Zdziwił się gdy zobaczył Yerga tuż obok siebie. Wywijającego toporem i nie mającego zamiaru ustąpić. Jedni nazwaliby to bohaterstwem inni głupotą. Twardy obstawiał, zdecydowanie to drugie. Każdy jednak był kowalem własnego losu, Yerg mógł zostać grabarzem własnego życia. Bestie widząc zapewne w Twardym największe zagrożenie, nacierały na niego w dwójkę. Mimo że starał się parować tarczą, został kilkukrotnie trafiony. Na szczęście jego przezwisko nie wzięło się znikąd. Nawet najwięksi skurwiele schodzili mu z drogi, a co dopiero takie zwierzoludki. Wiedział jednak, że nawet największy heros do którego było mu wciąż daleko, może paść z rąk choćby goblina. Wystarczy jeden fartowny cios, spośród setek podobnych... Postanowił szybko zakończyć potyczkę. Zabił jednego ze swoich przeciwników. Jednocześnie słyszał że Gotwin wciąż walczy z swoim. Usłyszał też krzyk Yerga. Czyżby już? Nie uparta człeczyna wciąż kurczowo trzymała się życia. Dodatkowo była blisko zwycięstwa. Siła zrodzona z desperacji. Albo ty, albo on.... Chwilę później stało się tym razem człeczyna. Widząc że bestia która oberwała niedawno bełtem wstaje, Twardy stanął jej na drodze. Tylko mógł uczynić dla dzielnego i głupiego człeka.
-Jeszcze czterech w waszą stronę-usłyszał krzyk krasnolud.
-Yerg pomóż Gotwinowi. Wilhelm kurwa czas zasłużyć na jebane ostrogi!- gdzie był ten cholerny człeczyna. Powinien już odciągnąć drwala i zająć jego miejsce. Nie wspominając już że śmiesznym było by kandydat na rycerza, oddał miejsce w pierwszej linii drwalowi...
Twardy nie był pewien czy nie dostrzegł Gracjana. Naparł na dwóch ledwo trzymających się na nogach przeciwników.
-Chłopaki do komnaty biegiem- liczył że Gracjan nie jest sam. Gdyby jednak wiedział że towarzyszą mu krasnoludy, wywrzeszczałby to w ich rodzimym języku.
Ostatnio edytowane przez Icarius : 12-03-2012 o 11:33.
|