze. Jans natomiast nie mógł powstrzymać uśmieszku, jaki wywołał widok znajomego strażnika w groteskowej koszuli nocnej i z gołymi łydkami. Wreszcie Münch znalazł właściwe miejsce i zaczął dobierać się do skrytki.
Wiesz, tak sobie myślę… Jeśli ci Nożownicy to siepacze, co zabijają na zlecenie, to może ktoś inny im kazał Wyciskaczy napastować? Wiesz, jakby się kto bogaty znalazł, co by chciał się pozbyć tego gangu, ale nie chciał ryzykować otwartej wojny… Ja bym tak na jego miejscu zrobił. — Zamyślił się i dodał. — Tak myślę.

Cena tu gra rolę, Wuju — odparł Jans. — Ponoć za usługę takiego draba Nożownika co najmniej pięćdziesiąt karli trzeba zapłacić.

Fiu… — zagwizdał Sigfrid. — W takim razie nie wiem. Kurna, nie chce się ta klepka ruszyć. — Zacisnąwszy zęby, „Procarz” wstał i zaczął kopać w podłogę, chcąc usunąć przeszkodę. — Się... cholera... ruszało... a teraz... się nie chce... wyjąć — stękał.

Po chwili usłyszeli nachalne stukanie do drzwi, a gdy Jans wyjrzał na zewnątrz, jego oczom ukazała się panna Steinfürter z iście marsową miną.
Co tu się wyprawia, na dobrych bogów? Ludzie śpią o tej godzinie, a wy tu jakieś hałasy wszczynacie!
Do teatru się szykujemy — odparła słodkim głosem wystająca przez szparę w drzwiach głowa Zinggera. Pojawił się jeszcze palec, który poleciał do ust. — Ćśś... — Wyszeptał Jans i zostawił osłupiałą kamieniczniczkę samą. — Sigfrid, nie rób takiego zamieszania, bo się ludzie niepokoją — polecił, opierając się o zamknięte drzwi.
Łatwo ci mówić — odparował Münch. W tej chwili jednak udało mu się złamać deskę i wraz z Jansem jak jeden mąż rzucił się na kolana.
Tu nic nie ma — stwierdził zawiedziony „Skalp”.
To dziwne… Przecie pamiętam jak to ukrywałem. Hm… Myśl, Sigfrid, myśl… — Stukając się po skroni, zamyślił się intensywnie. — Może jest pod inną klepką.
Może! — potwierdził ironicznie Zingger.

Sigfrid zaczął chodzić na czworaka i obmacywać podłogę jak zawodowy poszukiwacz skarbów, aż wreszcie odnalazł poluzowaną klepkę w drugim kącie pokoju. Tym razem mieli szczęście: deska odeszła z łatwością, a pod nią znaleźli miękkie zawiniątko.
Widzisz, Jans? Jak ja ci mówię, że coś mam, to… A zresztą. — Machnął ręką i wręczył kompanowi swój mały skarb. — To idziemy do tego teatru?
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 24-02-2012 o 23:48.
Yzurmir jest offline  
Stary 25-02-2012, 22:07   #12
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
-… Się porobiło, kto by pomyślał… no kto… by… pomyślał? HEHE! Pani Lutzen w Talabheim, Munch też jakoby wyszlachetniał od regularnej pracy HEHE.. no kto by pomyślał.. hic!...

Ale, że Jans.. że Jans? Nie… drugiego takiego nie ma ot co! NIE-MA!, a nie jakiś tam ten.. o! Regis, no. Hic!


Nieznośna lekkość butów prowadziła chwiejnego Carolusa od Jansowych drzwi z dzielnicy Wrót Północy, do swojej izdebki w okolicy na Starym Rynku. Kierując się na południe ku bramie między tą częścią Schwartzholdu a dzielnicą Za Murem, Stark posłyszał dźwięczące w jego uszach

–Hola Hola mości panie, dokąd to tak późną porą?

Wędrowny czarodziej nagabywany przez pilnujących przejścia strażników stanął i podparł się w boki.

–Z nasiadówki powracam… panowie..władzy. Spieszno mi bo jak nie uraczę garła szklanicą wody to mi się w gębie zapali! HAHA! Zapali! A to ci HEHEHE!
-


Stark roześmiał się na głos zrozumiawszy ironię tego co wymyślił, nie zwracając uwagi na zdziwionych jego zachowaniem i nieco nieufnych strażników. Gdy już się nieco opamiętał, odchrząknął nieco..spostrzegł jednemu głębiej w oczy i rzekł przyjaźnie

– Puśćcie Panowie, toż to nie dalej jak kilak chwil temu z Siegfriedem się kuflami zbijaliśmy ku chwale Talabheimskiej Straży!

- Nocą tak samowolnie po mieście chodzić nie wolno ino glejt jaki okażcie lub w jakiej sprawie idziecie powiedzcie!-


Stark przeciągnął długie i przeciągnięte oparami ziewnięciem prosto w stronę domagającego się przepustkę strażnika. Ten zdenerwowany chwycił za rękojeść i wysunął część miecza z pochwy a drugi przystawił Starkowi lampę przed oczy.

Płomień zmienił się gwałtownie, jakby oleju zaczęło brakować w lampie, poczym powoli powiększył się do nieco większych niż naturalny płomień rozmiarów a intensywniejszy blask przykuł uwagę obydwóch. Żółtobiały czubek płomienia nienaturalnie odchylał się w stronę głowy maga, który przysłonił w końcu usta ręką.

– A tak tak.. Siegfrieda..–
Wymamrotał pod nosem pierwszy, puszczając rękojeść miecza
- Znamy, znamy mości dobrodzieju, znamy! Proszę przechodzić co by nam się.. tego, się nam tu zator nie robił w bramie! Niech Sigmar błogosławi w drodze!-
natychmiast się rozstapili i nieśmiało poklepali Starka po plecach jakby poganiając po czym zaraz, gdy Młody mag przekroczył próg, zamknęli okute drzwi ryglując je od wewnątrz.

- Obyś go nie rozzłościł Rolf! Myślisz, że sobie teraz tak po prostu pójdzie?
– Ciszej jełopie….!

Stark już nie słyszał żadnych słów, gdyż nogi wiodły go dalej na zachód główną droga, prawie pod sam bastion, gdzie z oddali idących witała już tabliczka z wyrytymi sześcioma jabłkami.

-„Trzy Jabłuszka”- no tom w domu! -
Mając już naciskać na klamkę zatrzymał się w bezruchu, cofnął po chwili namysłu, i wystrzelił nieznaczny pocisk na chybotającą się na łańcuchu tabliczkę.

– Jak trzy to trzy!- Rzekł wchodząc do środka.


* * *


– Wybacz Mistrzu moje spóźnienie! – powiedział głośno Stark.

Donnegut stał wpatrzony w okno ku Drodze Czarodziejów, posłuchując jeszcze ciężkiego, zadyszanego oddechu młodzieńca, oraz odgłosu poprawiania szat. Gdy uczeń skończył, czarodziej obrócił się przygaszając gestem płomienie w kominku.

– Hulanek ci się zachciało młody człowieku – zaczął spokojnie przełożony Kapituły. - Rozumiem- skwitował po chwili przerwy. - Popijawy do rana! - Także jeszcze jestem w stanie pojąć… - Ton Maga zmienił się znacząco.
- Ale nadużywania Najjaśniejszego z Wiatrów jest czynem niedopuszczalnym! Zrozumiano?!-
- Do Starka powoli zaczęło docierać, czemu przepalony szyld wisiał jedynie na jednym łańcuchu, wypalony niemal w całości, przedstawiający już tylko jedno i to nadpalone, a nie sześć, jak sądził.

– Masz szczęście, że się od twych głupich żartów cala chałupa nie zajęła!

– Mędrzec splótł ręce na plecach i nerwowo przemieszczał się to w jedną do druga stronę pokoju. Stark stał tylk ze spuszczoną głową i szukał chodźmy najmniejszej linii obrony.

– Zamiast z głupoty w głowie, idźże się odchamić raz na jakiś czas! Horyzonty wiedzy poszerzaj, gdyż nie samą magią żyje człowiek ale i kulturą i nauką tego świata!

- Szyld wprawdzie nadpalony, ale jaki! Na pewno zarobi na nim niejednego Karla!

- Zejdź żesz mi z oczu i nie pokazuj się tu bez jakiej rozwiązanej sprawy, bo Kapituła odliczy sobie koszty twojego bumelowania na mieście oj odliczy!


***


[i] – Jans, Jans! Zinger bracie, czekaj! –[i] zawołał Stark w stronę jednej z bocznych uliczek kierującej się w stronę Łojanek, w której dojrzał znajomy już jansowski kapelusz.

- Ale wpadkę miałem mówię ci, aż sam nie wierze. Mistrzowi mam się na oczy nie pokazywać, zanim nieco stylu na kulturalny nie zmienię i sprawę jaką nie rozwiążę by zaufania do mnie nabrał. Nie możemy tyle chlać z tym twoim bratem, bo mnie do egzaminu nie dopuszczą! Jak tam ta nasza sprawa, bo z tego wszystkiego nie miałem jak starego wypytać o powiązania na mieście. A, no i obyty tu jesteś, mówią żeś kulturowy się stał, może cos polecisz na mieście? Jak nie to trudno. Tymczasem do Sigfreida muszę, po potwierdzenie zlecenia. Może po tym nieco Mistrzowi ciśnienie opadnie!
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.
Cartobligante jest offline  
Stary 26-02-2012, 13:52   #13
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Mieszkanie Sigfrida Muncha, późny wieczór


- Ano, idziemy, idziemy - odrzekł Sigfridowi Jans pakując powierzone proszki za pazuchę.
- Tylko dziwi mnie, że jeszcze nie ma Carolusa. Dałbym sobie dłoń uciąć, że miał być u Ciebie przede mną. No cóż - Skalp podrapał się po głowie - "czarodziejskie sprawy", że tak to ujmę. Nawet król czasami chadza do wychodka, Wuju. Zatem idziemy. Tylko załóż tę chustę coś ją zakupił jeszcze w Wurzen. Jest, jak to mawia Luiza? A... twarzowa jest... Ci. W końcu teatr to wysoka sztuka.

Wyszli z izdebki na stryszku, Zingger przyjaźnie jeszcze wyszczerzył zębiska do czającej się w mroku Pannie Steinfurter i ukłonił zamiatając kapeluszem podłogę.

Gdy tylko znaleźli się poza budynkiem paser mruknął cicho do Sigfrida:

- Zmień to lokum, przyjacielu. Nietoperze Ci się za bardzo zalęgły pod strzechą, he, he. Jak chcesz to pogadam z moją gospodynią domu Panią Krautwurst. Ślepa, głucha, tylko, że ciut droga. Choć nie wtrąca się do spraw swych lokatorów.



Śnieg jakby zelżał. Maszerowało się o wiele przyjemniej. Gdzieniegdzie towarzysze mijali wśród krętych uliczek grupki talabheimczyków, ale nikt nie zwracał na nich większej uwagi. Raz tylko dwóch żebraków poprosiło o jałmużnę, ale Skalp tylko okrzyknął ich po swojemu:
- Won parchy! - i już ich nie było.

Zingger w międzyczasie klarował coś Sigfridowi, pomagając sobie od czasu do czasu bukłaczkiem trunku.

- Pij Wuju, rozgrzeje Cię. Kupiłem tydzień temu w dokach za przystępną cenę od jednego żeglarza. To się nazywa jakoś tak wystrzałowo: szur, nie... raczej bur, brruuum, nie czekaj mam: rum! Mam tych buteleczek jeszcze parę sztuk. Gdzie? U siebie na Powroźniczej. Bo musisz wiedzieć - Skalp ściszył głos. - że niedaleko mojej stancyji, w podwórku mam tam mały składzik, magazyn na... yyy... moje towary. Takie tam... Trochę biżuterii, zdobionej broni, narzędzi i innych małych precjozów. No i bezpieczna szafka na proszki. Niewiele osób o tym wie, ale jako że podarowałeś mi te prochy do odsprzedania, uznałem, że musisz wiedzieć, gdzie będą składowane. Bądź spokojny, klucz do tej piwniczki mam tylko ja, he, he.

Dotarli pod dom, w którym osiadła Luiza. Jans zapukał do drzwi, otworzyła mu zaspana posługaczka. Po chwili wyszła ufiokowana i szykowna Lulu.

- To gdzie tym razem mnie porywacie kawalerowie? - zapytała kobieta przeciągając się jak kotka. - Nie ma Regisa ani Carolusa?

Jans uśmiechnął się pod nosem:

- Regis musiał zostać w domu z Agness, zaś Pan Stark się pojawi we właściwym czasie. Dostał ode mnie namiary na sztukę.

Skalp przejechał wzrokiem po krągłościach Panny Lutzen i cmoknął z uznaniem:

- Taak. Na nas twe wdzięki, zawsze robią wrażenie sikoreczko - trącił porozumiewawczo Muncha łokciem. - Ale dzisiaj będę chciał, żebyś kogoś specjalnie omamiła dla potrzeb naszego śledztwa. Później zjawimy się my. Drab zwie się niejaki Szuja. Z domu Mattheus Kluge. Koszta nie grają roli, oddam co do pensa, ale bez przesady złotko.

Luiza zachichotała jak podlotka i bezceremonialnie wpakowała się pomiędzy idących obok siebie mężczyzn.

- Zimno dziś - powiedziała przytulając się do Muncha i Zinggera.

- A i owszem - przytaknął Skalp zarzucając jej usłużnie kislevską szubę darowaną mu kiedyś przez kniazia. - Czarowna noc. W sam raz na teatrum, nieprawdaż, he, he.

- A i byłbym zapomniał - powiedział do przyjaciół, gdy szybko pokonywali kolejne zakręty uliczek Shwartzholdu - mamy zaproszenie na Starą Zaspę w Łojankach. Do rodowej siedziby Zinggerów. Babcia Mathilda się doczekać nie może. Będą jej słynne racuchy. A i Heidi pytała o Ciebie Sigfridzie, he, he.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 26-02-2012 o 14:02.
kymil jest offline  
Stary 28-02-2012, 14:04   #14
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Szturchnięty Sigfrid zaczerwienił się, potwierdzając mimowolnie, że wdzięki Luizy rzeczywiście robią na nim wrażenie. Gdy się do niego przybliżyła, położył rękę na jej talii, niepewnie dotykając kobiecego ciała. Jednak wtedy Jans narzucił na jej ramiona swój płaszcz i Münch się cofnął. Natomiast "Skalp" podzielił się zaproszeniem.

Och, pytała? — bąknął strażnik, który w obliczu prawdopodobnego spotkania z Zinggerówną stracił sporo rezonu. — To... miło z jej strony. Coś jej o mnie opowiedziałeś, tak? Albo Regis? — zapytał, próbując wybadać, z jakimi oczekiwaniami będzie się ewentualnie musiał zmierzyć.

Rodzinki na Starej Zaspie ostatnimi czasy w ogóle nie odwiedzałem. Regis pewnikiem wszystkiemu winien, Wuju. Głupot mógł jakichś napleść. Wybacz. Młody, głupi. Wyrośnie — odparł nieco posępnie Jans.

Jans? — zapytała Luiza, trzymając się jego ramienia. — Tego... tego Szuję mam wypytać o coś konkretnego? Czy jedynie go uwieść i czekać na... dalsze instrukcje?

Ano właśnie — zgodził się Sigfrid. — Zastanowić się nam trzeba, co będziem dalej robić. Ja to sobie myślę, że jeśli on się zna z Nożownikami, to może by warto było u nich pracy poszukać. Jak już Luiza Szuję omami, to wtedy cię przedstawi jako brata, rozumiesz, który obecnie bezrobotny jest, ale ma talenta różnorakie... — Zamyślił się i zniżył jeszcze bardziej głos. — Tylko to mordowanie to niedobra rzecz. Myślę, że z tym planem to li w ostateczności pójdziemy.

Przypomniawszy sobie o trzymanej butelce rumu, strażnik pociągnął łyk.
Podła sprawa, to wszystko.

Podła, przyjacielu. Wiecie, ja to sobie umyśliłem zrobić dwuetapowo — tłumaczył swój plan Zingger — to jest jak przekabacić tego Herr Kluge nie wzbudzając niczyich podejrzeń. A gdyby tak po dzisiejszym wieczorze Luiza zaprosiła go do mnie na stancję? Pod pozorem schadzki, rozumiecie. Umówiła by się na jutro wieczór. Szast prast zdążymy wszystko zorganizować, skarbeńki. Pomyślcie, jaki zdrowy chłop nie wymiętosiłby, za Twoim przeproszeniem Luizo, jędrnych Twych jabłuszek?

Panna Lutzen zachichotała wdzięcznie.
Żaden, powiadam Wam — odrzekła rezolutnie kurtyzana.

No właśnie — argumentował podekscytowany Jans. — To mogłoby by być tak. Przedstawiłaby mnie Luiza jako brata, pasera. W końcu jestem nim. No i jutrzejszym wieczorkiem u mnie na Powroźniczej urządzilibyśmy kolejną popijawę. Byliby wszyscy poza Tobą, Wuju.

Usłyszawszy to, Münch skrzywił się lekko.

Gdzieś o północy — ciągnął „Skalp” — wszyscy by się zmyli. Zostaliby tylko Luiza i ten Kluge. Może ja dla ochrony, udając że się zdrzemnąłem, i Carolus na dole. On się, cholera, za dobrze wysławia. Ale o czym to ja? No właśnie i o północy wparowałbyś Ty, Sigfridzie. — Palec Jans wbił się w pierś Muncha.

Hę? — jęknął zdziwiony strażnik.
Jako adorator Lulu , a jednocześnie przedstawiciel naszej słynnej straży. Nastraszył byś gnoja, że go przymkniesz za amory do Twej ukochanej. W końcu jesteś Buldogiem, prawda. A wtedy?

Sigfrid zarechotał, a Jans podniósł palec do góry dla lepszego efektu.
Zasugerujesz Matheusowi Kluge, że zmienisz zdanie i nie wsadzisz do tiurmy, jeśli gnojek opowie Ci coś użytecznego o Nożownikach. Inaczej nici z awansu.

Hm… Plan nawet dobry… Ale czy to się nie wyda podejrzane? Myślę, że Luiza musi coś napomknąć o nich. Na ten przykład krzyknie jakoś tak: „nie, Sigfridzie, uważaj, on zna Nożowników!”. A ja na to… eee… „Ja się nie boję jakichś tam zbirów.” I wtedy jakoś go jeszcze postraszę, i dopiero wtedy wypytam o ten gang?

Widzisz Wuju? Śledztwo i planowanie nie jest Ci obce. Wiadomo, Pan Władza, he, he — zarechotał Jans i przyjaźnie poklepał Muncha po plecach. — Brakowało mi tego. Tej odrobiny niebezpieczeństwa.

He he he— zachichotał Sigfrid, spuszczając skromnie głowę. — No musiałem parę razy ruszyć łepetyną odkąd zostałem strażnikiem — przyznał. — Tak, dobrze jest od czasu do czasu poryzykować sobie — dodał, nie zwracając uwagi na to, że w swojej pracy ryzykuje każdego dnia.

***

Wreszcie dotarli pod budynek teatru, gdzie na udeptanym śniegu stało sporo ludzi, rozmawiających albo raczących się alkoholem. Stał tam także i Carolus, wyraźnie zmęczony i zziębnięty.

Och, Carolusie! — krzyknęła panna Lutzen i objęła młodzieńca, przyciągając spojrzenia paru osób. — Długo już na nas czekasz? Jans, o której godzinie kazałeś mu tu być? — zapytała „Skalpa” z wyrzutem.
Znasz mnie sikorko — odparł wesoło Jans. — Pewnie mi się coś pomyliło i Carolkowi inną porę podałem, he, he.

Twój papierek — powiedział Sigfrid, podchodząc do czarodzieja wolniej i z cokolwiek mniejszym entuzjazmem niż kurtyzana. — Nie rozumiem nawet, na co ci to trzeba, ale masz.
Sigfridzie, byłem u ciebie, ale nikt nie otwierał, to przyszedłem od razu do teatru — wyjaśnił mag.
Pracowałem — wzruszył ramionami strażnik — a potem byłem u Hilberta. To pewnie dlatego. Ja żem poszedł do Jansa, ale też nikogo nie było. Taki pech, widać.

Münch poprawił chustę, którą założył za poradą Jansa. Miał też na sobie czystą koszulę, kislevską szubę i swoją czapkę, którą ostatnimi czasy nosił rzadko, stosując raczej hełm podczas służby i bezpośrednio po niej. Buty nie lśniły już nowością jak jeszcze pół roku temu, ale przetarł je przed wyjściem i wyglądały porządnie. Z obecnym wyglądem Sigfrid uważał się za błyszczącą gwiazdę klasy niższej.

Idziemy? — zaproponował i zwrócił się do Jansa. — Mam nadzieję, że wiesz, jak ten Kluge wygląda, inaczej trzeba się będzie delikatnie rozpytać.
No, nie wiem — odparł nieco speszony Jans — ale się rozpytamy.

To my się pójdziemy rozejrzeć, a Luiza niech sobie obejrzy przedstawienie. A jak już delikwenta znajdziemy, to jej wskażemy, gdzie siedzi. A tak przy okazji… — „Procarz” rozejrzał się i oddalił się na parę kroków od drzwi wejściowych. — Karl, z tą całą magyą to potrafisz jakieś uroki rzucać, nie? To by było przydatne, jakbyś tak mógł namieszać komuś nie po bożemu w głowie, coby nie wiedział, żeśmy z nim gadali. Albo byś mógł magicznie odszukać tego Kluge, skoro znasz jego imię… Nie, głupoty gadam, do tego to trza kryształowej kuli.


Post napisany wspólnie z Kymilem.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 28-02-2012 o 14:09.
Yzurmir jest offline  
Stary 06-03-2012, 11:55   #15
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Weszli w Theatregasse, ulicę na której znajdował się Czerwony Pionek. Teatr nie miał prawie nic wspólnego z wielkimi, monumentalnymi budowlami Altdorfu i Nuln, gdzie chadzały tłumy arystokratów aby cieszyć oczy widokiem wielkich gwiazd estrady, prezentujących wiekopomne wersy z dzieł Dietlefa Siercka. Budynek, owszem, był duży, ale na tym podobieństwa się kończyły. Zlokalizowany był mniej więcej w połowie ulicy, pomiędzy sporych rozmiarów szynkiem o mało oryginalnej nazwie „Teatralna” i pozabijanym dechami, starym magazynem, który, wedle wyblakłego znaku należeć musiał do podupadłej kupieckiej rodziny Oberstolzów.

Teatr był zdecydowanie wyższy od wszystkich innych budynków w okolicy, górując nad nimi niczym przygarbiony gigant nad stadem wystraszonych niziołków. Być może kiedyś teatr prezentował się godnie, ale w chwili obecnej z owej godności niewiele zostało. Tynk w wielu miejscach obsypywał się, odsłaniając cegły. Pomalowane na czarno drewniane elementy konstrukcji były spróchniałe i nosiły w wielu miejscach ślady powierzchownych i czynionych naprędce reperacji. Przysypany śniegiem dach sprawiał wrażenie, że nie potrzeba mu dużo, aby runąć na zgromadzonych wewnątrz widzów. Jedynym cieszącym oko elementem konstrukcji był wielki, umocowany na solidnym wsporniku drewniany, pomalowany na czerwono pionek, który dyndał na wietrze, ponad głowami stojących pod nim ludzi.

Sam zgromadzony przed budynkiem tłum był zbieraniną rzemieślników, robotników i sklepikarzy – pełny przekrój niższej i średniej klasy pracującej miasta. Ubrani w swoje najlepsze ubrania, no bo przecież kultura zobowiązuje, dreptali w miejscu, ogrzewali się przy kilku wystawionych przed teatrem kubłach z gorącymi węglami i co rusz znikali we wnętrzu karczmy, wychodząc z kolejnymi kubkami rozgrzewającego trunku. Wyraźnie widać było podziały, jakie istniały wśród nich. Murarze trzymali się z dala od rzeźników; rzeźnicy od tkaczy, a tkacze od handlarzy ceramiką. Utworzyły się zamknięte grupki, które podejrzliwie patrzyły na siebie. Pomiędzy owymi grupkami biegali młodzi chłopcy w czerwonych żakietach, oferując ostatnie już bilety na dzisiejsze przedstawienie.
- Tanio! Tanio! Tylko dwa szylingi od głowy! – krzyczał jeden z nich, wymachując trzymanymi w ręku paskami papieru. Widząc niezbyt znajdujących się w obcym otoczeniu przybyszy, natychmiast do nich podbiegł. – Tanio! Tanio! Dwa szylingi za bilet. Może państwo kupią? To już ostatnie bilety. Tylko dwa szylingi i cuda dzisiejszego wieczora będą dla Waszych oczu! Dwa szylingi od sztuki. Komu? Komu?
- Siedem za cztery – ściszył głos i zrobił skwaszoną minę, widząc jak Sigfrid ze strachem słucha tak wygórowanej ceny. Lepiej było sprzedać taniej, niż pozostać bez grosza. – To jak będzie? Tylko siedem szylingów za cztery bileciki. Na trzecim piętrze, dobre miejsca, świetny widok! Bierzecie Państwo czy nie?

Gdy tylko skończyli dobijać targu z wyrostkiem sprzedającym bilety, dwuskrzydłowe, obite mosiężnymi pasami drzwi do Czerwonego Pionka otworzyły się i stanął w nich niski, tłusty jegomość o aparycji spoconego knura. Ubrany był w poplamiony i rozłażący się na szwach surdut i wysoki kapelusz z szerokim rondem. W ręku trzymał długą na metr laskę, zakończoną dzwoneczkiem.
- Szanowni goście – zakrzyknął i potrząsnął swoim berłem. – Podwoje Czerwonego Pionka stoją dziś dla Was otworem! Spokojnie, nie pchajcie się. Każdy kto ma bilet, wejdzie i ma zapewnione miejsce! Proszę powoli!

Po przejściu przez drzwi i szeroki korytarz, w końcu znaleźli się wewnątrz teatru. Było to jedno, wielkie pomieszczenie. Po jego jednej stronie znajdowała się duża scena, teraz ukryta za zwisającą z rusztowań kurtyną, na której w nieskończoność powtarzał się motyw czerwonego pionka. Podłoga, zastawiona rzędami drewnianych krzeseł, wznosiła się stopniowo ku tylnej ścianie, umożliwiając siedzącym z tyłu oglądanie tego, co dzieje się na scenie. Dwie klatki schodowe umożliwiały wspięcie się na trzy, coraz węższe balkony, wspierające się na wąskich, rzeźbionych kolumnach. Z sufitu zwisały na masywnych linach kandelabry, zaopatrzone w kilkadziesiąt naftowych lamp. Mimo tego w teatrze panował półmrok.

Ludzie zaczęli się tłoczyć i przepychać do swoich miejsc. Wybuchały kłótnie i awantury, bo ktoś komuś zajął miejsce albo nadepnął w tłoku na stopę. W końcu jednak wszyscy dotarli do swoich miejsc. Luiza usadowiła się wygodnie i objęła pieczę nad pozostałymi, trzema miejscami, a mężczyźni ruszyli na poszukiwania Matthiasa Kluge zwanego Szują.

Wyglądało na to, że poszukują igły w stogu siana. W teatrze zgromadziło się tego wieczora co najmniej trzysta osób, a czasu do rozpoczęcia przedstawienia nie było zbyt wiele. Przepytywanie każdego po kolei o imię i znajomości raczej w rachubę nie wchodziło, więc pytali na wyrywki. Ale i to na niezbyt wiele się zdało. Pewien szewc wskazał im chudego, bardzo bladego mężczyznę w czarnym kabacie, twierdząc, że to niechybnie Kluge. Okazało się to prawdą, jednak blady miał na imię Sigfried i w rodzinie nie miał żadnego Matthiasa, a zwłaszcza Szui. Z kolei przekupka z Winzplatze twierdziła, że Kluge to jeden z mężczyzn zasiadających w loży na czwartym piętrze. Dotarli tam tuż przed uchyleniem kurtyny, jednak w obelżywych słowach usłyszeli, że miejsc nie ma i czcigodny pan Dorf nie życzy sobie towarzystwa.

Zupełnym przypadkiem wracając na swoje miejsca, Ranald obdarzył ich uśmiechem. Jans dostrzegł na schodach utykającego, przygarbionego młodzieniaszka. Rozpoznał go natychmiast.
- Fitam, Fitam sanofny Panie Singger... – młodzieniec zgarbił się jeszcze bardziej w powitalnym ukłonie. Poza tym, że był kulawy i garbaty, to dodatkowo bogowie obdarzyli go zezem i brakiem zębów. Zwał się Tcheslav i ponoć jego rodzice pochodzili z Kisleva, jednak wszyscy wołali go Brzydal, a on o to nie miał pretensji. Brzydal był ćpunem pierwszej klasy, brał chyba wszystko co było dostępne, a do tego był złodziejem i miał niesamowity dryg do żebrania. To wszystko czyniło go doskonałym informatorem. Z jego usług korzystało wielu ludzi, teraz przyszła pora na Jansa. – Cy snam tego pana? Mose snam a mose nie snam... Snam... Kluge Matthias, Suja... A jakse... Scenscie macie... Tos on pracuje tutaj... Jest garderobianym w teatsyku...

W tym momencie widownia rozległy się oklaski, kurtyna rozwarła się, a kandelabry na masywnych linach zostały wciągnięte wysoko pod sufit. W teatrze zapadły ciemności, rozświetlane tylko oświetleniem na scenie.
- Szanowni goście – na scenie pojawił się odziany w pstrokaty kostium chłopak. – Teatr Czerwony Pionek ma zaszczyt zaprezentować sztukę Wolfganga Joachima Triera, pod znamiennym tytułem „Kunegunda z Wissenthalu”. Zapraszam i upraszam o nie ciskanie ciężkimi przedmiotami w aktorów...

Szybko uciekł, gdy z pierwszych rzędów poleciały w jego stronę nadgniłe jabłka i pomidory. Rozległa się podniosła muzyka, przy akompaniamencie której, na scenę wkroczyli pierwsi aktorzy – dwóch odzianych w zbroje rycerzy, którzy zaczęli rozprawiać o wojnie.

Mimo, że słyszeli już pod swoim adresem złorzeczenia i pretensje o to, że przeszkadzają w oglądaniu przedstawienia, to zdecydowali się jednak od razu udać za kulisy i odnaleźć garderobianego. Pierwszy pomidor o włos chybił Carolusa, gdy przebiegali skuleni tuż przed pierwszym rzędem, a na scenie właśnie pojawiała się główna bohaterka, przy której walory Luizy wydawały się niczym.

Na zapleczu panował rozgardiasz. Aktorzy, w różnych stadiach wciągania na siebie kostiumów, rekwizytorzy z rękami pełnymi różnych przedmiotów, muzycy zmierzający ku miejscu dla orkiestry, człowiek z klatką pełną nietoperzy i przede wszystkim biegający między nimi wszystkimi sam autor. Mężczyzna w wieku lat czterdziestu, z bujną, utrefioną fryzurą, odziany w dobrze skrojony żakiet i gigantycznych rozmiarów pumpy. W ręku trzymał cały plik papierów, z którego co rusz wysypywały się na podłogę jakieś kartki. Był cały czerwony i spocony - najwyraźniej nie panował nad sytuacją.
- A wy co tak stoicie? – zakrzyknął do trzech stojących w wejściu mężczyzn. Podbiegł i wyszarpał Sigfrida za ubranie. – Gdzie macie kostiumy? Role nauczone? Sigmarze! Z kim muszę pracować?
 
xeper jest offline  
Stary 08-03-2012, 17:57   #16
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
-Teatr, że mucha nie siada co nie chłopaki? - rzekł Stark rozglądając się po sali. - Tak w ogóle to któremu za wstęp oddać?- zapytał odwracając swój wzrok od kolorowej kotary, szukając zarazem drobnych monet w kieszeni swego płaszcza.

Jansowi — stwierdził Sigfrid oczywiste, po czym z westchnięciem wysupłał własny mieszek i zaczął liczyć monety. — Dalej, nie zwlekajmy. Samo przedstawienie bym jeszcze chętnie obejrzał, jak nam czasu starczy.

Skalp skwapliwie zebrał srebrne monety od towarzyszy i schował głęboko za pazuchę. Natomiast, gdy to Luiza chciała zwrócić pieniądze przecząco pokręcił głową.
- Już powiedziałem i nie zamierzam powtarzać: bawisz się na mój koszt, sikorko. Pamiętaj tylko, że masz ważną rolę do odegrania w naszym małym przedstawieniu, ale tymczasem korzystaj, korzystaj do woli, ha - klepnął Sigfrida lekko w ramię ponaglając do poszukiwań Herr Klugego.

Mam nadzieję, że będzie morał — powiedział Sigfrid, myśląc o sztuce, na którą bilety właśnie kupili. — Niektóre z tych przedstawień są takie bezduszne, wiecie. Prawdziwie poruszające historie mają zawsze przesłanie, na przykład: ufaj bogom, a nigdy krzywda ci się nie stanie; albo: nie igraj z Chaosem, gdyż zawsze się to źle skończy; albo: służ Imperium, a wszyscy będą szczęśliwi, myśl tylko o sobie, a wszystkich spotka nieszczęście.



***

Na ponaglenia i pytania reżysera Jans Zingger w pierwszym momencie zapomniał języka w gębie, lecz po chwili wzięła w nim górę talabheimska zimna krew i wykrztusił:

- Wybacz Mistrzu, nie godni my obcować ze sztuką. Hu, hu... te emocje... - jego twarz rozjaśnił przepraszający uśmiech.

Artysta momentalnie przeniósł wzrok na czarodzieja:

- Kostiumy? Jakie kostiumy? właściwie to...- Carolus spoglądnął pytająco na reżysera, który to jednak nie dał mu dokończyć, wskazując nieco krzywym palcem w stronę pomieszczenia, na którego drzwiach napisane było “GARDEROBA”

Sigfrid trącił czarodzieja łokciem między żebra..

Eee… Tak, kostiumy są tam — powiedział do maga, spoglądając jednak z niepokojem na autora sztuki. Ten na szczęście nie poświęcał im dużo uwagi i nie domyślił się przekrętu. — Naucz się czytać, cymbale! — rzucił w stronę Starka z udawanym gniewem, dostrzegając znajome szlaczki na wskazanych drzwiach. Reżyser skierował się już gdzie indziej.

- No co ty! Sigi! Chyba nie chcesz... przecież nie wiesz co gadać nawet!


— Cicho! — szepnął strażnik. — To nasza przepustka za kulisy!

- Wuj ma rację - przyszedł mu w sukurs Jans - lepszej okazji nie doczekamy. Jazda Panowie Artyści, he, he. A to ci dopiero heca.

Stark rozglądnął się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem aktorów, tak by podglądnąć za co są przebrani..
-Gdzie masz bilety, może tam będzie co napisane, o czym to jest, coś nie coś sztuki liznąłem u Magistra Guntera von Grassa, wszakże sztuczki moje i inwokacje szczyptę dramaturgi i gry aktorskiej zawierają, to może coś zaimprowizuję.

Jans wzniósł oczy do sufitu i wymamrotał cicho do siebie.
- Ranaldzie, Panie mój Szczerozłoty, dlaczego każdy chce być wielką gwiazdą estrady?

Wyciągnął naprędce plik biletów i przebiegł wzrokiem po opisie:

- Tu stoi, że to rycerski epos, znaczy się romansidło, mówi Wam to coś? - zapytał kompanów.

Münch pokręcił głową, natomiast Carolus nie słuchał, zagłębiony w swoim świecie:

“Palić.. czy nie palić.. o to jest pytanie..”- Stark teatralnie wyciągnął rękę przed siebie i zamyślił się chwilę, po czym przećwiczył ukłony i skierował do garderoby. - Przedstawienie czas zacząć panowie! Obyśmy się tylko ze wstydu nie.. spalili! Hehehe!

Sigfrid złapał maga za ramię i zatrzymał go zanim tamten zdołał dotrzeć do drzwi.
— Przede wszystkim to trzeba zobaczyć, czy nie ma tu aby naszego Szui. Przeca garderobianym miał ponoć być.

-No tak.. ale garderobianym dla ludu... czy aktorów? Bo jeśli widzom okrycia podaje, to ci włos na głowie podsmażę i już bokobrodów mieć nie będziesz, jak zagrać będę musiał bez powodu. Mało to kłopotów mamy od Wurzen?

Münch wziął głęboki oddech i spojrzał na Jansa, wyraźnie zaniepokojony.

- Szuja garderobianym jest dla aktorów, znaczy dla teatrum, głowę dam sobie uciąć - zaperzył się Skalp stając w obronie Sigfrida - Widziałeś gdzieś tu szatnię, magu? W try miga by wszystko rozkradli. Wierzaj mi trochę się na tym znam, he, he.

Strażnik ucichł po wypowiedzi Carolusa i tylko rozglądał się, czy aby kto nie idzie, ale po chwili stwierdził:
— Trza by się z Szują zaprzyjaźnić...

Na słowa Muncha Jans potakująco skinął głową. Założył ponownie swój kapelusz, usunął się z drogi pędzącemu na scenę niskiemu aktorowi w peruce i odparł:
- Powinniśmy trochę nasz plan dopracować. Wykorzystajmy czas trwania sztuki na spoufalenie się z huncwotem. Ot tak... wszyscy tu w teatrum pracujemy. Ponarzekajmy trochę na zwariowanego reżysera, obgadujmy obsadę. Potem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, wyjdziemy z nim razem do Luizy albo sprowadzimy kurtyzanę do niego — jako moją siostrzyczkę — niby ciekawą, jak to u nas wygląda rajskie życie. I wspomnimy coś o małej hulance na Powroźniczej. Jak to brzmi? - zapytał gdy skończył.

Nieźle, nieźle — odszepnął Sigfrid, oglądając się za siebie. — Tylko nie stójmy tu już tak, bo znowu się ktoś zeźli.

Trójka skończyła się naradzać pod drzwiami do garderoby i wkroczyła do środka.

- Jans?- szepnął do towarzysza Stark.- Tyś wiedział, jak temu Szui oficjalnie było, zagadaj coś, a ja tymczasem znajdę jakieś stroje. Dla Sigiego upatrzyłem już baletki i sukienkę, będzie skakał jak ta baletnica- Stark podwinął koniuszkami palców swój płaszcz i dygnął szczerząc się do Siegfrieda.

— Mówi ten, co zawsze chadza w koszuli nocnej… — mruknął do siebie poirytowany Sigfrid i rozejrzał się dokoła, wypatrując garderobianego.

Jans parsknął cichym śmiechem i odparł:

- Szuja to nie jest dobry pseudonim artystyczny. Pomińmy zatem ten... tytuł. Proponuję roboczo zwracać się do gagatka per Mistrzu Kluge. Dobre, nie?

— Lizusostwo — skrzywił się Sigfrid. — Pozostańmy przy Herr.

Jans lekko się obruszył, lecz nie potrafić zbyt długo gniewać się na “Wuja”, pokręcił tylko głową.

- Może być i Herr Kluge, ale nie obiecuję...

- Miałem już kiedyś rolę, w teatrzyku klasztornym, jak jeszcze dzieckiem byłem. Nic poważnego...- zamyślił się na moment Carolus,- drzewo grałem wtedy. Sentyment pozostał, sami rozumiecie, gdyby nie Akademia, pewno bym aktorzyną został- chwalił się Stark, przeszukując wieszaki z kolorowymi strojami, przymierzając na oko co chwilę jaki mundur czy imitację macek i maski innego ścierwa.

Drzwi otworzyły się i wszyscy spojrzeli w kierunku wchodzącego mężczyzny. Nie był wysoki ani masywnie zbudowany. Miał około pięćdziesiąt lat, jednak z jego sylwetki emanowała siła i pewność siebie, bardziej pasujące do jakiegoś młodzieńca. Pod pachą trzymał zapakowane w papier zawiniątko.

- Hola. Hola! A wy tu czego? - zapytał ostro, a lewa ręka spoczęła na rękojeści zwisającego u pasa sztyletu.

Sigfrid sapnął, po czym wykrztusił z siebie:
— St... Statyści? — Spojrzał nerwowo na towarzyszy, oczekując pomocy. Był zaskoczony, bowiem nie spodziewał się, że Kluge będzie nosił ze sobą broń.

Jans nie dał się ponownie wytrącić z równowagi. Chwycił od niechcenia za drewniany miecz ze stojaka i nie patrząc na nowoprzybyłego odparł:

- Właśnie, właśnie ... a burdel tu macie, że hej. Gdzie są te zbroje dla obstawy kochanka Kunegundy? Mistrz kazał nam się do jakiegoś Herr Kluge udać po wyposażenie. Ponoć fachowiec, ale ja tam nie wiem... - nie dokończył, dając czas wybrzmieć słowom.

- Ten mieczyk nie jest od tego, to broń Helmuta Aplensenna z Czterech Stron Świata. Odłóż go - mężczyzna odłożył pakunek na stół, podszedł do Jansa i wyjął mu miecz z dłoni. Wskazał na stojący w głębi pomieszczenia stojak. - Mundury są tam, te z czerwonym pasem. A halabardy stoją na zewnątrz obok kołowrotu. No już! Jazda!

— Uch. Strasznie spięty ten Szuja… czy kto to jest — mruknął Sigfrid, dobierając sobie mundur z wieszaka. Byli na tyle daleko, że garderobiany nie powinien ich dosłyszeć. — Co dalej? Jans, to twoja działka. Złam pierwsze lody!

Skalp niezauważalnie kiwnął głową na znak, że zgadza się z uwagą Wuja. Zwrócił się następnie wprost do Szuji:

- Dziękuję Panie Kluge, ślicznie dziękuję za pomoc. My tu bowiem pierwszy raz jako statyści, to i zdziebko nieobeznani z całą tą machinerią. Rację miała jednak moja młodsza siostra... - błysnął w szczerym uśmiechu. Teraz to Kluge musiał chwycić haczyk.

- Widzi Pan, zafascynowana jest młódka teatrem, sztuką wielką, całym tym misterium. A ponoć bez osoby, która trzyma w ryzach cały ten bałagan - powiódł wzrokiem po garderobie - żadna sztuka do skutku by nie doszła. Jakże by to: zamiast z halabardą, powędrowałbym z mieczem Helmuta Aplensenna z Czterech Stron Świata, he, he. No, no fachowiec od razu widać, prawda chłopaki? - zaczął przymierzać mundur by zyskać na czasie i uładzić Szuję. “A to wredne bydlę...” - służalczo szczerzył się Skalp.

- Owszem, owszem przyjacielu.- Zawtórował Jansowi Stark. - Najpewniej i kopie tekstu gdzieś Pan trzyma, bo nasz reżyser jeszcze przed odsłoną cały scenariusz pomieszał z zakłopotania. Mógłbym ino spoglądnąć? -

- E tam, od razu fachowiec - Kluge lekko się zaczerwienił, ale zaraz przyjął zwyczajną minę. Popatrzył sroga na Carolusa. - A na cóż wam scenariusz? Wasza rola prościutka. Wdziejcie mundury, weźmijcie badyle i na znak z Fraulein Besser wejdziecie na scenę. Staniecie w szeregu obok rycerzy i cała rola wasza. Szybko. Szybko, stawcie się przy wejściu bo już niedługo wasza kolej.

Sigfrid, który już założył kostium, wzruszył ramionami i po chwili wahania wyszedł z garderoby. Rozejrzał się, a dojrzawszy drewniane halabardy oparte o ścianę, chwycił jedną z nich. Zamarkował dwa ciosy i uśmiechnął się pod nosem, myśląc o tym, jak absurdalnie niegroźna jest ta „broń”.

— Jak dotąd idzie dobrze — stwierdził.

Jans poszedł w ślady Sigfrida i przebrał się w mundur. Chwycił halabardę i podreptał w stronę kulis czekając na znak od reżysera. Gdy kompani zostali na moment sami wyszeptał: Spięty ten Kluge, choć może to tylko zwyczajowa trema podczas przedstawienia? Może się rozluźni, gdy to cholerstwo - wskazał halabardą na scenę - się skończy.

Zlustrował nowe wdzianka kompanów i powiedział: - Panowie kawalerzyści, he, he. To się Lulu na widowni zdziwi, ha.



Post napisany całą drużyną i MG.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 08-03-2012 o 18:02.
kymil jest offline  
Stary 09-03-2012, 19:13   #17
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Ze sceny dochodziły stłumione monologi aktorów, wypowiadane na tyle głośno, aby było je słychać na drugim końcu sali, której pod względem akustyki daleko było przecież do najznamienitszych teatrów Imperium. Sigfrid przyłożył ucho do drewnianej ściany, starając się określić, co dzieje się po drugiej stronie i kiedy powinni wchodzić.
O, biada mi, biada powiadam — głosił głos, niewyraźny, lecz niewątpliwie kobiecy — albowiem Helmut przybył z Nuln, by spotkać się dziś ze mną o północy, nieświadom, że mąż mój nie wyjechał tak, jak zapowiadał. Och, mój drogi kochanku, biada i tobie: gdy Xavier się dowie o naszym zakazanym związku, niechybnie każe cię zgładzić! Gdyby tylko był jakiś sposób na przekazanie ci wieści... Co ja widzę? Biała gołębica przysiadła tuż obok! Niechybnie jest to znak od miłosiernej Shallyi! Napiszę wiadomość do Helmuta i przywiążę do nogi tego szlachetnego ptaka. Leć, leć do mojego kochanka!

Hej, wy. — Słowa wypowiedziane zostały gardłowym głosem, który należał do właśnie przybyłego mężczyzny. Był rozchełstany, miał mętne spojrzenie i śmierdziało od niego alkoholem. Za nim stało dwóch innych, w podobnym stanie; jeden miał wyjątkowo poważne problemy z utrzymaniem się na nogach i był łapany przez swojego kolegę za każdym razem, gdy za bardzo się zachwiał. — Hej, wy. Może wy wiecie, gdzie można tutaj dostać kostium ochroniarza tej, no — wytarł nos w rękaw — Kateriny.

Sigfrid spojrzał w milczeniu na swych towarzyszy, zaniepokojony i zdziwiony. Tymczasem pijak zaczął opowiadać jakąś historię, z każdym zdaniem plącząc się coraz bardziej i bardziej.
…i ten koń, ech, panie, do cholery z tym wszystkim i z tymi zasranymi bestiami… — Spojrzał podejrzliwie na ich trójkę, najwyraźniej czując, że wcale go nie słuchali. — To wiecie, gdzie te kostiumy są?
Tak — powiedział Carolus.
A to świetnie. Świetnie. Koń kolegę kopnął — streścił swoją opowieść aktor.
Koń, no... — dodał drugi bełkotliwym głosem i machnąwszy ręką, o mało się nie przewrócił.
Więc tego… Dlatego tak się spóźniliśmy. Bo koń i, panie, w ogóle.

W oczach Jansa pojawił się drapieżny błysk.
Spóźniliście się. I… mieliście grać ochroniarzy Kateriny. — Cmoknął. — Em… Jakby to powiedzieć?
Żeście przegapili! — wciął się Sigfrid. — Za późno jesteście.
Dokładnie jest jak kolega tutaj mówi. Ochroniarze Kateriny już mieli swoje pięć minut. Przykro mi, panowie.
Ech, kurwa! — zaklął aktor. — A to czemuście wy tak poubierani?

Zingger przewrócił oczami, ale nie stracił animuszu.
Bo my jesteśmy… gwardzistami.
Z Nuln! — dodał Sigfrid.
Z Nuln — potwierdził Jans. — I, panowie, między nami aktorami, to się reżyser strasznie na was zeźlił, jak was nie było. Mówił coś o skórowaniu albo skalpowaniu… W każdym razie nieprzyjemna sprawa. Ja bym mu oszczędził bajeczki o koniu i wiał, nie zwlekał.

Niedoszli statyści, klnąc szpetnie, oddalili się, a Münch wydał z siebie westchnienie ulgi. Chwilę później dostrzegł reżysera, który, wykrzykując jakieś wskazówki do jednego z aktorów, szedł tyłem w ich stronę. Artysta zniknął za załomem, a reżyser obrócił się, tylko po to jednak, by wpaść na duży wieszak. Kartki scenariusza buchnęły mu z rąk i upadły na ziemię; parę z nich zawirowało w powietrzu, oddalając się od swego właściciela, aż wylądowały pod stopami ich trójki. Sigfrid spojrzał na nie spokojnie, po czym schylił się i pozbierał je z podłogi.

O, Sigmarze, tylko nie to! — jęczał reżyser, miotając się na lewo i prawo, cały czerwony. — Wszystko teraz w złej kolejności, nie, nie, nie! — Münch chrząknął i wyciągnął przed siebie papiery, jednak gdy ich autor uniósł głowę, zamiast z wdzięcznością, jakiej się spodziewał, strażnik spotkał się z gniewem. — A co wy tutaj robicie? Właśnie wasza scena!
Nikt nam nie… — powiedział Sigfrid, ale mu przerwano.
O, bogowie! Ten chaos… wszystko się sypie… nikt już tutaj… nikt się nawet nie stara! I… och, moje przedstawienie!

Trójka „aktorów” zostawiła znerwicowanego reżysera i pobiegła w kierunku sceny. Stał tam mężczyzna w szlacheckich szatach i dwóch rycerzy w pełnych zbrojach.
Nikt nie będzie uwodził mojej żony! Drugi raz się ta szuja Helmut do niej nie zbliży, albowiem kazałem strażnikom pilnować jej, dzień i noc, tak że nikt, poza mną, się z nią nie spotka.
Mądrze uczyniłeś, panie.
A na natrętów czeka kara śmierci!

Xavier zszedł ze sceny, podczas gdy rycerze pozostali w bezruchu. Wyglądało na to, że trójka statystów nie była jednak spóźniona. Obok nich pojawiła się piękność grająca Kunegundę.
Teraz wchodzimy — oznajmiła. — Hmm... Nigdy was tu nie widziałam.

Napotkawszy spojrzenie jej błękitnych oczu, Sigfrid zaśmiał się nerwowo i spuścił wzrok, a na jego twarzy rozkwitł szkarłat. Fraulein Besser zmarszczyła brwi, po czym ruszyła na scenę. Oni ruszyli za nią. Sigfrid, wciąż czerwony z zawstydzenia, poczynił parę kroków ze spuszczoną głową, jednak spojrzawszy na widownię, zamarł. Musiało tam być kilkaset osób; nie był pewien, równie dobrze mogłoby być i parę tysięcy. Zdawało mu się, że wszystkie spojrzenia skierowane były właśnie na niego. Dostrzegł nawet Luizę na balkonie na trzecim piętrze; w geście zszokowania przyłożyła ręce do ust i patrzyła się na nich szeroko otwartymi oczami. Sigfrid nie mógł zrobić nic poza odwzajemnieniem spojrzenia, wpatrując się w nią, równie, co ona, wstrząśnięty. Wiedział, że musi się ruszyć, że nie może po prostu tam stać, lecz nie mógł — jego nogi były jak z kamienia. W ogóle ich nie czuł; był sparaliżowany. Wszyscy ci ludzie…

A potem ktoś pociągnął go za rękaw i Sigfrid ustawił się prawidłowo w szeregu. Nie wiedział, ile trwała jego niemoc — może sekundę, a może godzinę. Wciąż był oszołomiony, ale powoli wracała do niego świadomość otoczenia. Najwyraźniej młody Helmut wkroczył na scenę, bo teraz wymachiwał rapierem.
…mnie nie powstrzyma, jeśli chodzi o mą miłość! Będę walczył z wami wszystkimi; moc moich uczuć doda mi sił. A jeśli nie podołam i polegnę, nie poczuję bólu nawet przez sekundę, bowiem jeśli nie mogę być z moją Kunegundą, to już i tak jestem martwy. Żywemu trupowi nawet i kula armatnia niegroźna: nie ma on nic do stracenia, lecz jego gniew jest jak gniew bogów.

Nie! — zakrzyknęła szlachcianka, padając na kolana. — Zaklinam cię, Helmucie, miłości mego życia: nie rób tego! Albowiem bez ciebie i ja żyć nie będę mogła; sprowadzając siebie na tę pewną drogę do Ogrodów Morra, mnie skazujesz na żywot żywego trupa. Ręka niewieścia nie uniesie wszak miecza i nie przebije kobiecej piersi w samobójczym geście. Jako ten upiór bytować będę, wiecznie pogrążona w rozpaczy.

Zatem chodźże ze mną! Zabiję twych oprawców i będziemy mogli wieść życie pełne beztroski z dala od męża twego i zakłamania jego dworu.
Lecz będzie on nas ścigał. Wyśle swych ludzi naszym tropem jak charty, jak wilki Ulryka!
Więc i ich, i jego zabijemy!
Nie możesz! Jakże mogłabym kochać mordercę?
Jestże zatem jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji, moja miłości?
Nie wiem, Helmucie. Jak wiele bym dała, żeby było!

Zarówno Helmut, jak i jego kochanka wraz ze swą gwardią zeszli ze sceny. Pozostali tam jedynie dwaj rycerze, komentując sytuację.
Zaiste tragiczna to historia, gdy dwoje kochanków w żaden sposób nie może się połączyć.
Gdy życie razem wymaga czynów, które przekreślą ich miłość; a miłość wymaga, by żyli razem.

Kurtyna opadła. Koniec aktu drugiego. Wydawało się, że serce wyskoczy Sigfridowi z piersi. Dopiero znalazłszy się ponownie za kulisami, przestał postrzegać wszystko w zwolnionym tempie i wróciły do niego myśli o ich planie.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 10-03-2012 o 15:11. Powód: małe poprawki... i poprawki...
Yzurmir jest offline  
Stary 09-03-2012, 20:06   #18
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Teatr "Czerwony pionek", późny wieczór


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WUSBCPZAO1A&feature=related[/MEDIA]


Przedstawienie trwało w najlepsze. Przyszła kolej na partie śpiewane.

Z prawdziwymi statystami poszło im nadzwyczaj gładko. Parę niewinnych słów a już ich nie było. "Idzie jak z płatka Janseczku, dobra jest".

Nawet wpadka reżysera nie mogła zepsuć nastroju Zinggera. Już przewidywał kolejne kroki śledztwa.

"Uwiniemy się z Kluge, dowiemy kto stoi za morderstwami, doniosę co trzeba Burtheizenowi i jestem sobie znowu sterem i okrętem" - ścisnął mocniej halabardę, aż rozległ się suchy trzask. Rekwizyt pękł na pół.

- Trefny towar tu mają - skomentował Zingger i odrzucił na bok krótszy badyl.

Mając wolną jedną rękę pociągnął łyczka rumu z butelki.

Zwrócił się następnie do kompanów obserwujących wydarzenia na scenie.

- Dobra nasza Panowie, teraz jeszcze scena finałowa do odegrania i wracamy do obłaskawiania Kluge.

Skalp zerknął na Sigfrida, który raz po raz nerwowo przełykał ślinę.

- Wuju, co jest? Trema? - pytał wesoło towarzysza - przejdzie, byle tylko do wychodka później zdążyć, he, he.

Gdy aktoreczka odgrywająca rolę Kunegundy przechodziła obok Zingger aż zacmokał i trącił łokciem Carolusa.

- Turkaweczka, mniamuśna. Trzeba będzie się o nią rozpytać na mieście, prawda?

Sigfrid zasłuchany w sztukę nie odpowiadał. Zrezygnowany Jans ponownie wyciągnął zza pazuchy butelczynę rumu i tym razem wypił wszystko do dnia... dla kurażu. Nastrój Muncha zaczął mu się udzielać.

Na dany znak weszli na scenę

- Hu, raz matka rodziła nie? To idziemy - mruknął do kamratów Zingger i szybko podreptał na środek sceny.

Jego oczom ukazała się, lekko tonąca w mroku, pełnia widownia.

- Jak babkę Mathildę kocham, tego jeszcze nie przeżyłem. Robi wrażenie. Tylko spokojnie a będzie dobrze - szeptał sam do siebie lekko poddenerwowany wodząc od jednego gapia do drugiego. Uderzyła go spodziewana fala gorąca, to alkohol miło rozchodził się po całym ciele, tłumiąc zmysły.

Wtem ujrzał na podwyższeniu Lulu, która z rękami przytkniętymi do ust śledziła ich każdy ruch. Gdzieś dojrzał również Tcheslava. Rum szybko uderzał do głowy.
Kompletnie nie słuchając wypowiadanych kwestii, nie do końca zdając sobie sprawę co czyni, Jans lekko uniósł złamaną halabardę i pomachał widowni.

Wydawało mu się, że ktoś z tyłu szybko podnosi rękę, żeby mu odmachać.

"Ha, poznali się na mnie" - przeszło Skalpowi do głowy i wyszczerzył kły.

Wtem w stronę sceny poleciał pomidor rozpryskując się niedaleko "Kunegundy", która nie zwracając kompletnie uwagi kontynuowała dialog z "Helmutem".

Potem drugi, bliżej Jansa. Lekko pijany paser przezornie uznał, że jego występy nie są jednak mile widziane, toteż wyprężył pierś, uniósł w górę ułamaną halabardę i stanął jak słup soli.

Gdy scena dobiegła końca, mruknął do Carolusa.

- Chyba wiem dlaczego artyści nie cierpią krytyków, czarodzieju. Krytyk to kwoka, która gdacze, gdy inni znoszą jajka. - tymi słowy wymaszerował ze sceny.
 
kymil jest offline  
Stary 17-03-2012, 21:58   #19
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Przedstawienie trwało w najlepsze. Mimo zupełnego braku organizacji ze strony Wolfganga Joachima Triera, reżysera i scenarzysty w jednym, wszystko szło jak z płatka. Za kulisami panował całkowity rozgardiasz i bałagan, ale na scenie każdy z aktorów wiedział co robić, nikt nie zapominał swoich kwestii i wszyscy doskonale wypełniali postawione przed nimi zadania. Publiczność wyglądała na zachwyconą. Tylko jeden incydent zakłócił przebieg przedstawienia, a był to nieszczęsny solowy występ Skalpa, który starał się zwrócić na siebie uwagę siedzącej wysoko na balkonie Luizy.

- Co to wszystko ma znaczyć? – usłyszeli niespodziewanie, gdy już zeszli ze sceny i gratulowali sobie nawzajem występu. Matthias Kluge chwycił stojącego najbliżej drzwi Sigfrida i wciągnął do garderoby. Carolus i Jans, wiedzeni poczuciem solidarności ze strażnikiem podążyli za nim. Kluge był wściekły. Wskazywały na to jego oczy, błyszczące i zimne, bo reszta wyglądu garderobianego nie zmieniła się ani o jotę. – Kim, na łaskę Shallyi jesteście?

Niewiele czasu zajęło wyjaśnienie powodów, dla których znaleźli się w teatrze. Oczywiście wymagało to powtórzenia bajeczki o siostrze, która uwielbiała teatr. Na potwierdzenie swoich słów Jans wyprowadził Szuję z garderoby i wskazał mu siedzącą na widowni pannę Lutzen. Kluge przez dłuższą chwilę przyglądał się, po czym podrapał się po policzku i uśmiechnął do Zinggera.
- Będzie dla mnie zaszczytem spotkać się z ową przecudnej urody panną. Liczę, że również szanowny braciszek, któren wykazuje pewien talent aktorski zaszczyci nas swoją obecnością – powiedział w końcu i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jans uśmiechnął się również, ale z zupełnie innego powodu.

Przedstawienie zakończyło się oszałamiającym sukcesem i owacją na stojąco. Kurtyna dwukrotnie podnosiła się i gnący się w ukłonach Wolfgang Joachim Trier w otoczeniu aktorów pojawiał się na scenie. Potem światła zapaliły się, rozjaśniając wnętrze i ludzie ruszyli do wyjść. Znowu doszło do kilku kłótni i przepychanek, ale poza tym wieczór można było zaliczyć do udanych. Ulica przed teatrem i całe miasto tonęło w białym puchu. Przez te kilka godzin zdążyło solidnie napadać.

Spotkanie z Matthiasem Kluge miało nastąpić następnego dnia, wieczorem. Jako, że Szuja za bardzo nie wiedział, gdzie szukać lokum Jansa, ten umówił się z nim pod drzwiami Czerwonego Pionka. Już razem udali się do mieszkania, w którym miała na nich czekać Luiza i spory zapas kupionej przez Skalpa gorzałki.
- A ta Twoja siostra do do jakich należy? – dopytywał się Matthias. Nie wiadomo kiedy wszedł z Jansem w dobrą komitywę i zaczął się do niego zwracać per Ty. – Znaczy się, nie zrozum mnie źle. Po prostu chcę uniknąć nieprzyjemnych sytuacji, gdy nagle okaże się, że to przyzwoitka i cnotka...

Wyglądało na to, że pułapka zastawiona została perfekcyjnie. Idąc do domu, Jans dostrzegł stojącego w bramie po przeciwnej stronie ulicy, skulonego z zimna Carolusa. Na górze, w izdebce Jansa świeciło się światło, znak że Lulu jest już gotowa. Jans niby przypadkowo obejrzał się za siebie, wypatrując Sigfrieda. Zobaczył go daleko z tyłu, odzianego w czapkę uszatkę i grubą, futrzaną szubę, podążającego ich tropem.
- Oto moja droga siostrzyczka, miłośniczka Teatru i wszystkiego co z nim związane – przedstawił prostytutkę Jans. Ta ukłoniła się tak, aby jak najlepiej sprezentować Klugemu swój dekolt. Skalp wskazał na Matthiasa. – A to moja droga jest szanowny pan Kluge, jeden z najwybitniejszych pracowników Czerwonego Pionka...
 
xeper jest offline  
Stary 18-03-2012, 11:53   #20
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Po udanym przedstawieniu w teatrze "Czerwony Pionek" i równie udanym pierwszym akcie ich własnej farsy Jans Zingger zaprosił chłopaków na lokum do siebie. U niego wiadomo, nie warowała Frau Nietopyrz, z czego lekko dworował sobie z Sigfrida.

- Wuju, a gdzie ona sypia? Pewnie zawieszona pod powałą? Gdzieś Ty ją wynalazł? W kominie podczas Geheimnisnacht, he, he?


Późnym wieczorem popili zmrożoną gorzałkę, a następnie poszli spać. Tylko Luiza wróciła do siebie, aby się porządnie wyspać przed wieczorkiem zapoznawczym. Pozostałych od rana czekał pracowity dzień.


***


- Wstawać opoje i obiboki! Robota czeka! - kompanów obudził gromki okrzyk Zinggera. Zagonił ich do rąbania drew na bibkę do kominka, "coby ciepło było i nie tylko gorzałka wszystkich rozbierała". Sam Skalp rozebrał się do pół naga i przy lekkich opadach śniegu walił siekierą aż się kurzyło.

Gdy skończyli Jans założył kislevską szubę i pokazał Munchowi swój "mały warsztat" na tyłach kamieniczki przy ulicy Powroźniczej. Odgarnął u wejścia przy pomocy drewnianej łopaty głęboką warstwę śniegu.

- Widzisz Wuju, paplał otwierając ogromną kłódkę. W zimie przynajmniej wiadomo czy się ktoś nie kręci przy towarze.

Weszli do środka, gdzie znajdowały się liczne skrzynki, beczułki, szafki, półki. Wszystko to, jeśli to było możliwe, starannie pozamykane i zapieczętowane. Skalp podszedł do jednej z większych szaf, którą otworzył i schował do środku proszki ofiarowane noc wcześniej przez Sigfrida.

- Bezpieczne jak u mamy. Twoja emerytura "złota jesień", he, he.
- stwierdził jowialnie.

Wszedł głębiej do loszku i wytaszczył stamtąd drewnianą skrzynkę wyłożoną sianem. Gdy paser przestępował pomiędzy pakunkami na zmarzniętej polepie mile brzęczała szkłem.

- Śliwowica i porzeczkówka - wyjaśnił zaciekawionym kamratom. - W sam raz się nada, musi tylko nabrać mocy, ha. Niedługo wpadnie do nas Regis prosto z Malego Kislevu. Łasica miał nam kupić mocno przesolone śledzie i praaski bimber. Chodźmy, więc nie marnujmy więcej czasu. Robota musi wrzeć!



***

Kolejną część dnia zaczęło im rozrabianie bimbru ze śliwowicą i porzeczkówką ze znacznym udziałem cukru, żeby Herr Kluge nie odkrył podstępu, iż trunek niesie ze sobą diabelską moc. Gdy wreszcie skończyli Zingger spojrzał krytycznie na dziewięć flaszek specyjału, które uwarzyli, następnie na umordowanego Starka i powiedział.

- W mej ocenie udatnie, żeśmy się sprawili, ale może byś jeszcze te flaszki przeklął Carolusie, co? Tak dla pewności - wyjaśniał zdumionemu czarodziejowi.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 18-03-2012 o 11:58.
kymil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172