Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2012, 19:33   #28
chaoswsad
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Trakt… ~ Cóż, jakby co, to nie mnie będą gonić ~ myślał Rafael. Dał sobie spokój z przekonywaniem kogokolwiek, chociaż sądził, że powinni zejść do lasu. Odwracał się jedynie co jakiś czas, wypatrując czy ktoś się nie zbliża. Niestety zasięg jego wzroku ograniczały zakręty, więc działanie to miało raczej charakter teoretyczny. Tak czy owak czuł się lepiej, że robił cokolwiek. Nie drążył dalej tematu przywództwa. Nie był głupi! Ci, co chcieli przewodnika, prawem rzeczy byli cisi i mniej pewni siebie. Widocznie słowa Solmyra przytłumiły ich chęć wołania o swoje. I dobrze. Będzie można więcej czasu poświęcić trosce o własne potrzeby.

Gorące powietrze zmuszało wędrujących, by co chwilę pomniejszać zawartość swojego bukłaka. Ralfi starał się pić często, zwilżając tylko usta; próbował w ten sposób oszukiwać swój organizm. Potem brał po dużym łyku i czekał z kolejnym jak najdłużej. Przez część drogi łudził się, że któraś z tych metod mu pomoże, ale brutalna rzeczywistość dała o sobie znać równie szybko, jak u reszty. Chyba nie ma skutecznej techniki na jednoczesne zachowanie wody i wydajne zaspokajanie pragnienia. Rozwiązał rzemień skórzni, by ulżyć sobie choć trochę. Myśli o tym, jak bardzo doskwiera mu upał mieszały się z tymi o karawanie i całej tej wyprawie. Strach i adrenalina nie minęły. Serce wciąż waliło mocno, a rozum szeptał, karmiąc się resztkami nadziei: „Zawróć.. zawróć…”. Po ogólnym zapoznaniu się z sytuacją i dołożeniu paru własnych domysłów, Rafael uświadomił sobie jak trudnego zadania się podjął. Domyślał się, że część w ogóle nie chciała wracać, innych zapewne nie interesowały zapasy na zimę, ale możliwość wzbogacenia się. To właśnie on był tym szlachetnym, który oprócz odnalezienia bogactwa całej wioski, miał je jeszcze wymienić za zboże i przytargać z powrotem do Viseny. Wiedział, że to niemożliwe. Łutem szczęścia byłoby, gdyby udało mu się wrócić z workiem albo dwoma, w podartych łachach i z licznymi pamiątkami w postaci blizn. Tak, teraz już dobrze zrozumiał, jaki charakter ma ta wyprawa. To będzie jego odkupienie. Odkupienie za śmierć ojca.

Młody myśliwy potrząsnął bukłakiem. Pusto. Trzeba będzie przejść się do rzeki. Duchota wydawała się wzmagać w nieskończoność. Na twarzach podróżników było to dobrze widać. Upocona, zmachana grupka młodzików chowała się w szczątkowym cieniu padającym od strony pobliskich drzew. ~ Nie wytrzymam ~ - sapał w myślach, zdejmując swoją skórzaną osłonę. Nagle uczuł jakby ruch powietrza. Niedługo po nim tajemniczy huk. Wszyscy się zatrzymali, szukając wzrokiem źródła tego dźwięku. Rafael spojrzał w górę i dostrzegł między koronami drzew kłębiące się burzowe chmury. Zerknął na przestraszone twarze towarzyszy. Szybko zrobił podobną minę i wpatrywał się nerwowo w otaczające ich zarośla. Chwycił łuk i robiąc wielkie oczy, spojrzał na Saelima, a potem na Etroma, teatralnie przełykając ślinę. ~ Starczy ~ - uznał, mając nadzieję, że uwierzyli. Niewielki uśmieszek szybko przemienił się w prawdziwą salwę. Młodzież wbijała w Ralfiego natarczywe spojrzenia, nie wiedząc co się dzieje. Ten ruszył przed siebie, bez krępacji.
- Burza idzie! – powiedział w końcu, wskazując łukiem w niebo. Szedł rozbawiony przed pozostałymi, cierpliwie oczekując pierwszych kropel. Na szczęście zachował trzeźwość umysłu i zdjął cięciwę, chowając ją do torby. Nie musiał długo czekać. Deszcz – jak to przy letniej burzy - lunął jak z cebra. Ulga przyszła szybko, ale po chwili trzeba było chować się do lasu, żeby całkiem nie zmoknąć. Nie pomogło ponowne narzucenie na siebie skórzni. Grupa przebiegła kawałek przy akompaniamencie grzmotów i kropel uderzających głośno o ziemię. Omijając większe chaszcze wylądowali w końcu pod kilkoma drzewami rosnącymi obok siebie, których korony łączyły się w wielki „parasol”. Rafael usiadł na wystającym z ziemi korzeniu i wyciągnął coś do zjedzenia. Las był taki piękny, kiedy padało. Gałęzie z gracją przyjmowały na siebie lejące się z nieba strugi, jakby brały prysznic, żeby zmyć ślady ukropu dzisiejszego dnia. Zieleń zroszona wodą odżywała w oczach młodzieńca, nabierała chęci do życia, nastrajając go do tego samego. Mieląc między zębami kawałek zajęczego uda, zamyślił się. Zawsze robił to w samotności. Nigdy nie zdarzało mu się tak odpływać przy obcych osobach. Był jednak na tyle zmęczony, że nie miał już siły angażować się ciągle w towarzystwo. Zresztą większość z nich to indywidualiści, odsunięci od społeczności, mający swoje własne dziwactwa, więc nie czuł, że musi przed nimi koniecznie grać kogoś, kim nie był. Deszcz dość szybko przestał padać, a łowcę na dobre pochłonęło obserwowanie wdzięków natury. Rozmowy towarzyszy słyszał, jak przez mgłę.
- Co to… gniazdo… ścinam…
~ CO?! ~ momentalnie przerwał kontemplację, wstając na równe nogi. I co zobaczył? Zaraźnika zamachującego się toporem w jakieś… jak się po chwili okazało, rzeczywiście – gniazdo.
- Nie.. – tyle tylko zdążył wyszeptać. Zrobił to tak cicho, jakby w ogóle nie włożył siły w swój głos. *Trzask* Nie czekał na ostrzeżenie. Wyrwał do przodu, jakby goniła go co najmniej wataha wilków. Zasunął chustę ojca na głowę, licząc, że to pomoże. Nie pomogło. Zaatakowane szerszenie dźgały go tam, gdzie nie potrafił się zasłonić. Tam gdzie się zasłaniał… też go dźgały. Szczęście, że nie byli daleko od rzeki, toteż szaleńczy odwrót zakończył się dość szybko desperackim susem do wody. Przed skokiem zdążył jedynie cisnąć łukiem w sitowie i zrzucić z ramienia torbę. Ale to były bydlaki! Po pięć centymetrów! Nigdy nie został pokąsany przez szerszenie, stąd naszły go obawy przed skutkami jadu tak wielkich okazów. Ale przede wszystkim zżerała go złość, że nie zdążył wrzasnąć na Etroma pod tym gniazdem. O nie, nie może sobie więcej pozwalać na takie „seanse”, w tym towarzystwie. Krzyknął na sprawcę, ale po fakcie to już tylko, co najwyżej mógł sobie ulżyć. Ten był dopiero dziwakiem. Dla niego była to przygoda, jak powiedział. Przygoda! - Wariat? Idiota? Jedno i drugie to za mało na taki przypadek. Chichrał się, stękając z bólu i dysząc jak kundel. Rafael miał nadzieję, że ktoś przyleje mu w michę albo chociaż porządnie go kopnie. Sam nie należał do tych, którzy pierwsi rzucają kamień. Po chwili jednak zmienił nastawienie do chłopaka, widząc co się z nim dzieje. Kiedy zobaczył jak zwraca zawartość żołądka, podszedł i położył mu rękę na ramieniu.
- I co, dalej jest tak śmiesznie? – zapytał, spoglądając z troską. Postanowił, że poszuka jakichś gojących ziół, bądź co bądź teraz potrzebowali ich w horrendalnych ilościach. Wziął sztylet i począł się przedzierać przez gęste krzewy i gałęzie mniejszych drzew. W miejscu, gdzie las był nieco rzadszy, a ziemię porastały trawy i inne, niewielkie rośliny zielne, szukał znajomych mu kształtów liści. Znalazł trzy krzaczki melisy, a na niewielkim piaszczystym wzniesieniu naciął dość sporo lawendowych gałązek. Po powrocie oddał większość swoich zbiorów Eillif, a niewielką część zachował na własny użytek. Dopytał się zielarki co należy z tym zrobić i zastosował się do jej poleceń.

Korenn, Etrom oraz Saelim – czyli ci, których owadzie żądła ulubiły sobie najbardziej, dopiero po jakimś czasie byli zdolni kontynuować wędrówkę. Ralfi za ten czas zdążył założyć cięciwę i wraz z innymi mogli skierować się w stronę traktu. Nagle Yarkiss zatrzymał wszystkich, sugerując, że coś usłyszał. Rzeczywiście. Od strony drogi było słychać tupot końskich kopyt. Ralfi zwinnie podbiegł na początek grupy i dał Yarkissowi znak ręką, by wraz z nim podkradł się nieco bliżej źródła dźwięku. Myśliwi cichym krokiem podeszli najbliżej jak się dało. A jednak pościg. Dość symboliczny, co zbytnio Rafaela nie zdziwiło. Solmyr miał trochę racji, mówiąc o tym, że nie ma wśród nich osób, których viseńczycy bardzo chcieliby odzyskać. Po zabłoconym trakcie jechało dwóch ludzi Knuta. Konie, które ujeżdżali były zwykłymi pociągowymi kobyłami, jakich używa się do orania pola. Mężczyznom wyraźnie nie podobało się przydzielone im zadanie. Mieli nietęgie miny i widać było, że nie starali się niczego szukać. Przejechali obok staranowanych krzaków bez mrugnięcia okiem. Staranowanych – oczywiście - ostatnim „taktycznym” odwrotem pewnej grupki młodzieży, przed rojem szerszeni. Po powrocie do reszty Yarkiss poinformował towarzystwo o zaistniałej sytuacji. Zaproponował również, aby dalsza wędrówka odbywała się w lesie. Ralfi w tym czasie patrzył wymownie na Solmyra, kiwając głową. Przyjaciel łasicy pomylił się w swoich prognozach dotyczących pościgu.
- Jestem za – młodszy łowca przytaknął Yarkissowi i nie czekając na jakąkolwiek debatę, zaczął powoli iść, dając innym znak, by też ruszyli.

***

Kiedy grupa szukała miejsca na nocleg Rafael upierał się, by nie było to zbyt blisko rzeki. Wartka to wodopój dla wielu leśnych drapieżników, więc bezpieczniej będzie nocować po drugiej stronie traktu. Osobiście wypatrywał skrawka ziemi dobrze osuszonego przez słońce. Nie miał zamiaru obudzić się z mokrymi plecami. Po wyborze miejsca należałoby je jeszcze odpowiednio przygotować. Najpierw jednak postanowił się przejść. Nie bez celu oczywiście. Poszedł nad rzekę, aby uzupełnić zapas wody. Po burzy upał wrócił, więc bukłaki znowu szybko się opróżniły. Oprócz swojego wziął również te, należące do osób, które go o to poprosiły. Otwarcie zakomunikował, gdzie idzie. Po powrocie odstawił cudze pojemniki z wodą w jedno miejsce. Na szczęście ktoś już zajął się rozpalaniem ogniska. Wybrał się teraz w głąb lasu, nie uprzedzając nikogo po co idzie. Szukał czegoś na czym spałoby mu się wygodniej, niż na gołej ziemi. O mech było nie trudno, szybko zauważył sporych rozmiarów kępę, która idealnie nadawała się na poduszkę. Kiedy udało mu się ją wyrwać, tak by pozostała w jednym kawałku, zaczął kierować się w stronę obozowiska, ale tym razem poszedł z goła inną drogą. ~ No proszę ~ uśmiechnął się w myślach, kiedy zobaczył wielkie, rozłożyste liście, wyrastające z ziemi na półmetrowych łodygach.


Już teraz kojarzyły mu się z czymś, na czym można się wygodnie położyć. Pościnał te zielone „placki” i obładowany po granice możliwości, z trudem przytargał zielsko do towarzyszy. Uśmiechając się pod nosem, wybrał jedno z miejsc przy ognisku. Powyrzucał stamtąd wszystkie kamienie i patyki, po czym upewnił się, że nie ma tam żadnych owadów… albo chociaż nie ma ich zbyt wiele. Ułożył sobie z wielkich liści coś, co miało przypominać łóżko, kępy mchu użył za podgłówek i pościelił na tym wszystkim koc. Był już bardzo zmęczony. Mimo to wziął pierwszą wartę. Podczas niej zjadł i dosuszył nad ogniem wszystko, co miał jeszcze mokre. Nasmarował też użądlone miejsca ziołami. Wszystkie swoje rzeczy - wraz ze skórznią i butami, które oczywiście zdjął - ułożył obok legowiska, by w razie czego mieć je pod ręką. Kiedy nie miał już co robić, oczy kleiły mu się tak bardzo, że zrozumiał brak sensu w pełnieniu przez siebie dyżuru. Nie miał siły myśleć, nie mówiąc o czuwaniu i nasłuchiwaniu.
- Twoja kolei – szturchnął Yarkissa. Opatulił się kocem i zasnął w przeciągu kilku sekund.
 

Ostatnio edytowane przez chaoswsad : 14-03-2012 o 14:26.
chaoswsad jest offline