Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2012, 02:09   #414
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Ostermak. Ulica Bramna.

Przerażony tłum pędził ulicą Bramną, główna drogą wyjazdowa z miasta. Za nimi gnali rozwścieczeni barbarzyńcy, zatrzymywani już tylko przez tych nielicznych obrońców, którzy postanowili zginąć walcząc. Z drugiego końca uliczki, na ich spotkanie wybiegli Wins i jego mutanci. Krasnoluda i Dirka wlekących się z tyłu nikt nie zauważył.

- Mutanci! -
- Są już w mieście! -
- To już koniec! Uciekajcie! -

Nadciągająca odsiecz wywołała odwrotny efekt od zamierzonego a już i tak spanikowani obrońcy rozbiegli się we wszystkich kierunkach, często tratując nawzajem, dobijając do zamkniętych drzwi i okien, wciskając między budynki. Na powitanie mutantów zostali tylko Albert i Gottri.
- Mierzwa? -
Czarodziej spojrzał pytająco na krasnoluda.
- Nie widziałem go. Chyba został przy barykadzie... -

***

Barbarzyńcy przeskakujący barykadę nie zwrócili uwagi na zwłoki leżące wszędzie wokoło. Wszyscy pędzili łupić zdobyte już miasto i mordować pozostałych mieszkańców. Mieli to przetrenowane. Przykryty jakimiś ciałami Mierzwa spoglądał jak pędzą z wyciem w górę ulicy. Ścigały ich strzały Leo i Moperiola ukrytych na wieżach. Przez bramę przechodzili już jednak arkebuzerzy i jazda von Kytke. Kilkunastu strzelców, przeciw dwóm, dawało niewielkie szanse elfowi i myśliwemu, wiec kozak uznał, że czas najwyższy użyć prezentu od dr Grassa. Przyłożył piszczałkę do ust i dmuchnął.

***

- To już koniec. Miasto wzięte. Zaraz tu będą. -
Jak na powagę sytuacji Gottri cedził słowa aż nazbyt spokojnie. Gislan z nieufnością, spoglądając na swych nowych „sprzymierzeńców”, tylko pokiwał głową.
- Równie dobrze to może być tutaj. -
Obydwaj brodacze odwrócili się z toporami w dłoniach, wyczekując nadciągających barbarzyńców. Nie mogąc się sobie nadziwić Dirk dokuśtykał do nich. Albert stanął po drugiej stronie, ściskając w dłoniach miecz. Tarcza już dawno poszła w drzazgi.
Wins spojrzał po swoich ludziach. Obeszło się bez słów. Mutanci stanęli obok ludzi von Antary. Osiem postaci. Akurat dla tylu było miejsca w poprzek ulicy. Widzieli już oczy nadciągających barbarzyńców i pałającą w nich rządzę krwi, zesłaną przez Khora.

Ryk za ich plecami sprawił, że nawet krasnoludy przeszły ciarki po plecach. Mimo to wszyscy spojrzeli za siebie. Poprzedzana krzykami rzucających się na boki mieszkańców, środkiem ulicy pędziła Ona. Bestia. Pancerz na grzbiecie potwora płonął. Wyglądała jak ognisty demon z samego dna piekieł, ciągnąc za sobą warkocz czarnego dymu. Nie zatrzymała się nawet na chwile, jednym potężnym skokiem przesadzając kolumnę ludzi blokującą jej drogę. Wszyscy na chwile znaleźli się w cieniu lecącego nad nimi płonącego potwora. A potem z impetem wpadła w szeregi nacierających barbarzyńców. Dzicy kwiczeli jak zarzynane świnie a ich wrzask zlał się w jedno z bojowym okrzykiem krasnoludów, ludzi i mutantów ruszających do ataku, tuż za nią.

***

Kozak czołgał się pod barykadą na tyły ludzi von Kytego. Ryk potwora był wyraźnie słyszalny i szlachciura kazał arkebuzerom użyć barykady jako osłony i czekać na potwora. Mierzwa przekradł się brzegiem umocnienia, w stronę rycerza , otoczonego trójką jeźdźców. Ukryci, ale i zablokowani w wieżach Leo i Moperiol widzieli przekradającego się kislevite, czekając na okazje do strzału. Jeźdźcy wokół rycerza, mieli w dłoniach kusze a on sam pistolet. Nadal stanowili dla nich zagrożenie.

Tym czasem z ulicy w stronę barykady zaczęli biec wyjątkowo zwartą jak na nich grupą barbarzyńcy, wrzeszcząc przy tym w niebogłosy. Ku radości kozaka i strzelców, nie były to już bojowe okrzyki zwycięzców, ale pełne strachu wycie. Dowódca arkebuzerów ryczał na swoich aby wstrzymali ogień, czekając na potwora. W tej chwili Bestia znów wyskoczyła w powietrze i długim skokiem przeskoczyła nad uciekającymi, ustawiając się między nimi a strzelcami. Oficer strzelców tylko na to czekał.

- Ognia! -

W normalnie walce, zwłoka między wydaniem rozkazu, a usłyszeniem go przez żołnierzy i jego wykonaniem, nie ma większego znaczenia. Człowiek, ork czy inne plugastwo nie jest wstanie nic zrobić, przez ten ułamek sekundy. Tyle, że ci tutaj strzelcy nie walczyli z ludźmi czy orkami. Ich przeciwnika nie tyczył normalne dla tych ras ograniczenia. Za to był inteligentny w sposób niedostępny dla większość ludzi.

Bestia odbiła się powtórnie od ziemi, zanim jeszcze na dobre jej dotknęła. Kiedy słowa oficera na dobre jeszcze nie opuściły jego ust, już znowu leciała w powietrzu. Kiedy palce strzelców naciskały spusty już była dwa metry nad ziemią. Kiedy huknął salwa, w miejscu gdzie celowali arkebuzerzy był tylko ślad czarnego dymu a zbity w ciasną kolumnę oddział skrył cień lecącego potwora.

W jednej chwili na małej przestrzeni wokół barykady, zapanował chaos i piekło, jakiego nie powstydziła by się największa bitwa ostatniej wojny. Salwa strzelców przeleciał pod płynącym już w powietrzu potworem i uderzyła w stojących za nim barbarzyńców, kładąc pierwszych szereg trupem. Na tyły dzikusów wpadli Gottri, Albert, Dirk i Gislan, w towarzystwie Winsa i Olafa. Kolejnych dwóch mutantów zginęło w czasie szaleńczej szarzy, kiedy pędzili za rozszalałym potworem, dobijać i rąbiąc totalnie zaskoczonego wroga. Wielu żywych jeszcze i wciąż zdolnych do walki zostało za nimi, ale nie można było się zatrzymać, kiedy tylko ten szalony pęd utrzymywał ich przy życiu. Wszyscy byli mniej lub bardziej ranni, a teraz w dodatku otoczeni, bo przyparci do muru barbarzyńcy, stanęli do walki a z tyłu nadciągali ich ocalali z masakry towarzysze. Woleli bić się z nimi, niż Bestią. Po tym, co wszyscy mieli okazje zobaczyć, nikt się im specjalnie nie dziwił. Otoczeni ze wszystkich stron, walczyli o życie. Na ich oczach potężny Olaf, walcząc z trzema wrogami na raz, dostał włócznią w brzuch. Zanim padł, zabił jeszcze dwóch swoich przeciwników a trzeciego, tego którym wciąż trzymał włócznię zatopioną w jego brzuchu, zamienił w poduszkę na igły, wbijając w niego wszystkie cztery wciąż dzierżone przez siebie miecze.

Kawałek dalej Bestia spadła na barykadę masakrując arkebuzerów. Pazury siekały powietrze, odcinając ludziom ręce i nogi a potężne szczeki odgryzły im głowy i rozrywały na dwoje. Koń von Kytkego stanął dęba w bramie, zrzucając jeźdźca, podobnie jak ten niosący na grzbiecie Monikę. Szlachcic wstał z trudem, dobywając miecza.

~~ Mam cię bratku! ~~

Mierzwa uznał, ze lepszego momentu już nie będzie i zaszarżował między osłaniającymi szlachcica konnymi. Czarna szabla kręciła młyńce w powietrzu. Konni strzelcy towarzyszący rycerzowi, jak na komendę unieśli kusze...

Pierwszy wypuścił strzałę Moperiol, tuż z nim Leo. Tym razem pośpiech nie popłacał. Konny wzięty na celownik przez elfa dostał w bok, ale nie spadł z konia. Odwrócił wierzchowca, w kierunku wieży i wycelował kusze. Moperiol miał już następna strzałę na cięciwie. Wystrzeli jednocześnie. Trafili obaj. Elf poczuł palący ból w piersi a sam zboczył jak jego strzała zagłębia się w szyj przeciwnika. Z niedowierzaniem spoglądał na bełt sterczący mu z klatki. Łuk wypadł z bezwładnej dłoni. Zrobił jeszcze jeden chwiejny krok, posłał zdziwione spojrzenie Leo na drugiej wieży po czym runął w dół.

Leo sam miał się niewiele lepiej. Jego strzała zmiotła jeźdźca z konia, za pierwszym razem, ale był jeszcze drugi. Gdyby nie ranne ramię, Hainz na pewno zdążyłby przed nim. Teraz jednak zadziałał trochę wolniej i zanim zdjął ostatniego z konnych, ten zdołał wystrzelić z pistoletu. Kula tym razem trafił go w udo, powalając na i tak już przechylaną podłogę wieży. Ból był okropny. Żył jednak. Przynajmniej na razie. Aby zobaczyć pojedynek kozaka z von Kytkę.

Dmuch powinien już nie żyć i doskonale o tym wiedział. Bełty i kule które wzięli na siebie strzelcy, przeznaczone były dla niego. Żył jednak i choćby dlatego nie mógł zawieść. Zaatakował rycerza z furią, nie zważając na to fruwające w powietrzu części ciał ofiar Bestii i ryki walczącego nieopodal potwora. Von Kyte był wprawnym szermierzem i chronił go ciężki pancerz, ale kozak od razu wyczuł jego słabość. Był ranny i to powarzenie. Pocisk posłany przez Felixa zrobił swoje. Raz po raz czarna szabla przedzierała się prze obronę szlachciury, odbijając się do płyt pancerza. Rycerz odgryzał się jak mógł, ale zadał kozakowi tylko kilka niegroźnych zranień, podczas gdy Mierzwa w końcu wykonał udany atak i powalił przeciwnika na kolana. Przez szpary w zasuniętej przyłbicy Mierzwa zobaczył przerażone oczy von Kytke. Czarna szabla uniosła się po raz ostatni i opadł na głowę ostatniego z długiego rodu von Kytke. Przez otwory w hełmie wypłynęła czerwona posoka.

Kozak spoglądał przez chwilę na leżące u jego stóp zwłoki po czym uniósł wzrok na zamarłą z przerażenia dziewczynę. Podszedł do niej i wyciągnął rękę.

- Choć kobieto, jest już bez... -

Coś ciężkiego uderzyło go plecy, aż przeleciał kilka metrów w powietrzu i rąbał o bruk, praktycznie pod samą palisadą, już się z niego nie podnosząc.


Po jej drugiej stronie dogasła właśnie walka. Wyczerpanym i skurwionym najemnikom von Antary pomoc przyszła z nieoczekiwanego kierunku. Kiedy już barbarzyńcy przyparli ich do ściany jednego budynku, wszyscy czuli że to koniec. Wins znikł im z oczu chwilę wcześniej, przygnieciony kilkoma przeciwnikami, ręce trzymające broń, mdlały z wysiłku a tych kilku, których każdy przed śmiercią chciał zabrać ze sobą, już dawno było martwych. Zostało tylko umrzeć z honorem.

Okrzyki dochodzące z góry ulicy usłyszeli dopiero wtedy, kiedy atakujący ich dzicy odstąpili od walki i rzucili się do ucieczki. Od strony miasta nacierał tłum kilkudziesięciu uzbrojonych w co popadnie mieszkańców. Były wśród nich kobiety i starcy, były nawet dzieci. Na oko może dziewięcioletnia, jasnowłosa dziewczynka dopadła do czołgającego się po ulicy, rannego barbarzyńcy z kuchennym nożem, takim samy, którym normalnie mogła obierać ziemniaki i niewprawnym ruchem poderżnęła mu gardło. Podobny los spotkał innych rannych. Ci którzy jeszcze stali na nogach a zostało ich niespełna dziesięciu, rzucili się do ucieczki. Bitwa była skończona.


Teren wokół nich był zasłany ciałami, w niektórych miejscach były ich całe stosy. Krew płynęła w rynsztokach wartkim strumieniami w kierunku bramy a ściany domów były w niej ubabrane często po same dachy. Tłum zatrzymał się na barykadzie. Widok stającej w bramie Bestii zatrzymał w miejscu nawet najodważniejszych. Czwórka najemników wyszła przez sporą wyrwę w zaporze, jaką uczyniła Bestia w miejscu, gdzie dopadł strzelców von Kytego i stanęła naprzeciw potwora.
Gotrii, Gislan, Dirk i Alber. Tylu trzymało się na nogach. Po chwili, z pomocą Gislana dołączył do nich Mierzwa. Kozak na chwilę tylko stracił przytomność. Na wieży obok bramy, pojawił się Leo. Z trudem utrzymał się w pionie, ale jednak ściskał w rękach łuk ze strzałą nałożoną na cięciwę. Konstrukcja pod jego stopami, chwiała się niebezpiecznie.

Sześciu. Tylu zostało z piętnastki wysłanej tu aby zabić potwora. Wszyscy byli mniej lub bardziej ranni. I śmiertelnie zmęczeni. Łypiący na nich z bramy potwór sam nie wyglądał lepiej. Ogień na jego karku już dogasł. Z boku wystawała mu złamana włócznia, w pancerz chroniącym potężny łeb wbity był ułamany przy ostrzu topór i wyraźnie kulał na jedną łapę. Nie sposób było powiedzieć ile z krwi, którą wręcz ociekał należało do niego.

Obok stała Monika. Skórę miała bladą jak trup, co doskonale kontrastowało ze szkarłatem spływając po twarzy juchy. Suknia była w strzępach, włosy w nieładzie a w oczach tańczyło szaleństwo.
- Ty! -
Wskazała na kozaka.
- Poznaje twój glos. Ten akcent. Byłeś tam. Tam na polanie. Pamiętam, to na pewno byłeś Ty. I Wy pewnie też. Najemnicy. On mówił mi o was. A Gustaw... Kupczyliście się o niego życie, jakby był bydłem! Jakby był nic nie wart! Nie chcieliście oddać, tego... Tego czegoś! Nie był wam potrzebny prawda? Cenniejsze było złoto z tej skrzyni, czy cokolwiek to było! Tyle było warte jego życie! -
Monika darła się jak szalona, szarpiąc się za włosy i płacząc. Oszalała. Wziąwszy pod uwagę okoliczności, trudno było się temu dziwić.
- Niewiedze Was! Nienawidzę Was wszystkich! Wy.. Wy... -
Głos się jej załamał i zaczęła dziko szlochać. Stojąca u jej boku Bestia warknęła głucho. Na ten dźwięk, Monika jakby struchlała. Otarła brudnym rękawem twarz i wyprostowała się. Gdy przemówiła, jej głos był zimny jak lodowiec.
- Zabij ich. Zabij ich wszystkich! -

Potwór zawahał się tylko przez chwilę. Potem ruszył ku nim. Przy barykadzie słychać było tylko jego głuche warczenie i dźwięk uciekającego w panice tłumu za ich plecami...

-------------------------------------------------------------------------------------------

Proszę Noraku, Wnerwika, AJT i Luffego o niepostowanie.
Więcej info w komentarzach.
 
malahaj jest offline