Anzelm przeczekał cierpliwie całą potyczkę chroniąc się wraz z kapłankami. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy, on nie władał mieczem. Jego ostrzem był język, sposób przemawiania do ludzi i to że umiał ich zjednywać sobie. Oczywiście mało kto to potrafił w tych mrocznych czasach docenić, ale Anzelm był odporny na krytykę czy też lżenia.
Gdy było już po wszystkim Anzelm zszedł z wozu by się upewnić, że kapłance nie grozi żadne niebezpieczeństwo, a gdy tak się stało zwrócił się do niej:
- Pani.. są ranni.. proszę byś im pomogła – uśmiechnął się i pomógł zejść jej z wozu -
Anzelm wyszedł na pole walki ogarniając wzrokiem co tu się stało. Widząc że to były przebiegłe i potworne mutasy Anzelm mruknął ni to do siebie, ni to do rzeczy, które martwi po sobie zostawili:
- Złą aurę macie moje dziatki, Wujaszek was nie weźmie ze sobą w tą podróż.
Widząc że Khaldinowi nic się nie stało Anzelm poczekał aż krasnolud wróci i podał mu butelkę z piwem. Zapewne dzielny krasnolud będzie spragniony więc rzucił: - Pij mości Khaldinie do dna.. a jeśli kto byłby spragniony beczułka piwa.. czeka w wozie.. - w końcu co ja co ale Anzelm wiedział jak dbać.. o towarzyszy
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |