Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2012, 10:40   #411
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Moperiol spojrzał na swój długi łuk. Gdyby tylko był on wykonany przez elfów… - pomyślał – Duży, z mocno giętkiego drewna, kościane elementy, niewielki ciężar. Wszystko to pozwalałoby na zwiększenie zasięgu, co jakże mogło być przydatne w obecnej sytuacji. No ale co tam, miał co miał. Ten trzymany przez niego najgorszy też nie był, dało się daleko strzelić, szczególnie z wieży. Zerknął na kołczan pełen strzał, oby któreś znalazła drogę do von Kytkego, oby przebiła jego piękną zbroję. Szansa niewielka, ale jest…teraz jednak wszystko w rękach bogów.

Gdy tylko wrogowie zbliżyli się na odpowiednią odległość puścił naciągniętą chwilę wcześniej cięciwę. Nie skupiał się nad lotem strzały, nie było na to czas, od razu ręka sięgnęła po kolejną. Chwilę później i ona była już w powietrzu. Strzalał, strzelał jak najszybciej mógł. Celował w miejsca, gdzie biegło najwięcej barbarzyńców, lub w Kytkego, jeśli tylko poczuł, że jest szansa go ustrzelić.
 
AJT jest offline  
Stary 10-03-2012, 15:46   #412
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Nie wiedział co go skłoniło do przyłączenia się do grupy mutantów. Swój wybór próbował argumentować tym, że sam kozak mógłby sobie nie poradzić z mutantami gdyby się zbuntowali, ale przecież nawet we dwójkę by sobie z nimi nie poradzili. Przekonywał się także tym, że przecież do miasta podążał drugi z magów, Albert i mutanci mogli by sobie nie poradzić bez czarodziejskiego wsparcia... ale słaba to była argumentacja. Nie był to powód dla którego się zgłosił. Ku swojemu przerażeniu Siegfried spostrzegł, że mutacje Winsa i jego kolegów na równi go obrzydzają co fascynują... Znaczy, nie chciałby się stać tacy jak oni, lecz z chęcią dokładniej by się przyjrzał ich "usprawnieniom". Najlepiej by było przeprowadzić sekcję, ale jak na razie miał w pobliżu tylko żywe okazy...

Szybko pożałował swego wyboru, gdy tylko zapytał gdzie jest wejście. Okazało się, że znajduje się pod wodą. Nie dość, że musiał się cały zamoczyć to jeszcze w tunelu okropnie śmierdziało. Na dodatek przed wejściem musiał zostawić swój kij (no jak pływać z laską w dłoniach?)
- Gdzie ja trafiłem... - mruknął, zasłaniając nos rękawem koszuli.

Standardowo, później było tylko gorzej. Najpierw musiał rozdzielić się z Mierzwą, by przypilnować oba oddziały mutantów. Później zdobył kilka siniaków przy wyjściu z tunelu (oczywiście, żaden z mutasów mu nie pomógł), a następnie został zmuszony do rozejrzenia się po okolicy. I całe szczęście, bo chwilę po wyjściu z magazynu i spotkaniu z Dirkiem... budynek po prostu wyleciał w powietrze.
A Siegfried prawie oberwał fortepianem.
"- To tyle jeśli chodzi o pomoc mutantów..." - przemknęło mu przez myśl. Olaf i jego kompani siedzieli w środku, więc pewnie zostały po nich strzępy. Z jednej strony dobrze - zawsze kilku spaczonych na świecie mniej, lecz z drugiej - mniej obrońców Ostermak. A obrońców nigdy za wiele, w szczególności gdy znikąd pojawia się banda barbarzyńców i morduje kogo popadnie... Siegfried początkowo zamierzał uciekać, lecz dojrzał że na rynku pojawili się mutanci, którzy jakimś cudem uniknęli śmierci. Nie wszystko jeszcze stracone!
Czarodziej postanowił wspomóc walczących i posłać parę magicznych pocisków w stronę przeciwników. Na razie nikt go nie atakował, więc mógł spokojnie spleść czary i wykorzystać komponenty. Co prawda torba mu zamokła, ale z większością nic się nie stało.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 12-03-2012, 02:07   #413
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Ostermak. Rynek.

Dwie sekundy. Tyle czasami dzieli życie od śmierci. Tyle zabrakło Gislanowi. Związany walką z dwójką przecinków, potrzebował czasu, aby ich unieszkodliwić. Klara go nie miała. Władający włócznią barbarzyńca, pomagając sobie butem, zdjął z drzewca kolejne zwłoki i zaatakował dziewczynę. Młoda szlachcianka, dopiero ledwo co uniknęła stratowania a znów musiała walczyć o życie. Próbowała się bronić, ale w walce była ledwo wyszkoloną amatorką a naprzeciw niej stanął doświadczony w swym fachu wojownik. Nie pomógł załadowany na jeden strzał pistolet. Gislan powalił już swego drugiego przeciwnika i zaczął biec w jej kierunku, kiedy włócznia zagłębiała się w ciele dziewczyny wychodząc z drugiej strony. Ostrze przebiło serce. To była szybka śmierć.

Rozjuszony krasnolud zaatakował z furią, godną słynnego klanu Zabójców Trolli. Włócznik, który do tej pory mordował z dziecinną łatwością praktycznie bezbronnych ludzi, teraz stanął na przeciw szalejącej śmierci. Nawet przewaga zasięgu i szybkości jego broni na niewiele się zdała. Brodacz masakrował go kolejnymi cisami topora, odrąbując mu najpierw rękę dzierżącą broń aby zaraz potem pozbawić go głowy. Czerp barbarzyńcy przeleciał nad polem walki, ciągnąc za sobą szkarłatną smugę.
Gislan przykląkł przy Klarze, ale dziewczyna była martwa, jeszcze zanim po raz pierwszy ściął się z włócznikiem. Zamknął jej tylko oczy, wstał i z rykiem ruszył po kolejne trupy.

Tym czasem po drugiej stronie placu bitwa trwał w najlepsze. Dirk i młody von Antara, widząc atakujących mutantów, sami też ruszyli do walki.

Porywacz zwłok strzelił z pistoletu do dzikusa, gwałcącego jakąś mieszkankę miasta. Pocisk utkwił w czułym miejscu barbarzyńcy, który do razu porzucił swoją ofiarę. Dojrzał jednak przyczynę swego cierpienia i ruszył ku chłopakowi z toporem w garści. Uszedł dwa kroki. Zdawało się, że Wins tylko koło niego przeszedł. Dirk nawet nie zauważył kiedy i czym to zrobił, ale w jednej chwili dzikus żył i pędził do ataku, w drugiej próbował zatamować fontannę krwi buchającą mu z rozpłatanego gardła.

Na dalsze podziwianie kunsztu mutanta nie było czasu, kolejni barbarzyńcy atakowali. Dirk zwarł się ze zwalistym osobnikiem, uzbrojonym w wielki topór, podczas gdy dwóch kolejnych zaatakowało Siegfreda. Czarodziej miał sucho ustach a ręce mu drżały, kiedy wypowiadał kolejne magiczne formuły. Wszechobecny odór krwi i spalenizny uderzał mu w nozdrza a dwaj dzicy byli coraz bliżej. W końcu mu się udało i magiczny pocisk wyleciał z jego palców, wprost ku jednemu z nich. Wojownik dostał w głowę a magia wypaliła mu w niej wielką dziurę. Padł na miejscu. Jego tworzysz zatrzymał się nad zwłokami i zawył dziko spoglądając na von Antarę z kilku metrów. Czarodziej już splatał kolejne zaklęcie i pokrzepiony pierwszym sukcesem był pewny, że zdąży je skończyć, zanim dobiegnie do niego drugi barbarzyńca!

Tyle, że ten nie miał takiego zamiaru. Potężny wojownik chwycił topór oburącz i cisnął nim w powietrze. Ciężka broń zakręciła w locie młyńca i uderzyła Siegfreda w pierś, zagłębiając się głęboko w klatkę, miażdżąc żebra, masakrując serce i płuca. Siła ciosu dosłownie zmiotła magika z placu. Zanim umarł, zobaczył jeszcze, jak w następnej chwili Olaf przebił jego zabójcę mieczem.


Podczas gdy Bóg Krwi radował się widząc rzeź na głównym placu, w miejscu, z którego niedawno odszedł Gislan, dochodziły ciche pojękiwania. Burmistrz, Leopold Lipkę, przyciśnięty belką oddychał z trudem. Miał co najmniej połamane żebra, ale żył! Ten sam krasnolud, który wcześniej go pobił i którego sam wsadził do lochu, uratował mu życie. Ze swojej pozycji miał doskonały widok na bitwę, rzeź mieszkańców i pożar trawiący coraz większą część miasta. I mógł tylko patrzeć.
Po chwili poczuł przy sobie czyjąś obecności. Ukryta pod płaszczem z kapturem postać, przykucnęła obok niego.
- To Ty?! -
- Tak, to Ja. -
- Ale przecież Ty nie... -
Faliste ostrze sprawnym ruchem przecięło tchawice unieruchomionego człowieka. Zabójca przyglądał się jeszcze przez chwile agonii swej ofiary, po czym rzucił szybkim spojrzeniem w stronę walki i znikł między w większości już płonącymi budynkami.


Bitwa trwała nadal. Dirk przedarł się jakoś do szalejącego Gislana, starając się mu przekazać wieść o ich nowych sprzymierzeńcach, ale pogrążony w bitewnym szale brodacz ledwo go słyszał. Porywacz zwłok poruszał się z trudem, po tym jak poprzedni przeciwnik zranił go w nogę. Dirk zrewanżował mu się sztychem pod gardło. Sam Gislan mimo, że położył kolejnego trupa, też dostał toporem. Pancerz uratował mu życie, bo zamiast przetrąconego kręgosłupa, miał „tylko” złamane kilka żeber i sądząc po smaku krwi w ustach, przebite płuco.

Barbarzyńcy byli groźnymi przeciwnikami w pojedynkach, ale wyraźnie brakowało im dyscypliny. Dopiero kiedy obrońcy uśmiercili kilku z nich, reszta porzuciła bezbronne ofiary, atakując prawdziwe zagrożenie. Nawet wtedy jednak robili to bez ładu i składu. Wins i jego ludzie tym czasem, musieli mieć doświadczenie we wspólnej walce, bo szybko stworzyli szyk, osłaniając się wzajemnie i uzupełniając swoimi nietypowymi umiejętnościami. Wspólnie z pozostałymi przy życiu najemnikami von Antary stopniowo zdobywali przewagę aż w końcu dzikusów zostało tylko kilku. Trzeba było im przyznać, że walczyli do końca, ale wynik tego starcia był przesądzony.

Od chwili wybuchu minęło może piętnaście minut. Walka była skończona a rynek zasłany ciałami. Na nogach ostał się Gislan, podtrzymywany przez niego Dirk, Wins, Olaf i jeszcze dwóch mutantów. Reszta zginęła w walce.

- Brama! -

Zakomenderował Wins, kiedy wszyscy złapali kilka oddechów a z kierunku bramy dobiegła kolejna salwa z broni palnej i ruszył ze swoimi ludźmi w tamtą stronę. Krasnolud z Dirkiem, też nie mieli dużego wyboru, pobiegli za nimi.

Ostermak. Barykada za bramą.

Krzyki, groźby i w końcu przemoc poskutkowały i wspólnymi siłami udało się powstrzymać atak paniki obrońców barykady. Chwilowo. Wciąż niepewni mieszkańcy ustawili się za barykadą, nerwowo spoglądając na Gottriego, którego wszyscy wskazywali jako obecnego dowódcę. Chciał czy nie, krasnolud musiał przejąć nadzór na tą bandą. Ci nieliczni, którzy posiadali jakąś broń strzelecką, przygotowali się do strzału zaś Albert do spółki z Felixem wylewali z kadzi smolę na drogę prowadzącą ku bramie. Trzech chłopów zorganizowało sobie podobne do Albertowych wybuchowe niespodzianki. W samą porę, bo barbarzyńcy z wrzaskiem ruszali do walki.

Moperiol i Leo, którzy pozostali na swoich pozycjach, posyłali w kierunku atakujących jedną strzałę za drugą. W rzeczy samej dla obydwu łuczników była to nowości. Tłum wielkich wojowników nie nastręczał praktycznie żadnych problemów z celowaniem, chodziło tylko o to, aby jak najszybciej wypuszczać strzały. Zanim barbarzyńcy dopadli i przekroczyli powaloną bramę, łucznicy położyli trupem co najmniej kilku, ale trzeba też było przyznać dzikusom, że nie łatwo było ich powalić i często jedna a nawet dwie strzały to za mało.

Sami strzelcy też szybko znaleźli się w kłopotach. Arkebuzerzy po przeładowaniu swojej broni to właśnie ich wzięli na celownik. To samo uczynili uzbrojeni w lekkie kusze jeźdźcy von Kytke. Powietrze wokół Haizna i elfa zaroiło się od kul i bełtów. Pociski wbijały się w drewno i krzesały iskry, odbijając się od kamienia. Elf miał szczęście. Kula przeleciała tuż koło jego głowy, rozcinając mu tylko skórę na skroni i skracając jedno ze szpiczastych uszu. Na moment jednak został ogłuszony i musiał opatrzyć czymś głowę, aby krew nie zalewana mu oczu. Haiz dostał w ramię. Kula z arkebuza przeszła przez pancerz i ciało, przebijając strzelca na wylot. Na szczęście nie uszkodziła, żadnego ważnego organu ani tętnicy, jednak szybkość strzałów myśliwego drastycznie spadła, bo każde naciągnięcie łuku sprawiało mu dużo bólu. Broń palna okazała się zabójczo skuteczna, ale nie tylko atakujący mieli ją do dyspozycji...

Felix wskoczył na barykadę i wyciągnął obydwa pistolety. Z tej wysokości mógł celować nad głowami barbarzyńców. Łowcy nagród wyraźnie brakowało doświadczenia w posługiwaniu się tego typu bronią, ale wycelował najdokładniej jak mógł. Oczami wyobraźni widział jak pocisk rozrywał głowę von Kytke, jak rycerz chwieje się w siodle, aby w końcu runąć z konia a na ten widok atak załamuje się.

Wystrzelił tuż po salwie piechoty. Pocisk przeciął powietrze tuż obok von Kyte i roztrzaskał głowę, stojącego za nim giermka, trzymającego sztandar. Zakuty w stal szlachcic, począł coś krzyczeć, wskazując na Felixa stojącego na barykadzie, ale jego ludzie właśnie przeładowywali i nie mogli wziąć łowcy nagród za celownik. Mógł za to sam von Kytke. Rycerz wyszarpał za passa pistolet, wycelował i strzelił. Pęd powietrza „przeczesał” Felixowi włosy, ale szlachcic chybił a sam Alane wycelował z drugiego pistoletu i strzelił.
Von Kytke krzyknął, chwytając się za bark. Koń pod rycerzem stanął dęba, omal go nie zrzucając a sam jeździec zachwiał się wyraźnie i... wyprostował się w siodle, tłumiąc już cisnący się na usta Felixa okrzyk triumfu. Trafił bez wątpienia, ale nie zabił swego przeciwnika. Koło niego za to dało się słyszeć inny okrzyk.

- Felix! -

Łowca spojrzał na krzyczącego kozaka a potem znów w stronę atakujących. Ostatnie co zobaczył, to lecący w powietrzu toporek. Ostrze rąbnęło go w głowę zrzucać z barykady, prosto pod nogi obrońców.

- OGNIA! -

Gottri wydał komendę, gdy uznał, że napastnicy są pewnym celem, nawet dla bardzo kiepskiego strzelca. Jęknęły cięciwy łuków i kusz a pierwsi pędzący wojownicy padali i ślizgali się na wylanej na drogę smole. Nie wszyscy jednak i spora część atakowała nadal.

- Podpalać! -

Wrzasnął Albert ciskając podpaloną butle z naftą. W jednej sekundzie teren przed barykadą stanął w ogniu. Szarżujący barbarzyńcy zamienili się w żywe pochodnie. Rzucali broń i biegli dokoła młócąc rękoma w powietrzu. Od jednych zapalali się drudzy a od nich następni. Powietrze przeszedł zapach palonego, ludzkiego mięsa. Zamiar Alberta udał się znakomicie i pochłoną życie co najmniej kilkunastu napastników. Co więcej, ci z nich, którzy jeszcze nie przekroczyli bramy zatrzymali się, bojąc się wkroczyć w ogień. Mimo tego, przez to wszystko przedarła się grupa dzikusów, która teraz spadła na obrońców.

Na barykadzie rozgorzała walka. Dzicy wojownicy byli groźnymi przecinkami. Mierzwa i Gottri jakoś dotrzymywali im kroku, ale Albert miał już spore kłopoty ze zrobieniem czegokolwiek. Gdyby nie tarcza, którą desperacko osłaniał się od ciosów, już dawno straciłby głowę. Mieszkańcy miasta też nie byli dla dzikich równorzędnym przeciwnikiem. Ledwo uzbrojeni, pozbawieni pancerza, wyszkolenia i doświadczenia w walce, o bitwach nie wspominając, ustępowali im pod każdym względem. Nieliczni ocalali strażnicy starali się ich utrzymać w kupie, ale tylko dzięki osłonie barykady, w ogóle stanowili dla przeciwnika zagrożenie. Gdyby walka rozgrywała się na otwartym terenie, barbarzyńcy rozgnietli by ich na miazgę.

Tu jednak było inaczej. Do palisady dotarła tyko niewielka cześć tych, którzy przekroczyli bramę i teraz to obrońcy mieli przewagę liczebną. Mierzwa położył jednego trupem, kolejnego zabił Gottri a strzelający w plecy dzikusów Leo i Moperiol dołożyli kilku następnych. Albert oderwał się do walczących i zdołał wyczarować kilka magicznych pocisków, rażąc nimi dzikusów. Sami mieszkańcy, niesieni tym wszystkim, też stawali dzielnie i choć za każdego napastnika, musieli oddać dwóch albo trzech obrońców to walczyli mężnie. Pięciu, czterech, trzech. Liczba wciąż walczących barbarzyńców topniała w oczach. Ostatniemu Gottri wbił topór w głowę, z trzaskiem rozłupując mu czaszkę na dwoje.

Choć zostało ich niewiele ponad połowa, to po obrońcach poniósł się okrzyk tryumfu. Choć barykada zasłana była ciałami zarówno atakujących jak i obrońców, to mieszkańcy krzyczeli i głośno dawali wyraz radości, rzucając obelżywe wyzwiska w stronę von Kytkego i jego ludzi.

Nie wszyscy się jednak cieszyli. Gottri i Mierzwa zaganiali ludzi, aby podnieśli broń poległych a Albert zastanawiał się jak podtrzymać gasnący powoli płomień. Zagonił o tego kilku ludzi, którzy wrzucali w płomienie co się tylko było pod ręką i paliło się dobrze. Tymczasem na wieżach, Leo i Moperiol obserwowali jak von Kytke zbiera zbiegłych spod bramy barbarzyńców i zwołuje tych, którzy byli wciąż zajęci szabrowaniem resztek obozu uchodźców. Nieudany atak kosztował życie niemal połowy dzikich wojowników, ale wciąż było ich dość, aby zgnieść równie mocno przerzedzone szeregi obrońców.

- Uwaga! -

Okrzyk Hainza niewiele zmienił. Salwa z arkebuzów zmiotła kolejnych ludzi, którzy próbowali podtrzymać ogień lub zbierali broń poległych. Zaraz potem von Kytke wydał rozkaz i chmara na nowo zebranych dzikusów znów runęła do ataku. Konni strzelcy wstrzelali się już w pozycje elfa i Haiza, utrudniając im ostrzał atakujących a arkebuzerzy wkrótce mieli do nich dołączyć. Sam von Kytke ruszył ze swoim ludźmi za barbarzyńcami, aby tym razem osobiście dopilnować swych niezdyscyplinowanych najemników. Za nim, prowadzona na powrozie jechała Monika. Postać w kapeluszu z piórkiem, została z dwoma ludźmi na miejscu, najwyraźniej nie chcąc angażować się w walkę.


Euforyczne nastroje wśród obrońców pękły jak mydlana bańka. Zostało ich znacznie mniej, było sporo rannych a nie było już smoły, którą można by podpalić, a nacierający barbarzyńcy wyposażyli się w płachty i inne rzeczy, którym dusili resztki ognia, umożliwiając sobie przejście. Tak jak poprzednio, szarżujących przywitała salwa obrońców i tak jak poprzednio zebrała swoje żniwo, ale nie mogła ich zatrzymać. Morze barbarzyńskich wojowników uderzyło w barykadę i skrytych za nią obrońców. Walka była brutalna, szybka i krwawa. Trup ścielał się gęsto, ale tym razem to barbarzyńcy mieli przewagę liczebną.

- Przedzierają się! Barykada padła! -

Nie wiadomo kto krzyknął, ani nawet czy mówił prawdę. Wystarczyło. Dla masakrowanych przez dzikusów mieszczan, to było aż nadto. W jednej chwili rzucili się do ucieczki, ciągnąć żywych jeszcze najemników za sobą...
 
malahaj jest offline  
Stary 12-03-2012, 02:09   #414
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Ostermak. Ulica Bramna.

Przerażony tłum pędził ulicą Bramną, główna drogą wyjazdowa z miasta. Za nimi gnali rozwścieczeni barbarzyńcy, zatrzymywani już tylko przez tych nielicznych obrońców, którzy postanowili zginąć walcząc. Z drugiego końca uliczki, na ich spotkanie wybiegli Wins i jego mutanci. Krasnoluda i Dirka wlekących się z tyłu nikt nie zauważył.

- Mutanci! -
- Są już w mieście! -
- To już koniec! Uciekajcie! -

Nadciągająca odsiecz wywołała odwrotny efekt od zamierzonego a już i tak spanikowani obrońcy rozbiegli się we wszystkich kierunkach, często tratując nawzajem, dobijając do zamkniętych drzwi i okien, wciskając między budynki. Na powitanie mutantów zostali tylko Albert i Gottri.
- Mierzwa? -
Czarodziej spojrzał pytająco na krasnoluda.
- Nie widziałem go. Chyba został przy barykadzie... -

***

Barbarzyńcy przeskakujący barykadę nie zwrócili uwagi na zwłoki leżące wszędzie wokoło. Wszyscy pędzili łupić zdobyte już miasto i mordować pozostałych mieszkańców. Mieli to przetrenowane. Przykryty jakimiś ciałami Mierzwa spoglądał jak pędzą z wyciem w górę ulicy. Ścigały ich strzały Leo i Moperiola ukrytych na wieżach. Przez bramę przechodzili już jednak arkebuzerzy i jazda von Kytke. Kilkunastu strzelców, przeciw dwóm, dawało niewielkie szanse elfowi i myśliwemu, wiec kozak uznał, że czas najwyższy użyć prezentu od dr Grassa. Przyłożył piszczałkę do ust i dmuchnął.

***

- To już koniec. Miasto wzięte. Zaraz tu będą. -
Jak na powagę sytuacji Gottri cedził słowa aż nazbyt spokojnie. Gislan z nieufnością, spoglądając na swych nowych „sprzymierzeńców”, tylko pokiwał głową.
- Równie dobrze to może być tutaj. -
Obydwaj brodacze odwrócili się z toporami w dłoniach, wyczekując nadciągających barbarzyńców. Nie mogąc się sobie nadziwić Dirk dokuśtykał do nich. Albert stanął po drugiej stronie, ściskając w dłoniach miecz. Tarcza już dawno poszła w drzazgi.
Wins spojrzał po swoich ludziach. Obeszło się bez słów. Mutanci stanęli obok ludzi von Antary. Osiem postaci. Akurat dla tylu było miejsca w poprzek ulicy. Widzieli już oczy nadciągających barbarzyńców i pałającą w nich rządzę krwi, zesłaną przez Khora.

Ryk za ich plecami sprawił, że nawet krasnoludy przeszły ciarki po plecach. Mimo to wszyscy spojrzeli za siebie. Poprzedzana krzykami rzucających się na boki mieszkańców, środkiem ulicy pędziła Ona. Bestia. Pancerz na grzbiecie potwora płonął. Wyglądała jak ognisty demon z samego dna piekieł, ciągnąc za sobą warkocz czarnego dymu. Nie zatrzymała się nawet na chwile, jednym potężnym skokiem przesadzając kolumnę ludzi blokującą jej drogę. Wszyscy na chwile znaleźli się w cieniu lecącego nad nimi płonącego potwora. A potem z impetem wpadła w szeregi nacierających barbarzyńców. Dzicy kwiczeli jak zarzynane świnie a ich wrzask zlał się w jedno z bojowym okrzykiem krasnoludów, ludzi i mutantów ruszających do ataku, tuż za nią.

***

Kozak czołgał się pod barykadą na tyły ludzi von Kytego. Ryk potwora był wyraźnie słyszalny i szlachciura kazał arkebuzerom użyć barykady jako osłony i czekać na potwora. Mierzwa przekradł się brzegiem umocnienia, w stronę rycerza , otoczonego trójką jeźdźców. Ukryci, ale i zablokowani w wieżach Leo i Moperiol widzieli przekradającego się kislevite, czekając na okazje do strzału. Jeźdźcy wokół rycerza, mieli w dłoniach kusze a on sam pistolet. Nadal stanowili dla nich zagrożenie.

Tym czasem z ulicy w stronę barykady zaczęli biec wyjątkowo zwartą jak na nich grupą barbarzyńcy, wrzeszcząc przy tym w niebogłosy. Ku radości kozaka i strzelców, nie były to już bojowe okrzyki zwycięzców, ale pełne strachu wycie. Dowódca arkebuzerów ryczał na swoich aby wstrzymali ogień, czekając na potwora. W tej chwili Bestia znów wyskoczyła w powietrze i długim skokiem przeskoczyła nad uciekającymi, ustawiając się między nimi a strzelcami. Oficer strzelców tylko na to czekał.

- Ognia! -

W normalnie walce, zwłoka między wydaniem rozkazu, a usłyszeniem go przez żołnierzy i jego wykonaniem, nie ma większego znaczenia. Człowiek, ork czy inne plugastwo nie jest wstanie nic zrobić, przez ten ułamek sekundy. Tyle, że ci tutaj strzelcy nie walczyli z ludźmi czy orkami. Ich przeciwnika nie tyczył normalne dla tych ras ograniczenia. Za to był inteligentny w sposób niedostępny dla większość ludzi.

Bestia odbiła się powtórnie od ziemi, zanim jeszcze na dobre jej dotknęła. Kiedy słowa oficera na dobre jeszcze nie opuściły jego ust, już znowu leciała w powietrzu. Kiedy palce strzelców naciskały spusty już była dwa metry nad ziemią. Kiedy huknął salwa, w miejscu gdzie celowali arkebuzerzy był tylko ślad czarnego dymu a zbity w ciasną kolumnę oddział skrył cień lecącego potwora.

W jednej chwili na małej przestrzeni wokół barykady, zapanował chaos i piekło, jakiego nie powstydziła by się największa bitwa ostatniej wojny. Salwa strzelców przeleciał pod płynącym już w powietrzu potworem i uderzyła w stojących za nim barbarzyńców, kładąc pierwszych szereg trupem. Na tyły dzikusów wpadli Gottri, Albert, Dirk i Gislan, w towarzystwie Winsa i Olafa. Kolejnych dwóch mutantów zginęło w czasie szaleńczej szarzy, kiedy pędzili za rozszalałym potworem, dobijać i rąbiąc totalnie zaskoczonego wroga. Wielu żywych jeszcze i wciąż zdolnych do walki zostało za nimi, ale nie można było się zatrzymać, kiedy tylko ten szalony pęd utrzymywał ich przy życiu. Wszyscy byli mniej lub bardziej ranni, a teraz w dodatku otoczeni, bo przyparci do muru barbarzyńcy, stanęli do walki a z tyłu nadciągali ich ocalali z masakry towarzysze. Woleli bić się z nimi, niż Bestią. Po tym, co wszyscy mieli okazje zobaczyć, nikt się im specjalnie nie dziwił. Otoczeni ze wszystkich stron, walczyli o życie. Na ich oczach potężny Olaf, walcząc z trzema wrogami na raz, dostał włócznią w brzuch. Zanim padł, zabił jeszcze dwóch swoich przeciwników a trzeciego, tego którym wciąż trzymał włócznię zatopioną w jego brzuchu, zamienił w poduszkę na igły, wbijając w niego wszystkie cztery wciąż dzierżone przez siebie miecze.

Kawałek dalej Bestia spadła na barykadę masakrując arkebuzerów. Pazury siekały powietrze, odcinając ludziom ręce i nogi a potężne szczeki odgryzły im głowy i rozrywały na dwoje. Koń von Kytkego stanął dęba w bramie, zrzucając jeźdźca, podobnie jak ten niosący na grzbiecie Monikę. Szlachcic wstał z trudem, dobywając miecza.

~~ Mam cię bratku! ~~

Mierzwa uznał, ze lepszego momentu już nie będzie i zaszarżował między osłaniającymi szlachcica konnymi. Czarna szabla kręciła młyńce w powietrzu. Konni strzelcy towarzyszący rycerzowi, jak na komendę unieśli kusze...

Pierwszy wypuścił strzałę Moperiol, tuż z nim Leo. Tym razem pośpiech nie popłacał. Konny wzięty na celownik przez elfa dostał w bok, ale nie spadł z konia. Odwrócił wierzchowca, w kierunku wieży i wycelował kusze. Moperiol miał już następna strzałę na cięciwie. Wystrzeli jednocześnie. Trafili obaj. Elf poczuł palący ból w piersi a sam zboczył jak jego strzała zagłębia się w szyj przeciwnika. Z niedowierzaniem spoglądał na bełt sterczący mu z klatki. Łuk wypadł z bezwładnej dłoni. Zrobił jeszcze jeden chwiejny krok, posłał zdziwione spojrzenie Leo na drugiej wieży po czym runął w dół.

Leo sam miał się niewiele lepiej. Jego strzała zmiotła jeźdźca z konia, za pierwszym razem, ale był jeszcze drugi. Gdyby nie ranne ramię, Hainz na pewno zdążyłby przed nim. Teraz jednak zadziałał trochę wolniej i zanim zdjął ostatniego z konnych, ten zdołał wystrzelić z pistoletu. Kula tym razem trafił go w udo, powalając na i tak już przechylaną podłogę wieży. Ból był okropny. Żył jednak. Przynajmniej na razie. Aby zobaczyć pojedynek kozaka z von Kytkę.

Dmuch powinien już nie żyć i doskonale o tym wiedział. Bełty i kule które wzięli na siebie strzelcy, przeznaczone były dla niego. Żył jednak i choćby dlatego nie mógł zawieść. Zaatakował rycerza z furią, nie zważając na to fruwające w powietrzu części ciał ofiar Bestii i ryki walczącego nieopodal potwora. Von Kyte był wprawnym szermierzem i chronił go ciężki pancerz, ale kozak od razu wyczuł jego słabość. Był ranny i to powarzenie. Pocisk posłany przez Felixa zrobił swoje. Raz po raz czarna szabla przedzierała się prze obronę szlachciury, odbijając się do płyt pancerza. Rycerz odgryzał się jak mógł, ale zadał kozakowi tylko kilka niegroźnych zranień, podczas gdy Mierzwa w końcu wykonał udany atak i powalił przeciwnika na kolana. Przez szpary w zasuniętej przyłbicy Mierzwa zobaczył przerażone oczy von Kytke. Czarna szabla uniosła się po raz ostatni i opadł na głowę ostatniego z długiego rodu von Kytke. Przez otwory w hełmie wypłynęła czerwona posoka.

Kozak spoglądał przez chwilę na leżące u jego stóp zwłoki po czym uniósł wzrok na zamarłą z przerażenia dziewczynę. Podszedł do niej i wyciągnął rękę.

- Choć kobieto, jest już bez... -

Coś ciężkiego uderzyło go plecy, aż przeleciał kilka metrów w powietrzu i rąbał o bruk, praktycznie pod samą palisadą, już się z niego nie podnosząc.


Po jej drugiej stronie dogasła właśnie walka. Wyczerpanym i skurwionym najemnikom von Antary pomoc przyszła z nieoczekiwanego kierunku. Kiedy już barbarzyńcy przyparli ich do ściany jednego budynku, wszyscy czuli że to koniec. Wins znikł im z oczu chwilę wcześniej, przygnieciony kilkoma przeciwnikami, ręce trzymające broń, mdlały z wysiłku a tych kilku, których każdy przed śmiercią chciał zabrać ze sobą, już dawno było martwych. Zostało tylko umrzeć z honorem.

Okrzyki dochodzące z góry ulicy usłyszeli dopiero wtedy, kiedy atakujący ich dzicy odstąpili od walki i rzucili się do ucieczki. Od strony miasta nacierał tłum kilkudziesięciu uzbrojonych w co popadnie mieszkańców. Były wśród nich kobiety i starcy, były nawet dzieci. Na oko może dziewięcioletnia, jasnowłosa dziewczynka dopadła do czołgającego się po ulicy, rannego barbarzyńcy z kuchennym nożem, takim samy, którym normalnie mogła obierać ziemniaki i niewprawnym ruchem poderżnęła mu gardło. Podobny los spotkał innych rannych. Ci którzy jeszcze stali na nogach a zostało ich niespełna dziesięciu, rzucili się do ucieczki. Bitwa była skończona.


Teren wokół nich był zasłany ciałami, w niektórych miejscach były ich całe stosy. Krew płynęła w rynsztokach wartkim strumieniami w kierunku bramy a ściany domów były w niej ubabrane często po same dachy. Tłum zatrzymał się na barykadzie. Widok stającej w bramie Bestii zatrzymał w miejscu nawet najodważniejszych. Czwórka najemników wyszła przez sporą wyrwę w zaporze, jaką uczyniła Bestia w miejscu, gdzie dopadł strzelców von Kytego i stanęła naprzeciw potwora.
Gotrii, Gislan, Dirk i Alber. Tylu trzymało się na nogach. Po chwili, z pomocą Gislana dołączył do nich Mierzwa. Kozak na chwilę tylko stracił przytomność. Na wieży obok bramy, pojawił się Leo. Z trudem utrzymał się w pionie, ale jednak ściskał w rękach łuk ze strzałą nałożoną na cięciwę. Konstrukcja pod jego stopami, chwiała się niebezpiecznie.

Sześciu. Tylu zostało z piętnastki wysłanej tu aby zabić potwora. Wszyscy byli mniej lub bardziej ranni. I śmiertelnie zmęczeni. Łypiący na nich z bramy potwór sam nie wyglądał lepiej. Ogień na jego karku już dogasł. Z boku wystawała mu złamana włócznia, w pancerz chroniącym potężny łeb wbity był ułamany przy ostrzu topór i wyraźnie kulał na jedną łapę. Nie sposób było powiedzieć ile z krwi, którą wręcz ociekał należało do niego.

Obok stała Monika. Skórę miała bladą jak trup, co doskonale kontrastowało ze szkarłatem spływając po twarzy juchy. Suknia była w strzępach, włosy w nieładzie a w oczach tańczyło szaleństwo.
- Ty! -
Wskazała na kozaka.
- Poznaje twój glos. Ten akcent. Byłeś tam. Tam na polanie. Pamiętam, to na pewno byłeś Ty. I Wy pewnie też. Najemnicy. On mówił mi o was. A Gustaw... Kupczyliście się o niego życie, jakby był bydłem! Jakby był nic nie wart! Nie chcieliście oddać, tego... Tego czegoś! Nie był wam potrzebny prawda? Cenniejsze było złoto z tej skrzyni, czy cokolwiek to było! Tyle było warte jego życie! -
Monika darła się jak szalona, szarpiąc się za włosy i płacząc. Oszalała. Wziąwszy pod uwagę okoliczności, trudno było się temu dziwić.
- Niewiedze Was! Nienawidzę Was wszystkich! Wy.. Wy... -
Głos się jej załamał i zaczęła dziko szlochać. Stojąca u jej boku Bestia warknęła głucho. Na ten dźwięk, Monika jakby struchlała. Otarła brudnym rękawem twarz i wyprostowała się. Gdy przemówiła, jej głos był zimny jak lodowiec.
- Zabij ich. Zabij ich wszystkich! -

Potwór zawahał się tylko przez chwilę. Potem ruszył ku nim. Przy barykadzie słychać było tylko jego głuche warczenie i dźwięk uciekającego w panice tłumu za ich plecami...

-------------------------------------------------------------------------------------------

Proszę Noraku, Wnerwika, AJT i Luffego o niepostowanie.
Więcej info w komentarzach.
 
malahaj jest offline  
Stary 13-03-2012, 11:31   #415
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Był już zmęczony walką. Atak parowanie, atak parowanie, unik. Mimo że starał się jak mógł nie udało mu się uniknąć ran. Za pierwszym razem topór barbarzyńcy przeciął kurtkę na prawym ramieniu Gottriego i boleśnie zranił go w ramię. Za drugim razem dostał w korpus. Kolczy kaftan wytrzymał, ale nie udało się uniknąć bolesnego stłuczenia. To wszystko sprawiało, że poruszał się coraz ciężej i coraz bardziej pragnął odpocząć.

Bestia nieźle się spisywała. Zabijanie miała we krwi i dobrze to było widać. Losy bitwy powoli zaczęły się odwracać...
Gdy ostatni ludzie won Kytkego zostali zabici Gottri tak jak inni przystanął ciężko łapiąc oddech. Spąg spłoszony i oszołomiony wybuchem wykorzystał ten moment i przybiegł do pana. Skomląc i liżąc po rękach dał znać ze z nim wszystko w porządku. Gottri miał w planie zabicie bestii, ale ze względu na rany wolałby przełożyć to na później. Ku jego zaskoczeniu szlachcianka objawiła chaotyczną stronę swojej natury i zaskoczyła wszystkich. Szczując bestię na tłum nie dała im wyboru.
- No i kurwa dobrze- powiedział do siebie spluwając przez ramię. Poprawił na sobie uzbrojenie i ruszył w stronę z której większość ludzi uciekało.
 
Ulli jest offline  
Stary 13-03-2012, 19:33   #416
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Leo skrzywił się, widząc jak dziewczyna oszalała. Cóż, na jej miejscu nie jeden oszalałby w o wiele bardziej niekontrolowany sposób. Nie zmieniało to jednak faktu, że właśnie stała się ich wrogiem. On sam pokryty był prostymi opatrunkami, powoli nasiąkającymi krwią.

Bestia, przeklętą bestią, a nie kobietą. Łowczy powoli zaczynał mieć tego wszystkiego dość. Walczył jak żołnierz, zmagał się z intrygami niczym przeklęty szpieg i był świadkiem paktowania z mutantmi. Wszystko to sprawiło że początkowy cel ich misji zniknął gdzieś w oddali.

A teraz wrócił, ociekający krwią i poraniony. Dlatego też Leo uniósł łuk i wypuścił strzałę, celując w mocno pokiereszowany łeb potwora. Czy mógł liczyć na ten jeden uśmiech szczęścia?
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 13-03-2012 o 19:35.
Makotto jest offline  
Stary 13-03-2012, 19:48   #417
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
- Dzięki - wycharczał Mierzwa w kierunku Gislana, gdy ten wydobywał go spod resztek barykady... - krasnoludzie. Wielkie dzięki. Myślałem, że nikogo żywym już nie obaczę.

Powoli wstał, ledwo trzymał się na nogach. Nie dziwota zresztą. Cud, że w ogóle żył. Za nimi płonęły ulice miasta. Z oddali dochodziły do kozaka krzyki, jęki i szloch. Zdawało mu się, że z mieszkańców większość nie żyła, bądź dogorywała.

"I to wszystko w imię czego? Już zapomniałem... po co my tu jesteśmy?" - zadawał sobie te pytania kozak krocząc wraz z towarzyszami przez ginące w płomieniach ulice. Niewielu ich zresztą zostało.

Wszędzie snuł się czarny dym, który dławił i dusił. Mierzwie zbierało się na wymioty.

Ogromna Bestia, żelazny moloch w potrzaskanej bramie krwawiła z wielu ran, lecz nadal stanowiła zagrożenie.

"Dopóki kurestwo żyje, nikt nie będzie bezpieczny" - ocenił całkiem trzeźwo kozak.

Gustaw, odmieńcy nie żyli, von Kytke zginął z jego ręki, doktor Grass dogorywał. Ważne jednak, że Monika była bezpieczna. "Coś nam się udało ocalić" - skwitował w myślach i próbował nawet uśmiechnąć do kobiety.
Nie zareagowała. Coś mówiła, nie rozumiał jej za bardzo.

Starał się na niej skupić. Trochę pomogło. Mierzwa słuchał, więc lamentów Moniki, lecz zamiast współczucia pojawiał się w nim ledwo tłumiony gniew. Tyle wyrzeczeń, by ją ocalić, a ta panna jeszcze się dąsała!

Jednak gdy kobieta wydała rozkaz Bestii by ich zabić, kozak o mało co nie wycedził:

- Ty niewdzięczna suko...
- lecz zamiast słów z gwizdka, który Kislevita - nie wiadomo skąd - trzymał kurczowo w ustach wydobył się ciągły gwizd, który lekko spowolnił zdziwione odgłosem Monstrum.

Nie zważając na nic, kozak wystrzelił jak z procy w kierunku potwora. Parę dni temu, zanim doznał tego Piekła w Ostermak, ślubował Staremu von Antarze, że ubije Bestię, choćby sam miał polec. Nadarzała się teraz ku temu niepowtarzalna wręcz okazja.

Żal było ją zmarnować.


- Na pohybeell! - wyrwało się z ust Dmucha. Czarna szabla śmignęła w kierunku łba plugawego stwora.



 

Ostatnio edytowane przez kymil : 13-03-2012 o 19:52.
kymil jest offline  
Stary 13-03-2012, 20:21   #418
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Tym razem to on rozpętał piekło pod bramą i był bardzo tym rad. Śmierć wroga, czas na jeszcze kilka strzał nim uderzyli na nich całą dziką furią.
Wczesną młodość długo wspominał źle, na wsi członek zabawy w złap czarownika gdzie on był czarownikiem. W takich chwilach dziękował prześladowcom. Albert machał mieczem na opak, kopał uderzał tarczą i jak się dało głową lub pięścią każda część ciała mogła być groźna. Niestety barbarzyńcy też to wiedzieli i byli lepsi, ale nie znali zaklęć i to mu pomogło odparli ich z stratami jednak oni też je ponieśli.
Później niestety ogień wygasł i uderzyli na nich raz jeszcze, obrońców przybyło ludzi mieli dość, jednak większość potrafiących walczyć poległa a i wrogów było więcej i każdy umiał walczyć. Złamali się i uciekli on też co sam mógł przeciw żywiołowi? Później walczył wraz z mutantami tarcza odkąd pękło żelazne okucie była skazana jednak ostatni cios wbił się w nią blokując wroga na dość długo by zdążył go zabić. Później stracił świadomość w szaleńczym rytmie walki aż się skończyło ucichło.
Z tłumem poszedł pod bramę.
- Będzie trzeba ich pochować, spisać kto zginął zabrać rzeczy z pracowni Grassa i wykopać skrzynkę, napisać raport. Z spisem wraz z Siegfriedem i Klarom pomożemy.
Spotkał się z pustym wiele mówiącym spojrzeniem.
-Będzie trzeba załatwić wóz i ciała odwieźć rodzinom.- Powiedział krótko. Nie chciał się przywiązywać do kompanów w końcu każdy mógł zginąć ale ta dwójka go zabolała, bo brat czarodziej i jedyna kobieta w kompanii.


Dotarł pod bramę i prawie potknął się o Kytkego.
-Oto jest ten kto jeszcze dziś rano mienił się być wyższy nad wszystkie mocarze.- Podniósł jego miecz chowając własny wyszczerbiony walką.- A to ta wspaniała broń co jedna rana zabija.
Chwile później nie wierzył w to się za sprawą Moniki działo.
-Powstrzymają ją! Dość krwi! To ja im kazałem! On wiedział co ryzykuje! Godził się, był bohaterem oddał życie za innych! Nie mogliśmy oddać skrzyni próbowaliśmy go uratować, przeciągnąć czas by ustawić się!
Wykrzyczał mając nadzieje powstrzymać kolejne szaleństwo, jednak przygotowując się do niego, unosząc broń i chwytając odpowiedni komponent zaklęcia.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 14-03-2012, 22:27   #419
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Początkowo Gislan był zadowolony, zmęczony i ranny, ale zadowolony. Wszystko byłoby dobrze tylko że sytuacja za chwilę się popaprała. Dziewczynie odpieprzyło i nie byłoby to w sumie takie straszne gdyby nie to, że bestia ją słuchała. W ciągu chwili sojusznik znów stał się wrogiem, a drużyna czy raczej jej resztki, powróciła do punktu wyjścia.

Gdy wiadome się stało, że trzeba będzie jednak dokończyć zlecenie von Antary, Gislan zaczął powoli okrążać bestię. Przeżył już raz spotkanie z tym stworem i wiedział, że rozproszenie jej uwagi może mieć kluczowe znaczenie. Gdy okrzyk Mierzwy odbił się echem po okolicy, krasnolud ruszył do boju.
- No zdziro czas wyrównać rachunki! - warknął i zaatakował bok stwora.
 
Komtur jest offline  
Stary 15-03-2012, 23:01   #420
 
dambibi's Avatar
 
Reputacja: 1 dambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znany
Dziesiątki ciał walały się na rynku i drodze prowadzącej do bramy. Wielu strażników nie wróci już dzisiejszego wieczora do domu , zdziesiątkowany został cały oddział von Kytkego. W objęciach Morra powędrowali też jego kompanii. Teraz zostało tylko 6 najemników von Antary i ona. Wielka , krwiożercza i niosąca śmierć bestia , która jest obecnie posłuszna durnej dziewce.
-Ty głupia kurwo!-krzyknął Dirk z nienawiścią w oczach.

Chłopak nie mógł tego słuchać , naciągnął strzale na cięciwę łuku i posłał ja w stronę Moniki. Nie marnował czasu na patrzenie czy dotarła do celu , mocniej chwycił za miecz i ruszył na bestię.
 
dambibi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172